reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówki (wątek bez komentarza)

Wieczorkiem 2 sierpnia czytałam goschi wpis jej porodu i się wzruszyłam. Tego też dnia ustaliliśmy z M 2 konkretne imona dla naszej pociechy, on Zosia, ja Polianna, byłam b przekonana i zadowolona, że znalazłam takie ładne imię i to literackie, że jest idealne dla mojej nowej kruszynki. Jak siedziałam przed laptokiem to uciskało mnie na dole, noi przedramienia i twarz miałam nabrzmiałą, czułam się ociężała. Tej nocy była pęłnia. Mała szalała całą noc, nie spałam, tylko z boku na bok z bólami jakby przepowiadającymi, troche oddychałam sobie dla sprawienia ulgi, ale to nic poważnego nie było. Nad ranem zasnęłam. Obudziłam sie o 10, może trochę po, jak spojrzałam w okno, zobaczyłam chmurę o kształcie przypominającym usteczka, takie niemalże rzeżbione, nie jadłam już nic, z resztą wieczorem tez nie jadłam nic, ale nie tak, żeby mieć przekonanie, że urodzę następnego dnia, poprostu nie miałam chęci. Chciałam uczestniczyć jeszcze w urodzinach mojego starszego syna 4 sierpnia. Więc tego 2.08 jak tylko wstałam, zeszłam na dół i zabrałam się za kręcenie kremu na tort. Ciasto miałam juz wcześniej upieczone, żeby miało czas równo wyschnąć, tak by pącz ładnie go zwilżył. Przy kręceniu złapał mnie potężny skórcz, ale krótki, tyle, że złamało mnie w pół, nie mogłm postawić kroka. Skończyłam kręcić ten krem i zszedł M, któremu mówię, że mam bóle, a nie jestem ogolona. Poszliśmy na górę do łazienki, po schodach ledwo ledwo, bóle regularne co 5 min. Nie mogliśmy znaleśc miejsca nie mogłam siedzieć, a jedynie stać. W pewnym momencie mojemu M zrobiło się nie za dobrze. Spytałam o co chodzi? A on, że coś ze mnie wychodzi, to był czop, taki "jak piłeczka pinpongowa". Weszłam pod prysznic żeby to coś usunąć i w tym momencie czuję "pęk" i wody poleciały - to już nie były żarty, wiedziałam, że porod będzie najpóźniej w nocy/ nad ranem. Nie byłam spakowana do szpitala, miałam jedynie ubranaka dla dziecka, mąż pakował mnie w locie, oczywiście skorzystaliśmy ze spisy dzag, bo nie wiem jak bym inaczej wzieła wszystko, nie mogłam pozbierać myśli, a mąż wciąż się pytał, gdzie to leży a gdzie tamto, i tak nie wziął mi dużo rzeczy, nie miałam kupionych podkładów, to było najgorsze, bo upaćkałam potem całe łóżko.

Więc o 11.30 odeszły mi te wody, bóle co 3 min. W szpitalu byliśmy o 11.50. Na wózek, widna, chwile na ocep, ale nie potrzebnie, bo zawijka na porodówkę, wody płyną, już leżę na łóżku porodowym, położna mi paluchy (nie wiem jakim prawem) jedena lekarka bada, rozwarcie na 3/4 palce, ale szyjka gładka, główka wysoko, nie mogę ruszać nogami, bóle co 3 min. bardzo wycięczające, nie mogę ruszać nogami, czuję jakby ścięgna w nich się rwały, każe M trzymać nieruchomo mi nogi; prubują jeszcze zrobić zapis krótki ktg dziecka, pytam, czy jestem na porodówce, śmieją się ze mnie, mówią: helą tu rodzimy" :-) myślałam, że odwiozą mnie na powrót na ocep, przez to, że szyjka wysoka, ale wszyscy wiedzą, że zaraz urodzę, jakaś studentka grzecznie stoi pod oknem, przyszła salowa, jeszcze młody lekarz, ale nie bada, i jest moja dr :-) wyciera mi pot z czoła:-) a mój M struchlały, oddycha głęboko, chce mu się pić i mnie też, ale nie ma jej przy sobie, nie pozwalam mu wyjść; jakiś dokument badania zaginął, o tego paciorkowca chodzi, mąż musi wyjśc, ale nie ma mi kto nogi trzymać, a ta krąbrna dr, co pierwsza mnie badała, tylko tak na odczepnego stoi mi przy tej nodze,; no jest dokument i jest M, stoi przy nodze, ale już mi to nic nie pomaga, bo M się buja razem z moją nieruchomą i bolącą nogą, okulary mi zaparowały, nic nie widzę, jestem na niego wściekła, ale nie okazuję mu tego, a wręcz pieszczę się jak dziecko, czuję, że jest przy mnie i to mi wystarcza; moja dr mnie bada, no jest pełne 4 palce, materac podemną zmieniają, pilotem reguluja plecy, karzą mi tyłek podnieść, a on tak się telepie, nie daję rady, moja połozna każe oprzeć nogę o jej biodro, ale ona taka chuda, chyba bym ją w okno wkopała, nie dam rady się podnieśc, a ona na to, że "ona też nie" :angry: i mówi, do M, żeby pomógł, tu naprawdę się przydał, uniósł mnie szybciutko do góry, więc ok

i co dalej...
leżę na lewym boku, z rozdziabanym kroczem, podtrzymuję brzuch lewą ręką, bo się łamie, czuję przy bólach, jak dzieckoo wchodzi w kanał rodny, skończone bóle, karzą mi przeć bez bóli, tak postękiwać, myślę, nie dam rady , co to znaczy postękiwać, chcę cesarkę, nie to się już dzieję, moja gin. mówi, że zaraz będzie dziecko, to mnie pokrzepia, i mała już jest ze mną, kładą mi ją na koszuli, szkoda, że ją nie poczułam na skorze, ale mówię do niej cześć maleńka ale ona nie płacze, zabierają ją, porór za szybki dla dziecka, nie może się przystosować, popłakuje, dostaje 8/ 9 apgar, jest odśluzowywana, już płacze i skórka się zaróżawia, jest z nią bardzo dobrze, M pytają jak ma na imię, a on , że Zosia, już po... nie mogę w to uwierzyć, przechodzę na czworaka z łóżka porodowego na salowe, przeworzą mnie na salę przejściową, mam okropny welflon, mam go mieć przez godzinę jeszcze, w razie krwotoku, bo ponoc grozi przy wieloródkach, ale godzina mija odwożą m,nie na połżnictwo, jesz\cze tylko upominam sie o zdjęcie tego wstrętnego welflonu, położne śmieją się ze mnie, że igły dla mnie straszniejsze od rodzenia dziecka :-) ale ja nie cierpię igieł. Przywieźli w końcu małą, nie mogłm do niej wstać, bo tego podkładu nie miałam, wszystko zabrudzone wyglądałam do niej, jak mi ją pielęgniarka kąpie i ubiera, potem ją dostałam i przystawiałam do piersi, miała wielką potrzebę ssania, udało sie ją przystawić bez problemu, tylko trochę mnie pogryzła, ale luz, a potem zobaczyłam te piękne rzeźbione usta, mojej córeczki Zosi...urodziłam 3 sierpnia o 12.40 ;) Zosia zrobiła prezent bratu, uwinęła się przed jego urodzinami, on nie chciał, żeby Zosia ur się w jego urodziny.
No to mój cały poród, nadal jestem w szoku, już jesteśmy razem tą moją całą ferajną.
Pozdrawiam
 
