bejbi
Fanka BB :)
Wieczorkiem 2 sierpnia czytałam goschi wpis jej porodu i się wzruszyłam. Tego też dnia ustaliliśmy z M 2 konkretne imona dla naszej pociechy, on Zosia, ja Polianna, byłam b przekonana i zadowolona, że znalazłam takie ładne imię i to literackie, że jest idealne dla mojej nowej kruszynki. Jak siedziałam przed laptokiem to uciskało mnie na dole, noi przedramienia i twarz miałam nabrzmiałą, czułam się ociężała. Tej nocy była pęłnia. Mała szalała całą noc, nie spałam, tylko z boku na bok z bólami jakby przepowiadającymi, troche oddychałam sobie dla sprawienia ulgi, ale to nic poważnego nie było. Nad ranem zasnęłam. Obudziłam sie o 10, może trochę po, jak spojrzałam w okno, zobaczyłam chmurę o kształcie przypominającym usteczka, takie niemalże rzeżbione, nie jadłam już nic, z resztą wieczorem tez nie jadłam nic, ale nie tak, żeby mieć przekonanie, że urodzę następnego dnia, poprostu nie miałam chęci. Chciałam uczestniczyć jeszcze w urodzinach mojego starszego syna 4 sierpnia. Więc tego 2.08 jak tylko wstałam, zeszłam na dół i zabrałam się za kręcenie kremu na tort. Ciasto miałam juz wcześniej upieczone, żeby miało czas równo wyschnąć, tak by pącz ładnie go zwilżył. Przy kręceniu złapał mnie potężny skórcz, ale krótki, tyle, że złamało mnie w pół, nie mogłm postawić kroka. Skończyłam kręcić ten krem i zszedł M, któremu mówię, że mam bóle, a nie jestem ogolona. Poszliśmy na górę do łazienki, po schodach ledwo ledwo, bóle regularne co 5 min. Nie mogliśmy znaleśc miejsca nie mogłam siedzieć, a jedynie stać. W pewnym momencie mojemu M zrobiło się nie za dobrze. Spytałam o co chodzi? A on, że coś ze mnie wychodzi, to był czop, taki "jak piłeczka pinpongowa". Weszłam pod prysznic żeby to coś usunąć i w tym momencie czuję "pęk" i wody poleciały - to już nie były żarty, wiedziałam, że porod będzie najpóźniej w nocy/ nad ranem. Nie byłam spakowana do szpitala, miałam jedynie ubranaka dla dziecka, mąż pakował mnie w locie, oczywiście skorzystaliśmy ze spisy dzag, bo nie wiem jak bym inaczej wzieła wszystko, nie mogłam pozbierać myśli, a mąż wciąż się pytał, gdzie to leży a gdzie tamto, i tak nie wziął mi dużo rzeczy, nie miałam kupionych podkładów, to było najgorsze, bo upaćkałam potem całe łóżko.
