reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

opowieści z porodówek

No to czas na mnie:)))

Pomijając wcześniejsze perypetie szpitalne i fakt, że już leżałam 2 razy na porodówce jeszcze przed porodem oraz to, że z braku miejsc na oddziale spędziłam noc na porodówce i spałam na łóżku porodowym, to mogę stwierdzic, że poród był szybki:) Miał byc w innym szpitalu, z mężem, ale w związku z komplikacjami niestety nie udało się:/, ale z perspektywy czasu myślę, że dobrze, że mąż nie musiał tego wszystkiego oglądac...

Pierwsze skurcze miałam już o 2 w nocy (wyrwały mnie ze snu) i były od razu co 4 minuty. Były to bóle krzyżowe, więc bolało jak ch...a, więc od razu zaczęłam krzyczec:p, dobrze, że byłam sama na sali:). Zadzwoniłam do Mamy i poprosiłam Ją tylko o to, żeby liczyła co ile są te skurcze, gdy potwierdziła, że regularnie co 4 minuty, poszłam do dyżurki pielęgniarskej i zostałam odprowadzona na porodówkę. Po zbadaniu położna stwierdziła 1 cm rozwarcie i odesłała mnie z powrotem na salę. Niestety już nie zasnęłam tylko znów zadzwoniłam do Mamy i krzyczałam Jej do słuchawki. Tak wytrzymałam do 4 rano i znów to samo. Na porodówce położna opier..a mnie, że po pierwsze krzyczę, po drugie- jak się będę tak rzucac po łóżku, to je zaraz złamę, po trzecie- że jak mogłam nie chodzic do szkoły rodzenia. Po czym podpięła mnie pod KTG i poszła spac, a ja zaciskając pięści i zęby na poduszce oraz odmawiając różaniec, żeby ta stara prukwa poszła do domu, a na zamianie rannej była fajna położna leżałam tak do 7 rano... Na szczęście na rannej zmianie była świetna położna. Po odpięciu mnie od KTG stwierdziła 3 cm rozwarcia i posadziła mnie na sako, co było dla mnie wybawieniem, bo stac niestety nie mogłam...Pamiętam, że też przysypiałam jak skurcz odpuszczał. W pewnym momencie jak stałam przy łóżku poczułam, że muszę przec, wtedy po zbadaniu stwierdzili, że jest już 10 cm, położna przebiła pęcherz, a była dopiero 9.40, no i że rodzimy.
Niestety szybka I faza nie świadczyła, że II będzie taka sama. Nie mogłam urodzic Karolka przez 40 minut. Miałam ze 40 skurczy partych, aż w końcu mi zanikły... Ze 3 razy mi "wracał"... Lekarz naciskał na brzuch, ale nie byłam w stanie Go wypchnąc. Po zaniknięciu skurczy podali mi kroplówkę, ale dośc szybko wyrwałam sobie wenflon i powbijałam go sobie podobno w nogi, a ślady po paznokciach mam do dziś:p W końcu nie wiem jakim cudem udało mi się urodzic moje maleństwo. Gdy usłyszłam Jego krzyk i gdy położyli mi Go na piersi poczułam ulgę... ale tylko na chwilę. Później okazało się, że łożysko było przyrośnięte i też nie mogłam go wypchnąc. To, co później się działo wyglądało jak rzeź, wiem, że mnie łyżeczkowali, słyszłam teksty typu "kulkowanie odbytu", widziałam nożyczki, igły i inne narzędzia w moim kroczu, było mnóstwo krwi. Wszystko bez znieczulenia, a ja nie miałam nawet siły płakac. III faza trwała ponad godzinę i była koszmarna. Nie wiem ile mam szwów, ale na pewno na zewnątrz, miałam pękniętą szyjkę, więc tam też mnie szyli i to było mega bolesne oraz odbyt.
Kocham moje dziecko najmocniej w świecie, ale bólu pewnie nie zapomnę nigdy, nie wiem też czy kiedykolwiek zdecyduję się jeszcze na dziecko, ale na pewno nie na poród siłami natury.
 
Ostatnia edycja:
reklama
No to teraz ja:)
06 maja o 4 rano obudziła sie Zuzia, chciała pic wyrwałam sie z łóżka i cos mnie bardzo zakuło w boku położyłam sie, i zaczęłam odczuwać lekkie skurcze bardzo nieregularne, wieć nawet nikomu nic nie mówiłam. Wstalismy ok 8 i w toalecie zobaczyłam, że odchodzi mi czop a skurcze cały czas nieregularne, wiec wiedziałam że czeka nas wycieczka na IP. Zjadłam skromne śniadanko i zaczełam dopakowywać torbę. Po 11 pojehalismy do szpitala, na IP rozwarcie na 4 cm odchodzący czop i dalej nieregularne skurcze, oczywiscie jeszcze usg bo brzuch duzy wg. usg 4,400 +/- 600g. o 12:45 przyjeli mnie na porodówkę. Sala rodzinna była zajęta wiec mąż musiał zaczekać, mnie podłaczyli pog ktg, i tzw. cieńka niebieska linia. Póżniej chodziłam razem z męzem po korytarzu i tak ok.14 zaczęłam mieć skurcze co 10 min. rozwarcie 5 cm. skurcze coraz bardziej doskwierały czas mijał, a sala dalej zajęta. Dopiero ok 18 weszlismy na rodzinną i poszlismy pod prysznic, rozwarcie 8cm. Połozna włączyła nam relaksacyjna muzyke i powiedziała, ze mozemy potańczyc, wiec wisiałam na męzu a w trakcie skurczu ściskałam go z całej siły. Ok. 20 było pełne rozwarcie przebili mi pęcherz, położyła mnie na boku i nagle poczułam, że rozsadza mnie od środka. normalnie jakby mnie na pół miało rozerwać trzy skurcze i prosiłam żeby sie odwrócić na plecy, położna zapytała czy ma mnie naciąć, nie chciałam. Połozna kazała mi oddychać na skurczach partych, a przeć trochę bez skurczu o 20:15 Gabrysia była juz z nami. Łukasz przeciał pępowinę, a mnie zaczęli ogladać czy nie popękałam, ale krocze całe, łożysko urodzone samoistnie. Jestem szczęśliwa, że mam to juz za sobą ale kręgosłup czuje do dzis
 