Ostatnia edycja:
reklama
To i ja dołączę się do sierpniowych mam, mimo, że miałam być mamą z ostatniego dnia lipca. Pod sam koniec ciąży lekarz zdecydował, że mam pokawiać się na kontrolnym ktg. Po każdym ktg wracałam do domu, mimo, iż byłam już po terminie. 5 sierpnia (5 dni po terminie) także udaliśmy się z mężem na ktg i badanie wykazało nieregularną czynność skurczową. Tym razem też zostaliśmy odesłani do domu (nie polecam szpitala na Inflanckiej w Warszawie). Razem z mężem zdecydowaliśmy się pojechać do innego szpitala na konsultację, zwłaszcza, że codziennie od ponad tygodnia w okolicach godz. 21 czułam potworny ból brzucha. Ból trwał godzinę i przechodziło, lecz w dotychczasowym szpitalu nikt na to nie zwracał uwagi. Pojechaliśmy zatem do szpitala Św. Zofii w Warszawie. Tam przemiła pani podłaczyła ktg, które także wykazało nieregularną czynność skurczową. W związku z tym, że byłam 5 dni po terminie podano mi jakiś zatrzyk rozkurczowy, kazano pić dużo wody i czekać na kolejne ktg za 2 godziny. Po dwóch godzinach skurcze trochę się nasiliły, ale z racji tego, że "wszystko było pozamykane", tzn brak rozwarcia jakiegokolwiek - położono mnie na patologi. W nocy jeszcze dwukrtonie robiono mi zapis ktg. Nad ranem skurcze ucichły. Na obchodzie zostałam poinformowana, że w związku z tym, że jestem po terminie podjęto dezycję, że mam dzisiaj urodzić i aby wywołać poród postanowiono podpiąć mi oksytocynę, ale ostateczną decyzję miał podjąć lekarz po badaniu. Badanie nie stwierdziło żadnej różnicy między wieczornym a obecnym, więc lekarz zaproponował, że mogą mi podpiąć oksytocynę lub przebić pęcherz płodowy. W związku ze złymi doświadczeniami po oksytocynie w pierwszym porodzie (straszny ból i brak rozwarcia) wybrałam przebicie pęcherza płodowego. Po pół godzinie zaczęły się delikatne skurcze. Wówczas zadzwoniłam do męża, że dziś rodzimy i aby przyjechał. Nie wiadomo kiedy skurcze zrobiły się tak silne, że wszystkich po kolei prosiłam o znieczulenie. Mąż widząc jak się męczę poszedł o położnych powiedzieć, że na jego oko, to ja rodzę :) Wzięto mnie na badanie i stwierdzono 3-4 cm rozwarcia. Wtedy lekarze podjęli decyzję, że zostaję przeniesiona na porodówkę. Po 5 minutach przyszła po mnie położna i wszyscy razem udaliśmy się na porodówkę, która była piętro niżej. W międzyczasie musieliśmy przystawać na skurcze. A teraz zaczyna się szybkie tempo. Na porodówce kolejne badanie i mamy już 6 cm. Znowu proszę o znieczulenie. Mówię, że muszę siusiu. Toaleta, siusiu i już nie mam siły wyjść z łazienki, bo dopadły mnie parte skurcze. Mąż z położną wyprowadzili mnie z łazienki i wtedy poszło szybko. Nie zdążyłam nawet dojść do łóżka porodwoego i urodziłam na stojąco trzymając się męża. Na sali byłam tylko ja, mąż i położna. Na poród nie zdążyła pai ginekolog ani neonatolog. Jak główka naszego synka była już na tym świecie to w drzwiach zawitała pani anestezjolog. W wypisie ze szpitala mam wpis, że pierwszy etap porodu trwał 1h i 5 minut a drugi 5 minut. Bolało bardzo, ale zdecydowanie lepsze to niż 15-godzinny pierwszy poród ze znieczuleniem (które działało przez 45 minut). Obyło się bez nacięcia, niestety nie dało się uniknąć małego pęknięcia, ale zostały mi założone tylko 3 szwy i od razu mogłam normalnie chodzić, siedzieć, itp. W 2 godziny po porodzie byłam w stanie sama się wykąpać natomiast przy pierwszym porodzie kąpał mnie mąż i to następnego dnia, bo byłam taka osłabiona. I tym szybkim sposobem zostałam mamą Macieja :)
 
na szybklo napisze jak bylo- we wt popoludniu mialam te skurcze przepowiadajace, ale po cieplej kapieli minely, wiec poszlismy spac:)
o 4 obudzily mnie znowu-ale byly nierugularne i brzuch bolala jak na okres:)o6 zaczelo sie nasilac- mysle ze moze jednak to to
mysli.gif
nadal bol znosny- o7 poszlam polozyc sie do wanny- itak przelezalam tam godzinke)skurcze zrobily sie co 5min-mowie do meza jedziemy
usmiech.gif
uspilam jeszcze Kamila, wycalowalam i poprzytulalam na koniec i poczekalam az usnie
usmiech.gif
wzielismy torbe i w droge-chwile po9 bylismy na sw.rodzinie.panie w rejestracji-jak za kare rzecz jasna- czego ja chce
jezyk.gif
ale jak powiedzialam ze drugi porod ,od razu podeszly inaczej
jezyk.gif
przyszla lekarka pyta od ktorej skurcze -mowie od 4 -wiec ona ze dlugo wytrzymalam izaprasza na fotel-tam badanie i okazuje sie ze jest juz 3cm rozwarcia
usmiech.gif
skurcze bola- ale ja juz swoje wiem- nie ma co narzekac bo bedzie jeszcze gorzej
jezyk_oko.gif
jezyk_oko.gif

iwrotki na gore , na porodowke- a tam niespodzianka nie ma zadnej sali wolnej
szok.gif
starszy lekarz bierze mnie do swojej kanciapki i zabawia dowcipami
figielek.gif
pomaga mi sie to troche rozluznic-fajny facet, no ijak sie okazuje ob poprowadzi porod
jezyk.gif
meza ze mna nie moglo byc- bo nie bylismy na sali- wiec lazilam w te i spowrotem, co raz bardziej po scianach
jezyk.gif
ale nic-jestem dzielna- wiem ze bedzie gorzej
jezyk_oko.gif
chodzilam tak z godzine, poltorej-przyszly studentki i zabraly mnie pod prysznic-staraly sie bardzo mnie masowac , ale nie wiedzialy do konca jak
jezyk_oko.gif
no ale byly mile, no iwoda dzialala fajnie miedzy skurczami. w koncu puka lekarz ze sala wolna
usmiech.gif
wczasie jak chodzilam po korytarzu , maz zalatwil mi zewnatrzoponowe u tego lekarza-jajcarza
jezyk.gif
takze szlam juz z mysla, ze na sali koniec meczarni. wchodzimy na sale, przychodzi cudowna polozna no i te dwie studentki. badanie a tu juz 7cm
szok.gif
oczywiscie o znieczuleniu mowy nie ma-za pozno
yyyy.gif
lekarz proponuje dolargan- z miejsca odmawiam-wiem jaka tragedie mialam po nim po ostatnim porodzie- mowie ze rodze bez znieczulenia w takim razie
jezyk.gif
polozna zadowolona z decyzji, poniewaz jak stwierdzila dawno nie miala tak naturalnego porodu- bo nadal mialam pecherz plodowy zachowany:)reszta rozwarcia szla szybko do 9 cm...i tu zaczal sie koszmar-to samo co z Kamilem- maly utknal w kanale i za nic nie mogl wyjsc- napieral na moja kosc ogonowa i to byl taki bol ze myslalam ze odjade- ale jazda zaczela sie chwile potem- polozna zaczela kombinowac jak malego wyciagnac- przyszedl lekarz i dumaja a jak tam odjezdzam. no i padla decyzja -ze robia mi masaz szyjki na kilku kolejnych skurczach i beda palcem podwazac "rąbek "szyjki ktory nie przepuszcza malego - o matko jaki to byl bol....
szok.gif
trwalo to z 20 min , i lekarz w koncu mowi-przemy- bol nie z tej ziemi, ale ostatnie chwile-dam rade- w zyciu czegos takiego nie widzialam- bo najpierw pokazala sie glowa w wodach plodowych
szok.gif
wtym momencie lekarz wzial cos takiego dlugiego
jezyk_oko.gif
i naklul pecherz- poczulam przyjemne cieplo-maly sie cofnal w glab, ale mysle ze zaraz koniec
jezyk_oko.gif
ijak sie okazalo-tylko ja tak myslalam
jezyk_oko.gif
bo polozna i lekarz odsuneli sie na chwile myslac ze po kurczu, aja nmadal pre
jezyk.gif
itylko slysze lekarza-o matko-Ty masz jeszcze skurcz?! on juz wychodzi! studentki szybko zabraly reczniki i nagrzewaly lozeczko, polozna zrobila naciecie a lekarz wyjal malego
usmiech.gif
maly wyszedl na dryugim partym- trwalo to z 3min
jezyk.gif
dostalam opieprz od lekarza ze co pre jak nie mowi i ze co byloby gdyby nie zlapal
jezyk.gif
jezyk.gif
 
