reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

opowieści z porodówek

no to czas i na naszą opowieść:happy2:
Termin miałam na 20 maja, ale uparciuszek nie myślał wychodzić na świat. 27(czwartek) przyjechałam- spakowana, do szpitala. Miałam mieć robione badania a później myśleć co dalej. Rozwarcie cały czas takie samo -2cm, ktg zapisało skurcze, dużo skurczy ale były nie bolesne. Usg wykazało, że syn waży 4300.Lekarze stwierdzili więc, że lepiej poczekać jak wszystko się samo naturalnie rozkręci i odesłali mnie na patologię ciąży. :wściekła/y:Byłam wściekła, rozczarowana i zniecierpliwiona:crazy: Tak bardzo chciał mieć go już przy sobie ale doktorzy cały czas uspakajali, że z dzieciątkiem wszystko dobrze więc nie ma powodu do zmartwień. Kazali chodzić po schodach, spacerować a ordynator śmiał się, że trzeba okna pomyć;-)
...na patologi trafiłam do sali z sympatyczną dziewczyną. Potem doszła do nas romka, które miała dość dziwne podejście do pewnych spraw i momentami strasznie mnie irytowała. Odklejało jej się łożysko a co chwile wychodziła do sklepu, na fajeczkę i przychodziała z trzema puszkami pepsi:baffled::baffled:
Zaprowadziłam ład na oddziale, mianowicie naskarżyłam na sprzątaczki, które paliły w łazience, która sąsiadowała z naszą salą.:-D:-D ooo ale dostały opiernicz od Pani doktor:-D:-Do tak jestem wredna:tak::tak:
w piątek: sympatyczna dziewczyna wyszła a przyszła super babka, której sączyły się wody. To z nią znalazłam wspólny język i plotkowałyśmy do 2 w nocy.:-) Raz przyszła doktora z uwagą, że słychać nas na cały oddział i poprosiła, żebyśmy chociaż drzwi zamykały :-D:zawstydzona/y:
sobota: romka na porodówkę (umówiona cesarka), druga koleżanka na porodówkę, i JA na porodówkę. Podłączyli mnie pod ktg, dali kroplówkę a wcześniej zrobili lewatywe. Leżałam i czekałam jak coś się zacznie. Du..pa! Cyganka urodziła.Druga też. A ja z kroplówką śmigałam w kółko po porodówce:baffled: :baffled: Rozwarcie bez zmian i z powrotem na patologię. :wściekła/y: Beczałam jak głupia.
niedziela; spacerowałam, spacerowałam i ...spacerowałam! Doktorzy z każdej zmiany mnie już znali. Zaczepiali na korytarzu zaskoczeni, że ja jeszcze z brzuchem- wieeelkim brzuchem:tak::dry: Już ledwo chodziła a noce miałam bolesne bo syn się tak ruszał. Tego południa spotkałam męża babki z sali, który zaprowadził mnie do niej. Urodziła śliczną malutka dziewuszkę. Zadowolona, że nie trafiła do sali z cyganką-podobno wszystkie położne miały ją dosyć.
na patologi przyszły kolejne dwie kobitki do mojej sali. były ok.

poniedziałek: (rano)Pan doktor zbadał, rozwarcie ciut większe. Mówi "dzis będziemy rodzić" ale nie brałam tego do siebie bo nie chciałam kolejnego rozczarowania. O 13kolejne badanie, inny pan doktor, który miał w ten dzień dyżur. Byłam tak spięta, że nie mógł mnie zbadać i mówi "proszę się rozluźnić bo inaczej w panią nie wejdę" :-D:szok: ..jakoś poszło...Rozwarcie niecałe 3cm. Pyta czy jestem gotowa by dzisiaj rodzić. Powiedziałam, że psychicznie nie i juz pewnie nie będę. Kazał się spakować i przyjść na porodówkę, na to ja, że jak mnie znowu podłączą pod kroplówkę i nic to nie da to ja zwariuję. Obiecał, że dziś urodzę.

porodówka: lewatywa (trzecia już w tym miesiącu) śmiałam się do położnej, że niedługo będę umiała sama sobie ją zrobić. :rofl2::wściekła/y: Próba wywołania skurczy .... Leżałam sobie na sali porodowej- rodzinnej i czekałam na skurcze. BYłY ale cały czas bezbolesne:wściekła/y: i znów propozycja, żeby wrócić na patolog:wściekła/y: Beczałam jak głupia. O 18przyszedł doktor i mówi "jest jeszcze jedno wyjście, ale już bez odwrotu" więc pytam jakie. Przebić pęcherz płodowy a wtedy skurcze same powinny się zacząć. Nie zastanawiając się długo , zgodziłam się a Pan doktor jak siedział włożył palce i : plum!
Zaraz po tym przyszły pierwsze bolesne skurcze. Ból straszny! K. cały czas przy mnie, masował, głaskał- starał się. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Ból kręgosłupa, ból brzucha a potem bóle parte:szok: Krzyczałam jak nienormalna, biłam głową w drabinki, wołałam, że już nie wytrzymam!!! Parte były już cały czas ... Wydawało mi się, że zemdleje z tego bólu. (wydawało mi się, że jestem odporniejsza na ból).
ok 22 pierwsza próba. Uczyły mnie przeć. Szło mi całkiem nieźle, starałam się robić wszystko tak jak mówią. Przerwa. Kolejna próba. Lekarka naciskała brzuch żeby mi ulżyć ale bez skutecznie.Nacieli mnie.Przy parciu czułam jak by mi miało miednice rozerwać ale dawałam z siebie 100%. Przyszedł Pan doktor, który praktycznie położył mi się na brzuchu i wtedy syn wyszedł (22.55, waga 4,250g)z owiniętą pępowiną wokół szyi, odrazu też mówili o jego wadzie stópek. położyli go na stoliczku i czekaliśmy na płacz, zaczełam krzyczeć "płacz syneczku, płacz!!" lekarki powiedziały, że ma jeszcze czas i po chwili z K. usłyszeliśmy płacz naszego maleństwa:happy::happy: Całowałam Go i cały czas powtarzałam jaki on piękny, serce tylko bolało gdy patrzyłam na stópki.:-:)-(Lekarze od razu uspokajali, tłumacyzli itd. Mały poszedł z tata do kącika a mnie szyli. Słyszałam tylko z sali obok położne. Jaki on duży, prawdziwy facet a jaką ma klatkę. Po z szyciu, położyli mnie na łóżku. Przyprowadzili moich mężczyzn:happy::happy: Pierwsza próba karmienia a później na odział noworodków. Myślałam sobie NARESZCIE !:happy::happy:
Wjeżdżam do sali a tam ... cyganka :-D:szok: Poszłam spać, rano przywieźli mi synka na karmienie. Nie mogłam niestety wstać bo serce waliło mi starsznie i kręciło mi się w głowie więc dużo pomagały mi położne.
Dostałam depresji poporodowej, chciałam skakać z okna bo obwiniałam się za stópki syna. To było strszne co ja wtedy czułam ale do nieko się nie przyznałam. Chociaż lekarki, połoznei widziały mnie smutną i cały czas przychodziły i mnie pocieszały. W trzecim dniu Morfologia krwi wyszła bardzo źle. Zamówili mi dwie jednostki krwi i przetoczyli mi krew. NA drugi dzień czułam się już dużo lepiej.