No to teraz ja :)
Pisałam w zeszłym tygodniu że chyba coś zaczęło się powoli dziać... a tu nic. Cisza, czułam się naprawdę super. Z lekarzem umówiłam się na indukcję na 13 maja i cały czas żyłam tym terminem. Martwiłam się że będę się bała i jak to wszystko pójdzie.
W niedzielę 9 maja dostałam istnego kopa energii, cały wieczór sprzątałam, nawet P zatrudniłam do pomocy, Przed 22 miałam jeszcze iść łazienkę sprzątnąć. Usiadłam na chwilę odpocząć a tu skurcz mnie złapał tak silny że myślałam że przez sufit wylecę tak mnie w górę wyciągnęło. Powiedziałam dla P że strasznie mocno boli i że chyba się zaczęło, no i śmiać się zaczęłam pomimo bólu. Skurcz minął i cisza. Czyli znów fałszywy alarm. Wykąpałam się, P jeszcze mnie ogolił i siedzieliśmy przed TV. Po 23 zaczęły sie delikatne skurcze w odstępach co 5-10 minut. Około 24 nasiliły się a przed 1 w nocy przestały być regularne, za to coraz bardziej bolały. Chodziłam po mieszkaniu, trochę pomogło, w końcu zadzwoniłam do kliniki i ok 2 w nocy pojechaliśmy. Podłączyli mnie do ktg na 20 min, skurcze coraz silniejsze a ktg ich nie rejestrowało. Po 20 min przyszła pani doktor i powiedziała że nic się nie dzieje. Więc jej mówię że mam bolesne skurcze. Zbadała mnie - 1cm rozwarcia. Przeszliśmy na salę porodową, tam się przebrałam. Podłączyli mnie do oksy i spacerowałam sobie błagając o znieczulenie bo bolało coraz bardziej. W końcu dali mi zzo, ale skurcze były coraz silniejsze. Pamiętam tylko że szybko zrtobiło się 3 cm rozwarcia, a po zzo szybko było 7 cm, 8 cm, skurcze coraz silniejsze. Oddychałam, P był cały czas ze mną, pomagał mi oddychać. Zaczęłam krzyczeć z bólu, znieczulenie nic nie pomogło. Leżałam na łóżku i zaciskałam ręce na poduszce, wiem że P głaskał mnie po głowie i uspakajał. Położna powiedziała że mam już 10 cm rozwarcia, kazała położyć się na boku i dać znać jak poczuję parcie na odbyt. Szybko poczułam. Na początku uczyłam się parcia, po dwóch próbach miałam przeczekać 3 skurcze bez parcia. Pierwszy był jeszcze do zniesienia ale dwa kolejne były straszne. Krzyczałam że nie dam rady, że nie urodzę sama, ale gdy już znów mogłam przeć, parłam z całej siły, nawet jak pozwolili mi odpocząć nie odpoczywałam tylko parłam. I urodziłam córeczkę. Gdy położyli ją na mnie to najpierw sprawdziałam czy napewno dziewczynka, a później popatrzyłam na nią i aż w gardle mnie ścisnęło i mówić nie dałam rady. I faza porodu - 6 godzin, II faza - 10 minut. Dla mnie to bardzo szybko minęło. Czułam jeszcze jak łożysko ze mnie wyleciało. P przeciął pępowinę a gdy zabrali mi Olę to zawołali P żeby zdjęcia robił. Był przy myciu i całej reszcie. Ja w tym czasie dostałam jakieś znieczulenie, 15 min szycia i po bólu.
Wydaje mi się że ta noc trwała bardzo krótko, że poród trwał chwilę, że od momentu przyjazdu do kliniki do urodzenia Olci to zaledwie kilka minut minęło. Boleć bolało, nawet mocno, ale tak naprawdę na chwilę obecną tego nie pamiętam. Nie wiem co o jakiej godzinie było. Chciałam tylko jak najszybciej znów ją zobaczyć, wziąć na ręce.
Nie wiem nawet ile szwów mi założyli, krocze boli mi nadal i mam problemy z chodzeniem.

Co zaś tyczy się znieczulenia to nie wiem tak naprawdę na ile ono działało. Po sile bólu wydaje mi się że nie działało. Dopiero po wszystkim odebrało mi całkowicie nogi. Byłam jak sparaliżowana od pasa w dół, lekarz uprzedzał mnie że dostałam końską dawkę.

Podsumowując - 10 maja o 5.45 urodziłam córeczkę, P był cały czas przy mnie, jestem mu za to naprawdę bardzo bardzo wdzięczna (chciaż nic mu nie mówiłam). I tak chyba miałam jednak lekki poród, bez komplikacji i powikłań.
 