Szybko opiszę bo działa już u mnie amnezja poporodowa :rofl2: nie będzie za długo po poród wyczekiwany i nudny ;-)
W czwartek podpięli mi oksytocynę, zadzwoniłam po M do towarzystwa i tak sobie spokojnie siedzieliśmy, czekaliśmy po jakimś czasie przyszły jakieś skurczyki ale to takie typowo oksytocynowe nie powodowały postępu porodu więc chyba o 16 poszliśmy sobie na oddział. Wzięłam długi prysznic dla wyciszenia skurczy, rzeczywiście zmalała ich ilość tak do 1 na pół godziny. Wzięłam jeszcze kilka nosp i uciekłam ze szpitala w poszukiwaniu czegoś do jedzenia :rofl2: Znaleźliśmy pyszne, niezdrowe kebaby (chyba ostatnie przez najbliższy rok;-)) M pojechał do domku a ja na salę. Postanowiłam położyć się wcześnie spać bo poprzednią noc nie zmrużyłam oka (jak to w szpitalu z noworodkami na sali co chwilę coś) chyba się zdrzemnęłam od 22 a o 24 obudził mnie skurcz. Myślę sobie, że to ta durna oksytocyna i się wściekłam, że znów sie nie wyśpię. Pokulałam się godzinkę po łóżku no ale o spaniu nie ma mowy. Wyszłam na pusty korytarz i dawaj spacerować tam i z powrotem. Chodziłam do 2 i postanowiłam obudzić położną bo coś podejrzanie długie i regularne robiły się te skurcze. Połozna zbadała stwierdziła 1,5cm (tyle miałam od miesiąca) i kazała się przespać :eek: no ale jak się domyślacie ze skurczami porodowymi nawet słabymi spać się nie da więc sobie leżałam. Od tej 2 skurcze były co 6-7 minut więc w tym czasie odpływałam na skurczu dychałam i tak do 6 dotrwałam. Całą noc miałam nadzieję i wrażenie, że te skurcze się wyciszają :rofl2: Po 6 weszłam pod prysznic i już mi było coraz mniej wesoło. Posiedziałam z pół godzinki i poszłam się upomnieć o badanie. Wszystkie tylko kręciły głowami i mówiły, że to na pewno nie to, że w nocy nic nie było i za dobrze wyglądam no ale w końcu jakaś zbadała (chyba ją ordynator który mnie widział w czasie skurczu na korytarzu opieprzył:wściekła/y:) Na badaniu szoook :szok: bo z tego nic zrobiło się piękne 5cm, cieniutkie ścianki i w ogóle wszystko gotowe. Zadzwoniłam do M doczekałam obchodu i na porodówkę szłam już na raty pomiędzy skurczami. Tam najpierw ktg (oczywiście masakra bo na leżąco już się nie dało) no i zaczynałam cierpieć na poważnie. Badanie i doooopa :-( dalej 5 cm troszkę się podłamałam tym, że nie idzie. Zaczęłam bąkać o znieczuleniu bo skoro nie idzie to znaczy że potrwa jeszcze sto lat. No ale namówili mnie na wannę i potem zobaczymy. W wannia miali ustawioną temp na 38 st myślałam, że zamarznę. Jak wylazłam to aż mną telepało z zimna chodziłam przykryta kocem fizelinowym :rofl2: i już ostro domagałam się znieczulenia. Siup na fotel najpierw badanie A tam 7cm na skurczu 8. Ok może być nie chcę znieczulenia ale chcę pod prysznic :-). Położna zaczyna zastanawiać się czy urodze na tych skurczach bo słabe. Tzn bolesna jak najbardziej ale stosunkowo krótkie. Proponuje mi oxy. łamię się łamię no ale zgadzam. Po podpięciu kroplówki znów pod prysznic a tam kurna zimna woda :eek: drugi skurcz party (woda się nawet nie zdąrzyla ogrzać) a mnie już gonią, że pod prysznicem porodu nie odbierają :rofl2: no to na fotel i zostałam tam już do końca. Ola była wysoko, szyjka na 8cm trzeba było jej pomóc zejść. Więc dycham na tych skurczach, pluję po wszystkim no ale nie prę (Jestem z siebie dumna nie lada to sztuka;-)) położna gmera coś tam, rozciąga, wstawia główkę. Mówię jej żeby wzięła te ręce bo mi tak źle :rofl2: no to wzięła i pyta czy mi lepiej :-D no nie było lepiej więc się ze mnie śmieje, że to nie jej ręce. Zdałam sobie sprawę, że to główka mnie ciśnie i jakoś mi się lepiej zrobiło :tak: Potem było trochę jogi. Jakąś dziwna pozycję mi kazali przyjąć na tym fotelu (M dzielnie sterował pilotem:-)) na boku z przełożonymi nogami no ale to już finisz był więc nie dyskutowałam. 10 minut hardcoru dużo krzyku, wody odeszły a na kolejnym skurczu czuję, że to już Ola :-):-) no i chlast mi żabę na brzuch, zostawili ją podpietą do pępowiny, umazianą aż sobie ostygła. Dziecka już nie zabrali badanie na brzuchu u mnie i jedna zszywka w kroczu na zywca( 2 ukłucia lekarz stwierdził, że więcej by mnie musiał kłuć żeby dać znieczulenie niż zaszyć trwało to 2 minutki i gotowe) i na poporodową mnie zawieźli. Tam leżałam ponad 4 godziny bo strasznie krwawiłam i się nie obkurczałam. Dostałam tak końskie dawki oksy, że już drugiego dnia przestałam krwawić. Wstałam od razu na sali i czułam się jakbym nigdy nie rodziła:-D
 
No to ja, uwaga, tylko dla tych o mocnych nerwach!