W dniu kiedy przyszedł nasz syn na świat staliśmy się najszczęśliwszymi ludźmi:-)
W końcu mam sens życia, nareszcie mam ambicje i cele do których będę dążyć z myślą o synku, dla syna! Jestem starsza o kolejne ważne doświadczenie, jestem z siebie dumna:-)
 
reklama
witajcie mamusie:) to może i ja opiszę swój poród...
moja ciąża z racji tego że pierwszego maluszka stracilismy w 11 tyg była traktowana jako zagrozona...od poczatku tj 7 tyg duphaston i dużo odpoczynku więc całe 8 mc w domu praktycznie...
wiecie tez że ja miałam planowane cc z powodów ortopedycznych... moj termin rozwiazania wypadal na 22 maja ale planowane cc miałam ustalone na 12 maja:) tak sobie wybrałam taka date przyjści na świat mojej Gabrysi jednak ona zadecydowala inaczej...
w środe 5 maja ostatnia wizyta u gin i usg wszystko oki mała odwrócona glowka w doł nie owinieta pępowina wiec czekamy spokojnie do 12 ale jednak w czwartek dostalam okropnych bóli wieczorem i w poatek pojechałam na badania krwi i odrazu na ktg pojawily się skurcze i cisnienie wyższe dostalam lekarstwo i do domu jakby sie nic nie zmieniło to mam przyjechac w sobote tj 8 maja bo moja dr ma dyzur i jak cos bedziemy cc i co caly piatek to samo chcialam tylko sobote zeby ze swoja pania ginekolog rodzic ale noc byla megaaa dluga , ranek sobota a ja nic spokoj nic nie boli ani nic, pod prysznic i sie zastanawiam czy jechac jednak moj Grzes zawiózł mnie na siłe do szpitala i co o 10 ktg male skurcze mimo że boli, nawet stwierdzilismy ze jednak gabi poczeka do srody , aż tu nagle mówie do męża że ja nie czuje małej (jak wczesnie wariowała) i co aparat do ktg zaczyna pioszczec tetno zaczyna spadac 140, 120, 80, 60 i brak!!!!!!!!!!!!! ja w płacz mój mąż przerażony i też widze że zaczynaja mu łzy w oczach sie pojawiać , zlecieli się połozna moja lekarka pan profesor ruszja mi brzuchem i uspokajaja że wszystko bedzie dobrze , slysze jak dr dzwoni po anestezjologa ze za chwile ciecie zamawia w razie czego moja krew , szybo niby toczy sie blyskawicznie a dla mnie kązda sekunda trwa jak godzina. szybko się przebieram z płaczem oczywiscie ekspresowe wypełnianie papierów, szybkie wkłucie żeby załozyc wenflon, i czekanie aż zejdzie kropłowka ja juz do mojej mamy bo byla ze mna na sali proodwej nie chciałam tam Grzesia bo nie chcialam żebyoboje ryczeli , natychmiast anestozjolog przyszła bardzo sympatyczna i natychmiastowe wkłucie w kregosłup ( nie mile uczucie ale było mi wszystko jedno żeby tylko zaczynali)!!!! i o 11 ja znieczulona a o 11. 15 Mała sie urodziła, wszystko widzialam w lampie wszystko słyszałam ( rozmawiała ze mna caly czas anestozj. i moja pani dr , silne pociagniecie i Gabrysia juz jest odarzu ja mi Pani dr pokazała potem ja wytarły zaczela płakac a aja razem znia ale teraz juz ze sczzescia( a mója mąż za drzwiami płakał razem z moja mama razem z nami dwiema!! ) potem polozyla polozna ja na chwilke koło mnie i dostalam naslodszego całusa od mojej córci na swiecie, moja słowa" cały tatuś- jaka ona sliczna", ja zabrali na badania Grzes z nia poszedl robic mi fotki a mnie zeszyli i gratulowali i potem o 12.10 już byłam na sali pooperacyjnej i wykonywalam milion telefonów szczesliwa na maksa!!! o 13 przywiezli nam Gabrysie i leżałysmy sobie obie na tej sali do 16:) razem z tatusiem , moją mamą i moim tatą:)
 
Już raz sie zabierałam do wystukania mojej opowieści i pech chciał, ze wciasnelam jakąś śmieszna kombinacje znakow i mi sie zamknęła strona i d…a…zniknelo wszystko. No wiec teraz podejście nr 2 :-)

Ok. zaczynam od początku a raczej od polowy..i od USg połówkowego na którym lekarz stwierdził łożysko przodujące.
Powiedział, ze jeszcze sa szanse, ze się podniesie bo 80% takich łożysk podnosi się i można rodzic sn. Jeśli nie to kwalifikuje mnie to do cesarki, ale taka decyzje podejmuje się dopiero po 33 tygodniu ciazy. Lekarz Ostrzegł żeby się oszczędzać…nie chodzić po krzesłach, nie skakać i takie tam no i zalecił tez wstrzemięźliwość od „przytulanek”. W 3 trymestrze mogą się pojawic krwotoki i wtedy w trymigi do szpitala.

Tygodnie mijaly, krwotoków nie było...i wszystko było w porządeczku. Mateusz rósł jak na drożdżach…..dokładnie na cukrze, bo wyszla u mnie tez nietolerancja glukozy i wsadzili mnie na dietke 1700kcal. Łożysko było nadl przodujące, ale ostatania decyzje pani dr miala podjąć w 36 tyg. na ostatnim USG 3 maja. Wybraliśmy się na to ostanie USG, gdzie zapadla decyzja, ze względu na łożysko przodujące centralnie planujemy cesarke. Pani doktor wyslala nas na oddział w celu zaplanowania wszystkiego . Termin porodu z USG miałam na 26 lub 28 maja wiec biorąc pod uwagę, ze cesarki w takich wypadkach wykonuja po skończonych 37 tygodniu, wydawało mi się ,ze moja wyznacza na polowe maja. Tak tez się przygotowywałam psychicznie i tak tez porezerwowalam bilety dla mojej Mamy, bo chciałam żeby byla u ans jak tylko wyjdziemy ze szpitala.
Położna nas zaskoczyła, bo walnęła data 7 maja… czyli za za 4 dni - piątek 7 maja o 14. Oczywiście dzień wcześniej miałam się zgłosić na prericovero czyli na zrobienie EKG i wszystkich badan potrzebnych do cesarki. Na noc wracałam do domu a później o 10 rano w piatek miałam się stawić gotowa na przyjście na swiat naszego Mateusza.

Ciagle nie docierało do mnie, ze już za 4 dni Mateusz będzie z nami. Zaczelam się przygotowywac psychicznie i fizycznie do tego wielkiego dnia. Poszlam na zakupy, odwiedzilam szwagierke, umówiłam się do kosmetyczki na pedicure coby na stole pokazac się z ladnymi stopkami..oczywiscie bez lakieru J Wieczorem zjedlismy kolacje i moj V poszedł na siatkowke jak co poniedziałek. Ja wybrałam się do kolegi podrzucic prezent dla innej świeżej mamy. Wróciłam do domu i było ok. 21 ..zasiadłam przed kompem i zaczelam zozsylac sms z radosna nowina, ze już w piątek będziemy w trójeczkę.
Nagle poczułam jakieś ciepelko…pomyślałam… pewnie jakies takie białawe upławy jak to czasem się zdarzaly..no ale poszłam sprawdzić co to. Niestety upławy okazały się zywa krwią…wiec przerażenie w oczach… podniosłam się z kibelka żeby założyć podpaskę a tu jak ze mnie chlusnęło krwią!!!!! Ręcznik miedzy nogi..i po telefon dzwonić po V..ale nie odbierał…dzwonilam, dzwonilam i nic. Zadzwoniłam szybko, do kumpeli, która mieszka pare km od nas żeby przysłała mi swojego męża, żeby zawiózł mnie do szpitala. Ona niedawno sama urodziła wiec mieli opanowana szybka drogę do naszego szpitala. W miedzy czasie poprosiłam ja by dzwoniła do mojego V i wysłała go natychmiast do szpitala.

Czekając na mój transport zbierałam do kupy wszystkie moje rzeczy. Niby torby były gotowe, ale w czasie ostatniego weekendu postanowiliśmy je upchac do szafy na wysoka polke i cos tam zawsze jeszcze brakowalo. No wiec chodziłam po domu niestety zostawiając za sobą krwista ścieżkę. Mieszkanie wyglądało jak po jakies krwawej zbrodni. Jak L dojechał ja już stałam na dole. Pojechaliśmy od razu na pogotowie i po jakism czasie, który dla mnie był wiecznością zawieźli mnie na wózku na odział, gdzie lekarz podpiął mnie do ktg…i zrobił USG. Serducho bilo…krwawic nadal krwawiłam ale już mniej. W błyskawicznym tempie pobrali mi krew do wszystkich potrzebnych badan, zrbili EKG czyli wszystko to co mieli mi robić w czwartek. Wpięli mi cewnik. po jakimś czasie wpadł mój V i był już ze mną cały czas. Normalnie Zawsze V miał włączoną komórkę jak mnie zostawiał sama wieczorami tylko tego felernego poniedziałku komórka leżała na lawce i jej nie słyszał. Dopiero ktoś, po jakim czasie zorientował się, ze dzwoni i dzwoni.

Po całej serii badan …przewieźli mnie do takiej sali przy Sali operacyjnej i tam popieli do minitoringu i zaczęła się druga seria pytan tzn 100 pytan do… tym razem w wykonaniu pana anestezjologa. Miałam mieć znieczulenie lokalne w kręgosłup.
Już mnie mieli przenosić na sale operacyjna, ale przyjechał cięższy przypadek…dziewczyna z dzieckiem dwa raz owiniętym pępowiną wiec ona miała pierwszeństwo a my czekaliśmy. Było mi na zmianę raz zimno a raz gorąco… cala się telepałam z strachu. Gdzieś przed godzina 1 w nocy przyszedł czas na mnie. Posadzili nie na łóżku do operacji, wkoło krzątały się pielęgniarki i przygotowywały sale na moja cesarke a mnie anestezjolog…(bardzo fajny pan) przygotowywał do wkłucia. Nic nie czułam…tzn bardziej czułam jak palcem szukał miejsca niż jak się wkłuwał. Po tym wszystkim rozłożyli mnie na łóżku, postawili parawanik i zaczęli swoja robote. Anestezjolog cały czas ze mną rozmawiał. Poczułam pare szarpnięć i wyjęli mojego Mateuszka. Był taki drobniutki i malutki mimo ze miał być dużym dzieckiem. Szacowali go na 3600 a urodził się 3160g i 49 cm. Pokazali mi go na chwilkę i zabrali do mycia i do oględzin pediatry. Z pediatra był mój V wiec on jako pierwszy miał Mateusza na rękach. Mnie w tym czasie wyczyścili, pozszywali i przewieźli na sale pooperacyjna i tam leżałam ok. 2h i W tym czasie a byl środek nocy wysyłaliśmy sms. ..no i zadzwoniłam do dziadkow , którzy zostali mega zaskoczeni. Mateusza natomiast zabrali do wygrzewania się w inkubatorze na 24h. …i zobaczyłam go dopiero jak postawili mnie na nogi następnego dnia o 14.
Na ręce pierwszy raz wzięłam go dopiero po 29 godzinach, bo się wygrzewal w inkubatorku.

Tak wic wszystko dobre co się dobrze kończy.

W dzień wypisu rozmawialma z lekarzem tym co był przy mojej cesarce i pytalam co to było…potwierdził, ze był to początek odklejania się lozyska.
 
Ostatnia edycja:
No to jeszcze moja historia - zebym nie zapomniala;-)

Termin z OM mialam na 27 maja, a ze dzidzia byla spora, to z USG wychodzilo na 18 maja, tak wiec od 18 maja czekalam zwarta i gotowa na rozpoczecie akcji. A tu nic sie nie dzialo. Na ostatniej wizycie u gina (20 maja) wszystko bylo jeszcze pozamykane i lekarz stwierdzil "uu.. w terminie to pani nie urodzi, glowka jeszcze bardzo wysoko". Jak sie pozniej okazalo to chyba nie byla glowka ;-) Uzgodnilismy ze jak nic sie nie zacznie dziac, to w poniedzialek 31 maja stawie sie do szpitala i bedziemy probowac wywolywac Karola na ten swiat. Tak tez zrobilam.

31 maja o godzinie 8.00 stawilam sie na izbie przyjec. Tam mnie podlaczono pod KTG, ktore wykazywalo nieregularne skurcze (roznie - co 2, co 5, co 7, co 15 minut) o natezeniu 50-70, ale ja szczerze mowiac nie bardzo je odczuwalam (owszem, jakis dyskomfort, ale nie bol). Po KTG posadzili mnie na fotel, pani dr mnie zbadala - szyjka dluga, miekka, przepuszczajaca opuszek. Noo - mowi do mnie - tak szybko to my tu nie urodzimy. Mimo to oddelegowala mnie na sale przedporodowa, gdzie ulokowalam sie ok. 10.30.

Tam znowu mnie badano, stwierdzono szyjke dluga, miekka z rozwarciem na palec (wow, postep), i zaczeto snuc plany co by tu ze mna zrobic. Najpierw chcieli mi zalozyc balonik Foleya, pozniej jakies czopki podac, i takie rozne cuda. No ale jeszcze wyslano mnie na USG. Doturlalam sie do pokoju, klade sie na lezanke, pani dr przyklada glowice i slysze - no nie.. kolejne miednicowe, robimy ciecie. Zrobilam wielkie oczy - jak to miednicowe, caly czas bylo glowkowe. No coz.. zdarza sie. Okazalo sie ze to nie bylo typowe miednicowe, tylko miednicowe poprzeczne czy jakos tak, bo Karolowi sie glowa wysunela z kanalu i ulokowala na moim biodrze. Odeslali mnie na sale, podlaczyli pod KTG, a tam skurcze coraz bardziej regularne i coraz bardziej dokuczliwe. Mysle sobie ze swietnie, urodze dzisiaj i bede miala z glowy. Przyszedl kolejny pan dr i zaczal sie zastanawiac, nooo teraz mamy planowa cesarke, sala bedzie wolna ok 14, wiec wtedy pania potniemy, bo akurat minie 6 godzin od sniadania (no bo oczywiscie rano sobie pojadlam). No to czekam. W miedzyczasie (jak jeszcze myslalam ze bedziemy rodzic sn) wyslalam meza do domu na obiad zeby mu za glosno w brzuchu nie burczalo, no ale jak sie dowiedzialam ze o 14 chca mnie ciac, to zawezwalam go w trybie pilnym z powrotem. No i tak leze, leze, leze, minela 14 i nikt sie po mnie nie zglasza. Hmm.. Mnie juz coraz bardziej boli, no i coraz bardziej sie niecierpliwie. Maz poszedl lekarzom przypomniec, ze ja tam sobie leze i czekam, no to przyszli, i zdziwienie wielkie, bo zaden z nich nie zlecil jakis tam badan koniecznych przed cesarka. Pobrali mi krew, wyslali do laboratorium na cito i czekamy. Po chwili przychodza i mowia ze tak szybko tych wynikow to nie bedzie, bo w laboratorium maja awarie. I ze jak badania przyjda pozno, to dzisiaj mi ciecia nie zrobia, a jak skurcze beda sie nasilaly to podadza dozylnie magnez, moze pomoze, a jak nie to zobaczymy. No to czekamy dalej. Ja coraz bardziej glodna, skurcze regularne co 3 minuty, dochodzace do 80-90, zaczynam sie wkurzac, bo czekam i nie wiem na co i jak dlugo to potrwa, no i zaczyna mnie juz bolec. Co chwile ktos przychodzil i mnie badal. I nagle, o 17.30, czuje jak mi sie cos po tylku leje. Zaczely mi sie saczyc wody. Maz polecial po polozna, a mi ulzylo, bo mysle sobie - teraz wyjscia nie maja, musza mnie ciac :-p