to kolej na mnie
ja stawiłam się w szpitalu 4 maja na oddziale bo brałam ten dopegyt i lekarz zalecił rozwiązanie ciąży w terminie. no wiec pierwszego dnia badania pierdoły i takie tam. drugiego dnia miałam dostac próbę OCT aby sprawdzić wrażliwość macicy i znów na kolejny dzień było planowane podanie oksytocyny.
No wiec o 12:00 wpadła po mnie położna bo zapomnieli o mnie no ale nic straconego. Podłączyli mnie na porodówce do kroplówki a łóżko obok jakas kobieta rodziła :szok: to było straszne!!!!!!!!!!!
leżałam podpięta pod ktg które wykazywało skórczyki ale bardzo słabe, a mnie cholercia coraz bardziej bolało ale tak jak na okres. powiedziałam o tym położnej ale stwierdziła że to nic sie nie dzieje. no to dobra sobie myśle, panikara ze mnie i to wszystko. to lerze cicho i sie nie odzywam. na szczęście ta próbe podawali mi tylko przez 20min wiec odetchnełam z ulga jak mnie odpieli. Położna kazała iść do siebie i zapewniła że macica sie wyciszy i nic nie bedzie mnie boleć. no to dobra to sobie poszłam. ale bolało już konkretnie. zdarzyłam zadzwonić po męza. przyjechał po 10min i zastał mnie klęczącą i wijącą sie z bólu nad łóżkiem. odszedł mi krwisty czop ale już ledwo chodziłam wiec z mężem poszłam do łazienki się przebrać. tzn on mnie przebierał ja ledwo stałam. stwierdziłam że piernicze że ide sie spytac co jest zgrane bo boli mnie tragicznie. oczywiście jak sie pojawiłam to morde na mnie wydarły że cuduje i mam wracać na sale! a ja że nie niech mnie zbadają bo mnie boli naprawde. łaskawie mnie zbadała a tam rozwarcie na 3cm. no to mówi oooooooo no powolutku sie zaczyna. kazała sie przebrac w szpitalne ciuszki i przekazać mężowi żeby chwile poczekał bo wróce na sale za kilkanaście minut jak mi zrobią lewatywe. no to ten został i czekał. Okazało sie że nie może być przy porodzie bo miesiąc temu wycofali ta opcje ponieważ pary bez szkoły rodzenia sprawiały im tylkko problemy. Boże jak sie zezłościłam. Po lewatywie w ubikacji myślałam że już tam urodze. Już zaczynałam jęczeć, jedwo sie umyłam a jedna z położnych znowu do mnie z morda żebym tak nie chlapała i wytarła kozetke, wychodząc rzuciła hasłem " a co mamusia nie mówiła że będzie bolało" oj dziewczyny to był horror. inna siostra usłyszała te moje pojękiwania i sie zlitowała i znów zbadała a tak rozwarcie na 8cm! pędem na łóżko porodowe. tam zamieszanie straszne biegają, coś przygotowują. Najgorsze były własnie te skórcze, myslałam normalnie że zejde z tego świata, momentami traciłam świadomość ale siostry zadawały mi wtedy rzeczowe pytania zmuszając do skupienia się. Wody odeszły mi dopiero przed samymy skórczami partymi. Dzidzie wyparłam za 6 parciem. Poród trwał 40 min :)
po wszystkim mąż jak mnie ujżał myślał że ja dopiero wracam po tej nieszczęsnej lewatywie,a ja mu na to że właśnie mu córkę urodziłam. Ta jego mina niezapomniana heheheh
Powiem tak gdyby miało to być tak samo bolesne i trwać dłużej to nie wytrzymałabym i naprawde byłabym skłonna oddać wszelkie pieniądze za cesarke. ale przy takim ekspresowym tempie to sie ciesze że tak w sumie wyszło bo nawet zbytnio nie byłam zmęczona po porodze i dziecko też nie.
aha no i nie byłam nacinana. założono mi tylko 2 podwójne szewki i jeden pojedynczy.
 
no i czas na mnie :-)

No więc :-)cały wtorek bolał mnie krzyż, jak zaczełam się wczuwać to były to skurcze krzyżowe co 10 minut..... a wieczorem odszedł mi czop, więc szybko wezwałam mojego M, na przytulanko :-)
położyłam się spać i nadal zerkałam na te skurcze krzyżowe i nadal były co 10 minut, około 1.40 obudziłam się, żeby siusiu zrobić i usłyszałam w brzuchu takie dziwne 3 pyknięcia, a po chwili wody mi odeszły.
Baaardzo dziwne uczucie dużo tego było i ciepło.. jeszcze przez chwilę posiedziałam na brzegu tego mokrego łóżka i obudziłam M, że jedziemy do szpitala, bo mi wody odeszły..
ten się zerwał w szoku, ale kazałam mu się jeszcze wykąpać i ogolić he he, ja w tym czasie nie wiedziałam co zrobić, i krażyłam , szukałam podkładu, bo cały czas ze mnie leciało..
jeszcze się zastanawialiśmy którym autem jechać hehe
no i ruszylismy te 100 kilka km..
po drodze zaczeły się skurcze co 5 minut, ale przede wszystkim krzyżowe..
brzuch mnie bolał, ale trochę, najbardziej ten krzyż, ale to było znośne..
późiej były już co 2 minuty, więc miałam wrażenie, ze skurcz trwa w nieskończoność, zatrymaliśmy się na orlenie, bo mój M z wrażenia rozwolnienia dostał :-D
ja chwilę pochodziłam i skurcze znów do 5 minu wróciły..
jakoś o 3.30 byliśmy na IP cisza, wszyscy spali, tam się zaczęło, ze jak przyszedł skurcz, to nie mogłam ustać na nogach i po prostu klękałam sobie..
spisali dane co i jak wzięli na wózek i zawieźli na porodówkę..
tam znowu papierkowa robota i lekarz na usg mnie wziął.. zmierzył wagę i rasztę małego i zapytał czy jakby co, to chcę coś przeciwbólowego, ja ze tak, no to seria pytań o alergie itd..
porodówka pęka w szwach, więc ja siedzę na korytarzu pod ktg i sobie smsuje :-) nawet mam zdjęcia he he.
Przed 5 sala porodowe numer 7 się zwolniła i poszliśmy tam, a mnie znów pod ktg i nie mogłam chodzić, co skurcz przyszedł to wiłam się jak wąż, chciałam zeby M mi plecy masował ale jak mnie dotknął to już nie chciałam..
cieszę się, ze był ze mną, choć widziałam, ze on cierpiał jak ja cierpiałam,
raz mu się oberwało, bo ciągle mnie przykrywał, że mi tyłek widać :-) a ja przy skurczu miałam takie duchoty, ze się rozkopywałam, a poza skurczem zimno mi było..
M tylko mówił jak mocne skurcze się zapisują i byłam zdziwiona, że przy 60 jest większy ból niż przy 80 tce...
co chwilę przychodził ktos mnie oglądać to ja się upominałam o te przeciwbólewe, które lekrza obiecał a te mnie olewały, nagle podczas meeeega skurczu wydarłam się, że ona chcą mnie zabić, ze M ma natychmiast tam iść, po przeciwbólowe :-D
w końcu przyszła, dała coś w pupe i zyłe i to mnie uratowało :-)
skurcze czułam, ale odpoczynek między skurczami był o wiele lepszy, że nawet udawało mi się zasnąć.. pomyślałam sobie, że jestem uratowana :-)
mój M poszedł do bufetu po wodę a ja przysnęłam.
Nagle budzę się bo czuję ze party idzie, patrzę mojego M nie ma a fotelu, nie ma przy mnie ani za mną, więc się dre:
-Halo, Halo jest tu kto??
prylaciało z 5 osób, a ja się dre:
-PARTE, PARTE
i wszystko poszło tak szybko, łóżko w dół mierzą mi rozstaw miedicy, jakieś dziwne rzeczy wyciągają z łóża ;-)
pojawia się mój M, a ja do niego:
MICHAŁ JA RODZE!! :-)
i wystarczyło posłuchać, co położna mówi, jak przeć, jak nogi, co z głową, M mi pomagał.
Ja od razu prosiłam, zeby się nie zastanwaiały i mnie nacinały, bo nie chcę niemiłych niespodzianek..
no i 3 parte i mały był z nami, dziwne uczucie, to mnie wcale nie bolało, czułam główkę, tzn czułam cos ciasnego między nogami i jak parłam i głóka wyszła to cała reszta była jakby taki wężyk ze mnie wyszedł :-) i zaraz położyli mi go na brzuch :-)
ja w płacz, M płacze, ehhh suuuuuper niezapomniane uczucie, w momencie trzymania Tomka przy sobie już nie pamiętałam o wcześnieszym bólu i oczywiście mówię do mojego M
-Kochanie, to co jutro znowu rodzimy? :-)
a on:
-Jeśli będzie taki sam poród jak ten to chętnie :-)
no i potem mi małęgo wzieli do umycia a ja rodziłam łożysko :-)
było jeszcze kilka zabawynych sytuacji, ale to przy okazji...
lecę małego karmić :-)
 
Mój poród to była jedna wielka tragedia. Dzięki Bogu wszystko dobrze się skończyło. A było to tak. Przed 8 rano w piątek zaprowadzili mnie na salę porodową, tam dostałam kroplówkę z oxy. Jako że już na próbie bardzo silnie i bardzo szybko moja macica reagowała na kroplówkę, to i tym razem skurcze nadeszły po kilku kroplach. Najpierw byly do przeżycia, bo co 15min, za godzinę nadal co 15min ale o wiele silniejsze, przy skurczach co 10 min doszły bóle z krzyża i było już źle, zaraz potem zwiększyli mi dawkę kroplówki, skurcze co 2 minuty i o 14 odeszły mi wody. Akurat byłam podpięta pod ktg bo co 2godziny robili, więc zawołałam położną, ona przyszła i przyłożyła ligniny do tej kałuży, która się ze mnie wylała, pytam jej czy wszystko dobrze, bo sama widzę że wody zielonkawe, ona że tak że nie ma co się martwić. Za chwilę zaczęłam krwawić, więc wystraszona pytam czy wszystko dobrze, ona że tak pewnie szyjka się otwiera. Po odpłynięciu wód skurcze stały sie słabsze i rzadsze, mimo że ciągle byłam pod kroplówką. Przed 15 poraz pierwszy od rana było badanie, okazało się że od rana rozwarcie postąpiło o 1 palec. Zapadła decyzja o zwiększeniu dawki oxy, i tak wróciły mi skurcze co 2min. Umierałam na tym łóżku, ale cały czas się modliłam, żeby to się jak najszybciej skończyło, żeby z Michałkiem wszystko było dobrze. Przychodzili i badali tętno maluszka, skakało ale było prawidłowe. O 18 już nie dawałam rady, bóle były nie do zniesienia, odpięli mi oxy i wysłali pod prysznic. Przesiedziałam tam chyba ze 2 godziny, bo zdążyły się położne zmienić. Dalej miałam bóle z krzyża skurcze co 10 minut, zaczęli się zastanawiać co ze mną robić, czy podpiąć drugą kroplówkę czy odesłać na patologię, żebym się przespała, powiedziłam, że na patologię nie idę bo na pewno nie zasnę. Widziałam jak to wszystko wolno postępuje, nikt się mną nie interesował, M. nie chcieli do mnie wpuścić, bo dopiero od 4palców można, nic nie mówli mi wprost mimo że się dopytywałam, o tym że dostanę antybiotyk bo wody były zielone dowiedziałam się przypadkiem podsłu****ąc rozmowę położnych, byłam tak przerażona, że zaczęłam rozmawiać z położną o możliwości cesarki, oodpowiedziała mi że jak by Pan Bóg chciał żeby dzieci wychodziły nam przez brzuszek to by nam zrobił torby jak kangurką, to jej powiedziałam, że w tej sytuacji będzie trzeba tą torbę mi zrobić, bo ja nie dam rady tego dziecka urodzić, stwierdziła żebym nie histeryzowała i skupiła się na rodzeniu, bo jak narazie na rodzącą nie wyglądam. Mijały godziny, ja ciągle bez kroplówki i bez decyzji lekarzy, kolejne dziewczyny rodziły, jedna która miała razem ze mną podłączoną kroplówkę rozwrła się o 14 do 6cm a potem mimo kroplówki stanęło, od początku darła się jak nieboskie stworzenie, wyzywała na lekarzy, na położne, w końcu mąż zaczął straszyć ich policją, o 24 zrobili jej cc, a ja stwierdziłam że nie ma co dzielnie i po cichu cierpieć, zwłaszcza że bóle z krzyża były nie do zniesienia. Dałam sobie luzu, łaziłam po tej porodówce i stękałam, co godzinę prosząc o rozmowę z ginem. Po całej nocy płaczu i cierpienia w końcu o 7 raczył mnie zbadać,rozwarcie nadal 4cm, ja u kresu wytrzymałości. Okazało się że leżąc na patologii nie miałam zrobionego usg, więc zjechał ze mną windą do gabinetu i to usg zrobił, oczywiście wszystko było ok, dziecko ok 3200, główka wysoko ale przyparta. w między czasie miałam 4 skurcze, no bo znowu były co 5minut, gin stwierdził, że co to za skurcze co trwają 40sekund. Zadecydował że będzie druga kroplówka, ja mówię że nie chcę, bo i tak nic to nie da, nie urodzę bo nie mam siły a poza tym wczoraj leżałam pod kroplówką i leżałam i nic to nie dało, usłyszałam, że wczoraj to było wczoraj a dzisiaj zadziała.Zapytałam go tylko czy gdybym była bardziej upierdliwa, jak ta pani pocięta o północy która wydzierała się na nich od rana to zrobiłby mi tą cesarkę? Już mi wszystko było jedno, ale tak panicznie bałam się tej kroplówki...podłączyli mnie przed 8, bóle co 2min i to tak straszne że aż całą mną trzęsło, a plecy to mi łamało, oczywiście leżałam sama w boksie podpięta pod ktg, przeżywałam katusze a położne sobie ploteczki popychały, obok wyła jeszcze jedna dziewczyna więc krzyczałyśmy na zmianę. O 9 przyszła nowa zmiana więc nadszedł czas na badanie, okazało się że rozwarcie na 4palce i mogę dzwonić po M. Od razu przyjechał, poszliśmy na salę rodzinną, a tam było jeszcze gorzej. Cały czas z tą kroplówą którą zwiększali żeby wywołać parte, pełne rozwarcie miałam o 10, położna która przy mnie była na prawdę była fenomenalna, mój Mariuszek dodawał mi tyle siły,tak bardzo pomagał i w oddychaniu i w parciu-rodziliśmy początkowo na kucająco, żeby ta główka zstąpiła, ja już prawie nie miałam sił, w głowie mi się kręciło, każdy głęboki wdech kończył się wrzaskiem na wydechu bo krzyż mi rozsadzało. o 13 okazało się że główka dalej nie zstępuje mimo że kroplówka wciąż zwiększana, przyszedł starszy lekarz zmiany, położna wsadziła we mnie obie ręce a on naciskał na brzuch, byłam przerażona o mojego Michałka, stwierdzili że główka przyparta, nie zstępuje, ale poczekają jeszcze godzinę może urodzę. Błagałam ich o cesarkę, nie miałam siły przeć, za każdym razem robiło mi się ciemno przed oczami, nie chciałam zemdleć żeby Michałkowi nic nie było, wychodziłam z siebie i wyłam z bólu, a ten strach o moje Maleństwo - paranoja. M. na badanie wypraszali z sali, oczywiście po wszystkim wracał do mnie tulił, masował, dawał pić. I tym razem kiedy wracał, uratował mi życie, podsłuchał jak lekarze mówią między sobą że czekają jeszcze 15min jak nic się nie zmieni to tną, dałam radę przetrwać, po 10min przyszli, znowu ciśnięcie brzucha, nic się nie zmieniło, byłam w tym czasie pod ktg tętno Michałka raz 170 raz 80. po 30 godzinach mojej i Misia męki w końcu zapadła decyzja o cc. Zrobiło mi się lżej. Szybko mnie przygotowali, musiałam wstrzymać parte więc było to straszne, kiedy położyli mnie na stole i dostałam zastrzyk natychmiast zrobiło mi się ciepło w nogi i w dole brzucha. Zaczęłam odpływać i dziękować pani anestezjolog że w końću zakończyła mój ból. Razem z drugą panią anestezjolog były na prawdę kochane, widziały z resztą jak przychodziły na cesarki w ciągu nocy że snuję sie po tej porodówce i wyję, powiedziały tylko między sobą że miały rację że trzeba mnie było ciąż już wczoraj po południu,a tak to się biedna męczyła. Byłam tak odwodniona że podłączono mi 2 kroplówki z elektrolitami, wcześniej żyły w rękach zaczęły mi pękać. Przyszedł pan doktor "pomiziac mnie po brzuchu" odkażał takim pomarańczowym czymś, a ja czułam tylko mrówki, zaczął sie śmiać że on tam mrówek żadnych nie widzi, potem gin mnie uświadamiał że teraz będzie zakładał cewnik, to mu powiedziałam żeby wkładał co chce bo ja i tak nic nie czuje ;-) Oczywiście nie mogło być tak pięknie, znieczulenie złapało mnie aż do szyji i miałam problemy z oddychaniem, słabłam, coś tam zaczęło pikać, coś mi podali, zaczęłam sapać, bolały mnie ramiona. Czułam tylko jak mną szarpią na boki i w górę i w dół. Nie mogli wyciągnąć Michała, wody były zielone, mną zacżeło trzepać na tym łóżku, znowu coś mi podali, a mną trzepało dalej. W końcu usłyszałam ten pierwszy krzyk, poryczałam sie, widziałam Michałka 10sekund, ale zobaczyłam te wielkie oczka i te usta Mariuszka, tak mi było ciężko że on poszedł tam a ja byłam tu. Dopytywałam sie lekarzy ile mierzy ile waży, ale nie to było w tej chwili najważniejsze... Przyszedł do mnie pediatra z ginem powiedzieli że mały był ułożony twarzyczkowo, że mogłabym urodzić naturalnie ale to trwałoby z 24h, ma przedgłowie - obrzęk, spowodowany tym że główka wstawiała się a była blokowana przez moją wąską macicę, że wszystko będzie dobrze, że ta główka wróci do normy, pobrali też wymazy, aby wykluczyć zakażenie maluszka bakteriami w związku z tymi zielonymi wodami. Zacerowali mnie, przewieźli do sali pooperacyjnej, byłam tam ja pani anestezjolog M. i Michałek, nie mogłam ruszać głową ale położyli mi go na chwilkę koło twarzy, był taki piękny, taki delikatny, tak mi było smutno że tak się ucierpiał, a jednocześnie czułam ulgę że już po wszystkim, że teraz będzie tylko lepiej. Maluszka zabrali na sale niemowlaków, mnie przewieźli na sale pooperacyjna ogólną już na oddziale, M. mnie poprzytulał, ja dostawałam tlen, bo ciągle źle mi się oddychało, wkłuli mi dodatkowy wenflon i z jednego szły elektrolity, z drugiego przeciwbolowe. Następnego dnia rano, stanęłam na nogi jako pierwsza w sali, chcociaż byłam jedną z ostatnich ciętych. Wszyscy podziwiali jaki ze mnie twardziel, a ja mimo bólu i zmęczenia myślałam tylko o tym aby jak najprędzej móc pójść po mojego Michałka. Z sali porodowej mogłam wyjść dopiero o 10, pognałam na noworodki jak na skrzydłach, aż się położne śmiały i jak zobaczyłam mojego skarba, to zalała mnie tak olbrzymia miłość i duma. Od tamtej pory ciąle był ze mną i juz zawsze będzie. Poród bardzo nas wymęczył, biedny Michałek w pierwszej dobie prawie cły czas spał, musiałam go budzić na jedzenie, którego i tak nie chciał. Powoli odzyskaliśmy siły, nie ma jak w domku. A w szpitalu byłam znana, niestety przez to że rekordowo długo rodziłam, z nieznanych nikomu przyczyn. Poród był dla mnie mega traumą, mimo że minął tydzień wciąż płaczę jak pomyślę o tej ludzkiej podłości, obojętności, braku współczucia, zainteresowania i pomocy. Spotkało mnie wszystko co najgorsze, dobrze że Michałek jest zdrowy, nie wybaczyłabym ani sobie ani im gdyby coś było nie tak. Następnym razem tylko cesarka, zwłaszcza że miednica jest za wąska, szkoda że wczęsniej nie zadecydowano o cc, zwłaszcza że na patologii gin powiedział że jestem drobniutka, że ta miednica taka mała, że może być ciężko, ale zobaczymy jak nam się będzie rodzić, dlaczego już wtedy nie mógł zdecydować że tniemy? Dlaczego ja durna wolałam rodzić naturalnie? Dobrze że już po wszystkim.
 
Planowa cesarka byla na 11 maja jednak do szpitala musialam sie zglosic wczesnie, jak sie pozniej okazalo jadac 6 maja po moje dokumenty, ktore gin wziela do przegladu stwierdzila ze juz od 2 dni powinnam lezec na oddziale. Wiec kazala mi przyjechac 7 maja do szpitala i tak tez zrobilam.
Przebralam sie i poszlam na przyjecie, tam Ktg, kilka pytan i sterta dokumentow do wypelnienia i podpisania, pozniej kazala mi sie zmierzyc i wtedy weszla moja gin i do mnie:
-szybko, szybko zostaw tu wszystko bo nie ma czasu, idz do tych drzwi po lewej i zaraz bedziemy ciac...
ja w szoku, bo bylam pewna ze mnie na obserwacje biora, dlatego mialam wczesniej sie zglosic. Wychodze z pokoju badan a moj M. usmiecha sie i mowi: Co wszystko dobrze, idziemy na sale?
A ja wryta nie wiem co mowic. On do mnie: co jest?, ja do niego: ide rodzic! On: jak to?
i widze jak sie zestresowal, ja lzy w oczach a on biedny z tymi wszystkimi moimi rzeczemi na korytarzu zostal:-(
Wchodze na porodowke a tam dwa lozka, na prawo kazali mi sie polozyc tam zalozyli mi cewnik, podlaczyli kroplowke i gin chciala jeszcze Ktg powtorzyc ja juz calkowicie sie rozkleilam, czulam ze cos nie tak jest dlatego ten pospiech poza tym trzeslam sie okropnie. Kazali mi przejsc jeszcze do pokoju obok juz na operacje, czekalismy jeszcze na decyzje o znieczuleniu, ktora byla zeby uspic jednak ja nie chcialam wiec bylam swiadoma.
I sie zaczelo pierw pomaranczowa maz, zaslonili mi brzuch a ja juz powoli sie rozgrzewalam:-) po chwili juz nic nie czulam. Troszke poszarpali, lekarz do mnie jezdzi Pani konno? ja: tak. a on: to bedzie Pani teraz miala towarzysza.
Usmiechnelam sie jednak odplywalam juz, brakowalo mi tchu, normalnie nie moglam wziac glebszego oddechu a w mojej glowie panika, po chwili pytal mnie sie jaka plec?
ja do niego ze chyba dziewczynka, on do mnie ze cos widzi jednak nie widzi plci. I po sekundzie uslyszalam 9:28 Dziewczynka, uslyszalam jej placz i zobaczylam dupeczke jako potwierdzenie, a pozniej odplynelam. Pamietam krzyki dziewczyn z boku, ktore sie meczyly, jak mnie przenosili na lozko i jak jechalam do sali i mojego M. usmiechnietego od ucza do ucha. Jak sie pozniej dowiedzielam to syszeli malej placz na korytarzu i ktos zapytal Go czy to Pana a On biedny: nie wiem, a za chwile przejechala polozna z mala kolo niego ze nawet nie widzial:-)
Po dwoch godzinach moj M. przywiozl Mirjam, taki dumny, pewnie jak kazdy tatus, jednak ja nawet glowy nie moglam podniesc, nastepnego dnia od poludnia juz bylam z Mala caly czas choc strasznie ciezko mi bylo sie poruszac, ale dalysmy rade.
To moj oczekiwany przez wiele miesiecy porod.
 