Więc o 11.30 odeszły mi te wody, bóle co 3 min. W szpitalu byliśmy o 11.50. Na wózek, widna, chwile na ocep, ale nie potrzebnie, bo zawijka na porodówkę, wody płyną, już leżę na łóżku porodowym, położna mi paluchy (nie wiem jakim prawem) jedena lekarka bada, rozwarcie na 3/4 palce, ale szyjka gładka, główka wysoko, nie mogę ruszać nogami, bóle co 3 min. bardzo wycięczające, nie mogę ruszać nogami, czuję jakby ścięgna w nich się rwały, każe M trzymać nieruchomo mi nogi; prubują jeszcze zrobić zapis krótki ktg dziecka, pytam, czy jestem na porodówce, śmieją się ze mnie, mówią: helą tu rodzimy" :-) myślałam, że odwiozą mnie na powrót na ocep, przez to, że szyjka wysoka, ale wszyscy wiedzą, że zaraz urodzę, jakaś studentka grzecznie stoi pod oknem, przyszła salowa, jeszcze młody lekarz, ale nie bada, i jest moja dr :-) wyciera mi pot z czoła:-) a mój M struchlały, oddycha głęboko, chce mu się pić i mnie też, ale nie ma jej przy sobie, nie pozwalam mu wyjść; jakiś dokument badania zaginął, o tego paciorkowca chodzi, mąż musi wyjśc, ale nie ma mi kto nogi trzymać, a ta krąbrna dr, co pierwsza mnie badała, tylko tak na odczepnego stoi mi przy tej nodze,; no jest dokument i jest M, stoi przy nodze, ale już mi to nic nie pomaga, bo M się buja razem z moją nieruchomą i bolącą nogą, okulary mi zaparowały, nic nie widzę, jestem na niego wściekła, ale nie okazuję mu tego, a wręcz pieszczę się jak dziecko, czuję, że jest przy mnie i to mi wystarcza; moja dr mnie bada, no jest pełne 4 palce, materac podemną zmieniają, pilotem reguluja plecy, karzą mi tyłek podnieść, a on tak się telepie, nie daję rady, moja połozna każe oprzeć nogę o jej biodro, ale ona taka chuda, chyba bym ją w okno wkopała, nie dam rady się podnieśc, a ona na to, że "ona też nie" i mówi, do M, żeby pomógł, tu naprawdę się przydał, uniósł mnie szybciutko do góry, więc ok
i co dalej...
leżę na lewym boku, z rozdziabanym kroczem, podtrzymuję brzuch lewą ręką, bo się łamie, czuję przy bólach, jak dzieckoo wchodzi w kanał rodny, skończone bóle, karzą mi przeć bez bóli, tak postękiwać, myślę, nie dam rady , co to znaczy postękiwać, chcę cesarkę, nie to się już dzieję, moja gin. mówi, że zaraz będzie dziecko, to mnie pokrzepia, i mała już jest ze mną, kładą mi ją na koszuli, szkoda, że ją nie poczułam na skorze, ale mówię do niej cześć maleńka ale ona nie płacze, zabierają ją, porór za szybki dla dziecka, nie może się przystosować, popłakuje, dostaje 8/ 9 apgar, jest odśluzowywana, już płacze i skórka się zaróżawia, jest z nią bardzo dobrze, M pytają jak ma na imię, a on , że Zosia, już po... nie mogę w to uwierzyć, przechodzę na czworaka z łóżka porodowego na salowe, przeworzą mnie na salę przejściową, mam okropny welflon, mam go mieć przez godzinę jeszcze, w razie krwotoku, bo ponoc grozi przy wieloródkach, ale godzina mija odwożą m,nie na połżnictwo, jesz\cze tylko upominam sie o zdjęcie tego wstrętnego welflonu, położne śmieją się ze mnie, że igły dla mnie straszniejsze od rodzenia dziecka :-) ale ja nie cierpię igieł. Przywieźli w końcu małą, nie mogłm do niej wstać, bo tego podkładu nie miałam, wszystko zabrudzone wyglądałam do niej, jak mi ją pielęgniarka kąpie i ubiera, potem ją dostałam i przystawiałam do piersi, miała wielką potrzebę ssania, udało sie ją przystawić bez problemu, tylko trochę mnie pogryzła, ale luz, a potem zobaczyłam te piękne rzeźbione usta, mojej córeczki Zosi...urodziłam 3 sierpnia o 12.40 Zosia zrobiła prezent bratu, uwinęła się przed jego urodzinami, on nie chciał, żeby Zosia ur się w jego urodziny.
No to mój cały poród, nadal jestem w szoku, już jesteśmy razem tą moją całą ferajną.