I rzeczywiscie, chwile przed 19 wjechala polozna z kroplowka - zapraszam do ciecia. Jeszcze chwile papierkowej roboty, posadzili mnie, znieczulili, polozyli i czekam. Maz w miedzyczasie przebral sie w stroj Dr. Housa i zasiadl mi za glowa. Kilka szarpniec (takich ze mialam wrazenie ze ze stolu spadne :-p) i o 19.56 urodzilismy Karolka. Pokazali mi go a a moje pierwsze mysli to - ale wymoczony i - jak on sie tam zmiescil :szok: Pozniej juz tylko kojarze placz dzidziusia i odkurzacz. Aha, jeszcze jedno - tuz przed wyjeciem jeden z lekarzy kazal mezowi przygotowac aparat i wstac, i tym sposobem mam trzy przecudowne zdjecia Karolka ledwo co wyjetego z brzucha - najwazniejsze zdjecia w moim zyciu. Za kazdym razem jak je ogladam to sie wzruszam :-) I co ciekawe, dopiero na zdjeciach zauwazylam ze jeden z lekarzy mial czapeczke w smoki, a anestezjolog w trupie czaszki - dobrze ze nie widzialam tego wczesniej :-D Pozniej juz tylko szycie, a maz latal po sali, robil zdjecia i nagrywal mlodego.

Na oddzial zawieziono mnie przed 23 i tym zakonczyla sie moja przygoda z ciaza i porodem, a zaczela przygoda z macierzynstwem :-)
 
No to może i ja spróbuję opisać mój poród.

Termin miałam na 21 maja.Termin miną i nic.Czekałam,czekałam a mały nie chciał wyjść. 31-go maja w poniedziałek poszłam na umówione oct.No więc przebrałam się i pełna nadziei poszłam na porodówkę.Podpięli mnie pod kroplówkę i czekałam czy coś zacznie się dziać.Czekam,czekam i znów nic.Wyleżałam się tam na porodówce ogólnej,za ścianą babki rodziły,a mi się chciało płakać.W końcu przyszedł lekarz,zbadał mnie i mówi że szyjka długo rozwarcie na 1 cm,ale zostawią mnie na patologii i jutro ide pod oksytocynę.

Na sali trafiłam na fajna dziewczyne wiec miałam z kim pogadać,potem doszła jeszcze jedna.Wieczorem przywieźli nam dziewczynę z sączącymi się wodami,była jeszcze przed terminem,a ja śmiałam się że ona pewnei urodzi przedemną.

No więc rano wstałam z nowa nadzieją ze urodzę,poszłam pod prysznic,spakowałam rzeczy na porodówkę.W koncu przyszła po mnie pielęgniarka,zabrali mnie na ogólną,ale wpuścili męża.Podpięli mnie pod kroplówkę,opiekowała się mną taka miła studentka,co chwilę latała koło mnie.No i tak czekałam do wieczora,w końcu wysłałam męża do domu bo miał iść na noc do pracy,a wiedziałam że jednak nie urodzę.A obok dziweczyna odemnie z sali,ta co była przed terminem urodziła chłopczyka;-).Wieczorem na ktg wyszły leciutkie skurcze,ale do porodowych to im daleko.No i znów na patologię.Wieczorem chodziłyśmy z dziewczynami tam i spowrotem po schodach.

Kolejny dzień,kolejna nadzieje ze urodzę.Poszłam na porodówkę.Kazali nie dzwonic narazie po męża bo dopiero podadzą mi żel i nie wiadome czy po tym urodzę.Podali mi żel do szyjki,bolało jak niewiem :baffled:,myślałam ze sie skończę.Leżałam tyłkiem do góry przez 3 godz i nie wolno mi się było ruszać żeby żel nie wypłynął.Pokazały się skurcze,dość bolesne,ale to jeszcze nie to :-(.Obok w boksach babki rodziły.Nigdy w życiu nie byłam przy tylu porodach ;-).Na dodatek jak zaświecili obok światło to w szafkach było widac wszystko jak w lustrze ;-).W końcu wysłali mnie spowrotem na patologię i kazali czekać czy coś sie ruszy.Ja zaczęłam powoli dostawać depresji,ryczałam jak głupia.Ale coś mnie zaczął brzuch pobolewać.