Będzie długo, bo musze zbudowac napięcie :)):-)

10-ego maja po doskonale przespanej nocy, bez żadnych objawów o godz. 7:30 "obrobiłam moich Panów do wyjścia z domu"
I taka rozmowa:
ja: "no szkoda, że sie dziewczyna nie zdecydowała na dzisiaj - taka ładna data"
osobisty: "no mamy jeszcze kilkanaście godzin, więc wciąż jest szansa" tylko nie do południa, bo mam ważne spotkanie :)
ja: "fajnie by bylo o 13, bo lekarze po obchodach, po operacjach, po wypisach, a w szpitalu cisza i spokój, co mialo sie przetoczyc, to sie przetoczyło... mają czas …

Mówimy: „No to dzis, po 13-stej” J- ustalilismy se cwani date i godzine, pa-pa i chlopaki pojechali...

15 min pózniej dostałam pierwszy skurcz :)

hmm... no to zapisałam sobie go na karteczce. Pomyślałam, ze znowu mała robi mi psikusy, bo ani to bolące, ani z boków brzucha, ani z góry, tylko taki ciągniecie w dół.
Kolejny skurcz za 30 min i kolejny za 30 min - se myśle oho! a może jednak...:-)

popisałam z wami na forum, umyłam sciany pomazane przez Antosia kredką, wyszłam z psem na spacer...
skórcze co 20 min...

wrócilam i stwierdziłam, ze napiję sie kawy i pogadam z przyjaciółką (ta co ledwo zdązyła ze swoim porodem).
Dzwonie do niej i opisuje jak sie czuje i co ile te skórcze, a ona:"Oj Jula - Ty dzisiaj urodzisz - czuję to"
a potem gadamy o chorym oczku jej malucha i o jej męzu i córeczce i blablamy sobie jak paply...
a ja: Oj mam skórcz... i znowu gadamy ... a ja: "oj mam skurcz"...
no wiec ustalilismy, ze te skórcze są co 12 min!!!

a pamietam, ze lekarz mówił, ze jak co 10 to mam jechać do szpitala...

o godz. 12 zadzwoniłam do osobistego, przerywając mu spotkanie ze Szwajcarami... żeby zbierał sie do domu, bo to może cos z tego bedzie.. moze nie... ale że mam skurcze i że jakos znowu podciekam i wkładka mokra, a on słyszę jak mówi gdzies w eter: „Gentelmen – this is final call from my wife.
I dalej takie "good luck, good luck" :-) JJ wstał od stołu i chodu do domu…

Jak osobisty przyjechal -skurcze były już co 6 min…

No to ja prysznic, dopakowanie torby… a on gorączkowo lata po chaupie i panikuje… „szybciej, szybciej- no wychodz już!” - No co Ty tam robisz???
- „maluje paznokcie – nie panikuj”
No nie wytrzymam, ja tej Kryśce opowiem, jaka jej matka to wariatka… J:-)