Pozdrawiam
Więc o 11.30 odeszły mi te wody, bóle co 3 min. W szpitalu byliśmy o 11.50. Na wózek, widna, chwile na ocep, ale nie potrzebnie, bo zawijka na porodówkę, wody płyną, już leżę na łóżku porodowym, położna mi paluchy (nie wiem jakim prawem) jedena lekarka bada, rozwarcie na 3/4 palce, ale szyjka gładka, główka wysoko, nie mogę ruszać nogami, bóle co 3 min. bardzo wycięczające, nie mogę ruszać nogami, czuję jakby ścięgna w nich się rwały, każe M trzymać nieruchomo mi nogi; prubują jeszcze zrobić zapis krótki ktg dziecka, pytam, czy jestem na porodówce, śmieją się ze mnie, mówią: helą tu rodzimy" :-) myślałam, że odwiozą mnie na powrót na ocep, przez to, że szyjka wysoka, ale wszyscy wiedzą, że zaraz urodzę, jakaś studentka grzecznie stoi pod oknem, przyszła salowa, jeszcze młody lekarz, ale nie bada, i jest moja dr :-) wyciera mi pot z czoła:-) a mój M struchlały, oddycha głęboko, chce mu się pić i mnie też, ale nie ma jej przy sobie, nie pozwalam mu wyjść; jakiś dokument badania zaginął, o tego paciorkowca chodzi, mąż musi wyjśc, ale nie ma mi kto nogi trzymać, a ta krąbrna dr, co pierwsza mnie badała, tylko tak na odczepnego stoi mi przy tej nodze,; no jest dokument i jest M, stoi przy nodze, ale już mi to nic nie pomaga, bo M się buja razem z moją nieruchomą i bolącą nogą, okulary mi zaparowały, nic nie widzę, jestem na niego wściekła, ale nie okazuję mu tego, a wręcz pieszczę się jak dziecko, czuję, że jest przy mnie i to mi wystarcza; moja dr mnie bada, no jest pełne 4 palce, materac podemną zmieniają, pilotem reguluja plecy, karzą mi tyłek podnieść, a on tak się telepie, nie daję rady, moja połozna każe oprzeć nogę o jej biodro, ale ona taka chuda, chyba bym ją w okno wkopała, nie dam rady się podnieśc, a ona na to, że "ona też nie" i mówi, do M, żeby pomógł, tu naprawdę się przydał, uniósł mnie szybciutko do góry, więc ok
i co dalej...
leżę na lewym boku, z rozdziabanym kroczem, podtrzymuję brzuch lewą ręką, bo się łamie, czuję przy bólach, jak dzieckoo wchodzi w kanał rodny, skończone bóle, karzą mi przeć bez bóli, tak postękiwać, myślę, nie dam rady , co to znaczy postękiwać, chcę cesarkę, nie to się już dzieję, moja gin. mówi, że zaraz będzie dziecko, to mnie pokrzepia, i mała już jest ze mną, kładą mi ją na koszuli, szkoda, że ją nie poczułam na skorze, ale mówię do niej cześć maleńka ale ona nie płacze, zabierają ją, porór za szybki dla dziecka, nie może się przystosować, popłakuje, dostaje 8/ 9 apgar, jest odśluzowywana, już płacze i skórka się zaróżawia, jest z nią bardzo dobrze, M pytają jak ma na imię, a on , że Zosia, już po... nie mogę w to uwierzyć, przechodzę na czworaka z łóżka porodowego na salowe, przeworzą mnie na salę przejściową, mam okropny welflon, mam go mieć przez godzinę jeszcze, w razie krwotoku, bo ponoc grozi przy wieloródkach, ale godzina mija odwożą m,nie na połżnictwo, jesz\cze tylko upominam sie o zdjęcie tego wstrętnego welflonu, położne śmieją się ze mnie, że igły dla mnie straszniejsze od rodzenia dziecka :-) ale ja nie cierpię igieł. Przywieźli w końcu małą, nie mogłm do niej wstać, bo tego podkładu nie miałam, wszystko zabrudzone wyglądałam do niej, jak mi ją pielęgniarka kąpie i ubiera, potem ją dostałam i przystawiałam do piersi, miała wielką potrzebę ssania, udało sie ją przystawić bez problemu, tylko trochę mnie pogryzła, ale luz, a potem zobaczyłam te piękne rzeźbione usta, mojej córeczki Zosi...urodziłam 3 sierpnia o 12.40 Zosia zrobiła prezent bratu, uwinęła się przed jego urodzinami, on nie chciał, żeby Zosia ur się w jego urodziny.
No to mój cały poród, nadal jestem w szoku, już jesteśmy razem tą moją całą ferajną.
Pozdrawiam
Ostatnia edycja: