reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówki ;-)

Tak sobie czytam i czytam z 20 opowiesc o porodzie - i sie zastanawiam czy u mnie tez bedzie tak ladnie i szybko :) zostalo mi juz tylko 8 dni.

Pozdrawiam wszystkie dzielne mamuski :) i przyszle mamy, ktore tez czekaja na ten dzien :)
 
reklama
Taycia toś się nacierpiałaś kobietko....ale najważniejsze, że dałaś radę i masz zdrowego Szymusia przy sobie :-D No i gratki osobne dla Twojego męża :tak:
Co do rany po pęknięciu, nie wiem czy masz gorzej niż ja (mnie masakrycznie nacięli), to po 8 dniach położna zdjęła mi wszystkie zewnętrzne szwy (wewnętrzne się rozpuszczą) i już jest git. Nie trwa to tak długo, ale na początku bez leków przeciwbólowych się nie da niestety. Wracaj szybko do pełni sił!!!!

Tonya - ja mam wewnętrzne i zewnętrzne,ale wszystkie się rozpuszczają,więc miejmy nadzieję,że nie będę czuła takiego dyskomfortu jak teraz. Wydaje mi się,że miałyśmy bardzo podobne porody tylko twój Arturek jest większy od Szymona :-)
 
Tonya - ja mam wewnętrzne i zewnętrzne,ale wszystkie się rozpuszczają,więc miejmy nadzieję,że nie będę czuła takiego dyskomfortu jak teraz. Wydaje mi się,że miałyśmy bardzo podobne porody tylko twój Arturek jest większy od Szymona :-)

Moje niby też były rozpuszczalne, ale czekałabym na rozpuszczenie tych zewnętrznych ponoć do 3 tygodni, więc lepiej, że mi je wyciągnęła. Ale może u Ciebie inne stosują - oby :)
A porody faktycznie podobne, tylko mi już na koniec powiedzieli, że nie dam rady sama, że muszą pomóc tym VC właśnie przez wagę dziecka i jego wielkość...
 
To może teraz ja....

Dzień przed ostatnią wizytą u gina jak zwykle obudziłam się żeby wstać do toalety i miałam wrażenie że podciekają mi wody, pózniej jeszcze dwie wizyty w toalecie i ten sam schemat, niby nie było tego dużo ale miałam wrażenie że coś jest nie tak... Dopakowałam torbę do szpitala i stwierdziłam że podjadę i sprawdzę, najwyżej odprawią mnie do domu... Nie miałam żadnych przeczuć że to już ani żadnych symptomów, nawet skurcze już przestały mnie męczyć. O 13 wyruszyliśmy do szpitala. Na miejscu zbadał mnie lekarz i stwierdził ze bardzo prawdopodobne ze to wody (2 dni po odejściu czopa) ale rozwarcie na opuszek... - zostaję.. Przyszła do mnie położna, przebrałam się w piżamkę i nagle poczułam że skurcze wróciły ale są jakieś inne, rozbolało mnie podbrzusze... Po posiedzeniu w toalecie rozkręciły się na dobre... Brakowało skali a trwały zaledwie 15 sekund.. Ból był tak okropny że robiło mi się słabo i położyłam się do łóżka na dobre.. Po badaniu... dopiero 2 cm. Podpieli mi oxytocyne i w jednej sekundzie ból stał sie 1000 razy mocniejszy. Myślałam że umrę chociaz minęło dopiero 2 godz... Leżałam i wyłam na łóżku chociaż położna i mąż bardzo mnie wspierali.. Po chwili położna stwierdziła że mój próg bólu jest naprawdę wyjątkowo niski i zawołała anestezjologa. Dostałam zzo, ból odszedł po 5 min a ja chciałam ze szczęścia ucałować wszystkich wokół. Leżałam na łóżku ok 2 godz, śmiałam się a na ktg skurcze przekraczały skale. Ja czułam ciepło w nogach i miałam ochotę zasnąć tak mi dobrze było... Po badaniu- rozwarcie 8cm więc przeszłam do sali porodowej i weszłam na piłkę. Nie czując bólu skakałam sobie 15 min po czy stwierdziłam że muszę do toalety!!!!!! Położna nie chciała mnie puścić tylko pomogła mi wejść na łóżko więc stwierdziłam że trudno, najwyżej posprząta:-D skupiłam się na tym co mówiła do mnie, motywowała mnie przy każdym skurczu i w sumie kilka partych i o 18.40 Mikołaj był już na świecie! Byłam w szoku że to tak szybko wszystko się działo, dokładnie przeciwnie do tego co sobie wyobrażałam... Poczułam smak skurczów i było chwilami ciężko ale jak teraz na to spojrzę to mogła bym rodzić nawet jutro ale niech ktoś mi zagwarantuje że będzie tak samo;-)
Mikołajek jest kochany i taki spokojny a poród to najwspanialsze chwile mojego życia, czasem tak sobie myślę że chyba ktoś na górze naprawdę nad nami czuwa...
 
No to na szybko..
Wstałam rano w poniedziałek, umyłam włosy, wysuszyłam, wyprostowałam..
Miałam nadzieję, a wręcz pewność na parę "stres- kup", dzięki którym pojechałabym "pusta" do szpitala..a tu nic.. i jakiś dziwny spokój..
Po 7 wyjechaliśmy, w Bydgoszczy byliśmy o 8:30.
Ja dalej luz..aż dziwne.
Na przyjęciu spotkanie z moim lekarzem prowadzącym ciąże, szybka wizyta na fotelu a potem papierologia z położna.
Na początku mało przyjemna, ale potem się jakoś zrobiło milej.
Gin każe wskakiwać w piżamę i kapcie i jedziemy windą na pierwsze piętro na trakt porodowy.
Wprowadzili mnie do jednej z salek, na szczęscie był już tam mój mąż - dotarł inną drogą.
Gin nagle do położnej, proszę jej podłączyć KTG i oxytocynę na dwie łapki, niech się macica pokurczy i szyjka trochę skróci.
Mi szczena opadła..zwłaszcza jak słyszałam stęki i jęki babek leżących obok w salkach też podłączonych do kTG i oxy.
Trochę się wystraszyłam, ale szybko mi przeszło..no bo jakie inne wyjście mam.. ale dzięki temu nagle poczułam potrzebę i skorzystałam z WC co mi ostatecznie ulżyło hehe
Położna na początku nieprzyjemna, ale ją trochę zagadywałam i wyluzowała.
Powiedziała, że doktor sam ma se oxy podłączyć "na dwie łapki" i że mi tego nie zrobi hehe więc podpięła mnie po prawą tylko.
Pierwszy wenflon w życiu..pierwsze KTG, mąż na krzesełku obok, siedzimy i tak nam mijają prawie 2 godzinki.
Skórcze ostatecznie miałam na 40 % nie wiem czy to mało czy dużo ale nie bolało mocniej niż okres a gin był i tak pozytywnie zdziwiony.
Za chwilę założyli mi pierwszy cewnik w życiu, mało przyjemne uczucie, szczypało cały czas i się tylko bałam, że nie przestanie i będe tak pies wie ile to znosić.. Położna za chwilę schyliła się do woreczka i zebrała mocz do badania a ja se myślała "kurde jakim cudem przecież nie robiłam siku :-D".
Za chwile każe mi wstać, więc wstaje i idę a ona "A buziaczki mężowi?"
Ja w szoku, bo nie myślałam, że idę na salę cięcia więc szybki i w sumie byle jaki cmok i idę z tą kroplówką i workiem moczu w ręku.

Sala wielka, chłodna.
Stoi już pełno ludzi w niebieskich fartuszkach i maskach na twarzy.
Wcale na mnie nie patrzą.
Dziwne uczucie.
Łóżko na środku, podchodzę- przychodzi jeden z zamaskowanych, przedstawia się jako Pan Anestezjolog.
Że mam se tu wskoczyć, potem, że mam się usiąść i mocno pochylić bo on będzie znieczulał skórę a potem poda znieczulenie zewnątrzoponowe.
Zastanawiałam się, jakim cudem mam na siedząco, z wyprostowanymi nogami i wielkim brzuchem pochylić się do przodu ale jakoś się udało.
Poczułam uszczypnięcie a potem już nic.
Kazał się szybko położyć i mówić jak mi się zacznie robić ciepło w nogi.
Przyszedł mój gin, zaczęli mi malować brzuch, podłączać wszystkie aparatury a ja se majtałam stopami czekając na cokolwiek.. nagle poczułam mrowienie i sztywnienie i przestałam czuć cewnik haha to było zbawienie.
Gin się upewnił czy na pewno nic nie czuję i zaczął cięcie.
Dziwne to było bo myślałam, że ja NIC nie będe czuć. A ja owszem nie czułam bólu ale każde naciśnięcie, oparcie się ręką o moje udo itp czułam- troszkę inaczej se to wyobrażałam, ale spoko.
Nie trwało to długo jak zaczęli mną szarpać na prawo i lewo, pocić się i wyginać aby przez to małe nacięcie wyjąć Pindzie.
Słyszę "wody ok, pępowina ok", a za chwilę krzyk dziecka, Pindzia w powietrzu z rozłożonymi rączkami i nogami.
Śliczna, czysta, różowiutka.
Wydawało się, że to nie moje dziecko, że wyjęli ją gdzieś spod stołu hehe przecież nic nie czułam.
Zaraz ją położne wzieły w łapki i obok na stole wycierali ją itd itp a ona płakała ale chwilkę po czym się uspokoiła.
Dostała 10 punktów słyszę, podeszli do mnie żebym ją ucałowała w czółko i zniknęły z nią.
Ja leżałam zszokowana na maxa..totalna pustka w głowe.. "ja Cię kręcę to była moja córka"..
Leżałam tak otępiała natłokiem myśli aż zaczęło mi się robić mało przyjemnie.
Jakby kłucie w klatce, jakby brak możliwości złapania powietrza w płuca.
Zaczęłam oddychać przez usta..patrzyłam co jakiś czas na monitorek jakie mam ciśnienie i jakie tętno bo jak ten stan się zaczął przedłużać to się już przestraszyłam że kipnę na tym stole haha
Ale patrzę anestezjolog znudzony siedzi, babka pod aparaturami zerka se na swoją komórę..Nikt nie wzruszony.. Hmm..

Za chwilę słyszę mojego gina, proszę napisać "torbieliki na jajowodach" i do mnie z uśmiechem- "załapie się Pani jeszcze na gratisowy zabieg".
Myślę, se spoko.. sprzątali tam te torbiele i sprzątali.. a mnie wciąż słabo..
Za chwilę znowu słyszę - "proszę napisać żylaki odbytu i żylaki (coś tam)".
Zdziwiłam się- pytam "a skąd to?" A on że " a no nic, taka uroda".
Po chwili do mnie dotarło, na jakim odbycie? to gdzie on mi tak grzebie? hehe
Wtedy uświadomiłam sobie jak oni mu muszą w tych flakach przewracać..
Po czasie wreszcie skończyli, zaczęli mnie szyć a mi się zrobiło lepiej..
Za chwilę wjechało łóżko, przenieśli mnie i wyjechałam na łózku, pod salą zobaczyłam męża z przestraszoną miną, który razem ze mną "pojechał" na salę po operacyjną.
Doczepili mnie do aparatury, masę kroplówek i tak sobie "siedzieliśmy" razem parę godzin, zszokowani ale szczęśliwi a Michał to na mnie patrzył tak, jakby mnie widział pierwszy raz w życiu..
Co jakiś czas biegał zobaczyć małą i zdawał mi relację, robił zdjęcia telefonem.
Mała sobie grzecznie spała.
Raz na jakiś czas jakieś dziecko darło się w niebogłosy a wtedy Michał szedł zobaczyć czy to nie nasza Mała tak ryczy.
Potem patrzę a on jedzie z jakimś łóżeczkiem, a to nasza Pindzia.
Niewiele ją widziałam niestety z takiej pozycji i strasznie mnie to irytowało, ale była, spała cichutko, a to było najważniejsze.
Mogłabym tak opowiadać i opowiadać jak widzicie hehehe ale to może zostawie resztę na "odcinek nr.2".
 
Ostatnia edycja:
reklama
Do góry