W samochodzie skurcze były już co 4 min, ale wciąż takie same, nie boli – tylko ciągnie w dół…
O 13:45 dojechalismy na IP, akurat zeszła Pani doktor i pyta: „co tam?”
- a ja: że jakies takie skurczyki – ale pewnie mała robi mnie w konia – i że taka wkładka jakas mokra…
A ona: „no to wskakuj na fotel”. Zdążyla tylko włożyc palec – a tu… Lu…… wody! Lalo się i lało i lało, a potem lało i jeszcze lało…

Poprosiła żebym się przebrała i położyła jeszcze na IP na ktg (i tam pierwszy skurcz mnie już zabolał), poprosiłam o lewatywe, bo chciałabym uniknać niespodzianek (wiec jeszcze lewatywka, kąpanko) i o godz. 14:50 prowadzona pod rękę przez salową dotarłam na łózko porodowe…

Przywitałam się z polożną i praktykantkami (ich pierwszy poród) które podpieły mnie pod ktg…
Skurcze bolą ale się nie piszą… tento małej spada, maszyna piszczy… my z osobistym … gały!!!! :szok:
Leci położna… gały wywala… o co kaman!.. Patrzy na ekran, na mnie, na ekran… i znowu na mnie… i nagle…mówi:
„no ładnie” J praktykantki pomyliły pasy i ten na skurcze podpieły na tentno i odwrotnie J
Odwróciła pasy i od razu Skórcze na 65% tento na 140…
Z takimi skurczami przelezałam ok. 1h20 min… trzymałam osobistego na rękę. Skurcze ciągle na 65% wiec znosnie. Przy każdym skurczu wylewały się ze mnie tony wody… głupie uczucie. Te praktykantki tylko latały i zmieniały podkłady, żebym nie leżała w mokrym…

O godz. 16:15 przyszła położna i mówi
„choć to Cie zbadam”… 5 cm rozwarcia…
To ja Se mysle, kładłam się z 4-ema.. a po prawie 1,5 h – tylko 1 cm… o fuck – to to jeszcze potrwa…

A ona: „Ale czekaj…. Hmmm… jak to?, co to? … hmm… dziura w szyjce??? … hmmm.. zawołam Pania doktor…
To jakas blizna…(a to była blizna po szwie która nie chciala zmieknąć) Wiec dala mi taki srodek na miękniecie szyjki, po którym zrobiło mi się tak błogo i ciepło i odpłynęłam… i te skurcze gdzies tak daleko…J
I mówie: „dajcie mi tego jeszcze, jeszcze” J:-)

O 16:40 przyszła Pani doktor, zbadała mnie i mówi”: „pełne rozwarcie”- Julia rodzimy..
A ja była w szoku, ze 20 min wczesniej 5 a teraz już rodzę…
No to osobisty, ze zdążymy na teleexpress… J:-)

Rozmontowali łózko…i się zaczęło…. (przypomne, ze syna urodziłam w 3 parciach)

Przyj.. ja pre… a tu nic… nabieram oddechu i znowu pre… i znowu nic… cała ekipa już wokół mnie…
Lekarze, neonatolodzy, polożna, salowa, przerażone praktykantki, anestezjolog no i osobisty… przerażony…
Pani doktor mnie bada… i mowi do drugiego lekarza oj niedobrze (to ja już się spinam) zbadaj ją.. zobacz co tu jest…:szok:
Pytają mnie, co się stało z moją kością ogonową??? Czy miałąm jakis wypadek po porodzie z synem, Bo jest zakrzywiona i dziecko nie może wstawic się w kanał…:-(
(Miałam wypadek – na snowboardzie jak bylam na feriach z Antkiem, ale nie wiedizalam, ze kosc mi pękła i zle się zrosła…)
Znowu montaż łózka i kazali mi się przewrocic na klęczki i na łokcie… i znowu parcie i znowu nic… i tento małej spadło… a oni się drą..”daj jej tlenu, daj jej tlenu.. oddychaj, oddychaj…”
Przyj – to ja panika – pot leci mi z czola, z głowy, wszedzie.. tu oddycham, ale musze tez przeć… trudna sprawa… skurcze coraz krótsze.. oni przyj!

A ja - „nie mam skurczu”… no to czekamy … czekamy coraz dłużej Az przyjdzie kolejny Skórcz, który trwa coraz krócej (słysze od lekarzy: „a co to za skurcz co jest na dwa parcia)

Pomiedzy skurczami pytam się Pani doktor: „czy dam radę urodzic”? a ona, ze „to nie moja wina, bo bardzo ładnie pre, tylko jest kilka problemów, raz że ta kosc, a dwa…. Mała idzie odwrotnie - „twarzyczkowo”, jest owinięta pępowiną i że jak teraz nie dam rady, to najwyżej pójdę na „zieloną salę, bo mała się cofa i zanika tento” – wszystko gotowe czekało…

Na te słowa dostałam histerii wew. w sensie bardzo mocno spielam się w sobie i wiedziałam wóz/albo przewóz/ teraz albo nigdy
"O Boże mysle, nawet jak mi się uda ja wypchnąć, to mnie zmasakruje…"

Jedno parcie – i poczułam takie – pyk – cos pękło… i wtedy poczułam ze mała zeszla na dół, przekrciły mnie znowu na plecy i urodziłam główke… widziałam jak polozna złapała za główkę, odwinęła pępowinę i cała nią szarpnęła, żeby ją odwórcic…
Potem jeszcze: „przyj, przyj… dobra nie przyj…sama Se ją wyciągnę…” J:-)
Polozyli mi ją na brzuchu, mała zaczęła wrzeszczeć…

A ja tylko: „o Boże jaka ona sina, jaka sina, o boże jaka sina…” i płacze sobie ze szczęścia…

Oczywiście mnie zmasakrowała L dziura w szyjce, dodatkowo pękniecie obustronne, nacięcie krocza (choc jak się kładłam na łozko to połozna powiedziała, ze będzie się starac chronic, ale potem nie mogła już ryzykować – musiała tam mieć dostęp.. bo ona szła odwrotnie…), normalnie jestem dziurawa jak sito…
No i z takimi to przygodami mała Krysia przyszła na świat …

A potem zadzwonił mój lekarz z gratulacjami J

Opieka po porodzie – rewelacja – leżałam sobie w jedyneczce z łazinką co chwile przychodziły położne – przemiłe…
Każdy przychodził pytal, jak się czuje, czy pomoc… czy przewinąć… czy zrobic pempek… no czulam się jak krolowa…
Rewelacja…
Sorka ze tak długo, ale chciałam sobie to spisac, nawet żeby potem mieć pamiątke… bo pamiec ulotna ….
 
Ostatnia edycja:
W końcu i ja mam czas :-)

Mój poród nie jest tak fascynujący jak poprzednie... i nie był także łatwy...
Jeszcze 5 maja marudziłam na forum,że nic się nie dzieje, a termin jest... :-) poszłam spać i w nocy po 3 obudziłam się na siusiu, jakaś taka zgrzana, poliki czerwone, no nic, zrobiłam siusiu , wstałam a tam mi coś pociekło, myślę sobie cholera już ze zmęczenia nie wiem kiedy kończę siusiać? Ubrałam majtoszki i chciałam już wychodzić z wc i znów czuje coś mi mokro, patrze hmn przezroczyste coś myślę sobie cholera i co ja teraz zrobię... po chwili machnęłam ręka na to bo nie wiedziałam czy to wody mi odchodzą czy nie... położyłam się do łóżka i brzuch zaczyna mnie boleć, leżałam tak jakoś do 3.30 i skurcze były bardzo regularne jakoś co 6 minutek.Poprosiłam siostrę żeby zawołała mamę, ona położyła się obok mnie i mówi czekamy. A ja nagle czuje jak mi mokro, wstaję, a tu chlus... wody mi leciały jak z wodospadu... od razu karetka i do szpitala. Tam po rejestracji, poszłam na badanie i doktor stwierdził, że 3,5cm na porodówkę od razu.Później była lewatywka i porodówka. Tam założyli mi wkłucie i leżałam pod ktg cholera leżeć plackiem w skurczach... masakra..łzy leciały mi ciurkiem. Później położna kazała mi spacerować po korytarzu, co chwilę wisiałam na oparciach... skurcze straszne... no,ale nic mus to mus… jak już kolejny raz leżałam pod ktg, dostałam lek, który miał zgładzić szyjkę…czyli dostałam Dolargan. O mój boże to o się działo później to Meksyk… kazali mi chodzić…a ja ledwo krok zrobiłam i skurcz mega i ledwo stałam…błagałam w myslach Boga,żebym już urodziła,żeby nie bolało,że nie dam rady… to wrzucili mnie na piłkę,żeby jakoś to poszło… ale po jakiś 2-3 godz kazali się położyć nie wiem ile rozwarcie,ale cos koło 6-7 cm i podłączyli mi OXY. I kilka kropel spadło, a ja zaczęłam mieć ogromne skurcze…z 2 minutki, a tu rozwarcie na 9 cm i parte…nauka jak należy przeć w 5 min i jakoś tam szło, ale główka małego za nic nie mogła się przedostać… o na kucki mnie… nie wiem ile tych partych było, ale kucałam tak 2 godziny i nic… to na łóżko… na plecach, później bokiem parłam i nic… mdlałam na tym fotelu, nie pamiętam połowy co mówili, ani jak się zachowywałam… pamiętam,że było mi nie dobrze i słowa doktora ‘ Pani Ewelino, jest 13.50 ma Pani czas do 14.05 i rodzimy’ i zniknął z położną, nagle wyskakuje zza drzwi i mówi ‘ niestety, musi być cesarka’ zdążyłam powiedzieć ‘ mi wszystko jedno’… i odpłynęłam… ocknęłam się jak miałam dokumenty podpisać, nie wiem jak je podpisałam … bo nie miałam sił na nic. Ale przy partych cały czas parłam mimo,że podali mi coś na uciszenie skurczy. I tak po 10 godzinach naturlalki, wylądowałam na Sali operacyjnej, gdzie anestezjolog wbijał mi się na skurczach partych jeszcze! W kręgosłup bo inaczej nie dałam rady złapać kolan, a tak sama naturalnie się zgięłam w harmonijkę. Szeptali mi tylko,że już nie będzie boleć, że już odpocznę, że jestem dzielna… a ja wycieńczona myślałam jak tam mój synuś… czy wszystko okey. Pani anestezjolog wszystko mi tłumaczyła i w końcu usłyszałam ten płacz…cudowny płacz mojego synka…
Jak widzicie nie miałam łatwo… ale cieszę się,że synuś zdrowiutki. Co prawda zamiast 5 dni w szpitalu byłam 9 dni bo Filipek przechodził ciężko żółtaczkę i miał 2 razy fototerapię ( 1 fototerapia to 2 doby naświetlań i 1 doba obserwacji).
 
reklama
No to teraz kolej na mnie.
Dzień 13 maja,jak zwykłe dni.Czekanie.Ale ani dudu na nic się nie zanosi.Poszliśmy z małzem pozałatwiać kilka spraw.Między innymi kupić mi jakąś bluzkę na komunię ,co mieliśmy iść 16-tego.Małżowi zachciało się spaceru.No dobra.Po przyjściu do domu tak dziwnie się czułam,ale to pewno zmęczenie.I tak se kole 22.00 poszłam na sioo.A w brzuchu taki strzał,jakby balon pękł i mooookro.
Tel do szwagra,jedziemy do szpitala.A lało się ze mnie ,że szok.Pozałatwieniu tych wszystkich pierdół na porodówkę z 3cm rozwarciem.
Tam jeszcze jakoś takoś.Przed 2.00 doszło do mnie ,że chyba wszystkie wody już se poszły.Potem po 3.00 lewatywa.No i dopiero halo.Po niej zaczęły się regularne skurcze.Potem po kroplówce dopiero były jaja.Mój głosik pewnie było słychać we wszystkich mysich dziurach w szpitalu.Nauka parcia i na taaaaki fotel czas start.Tam chyba ze 2-3 parcia i do kompletu o 9.50 było słychać mojego szkraba.Ale nagrodę,małego Piotrusia miałam na swoim brzuchu po paru minutach,jak wyplułam łożysko.Potem to szycie,okropne szycie.Ból jak sk....n.Okazało się,że miałam kruche krocze i się z letka porozrywało.Chyba z pół godziny mnie babka szyła.I tak oto ledwo żywa potem odstawiona na boczny kawałek porodówki czekałam sobie na przydział sali po porodzie.
Teraz tylko muszę brać coś na poprawienie morfologii,bo krwi ze mnie zeszło,że hoho
I tym oto sposobem sobie Wam opisałam moje przygody sprzed tygodnia
 
Ostatnia edycja:
Do góry