Zaczęło się 14 sierpnia podczas wizyty u gina. Doktorka zrobiła USG i stwierdziła małowodzie, afi na poziomie 2-3.
Dostałam skierowanie do szpitala. Mieli zrobic najpierw KTG, potem USG i zdecydować czy zostaję.
Ponieważ mieli pełno porodów, nie było lekarza, który zrobiłby USG, więc od razu przyjęli mnie na oddział patologii.
Po ok 2h, zrobili USG i okazało się, że wód jest 8afi. Okazało się też, że mały ma szyjkę owiniętą pępowiną i to 2 razy.. Wqrzyłam się, bo gdyby zrobili najpierw to wszystko, to bym nie musiała leżeć w szpitalu. nie wiedziałam jeszcze wtedy, że mały ma szyjkę owiniętą pępowiną i to 2 razy.. Po USG, podłączyli do KTG. Tylko podłączyli i maszyna zaczęła piszczeć. Okazało się, że mały dostał tachykardii. Następnego dnia było święto, więc tylko leżałam i co chwile podłączali do ktg.
W czwartek zadecydowali o indukcji, założyli mi taki balonik, co to miał wywołać rozwarcie.
Wpuścili w niego 600ml wody. Cały dzień miałam dokuczliwe skurcze, myślałam, że coś się rozbuja, ale nic się nie wydarzyło. W piątek rano mi go wyjęli, okazało się, że po tym jest tylko 4cm. Zrobili USG, afi 3.
Postanowili zabrać mnie na porodówkę i podłączyć pod oxy...
Oczywiście szlag trafił cały mój misterny plan.
Na początku było bardzo wesoło, skurcze regularne, ale nie jakies mega bolesne, choć KTG pokazywało, że wysokie. tak było o 10 rano, o 11 zaczęło boleć, przebili pęcherz płodowy. Okazało się, że wód wcale mao nie było... o 14 weszłam pierwszy raz pod prysznic, bóle stawały się coraz silniejsze, rozwarcie bardzo powoli sie pojawiało. o 16 błagałam o znieczulenie... Przysięgam, myślałam że umrę a najgorsze było przede mną... Dostałam jakiś środek domięśniowo, oczywiście nic nie zadziałało. Przyśpieszyło natomiast rozwarcie i zrobiło się 8cm. Oxy nadal podkręcali. Prysznic nic nie pomagał, piłka też, chodzenie nic a nic... Ból był rozdzierający, oxy tak na mnie zadziałała, że zemdlałam z bólu. Postanowili podać mi jakiś środek zamulający, żeby przetrzymać do końca... położyli mnie na łóżku, miałam sobie sama dawkować, klikając na guziczek, kiedy pojawiał się skurcz. Tak mnie to zamuliło, że spałam między skurczami. Zrobiło się 10cm o 19. Odłączyli mnie, zemdlałam znowu, Dostałam drgawek, okryli mnie 3 kołdrami. Jak się ocknęłam, powiedzieli, że muszę przejść do pionu, żeby mały się wstawił... W końcu wstałam, oparłam sie o M i robiłam przysiady w skurczach, nadal okryta kołdrą. Potem przynieśli mi materac, żebym mogła klęknąć przy łóżku, bo ledwo na nogach stałam. Leżałam głową na łóżku i co chwila traciłam przytomność, czułam jak mały uderza, zaczęły się parte. Położna masowała krocze, próbowała małego nakierować, ale on cały czas był pod dziwnym kątem i nic nie było widać...
Zbiegli się wszyscy położnicy i dwóch lekarzy. Wszyscy mi gmerali. Próbowali wstawić go ręcznie... Słyszałam tylko szepty. Oznajmili mi, że nie ma postępu porodu i trzeba zrobić cc... nawet nie wiecie jaka to była ulga.
odłączyli oxy. Bóle stawały się coraz słabsze. Między bólami podpisałam zgode na cc.
Nawet nie posadzili mnie na fotel, musiałam przejść ten kawałek do sali cięć. Tam natknęłam się na pediatrę, powiedziałam jej, że nie szczepimy, wit K tylko doustnie, nie podawać kropli do oczu i odczekać aż pępowina przestanie tętnić. Oczywiście była oburzona, zaczęła cos gadać, nawet jej nie słuchałam, wybawiła mnie położna, powiedziała, że taka jest decyzja rodziców i to nie czas na dyskusje. Położyli mnie na stole, skurcze nadal się pojawiały, lekarz szykował się do wkłucia, powiedział, że zaboli. Bzdura, nic już nigdy nie będzie tak bolało jak te poprzednie 10h. zaczęłam drętwieć. Mały urodził się o 21.48, pokazali go tatusiowi, przystawili mi go do policzka... Po 23 przewieźli na salę pooperacyjną. Tu zaczęła się kolejna walka. Przyszła babka z noworodków i oznajmiła, że zabierają małego na inny oddział. Powiedziałam, że się nie zgadzam. Ona twierdziła, że muszą małego nakarmić. Całe szczęście dyżur miała mama mojej koleżanki, powiedziała, że zajmie się małym w razie potrzeby, że mały ma zostać ze mną. Powyciskały mi siare z cycków, żeby mały się napił. Siedziały przy mnie kilka godzin, żeby trzymać małego na mojej piersi. Wyłam wtedy strasznie, Nad sobą, nad małym, że nie mogę go tulić, nad całą tą sytuacją i tym jak bardzo poszło nie po mojej myśli... M był tez ze mną do 3 w nocy. Pojechał do domu, żeby wrócić o 7. Rano przenieśli mnie do sali na oddział połogowy. Zaczęłam odzyskiwać siły, ale wszystko mnie potwornie bolało. Marzyłam o prysznicu i myciu zębów... Mały cały czas spał. Następnego dnia pobrali krew, okazało się, że ma infekcję, opił się wód i niezbędny jest antybiotyk. Wtedy sobie pomyślałam, że decyzja o nieszczepieniu była genialna decyzją. Szczepienie i antybiotyk, to bardzo niebezpieczna mieszanka, tragedia murowana.

Nie życzę nikomu takiego porodu. Gdyby nie M, chyba bym tam umarła z rozpaczy... Takiego bólu nigdy nie zaznałam. Mam żal do mojej ginekolog, bo wszyscy obecni na sali porodowej zgodnie oznajmili, że moja anatomia nie pozwala na naturalny poród i dziwne, że cc nie była zlecona od początku...
Nie wiem czy zdecyduję się na kolejną ciążę. Skutecznie mi ją obrzydzili.
 
No więc 19 sierpnia wstałam o 7 rano do łazienki i po powrocie do łóżka położyłam się i czuję takie jakby pyknięcie w środku myślę sobie że to wody ale dotykam nic nie leci:-p (leżałam na boku) ale po chwili przekręcam się na plecy i czuje jak się ze mnie woda wylewa...:szok: przerażona budzę tż i mówię dziś do pracy nie idziesz (a za dwie godz by wychodził wiec mała zdążyła :-p) poleciałam do łazienki cały czas ze mnie leciało chciałam wejść do wanny ale jeszcze krzyczę do tż przynoś szybko mopa bo w łazience już powódź. Wchodzę do wanny i czuję skurcze (odrazu regularne co 6 min) jeszcze bedąc w wannie tż sam wszedł na lapka i zalogował mnie na forum :-p jak wyszłam to tylko chcesz napisać dziewczynom?? no i napisałam. Już mieliśmy wychodzić tż bierze torby ja patrzę a on w górze od piżamy i kapciach tylko jeansy miał no i się uśmiałam:-D no i o 8 wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy do szpitala. Weszłam na IP , podpieli mnie pod ktg oczywiście na boku myślałam że na skurczach to się wbijam w łożko metalem jakby ktoś mnie w biodro walił :-( no i wiem że chciałam się rękami czegoś złapać a tam nic nie było waliłam rękami po ścianie. Cały czas wmawiając ostro sobie że to dopiero początek i bedzie gorzej dużo gorzej że bedę pewnie umierać z bólu po ktg oczywiście wywiad gdzie kurna chodziłam do fryzjera....:crazy: a ja na tym krześle odpływałam. No i poźniej badanie lekarz stwierdził 2 cm rozwarcia. Szczerze tak myślałam że lepiej nie bedzie wiec tyle się spodziewałam poszłam się przebrać i na poródówkę tam badanie przez położną i już mówi że jest dobre 3cm nawet się ucieszylam bo minęło może z 15 min od poprzedniego badania no i znow ktg na leżąco ktg trwało godzinę myślałam że padnę błagalam żeby mnie odłączyła bo chcę pochodzić bo wbijam się biodrem... W końceu mnie odłączyła ale podłączyła kroplówkę i jak wstałam to musiałam to cholerstwo ciągać i nie było mi wygodnie wiec postanowiłam poskakać na piłce. Lepiej nie było skurcze coraz mocniejsze ale sama nieiwem jak:no: wyczułam u siebie w pachwinach punkt gdzie przebiegały nerwy i w czasie skurczu wciskałam sobie tam paluchy i odcinałam czucie bardzo mi to pomogło bo odczuwałam znacznie łagodniej skurcze i gdy znów przyszła położna zeszłam z piłki( siedziałam na niej ponad 30 min no i godzine na ktg ) i mówi że już 5 cm :happy: więc w 1,5 h poszło 2 cm. Zapytała się czy chcę dolargan bo przy 5 cm juz można podać, odmówiłam. Cały czas wmawiałam sobie że będzie jeszcze gorzej, że będzie strasznie więc zostawię sobie na później. Znów ktg i leżenie :-( leżałam z godzinę znów przyszła i mówi że już 7 cm w skurczu 8;-) poprosiłam o dolargan i zrobiło się fajnie :sorry2: skurcze bolały ale czułam się jak naje... i to ostro bania taka że szok:laugh2: tż mi mówił że wtedy między skurczami to jęczałam jakby mi dobrze było :laugh2: a ja się relaksowałam:sorry2: po godzinie przestało działać:-( ale położna mówi że już 9cm ;-) ale już ciężko mi było więc kazała zmienić pozycję na kolankowo-łokciową w skurczu gdy siedziałam było gorzej:-( ale męczarnie dało się wytrzymać póżniej znów przyszła i kazała zmienić pozycję na kucanego trzymając się łóżka a z tyłu plecy podpierał mi tż no i wtedy coś niemiłego:dry: w skurczu puścił mi zwieracz a nie sikałam i miałam cały pęcherz więc obsikałam położną i tż a po porodzie tż stwierdził że to było najgorsze z tego wszystkiego. No ale po tym było pełne rozwarcie i mówię do położnej że czuję jakby mi się kupę chciało ale spokojnie bo dwa dni się oczyszczałam :-p no więc położna już wiedziała że parte. I zaczęło się zlecieli się wszyscy położna znieczuliła mi krocze ale przyszedł lekarz i mówi że można ochronić krocze i żeby nie nacinała :szok: a położna że dziecko wydaje się małe wiec ok. Nie chciało iść położna powiedziała że mam za krótkie skurcze jak na drugi okres i są tak krótkie że nie dam rady wypchnąć wiec podpieli mi oksytocynę. Męczyłam się byłam taka zawzięta że nie słuchałam położnej i nie umiałam oddychać i nic mi nie wychodziło z parcia zmęczona po dwudziestu minutach zaczęłam jej słuchać i bo już mówię że chce dziecko a położna że jak zacznę jej słuchać to dwa parcia i będę ją miała na brzuchu no więc posłuchałam i po dwóch porządnych partych zobaczyłam główkę z ręką a położna do lekarza: boże jak ta ręka się zaplątała jak ona wychodzi no i się trochę zestresowałam i jakiego kopa dostałam jedno parcie i już miałam niunie na sobie właściwie sama wycignęłam ją sobie zanim wyszła wyciągnęłam ręce i wyrwałam położnej :-p aż się uśmiała. Tż dumnie odciął pępowinę. Mam tylko jeden szew położna powiedziała że niepotrzebny ale taki kosmetyczny specjalnie dla męża i uśmiech w stronę tż:-p Jak usłyszała że dziecko takie duże 37400 to by w życiu nie chroniła krocza no ale nie pękłam tylko miałam małe otarcie. Położną miałam super zupełnie przez przypadek jestem jej bardzo wdzięczna poród wspominam bardzo dobrze i nie dlatego że minęło tyle czasu ale odrazu po porodzie byłam zadowolona że nie było tak strasznie spodziewałam się większego bólu i że będzie dużo gorzej (że będę umierać z bólu:-p) a było znośnie;-) mogłabym za dwa lata znów rodzić poważka :-)
 
To pora na mój poród. Do szpitala trafiłam w piątek ze względu na złe wyniki kwasu moczowego/nagły przyrost wagi i obrzęki i fakt, że byłam po terminie z OM. Weekend przelezałam bez większych sensacji z decyzją o indukcji w poniedziałek OXY gdyż nei wyraziłam zgody na CC (lekarze uparcie do tego dązyli mimo, iż Mała miała się dobrze nawet przy wysokim wzroscie kwasu moczowego).
W poniedziałek przelezałam pod 2 kroplówkami OXY, KTG nie pokazywał żadnych skurczy miałam 4 cm rozwarcia szyjka na 0.5 cm ale dalej nie chciało ruszyć- lekarze znów mnie namawiali na CC, po moim braku zgody odesłali mnie spowrotem na góre na patologie. We wtorek był dzień przerwy na odpoczynek.
W środe o 8 znów na poródówke (idąc na dół powiedziałam położnym że bez dziecka nie wracam):-) znów gadka o CC (kwas moczowy był wysoki) i kolejna próba z OXY, zleciała jedna kroplówka żadnych skurczy, rozwarcie i szyjka bez zmian. Lekarka dyzurująca chciała mnie odesłać, aby w piątek mieć kolejną próbę i jeśli się nie uda to juz usilnie CC. Po długiej i burzliwej rozmowie, że nie wyraże zgody na CC i tak i aby coś zadziałali stwierdziła, że spróbujemy z przebiciem pęcherza, jednak musimy poczekac na wolną sale porodową(byłam na obserwacyjnej) 3 h czekalismy aby sie coś zwolniło.
O 17 zostały mi przebity pęcherz, podlaczyli OXY i teraz potoczyło się bardzo szybko. Siedziałam sobie na worku zero skurczy, gawędziłam ze swoim śmialiśmy się, że dziś święto więc pewnie Mała będzie jakaś świętoszka. Skurcze zaczeły się odczuwalne jakoś koło 20 ale na tyle słabe,że KTG nic drastycznego nie pokazywał, nagle zaczeło mnie telepać, robiło mi się słabo i kręciło w głowie. Powiedziałam Mojemu aby poszedł po położne bo coś się zaczyna rozkręcać. Jak przyszły to ledwo mnie na łózko przeżucili bo nie byłam w stanie ustać na nogach, bada mnie a tam 6-7 cm, zaczełam mieć odruchy wymiotne (oczywiście nie miałam czym), telepotało mną lezałam pod 2 kocami, kilka skurczy Mój mówi, że maks 10 minut minęło i krzycze do Mojego, zeby wołał położną bo mam parte- Babka przylatuje krzyczy do mnie abym nie parła (łatwo powiedziec:-D), szybka akcja 3 skurcze (8 minut) i mała wyszła. Taka umazana śliska połozyli mi ją na brzuch, otworzyła oczy nawet nie płakała- Sliczna taka moja żabcia.
Łożysko urodziło się same, nie pekłam mam tylko małe 2 szwy bo krwawiły otarcia bo Amelka wyszła na SuperMana z ręką do przodu. Mój poród od odejscia Wód trwał 3.5 h:tak::tak: (w karcie mam wpisane 11 h od podania OXy) Lekarka po wszystkim przyszła i powiedziała, ze nie wierzyła że urodze tak szybko, była przekonana że skonczy się CC.

Jak urodziłam, powiedzialam mojemu, ze za 3lata kolejne rodze to się smiał, że jak miałam skurcze to na końcówce mówiłam, że nie chce więcej dzieci:-D:-D
 
No to i ja opiszę swój poród... choć trochę traumatyczny więc te które jeszcze nie rodziły zapraszam po porodach ;-)

Od kilku dni już leżałam na oddziale patologii ciąży, trafiłam tam z powodu wysokiego ciśnienia krwi i opuchlizny.
W środę wieczorem zaczął odchodzić mi czop, lekko podbarwiony krwią, dodatkowo miałam bóle podbrzusza więc wiedziałam, że lada moment się zacznie. Zadzwoniłam do M. i powiedziałam mu żeby się szykował bo jutro rodzę :tak: Następnego dnia bóle ucichły, o 10 podłączyli mnie jak co dzień pod ktg, jakieś tam skurcze się pisały, ale nic specjalnego. W czasie ktg zachciało mi się siku, czekałam aż mnie już odłączą, przyszedł praktykant i strasznie się guzdrał z odłączaniem. Jak już wyszedł ruszyłam pędem do łazienki, a tu w drodze czuję jak ze mnie coś wycieka, w pierwszej chwili myślałam, że popuściłam :-p Chwile potem już wiedziałam, że to wody płodowe zaczęły ze mnie wyciekać. Jeszcze w tym samym momencie zaczęli mnie wzywać przez megafon do zabiegowego na pobranie krwi, więc ja szybko do łazienki żeby się przebrać, już byłam przebrana, chcę wychodzić a tu dopiero silny chlust. Znowu się przebrałam, wsadziłam wielką podpachę i pobiegłam do zabiegowego z daleka krzycząc, że wody mi właśnie odchodzą i zalewam korytarz :-D Położna kazała mi od razu się przebrać w ichniejszą koszulę do porodu z rozcięciem z przodu aż do brzucha :szok: i wskakiwać na fotel. Przyszedł lekarz, coś mi tam pogmerał, sprawdził, że rozwarcie ledwo, ledwo. Wróciłam do pokoju, gdzie mnie znów podłączyli pod ktg. Leżałam tam i byłam nieźle zajarana :-D Wiedziałam, ze będzie bolało, ale nie mogłam się doczekać spotkania z synusiem i humorek mi dopisywał. Dopiero o 13 zawieźli mnie na porodówkę bo wcześniej nie było miejsc. Sale do rodzinnego były zajęte więc położyli mnie do jednego z trzech boksów do porodu i znów pod ktg. Skurcze były coraz mocniejsze, po niedługim czasie już nieźle bolało. Zaczęłam wstawać, siadać na piłce i co chwile chciało mi się sikać, więc co jakieś poł h szłam do toalety. Zrobiło mi się zimno, M co chwila do mnie dzwonił, bo biedny musiał zostać na korytarzu. Za ścianą słyszałam coraz głośniejsze wrzaski jednej z rodzących i zaczęłam się bać :-D Po paru godzinach rozwarcie nie postępowało nadal było 2 cm, za to skurcze już mega bolesne, ze zwijałam się z bólu. Do tego doszły mi bóle krzyżowe i zaczęło mi się robić słabo, telepało mną z zimna, wyjście do toalety zaczęło być wyzwaniem, bo w czasie skurczu zginało mnie w pół. Podłączyli mnie pod oxy, skurcze się nasiliły. Zapytałam o znieczulenie, bo już nie wyrabiałam, powiedzieli, że musi ruszyć rozwarcie i na razie nie ma takiej możliwości. Leżałam na łóżku skulona z bólu i chciało mi się wyć. Po jakiś dwóch godzinach przyszli mnie zbadać i okazało się, że z rozwarcia 2 cm zrobiło się 6 cm. W międzyczasie zwolniła się sala do porodu rodzinnego i M załatwił nam zgodę od lekarza. Zaprowadzili mnie na salę i okazało się, że czekało już tam na mnie dwóch anestezjologów. Nie byłam do końca pewna tego znieczulenia, wiedziałam, że lepiej by było nie brać, ale ból był coraz silniejszy, a do końca porodu coraz dalej. Podania znieczulenia wcale nie poczułam, nic nie bolało. Z anestezjologiem umówiliśmy się, ze poda mi bardzo małą dawkę, żebym dalej czuła skurcze i poród mógł postępować. Ulga była jakąs godzinę, mimo małej dawki nie czułam właściwie nic.. Za to jak skurcze powróciły to ze zwiększona siłą. Chyba wcześniej też jakoś podali mi znów oxy na rozwarcie, właściwie to przestałam kontrolowac co ze mną robią. Jakoś o 22 dalej rozwarcie niewielkie a ból już ledwo do wytrzymania. Przyszdł anestezjolog i zaproponował, że poda mi małą dawkę znieczulenia, bo czasem w takim przypadku to powoduje że rozwarcie postępuje. Przyjęłam to z ulgą, bo nie mogłam już wytrzymać i byłam wykończona. To była już 11 godzina porodu. Znieczulenie działało jakieś 20 minut i nie zniwelowało całkowicie bólu, jedynie go trochę uśmierzyło. Pare razy w miedzyczasie skakało tętno małemu, wezwaliśmy położne ale stwierdziły, że wszystko mają pod kontrolą. Ostatnią godzinę ledwo pamiętam, ból był nie do zniesienia, położna pomagała mi układać się jakoś dziwacznie na fotelu, kombinowała żeby mi ulżyć, M. masował mi plecy, a ja tylko marzyłam żeby się to wreszcie skończyło. Zaczęły się parte, ryczałam z bólu, położne uczyły mnie jak przeć. Parłam ale nic to nie dawało, w międzyczasie zaczęło spadać tętno małemu, wezwali lekarkę, jeszcze kilkakrotnie kazały mi przeć i próbować urodzić sn ale po chwili usłyszałam: jest zagrożenie życia dziecka, trzeba zrobić cesarskie cięcie. Strach, a jednocześnie żal, ze tak daleko zaszlam a i tak mnie potną. Była godzina 23.50 jak wyprowadzali mnei z sali. W sali do cc było chyba z milion osób, pewie praktykanci, ale było mi wszystko jedno. Widziałam rozbieganych ludzi, coś ze mna robili, usłyszłam jak anestezjolog mówi do kogoś, że trzeba zrobić nowe wkłucie w kręgosłup, bo jakby podał na starym to potrwało by to z parę minut zanim znieczuelenie zaczęło by działać a tu nie ma czasu, trzeba działać natychmiast :surprised: Chwilę potem poczułam szarpnięcie i usłyszałam jak lekarz mówi, że mam synka i przystawili mi go na chwilkę do policzka :biggrin2: Moje małe cudo przyszło na świat 5 minut po północy :biggrin2:
Po chwili zaczął się dla mnie koszmar... zaczęło brakować mi tchu, nie mogłam oddychać i najgorsze, że nie mogłam o tym powiedzieć. Zamiast słów wydobywało się ze mnie charczenie a ja się dusiłam. Słyszałam jak rozmawiają o synku a w mojej głowie pojawiła się myśl, że zaraz się uduszę i już nigdy go nie zobaczę :-( To była najgorsza chwila w moim życiu!! Znów próbowałam coś powiedzieć, na szczęście anestezjolog to zauważył i zrozumiał o co chodzi i podali mi tlen. Powoli zaczęłam łapać powietrze. Co było potem nie do końca pamiętam, M. mi później mówił co sie działo jak mnie wywieźli z sali.

Okazało się, że mały źle się wstawił główką, zaczęła mu zagrażać zamartwica i całe szczęscie, że postanowili mi zrobić cc bo nie wiem jakby to się zakończyło :-(

Po porodzie powiedziałam M., że nici z naszych planów bo ja już się nie zdecyduję na drugie dziecko. Ale powoli zaczynam zapominać jak to było, więc kto wie, może za jakieś dwa, trzy lata...
 
No to i kolej na mnie. Bo niedługo zapomnę :-)

26.08 miałam się stawić w szpitalu, notabene mieli mnie już przyjąć na oddział, bo byłam 10 dni po terminie. Ale o 4 rano zaczęły mi się skurcze. O 6 obudziłam TZ, i mówię, że chyba się zaczyna, że idę pod prysznic i raczej nie ma co czekać do 10 czy 11 (bo tak planowaliśmy jechać do szpitala). Bóle były jeszcze znośne, takie co 15-20 minut. Ale po prysznicu nie odpuściły. Pojechaliśmy. W międzyczasie napisałam sms-a do położnej, że jadę planowo na IP, ale że mam bóle, i że może już się to zaczyna. Na IP około 8 rano podłączyli mnie pod KTG, w międzyczasie oddzwoniła położna, że teraz wchodzi na basen na 2h, żebym nadawała smsy jak sytuacja, i że ona wrazie czego przyjedzie. Na KTG za skurcze zapisywały się bardzo niewielkie. Co mnie troszkę zdeprymowało, bo bolało coraz bardziej. W gabinecie średnio miła, młoda ginekolog przywitała mnie tekstem: niestety nie mamy dzisiaj dla Pani miejsca. Czy szukać pani miejsca w innym szpitalu? Ja zatkana i mówię, no nie. Ale może najpierw pani mnie zbada i zobaczy wynik ktg, bo ja nie wiem czy to już, czy to skurcze przepowiadające. Poza tym mam na dzisiaj skierowanie do Was. Zbadała mnie, zrobiła szybkie USG (wody, łożysko, mały itd), powiedziała że do porodu jeszcze daleko. Że mam wracać do domu i stawić się jutro o 9 rano, będzie dla mnie miejsce na patologii. A tymczasem to bardzo delikatne skurcze i nic się specjalnego nie dzieje. Wróciliśmy więc do domu, ale ja wiedziałam, że jeszcze dzisiaj tam wróce :-). Byłam w kontakcie telefonicznym z moją umówioną położną, która powiedziała że mam się maksymalnie długo wyluzowywać w domu, wchodzić pod prysznic, zrobić sobie kąpiel, wypić kieliszek wina. Że mam do niej zadzwonić jak będę miała skurcze co 5 minut. Żeby się nie rozpisywać, łupało mnie już ostro. O 15 zjadłam jeszcze rosół, w przerwie między skurczami. Ale już chodziłam po ścianach. Bolało jak cholera. O 17 miałam skurcze co 5 minut. Zadzwoniłam do położnej i mówię, że już w domu nie wyrobię więc powiedziała, żebyśmy jechali, że ona się też szykuje, tyle że o 19 zaczyna normalny dyżur i nie może mi służyć opieką indywidualną, ale normalną, a jak chce to może wezwać dla mnie jakąś inną położną. Poprosiłam ją żebyśmy ten temat jeszcze odłożyły i że pogadamy jak przyjadę.

Dojechaliśmy około godziny 18. Na IP już na mnie czekali. Znowu KTG - już ledwo wyrabiałam. W gabinecie badanie (znowu ta sama lekarka) "oj, i już pani do nas wróciła", skurcze na poziomie 130-140 co 2-3 minuty.

No i teraz najgorsza wiadomość - rozwarcie 2cm, tyle samo co rano, po tylu godzinach męczarni. Jechałam z nadzieją, że najgorsze mam już za sobą, bo się namordowałam w domu przez 8 godzin, że będę miała może z 5-6cm, że pójdzie szybko. A tu dupa blada. No nic. Pojechaliśmy na blok porodowy. Tam czekała ta moja położna. Była godzina 19. Najpierw na fotelach razem z jeszcze jedną parą czekaliśmy około 1,5 godziny na sale porodową. Ja z tą laską na zmianę sapałyśmy w niebogłosy. Tyle, że ona rodziła drugie dziecko a ja pierwsze. TZ przerażony, bo słyszał odgłosy z sali gdzie właśnie przed chwilą wyskoczyło dziecko i powiedział "ja stąd zaraz spie....lam". :-) W końcu zaprowadzlili nas na salę porodową, puki co podwójną na przeczekanie. Była chyba godzina 21. Ja już zaczynałam jęczeć z bólu. Tamta za parawanem tak samo :-). TZ pojechał coś zjeść. Mieliśmy za godzinę dostać salę pojedyńczą. W tej podwójnej nie było prysznica, marzyłam o piłce, o prysznicu. Ale musieliśmy poczekać. Około 21:30 przyszła moja położna i w końcu się pyta czy chcę tą jej koleżankę, a powiedziałam że chcę z nią, ona, że ona ma dyżur, więc zajmie się mną ale normalnie tak jak innymi, a nie indywidualnie. Było mi już wszystko jedno, zwłaszcza, że wcale za mało wokół mnie nie skakała. Wcale nie było mi potrzebne żeby stała nade mną cały czas. No i 1500 w kieszeni :-). O 21:45 miałam - o zgrozo - prawie 3 cm.:szok: myślałam że zejdę jak to usłyszałam. Bo skurcze były już tak mocne że wyć mi się chciało.

O 22 dostaliśmy naszą salę. Ja natychmiast pod prysznic. Tam spędziłam chyba godzinę. Ale już wydawałam z siebie różne dziwne odgłosy. Potem przyszła położna i powiedziała że musi mnie podłączyć pod KTG bo dawno nie było zapisu. Powiedziałam, że na łóżku nie ma opcji, nie wytrzymam. Więc na piłce przy łóżku. No już wtedy to myślałam, że zejdę. Jeszcze do tego zaczęłam wymiotować, te diody mi się zsuwały, masakra. TZ latał z miską, podawał mi wodę. Powiedział, że to jest "rzeź niewiniątek". W międzyczasie moja współtowarzyszka z podwójnej sali powiła synka. A ja miałam nadal po kolejnym badaniu i masażu - 3cm. Dochodziła godzina 23. Nie miałam siły siedzieć pod prysznicem, nie miałam siły skakać na piłce, byłam wycieńczona i załamana tym, że idzie tak strasznie wolno. Leżałam na łóżku, darłam się bólu, rzucałam kur...mi i szarpałam łóżkiem. Przyszła położna i powiedziałam, że nie dam rady jeszcze tylu godzin, że chce znieczulenie. Pobrała mi morfologię. TZ przerażony, że może to znieczulenie coś zaszkodzi mi albo dziecku. Ale powiedziałam, że nie dam rady, zresztą widział jak się drę i już nic nie mówił. Morfologia na szczęście wyszła dobrze. O 23:30 przyszła i powiedziała żebym poszła pod prysznic, że anestazjolog będzie za godzinę i mnie znieczuli. W międzyczasie zrobiła mi długi masaż szyjki, bo do znieczulenia trzeba mieć 4cm, a ja nawet tego nie miałam, mimo, że dochodziła północ. Rozmasowała mnie do 4 i poszłam pod prysznic. Tam siedziałam znowu chyba ze 45 minut, przyszła położna i powiedziała żebym się szykowała na łóżko i do znieczulenia. Około 00:45 przyszedł anestazjolog z pielęgniarką i mnie znieczulił. Powiedziałam mu, że jest Aniołem, a on na to: to niech pani to powie mojej żonie :-). Wszystko poszło gładko, szybko, bez komplikacji. Za około 15 minut przestała czuć ból. Byłam tak szczęśliwa, że nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić z radości. Od razu powiedziałam TZ, że możemy mieć drugie dziecko, bo jeszcze 2 godziny wcześniej zapowiedziałam mu, że niestety nigdy więcej,hehe.

No i tak sobie leżałam w błogostanie. Tyle, że podłączona już na stałe do KTG, do pompy podającej znieczulenie i do aparatu który mierzył mi co 10 minut ciśnienie. Zgasiliśmy światło. TZ poszedł spać, a ja sobie leżałam i rozmyślałam, że ten kto wymyślił znieczulenie do porodu powinien mieć postawiony największy pomnik świata. A pan anestazjolog tak od serca mnie znieczulił, bo prawie nie czułam nóg :-)
Co jakiś czas przychodziła położna. W końcu o 3 miałam 5 cm rozwarcia. No i przebiła mi pęcherz płodowy i powiedziała, że podajemy oksytocynę i musimy troszkę przyspieszyć, bo idzie narazie bardzo słabo. Potem dwie kroplówki z oksy, co pół godziny masaż szyjki. O 5 było 8 cm, o 5:30 - 10cm. TZ dalej przysypiał, ale co chwilę się pytał, czy już ma wyjść? Bo ani ja ani on nie chcieliśmy żeby był przy finale. Położna się śmiała że musimy się wyrobić do 7 bo koniec dyżuru :-). Przez około 1,5 godziny miałam już parte, czułam je, ale nie był to ból. Parłam sobie parłam. TZ w końcu wyszedł, przyszła lekarka i lekarz noworodkowy i jeszcze taka młodziutka stażystka. No i zaczęliśmy finał, tak myślę około 6:30. Odłączyli mi pompę ze znieczuleniem, żebym czuła jak prę, choć nawet w znieczuleniu pełnym parłam bardzo skutecznie. Cały czas masowała mi i polewała parafiną krocze, dzięki czemu pękłam tylko około 1cm. Podczas kilku pierwszych partych wymiotowałam, ale to z zapowietrzenia, nie z bólu. Generalnie było bardzo wesoło. Żartowaliśmy sobie, gadaliśmy, one zmęczone końce dyżuru, było wręcz fajnie. O 6:53 wyskoczył Staś. Jak mi go położyli na brzuchu to wyłam jak bóbr. Patrzył na mnie tymi swoimi wielkimi niebieskimi oczkami. Było to najszczęśliwsze przeżycie jakiego kiedykolwiek doznałam. Poprosiłam żeby mnie zakryli (jeszcze przed szyciem) i zawołali TZ. Przyszedł, miał oczy wielkie jak 5zł. Zaczął robić zdjęcia. Ja wyłam dalej. Potem go jeszcze wyprosiłam, było szycie. No i się zaczął problem, że łożysko się nie chce urodzić.

Tu już nie będę się rozpisywać, po około 30 minutach postanowili że muszą zrobić mi zabieg. TZ dostał małego na korytarz w wózku, a mnie uśpili i wyjęli łożysko. TZ był strasznie spanikowany, że narkoza, że się nie obudzę, chodził po korytarzu ze Stasiem i miał schizy że zostanie sam z dzieckiem. Ale oczywiście wszystko się dobrze skończyło. Obudziłam się (jak widać). Tyle że pojawił się kolejny problem. Strasznie krwawiłam z macicy, normalnie jak naciskali na brzuch to szklanka ze mnie wylatywała. Trwało to ze 3 godziny. Cały czas biegali wokoło, mierzyli mi ciśnienie i zastanawiali się co robić. Bałam się że będą jakieś komplikacje, bo nie mogli tego zatamować. Spędziliśmy więc na tej sali porodowej jeszcze 5godzin. Już z inną zmianą położnych i lekarzy. Na szczęście krwawienie ustało. Około 12 pojechaliśmy na sale. Ja na wózku. Byłam strasznie osłabiona po takiej utracie krwi. Ale morfologia wyszła na tyle dobrze (mimo wszystko), że nie musieli mi przetaczać.

No to by było na tyle. Teraz z perspektywy tych 10 dni, myślę, że mogę zachodzić w ciążę i rodzić na nowo za 9 miesięcy :-)
 
reklama
No to i ja opiszę jak było.
W czwartek rano stwierdziłam, że od kilku godzin nie czuję ruchów dziecka. Było to tydzień przed planowaną cesarką. Tarmoszenie brzuchem nie pomogło. Wystraszyłam się bardzo, zadzwoniliśmy po taksówkę (byli ze mną mój syn i teściowa, która opiekowała się mną przez ostatnie 3 tygodnie, gdy musiałam leżeć). Na IP podłączyli mi KTG i z ulgą usłyszałam znajome patataje :-). Jednak lekarce coś się nie podobało. Nie zrozumiałam dokładnie co ale zadzwoniła na oddział pytając o miejsce dla mnie i mówiąc że coś (tego nie zrozumiałam) wyszło w tym KTG i to nie były artefakty :szok:. Położyli mnie na sali z dwiema dziwczynami - pomyślałam, że spędzę tam tydzień. O 13:00 zjadłam obiad, wcześniej zapytałam czy mogę. A o 16 podczas KTG na łóżku odeszły mi wody - tak po prostu. Lekarka stwierdziła, że skoro jadłam obiad to czekamy 6 godzin z cesarką. Niestety po odejściu wód zaczęły mi się skurcze, które bardzo szybko stały się bolesne jak cholera. Ale na KTG nie było tego widać - lekarka stwierdziła, że zapis prawidłowy. Pewnie pomyślała że przesadzam i wcale mnie tak nie boli. A ja miałam skurcze co 5-6 minut i aż mi było głupio, bo u tych innych dziewczyn byli odwiedzający a ja normalnie jęczałam z bólu na łóżku. Na zmianę ściskałam rękę syna i teściowej. Jakoś dotrwałam do 19:00 poszłam na badanie. Pani doktor mnie zbadała i jakoś dziwnie się zmieniła na twarzy. Zawołała drugą i druga mnie zbadała i też zrobiła dziwną minę. Trzecia lekarka potwierdziła, że mam pełne rozwarcie i wtedy wszystko zaczęło dziać się bardzo szybko. Na sali operacyjnej lekarze się wzajemnie poganiali. Usłyszałam wymówione półgębkiem "Panie doktorze, spieszymy się !". Znieczulenie było super, przestało boleć. No i o 19:32 wyciągnęli Kubusia. Po wstępnych oględzinach zawinęli go w pieluszkę i położyli mi na piersiach. Był tak piękny, że aż mi dech zaparło a łzy same popłynęły :tak:
Wycięli mi starą bliznę po cesarce - teraz mam nową - troszkę większą.
Mój mąż miał do przejechanie 130 km i wystartował o 16:00 gdy odeszły mi wody. Niestety był wypadek na trasie, musiał objeżdżać i dotarł gdy Kubuś miał już godzinę. Ale nic to.
No i to by było na tyle...
 
Do góry