W nocy obudziły mnie skurcze.Wołam pielęgniarkę,a ta do mnie że to normalne po tym żelu i że jeszcze nie rodzę :wściekła/y:.A ja się z bólu zwijałam.Rano przyszła ta pielęgniarka i widzi że ja już płaczę i się zwijam na łóżku to ta spanikowana że szybko do lekarza.Ten mnie bada i mówi ze mam 6 cm rozwarcia i wzięli mnie na porodówkę.No to ja dzwonię po meża,dojechał do mnie w ciagu 15 minut :-D.Ja się juz darłam ze chcę znieczulenie.Więc przyszli zrobić mi wkłucie,okazalo się że coś jest nie tak i muszą zrobić jeszcze raz(tak jak przy pierwszym porodzie :dry:).Jak zaczęlo działać to wreszcie się odprężyłam.Potem chodzilam żeby przyspieszyć poród,mąż był cały czas ze mną.Wreszcie jak znieczulenie przestalo działać poprosiłam o drugą dawkę. Mąż mi ją podawał ;-).Zaczęło działać,nic nie czułam i wtedy przyszła lekarka i mówi ze mogłabym już urodzic i przebiła pęcherz,kazała przeć,a ja w szoku bo ja skurczy nie czuję,nic nie czuję ;-)chyba za szybko mi ten pecherz przebiła po podaniu znieczulenia.Musieli mi mówić kiedy jest skurcz bo kompletnie nic nie czułam ;-),leżałam sobie na luzaka i parłam hehe.Taki poród to mogę mieć codziennie ;-).Wreszcie 3-go czerwca w Boże Ciało o godzinie 11.40 zobaczyłam swoją kruszynkę,no nie całkiem taką kruszynkę bo jak się okazało miał 60 cm i ważył prawie 4 kg. Lekarze się smiali ze jest Eryk to będzie ryk :-D,no i się nie pomylili bo młody się strasznie głośno darł.Teraz jestem szczęśliwą mamusia dwójki kochanych rozrabiaków :-).
 
Ostatnia edycja:
Zmobilizowałam się w końcu i napisałam.

Ostrzegam że będzie długo więc czytacie na własną odpowiedzialność;-).



We wtorek 18 maja poszliśmy na kontrolę i widziałam że coś jest nie tak ale GP nic nie powiedziała tylko kazała się nie stresować i przyjść znów na drugi dzień. No to poszliśmy. Okazało się, że mam białko w moczu i ciśnienie dużo za wysokie, więc GP zadzwoniła do szpitala zapytać czy może mnie przysłać bo ją to niepokoi i powiedziała mi że jak wszystko pójdzie dobrze to już jutro będę miała swoje maleństwo przy sobie. Wpadłam w panikę no, bo przecież miałam jeszcze nie rodzić przez 5 dni:rolleyes2:.
No i tym sposobem 19 maja byłam w szpitalu. Zrobili EKG z małym było wszystko ok, pobrali kolejną próbkę krwi. Na drugi dzień rano zrobili mi USG i stwierdzili że mały jest duży i będzie miał 4,4 kg. Troszkę się przeraziłam, nie powiem. Na obchodzie wszyscy lekarze gratulowali mi " dziecka ładnych rozmiarów" no i ordynator zapytał czy mogą wywoływać poród bo niema sensu go tam dłużej trzymać. A ja się głupia pytam gdzie trzymać?:zawstydzona/y: To on się zaczął śmiać i mówi w brzuchu. Głupio mi się zrobiło i mówię jasne, róbcie co chcecie:rofl2:. Tym sposobem po południu dostałam pierwszą porcję żelu ( nie pamiętam nazwy), wieczorem drugą i przed północą następną. Całą noc miałam skurcze, bolało, ale tłumaczyłam sobie że to nic, że rano będę miała swoje maleństwo) Rano na obchodzie ordynator mówi że mam bardzo upartą i twardą szyjkę. A ja na to " przepraszam" ( no kretynka normalnie:laugh2:). Po obchodzie skurcze się skończyły i miałam później tylko kilka w ciągu dnia. Nic nie pomagało nawet chodzenie po schodach i po parkingu. W nocy spokój. Rano wzięli mnie na porodówkę i dali kroplówkę. Przez 2 godziny nic. Przyszedł lekarz i przebił pęcherz płodowy. Wyleciało tego jak na lekarstwo :baffled:. Po 2 godzinach przyszedł inny lekarz i mówi sprawdzi ten pęcherz (bo wcześniejszy lekarz nie był pewien czy zrobił to dobrze). Dodam tylko że łapę miał ogromną:dry:, podzieliłam się nawet tą myślą z położną a ona tylko spojrzała na mnie ze współczuciem i powiedziała że wie ale to jeden z najlepszych lekarzy, więc zacisnęłam zęby i czekałam aż skończy, M miał mord w oczach jak patrzył na tego lekarza, trochę mnie to rozbawiło i rozczuliło za razem. No i okazało się że pęcherz był już przebity i że on tylko podrapał główkę małego:szok:. Położna mi powiedziała że to nic poważnego że tak się czasem zdarza ale ja się i tak martwiłam.



Później zaczęły się mniej przyjemne skurcze więc dostałam gaz. Fajnie mi po nim było. Po którymś skurczu z oklei stwierdziłam że ja wysiadam, więcej nie piję:-p. We łbie mi się kręciło. M patrzył się na mnie jak na chorą psychicznie, więc się pytam "jak się czujesz kochanie?" A on na to "lepiej niż ty" no to ja mówię "a skąd wiesz? Nie wiesz jak mi fajnie po tym gazie":rofl2:. W ogóle ktokolwiek wchodził do mnie na salę i witał się ze mną to był zdziwiony że się ciągle uśmiecham. Nawet moja położna mówiła że takiej pacjentki nigdy nie miała ( dzielna jestem no:-D).

O 19 stwierdzili że nic się nie rusza. Rozwarcie 4 cm i stoi, skurcze zanikają. Więc jeśli się zgodzę to zrobią mi cesarkę. Mi już było wszystko jedno więc mówię "ok niech będzie". Położna zaczęła tłumaczyć że to dlatego że mały jest duży i leży bokiem i źle wchodzi główką więc nie będzie już większego rozwarcia. Wytłumaczyła co się stało z główką małego i że to minie po jakimś czasie.
Zaczęli mnie przygotowywać do cesarki, podpisałam dokumenty, M się popłakał jak lekarz zaczął wymieniać możliwe komplikacje, a ja myślałam już tylko o tym że zaraz zobaczę moją kruszynkę.
Dostałam znieczulenie w kręgosłup od przystojnego młodego anestezjologa:tak:. Trochę pożartowaliśmy jak mnie znieczulał. Powiedział jak będę miała jakikolwiek problem albo gorzej się poczuję to że on siedzi zaraz za moją głowąi mam go tylko zawołać:tak:. Później zrobiło mi się nie dobrze więc mówię mu "trochę mi słabo,co się stanie jak będę wymiotować?" a on na " to wtedy podam ci taką miseczkę. Może być?".



O 21.24 urodził się Simon ważył 3,475kg. Pomyślałam że coś jest nie tak bo nie płacze ale przypomniała mi się że dzieci po cesarce nie płaczą od razu więc czekałam z zapartym tchem na ten pierwszy krzyk. I usłyszałam, najpiękniejsza chwila w moim życiu. Podszedł anestezjolog i powiedział że zaraz zobaczę maleństwo tylko pediatrzy muszą się nim zająć.

Po chwili usłyszałam jak M mówi co z jego głową? Spojrzałam w tym samym kierunku i zobaczyłam te wielki oczy wpatrzone we mnie ( wiem że on jeszcze nic nie widział ale wyglądał tak jak by się na mnie patrzył). Dali go M na ręce. Był taki malutki, był cały bordowy i miał sine nóżki i rączki ale dla mnie był najpiękniejszy. Włożyli go do inkubatora i on tak leżał i patrzył na mnie a ja na niego. Do tej pory mam to przed oczami. Nie widziałam tego że miał zniekształconą główkę, dla mnie była ona normalna. Widziałam tylko te oczka.
Później pediatra powiedziała mi że Simon miał dużo szczęścia bo miał dwukrotnie pępowinę owiniętą wokół szyi i jeszcze dodatkowo węzeł/ supeł czy jak to tam się zwie.


No to się rozpisałam :tak:
 
Juz minęło sporo czasu, ale ja jednak tez napisze pare zdań o przebiegu mojego porodu, bo fajnie sobie bedzie zajrzeć do tego mojego opowiadania za jakiś czas, wiadomo, czas leci, a pamięc juz nie ta co kiedyś ;)

Umnie 5 czerwca pełna mobilizacja i 8 dni po terminie zgłosiłam się z pełnym rynsztunkiem do szpitala. Generalnie pełen luz, myslę sobie, że skoro kazali się zgłosić, to będa coś ze mna robić, zeby to nasze dziecko (nieznanej jeszcze wówczas płci) wyszło łaskawie na ten świat. A tu zonk! Pierwsza opinia lekarzy po badaniu, to taka, że mam sobie poleżeć do poniedziałku i albo samo ruszy, albo w poniedziałek zaczna wywoływać. No nie powiem, miałam doła, bo mieszkam dwa bloki obok szpitala, a miałam w nim leżeć "niepotrzebnie" dwa dni, no ale mysle sobie, że to dla zdrowia maluszka i że przeżyję, ważne, zeby dziecko było pod obserwacja. Tak tez minął weekend, a w międzyczasie milion smsów od znajomych "Czy już się urodziło?", odpowiadałam, że jeszcze dzidziuś się nie chce wydostac na ten porąbany świat, ale już miałam na wszystkich nerwy, cierpliwośc sie kończyła.
W poniedziałak rano czekałam na obchód jak na zbawienie, że w końcu mnie wyślą z tej patologii ciąży na porodówkę i będziemy coś działać, a tu pani doktor, ze narazie się nic nie dzieje i ze ewentualnie na usg mnie wyśla dzisiaj, żeby sprawdzić co słychać u dzidziusia. No to zaczęłam się denerwować, bo to już 10 dni po terminie. Tym bardziej, że na sali w tvn co chwila reklamy z serii POMAGAM, o dzieciach z chorobami genetycznymi itp., więc zaczeła mi się kręcić przykra akcja.
Poszłam na to USG, a tam doktor pyta czy odeszły mi juz wody, bo jest ich mało i że się z tym porodem trzeba śpieszyć bo już jest najwyższa pora ( wody nie odeszły, a zaczęły się już wchłaniać ). Sytuacja coraz bardziej nerwowa. Posłali mnie na porodówkę, dostałam dwie kroplówki z OXY, skurcze jak cholera przez prawie cały dzień, a rozwarci brak. Także niestety lipa i wieczorem odesłano mnie znów na patologię. Już był z mojej strony ryk i zgrzytanie zębami, bo już mi się nieprzyjemne historie wkręcały, bałam się o dziecko jak cholera, wizje z niedotlenieniem, zielonymi wodami itp. Myslałam, że pewnie znów jutro coś przydziałaja, ale około 23.00 zaczeły mi się regularne skurcze co 5 minut. Posłali mnie do takiego pokoju do porodów rodzinnych i sobie tam całą noc kicałam na tej piłce, robili ktg itd. ale rozwarcia zero ! Rano przyszedł lekarz, no i kolejne kroplówki z OXY, przyznam, że już byłam zmęczona nawet nie tymi skurczami, ale tym, że od poniedziałku rana nie spałam nic, nie jadłam nic już druga dobę, sił brakowało. Nawet usypiałam między tymi skurczami, ale całe szczęście zaczęło się robic rozwarcie i po 9 godzinach kroplówki zaczęły się skurcze parte(wtedy przyszedł mój małż), które trwały 2 godziny (!) myślałam, że już zejde z tego świata, mówiłam położnym, żeby juz kończyły ta imprezę, bo już nie mam siły. Wydaje mi sie, że nie był to taki straszny ból, tylko niesamowity wysiłek. W końcu o 17.45 urodził się SYN.
Jak go polozyli na brzuchu, to nie przeżyłam wbrew wszystkim stereotypom najpiękniejszej chwili w swoim zyciu, bo byłam total zamroczona i pomyslałam, co to za szkrab śliski ( naprawdę, tak jestem okropna). Ale dopiero jak mi go takiego ładnego dali, owiniętego w te wszystkie pieluszki i inne rożki, co to zza nich tylko było widac jego okrągły dziubek, to doznałam totalnej euforii i szczescia, ze wszystko jest ok ( 10 pkt. dostał chłopak w 3 i 5 min) i że już po wszystkim. Już póżniej mogli robic ze mna wszystko, łyżeczkować macicę, bo łożysko nie bylo w całości, haftować po rozcięciu, juz nic mnie nie ruszało, najważniejsze, że już był ! Urodził sie 11 dni po terminie 3950 kg, 60 cm długi Błażej, nasza mała kulka, najgrzeczniejsze dziecko świata ;-)
 
Ostatnia edycja:
reklama
Czy jest ktoś jeszcze z opowieścią z porodówki? czyżbym była ostatnia:/?????

Termin miałam na 24 maja, ale, że dziecko duże to miałam porodu spodziewać się początkiem maja....
Wybiło 1 maja i czekam .... dochodzi połowa miesiąca dalej nic, w końcu nadszedł termin... i dalej nic:)
Poród próbowałam lekkko przyśpieszać, nosiłam zakupy, sprzątałam, biegałam po schodach i codziennie gościłam "białą armię":)
Nadszedł 26 maj-piękna data, bo piękne święto. Rano pojechaliśmy do mojej mamy z życzeniami, później do teściowej na dół poszliśmy.
Zjedliśmy obiad i M. poszedł na 14 do pracy.
Ja pozmywałam naczynia i jak co dzień postanowiłam uciąć sobie poobiednia drzemkę.

Jednak po pół godziny, "coś" mnie obudziło.
Myślę sobie "tego brakowało, żebym moczu nie potrafiła utrzymać...
Wstaje, a tu znowu polało się po nogach. Ogarnął mnie lekki strach:szok:
Biegnę po schodach w dół, a tu leje się ciurkiem za mną:confused:
Mówię teściowej, że chyba mi wody odeszły, teść dzwoni po M. do pracy, że trzeba ze mną do szpitala jechać, bo się zaczęło.
M. ledwo rozpoczął pracę, a już ją opuszczał, z powodu akcja "poród":sorry:
Jedziemy do szpitala.

Na 15 bylismy na IP. Tam zbadał mnie lekarz i mówi "to zapraszam na porodówke":-D
Kazał się pożegnać z M. skoro on nie do porodu (9 miesięcy nie zdołałam go na to namówić)
Położyli mnie na łóżko, podpieli KTG, cieknie ze mnie dalej, skurczów brak.
Podali OXY, ale cisza.
Poszłam na USG, dziecko, nieznanej jeszcze płci dochodzi do 4kg, więc myślę sobie, luuuuzik, będzie cesarka.
A oni do mnie, rodzimy naturalnie...:szok:
Wracam na porodówkę i wówczas dopadły mnie lekkie skurcze, ale z częstotliwością co 3-4 min.
Zaczęły się coraz bardziej regularne i bolesne.
Patrze na zegar, jest 17, wiec będę miała piękny prezent w dzisiejszy dzień
Godziny mijały, ja skręcałam się z bólu, zmieniałam pozycje, a że rozwarcie słabo postępowało, więc następna dawka OXY...
o 22 poszłam do wanny, gdzie woda była mega ciepła, a mnie było strasznie zimno, miałam dreszcze i jeszcze te cholerne skurcze co parę minut...
Bałam się, że zejdę pod wodę i nikt mnie nie uratuje (tej nocy rodziłam tylko ja, a 2 położne rzadko do mnie zaglądały).
Nastała 23.00, z powrotem na łóżko, i kazali przeć...
To była jakaś masakra, od 7godz bóle, a oni karzą przeć:confused:
Krzyczałam, że nie mam siły, a oni, że dziecko uduszę.
Po północy zbiegło się do sali łącznie 8 osób i wielka panika, bo od odejścia wód mija 10godz, są już zielone, a dziecko nie chce przejść...
Na cesarkę, było już za późno, bo główka była za nisko.
Nagle pochylił się nade mną potężnej postury lekarz i zaczął uciskać mój brzuch.
Myslę sobie, zaraz mi żebra połami:-p.
Po pół godz takich tortur- usłyszałam najpiękniejszy dźwięk na świecie, krzyk naszego dzieciątka:tak:

Położyli mi go na brzuchu, kazali do niego mówić, na co ja nie miałam nawet siły, tylko zapytałam czy to chłopczyk czy dziewczynka?
Usłyszałam, że zdrowy i pokaźnych rozmiarów chłopczyk.
Radość sięgnęła zenitu:tak:
Zabrali go do pomiaru i po chwili przynieśli zawiniętego w pieluszki, położyli obok, a mnie zszywali.
Trwało to godzinę, bo byłam cięta, a dodatkowo pękłam, z tąd kilkanaście szwów.
Jednak o godzinie 3 byłam już na sali z Maleństwem, które patrzyło na mnie wielkimi, niebieskim oczkami:rolleyes::rolleyes::rolleyes:

Tej nocy już nie zmrużyłam oka, gdyż cały czas patrzałam na niego i dziękowałam Bogu, że mam go już przy sobie, całego i zdrowego:tak:

Dnia 27 maja 2010r o godz 1.50 przyszła na świat nasza niespodzianka ważąca 4260g i mirząca 61cm z 10pkt Apgar!!!!:)))))))))))))))
 
Ostatnia edycja:
Do góry