reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Podziel się historią

Dołączył(a)
10 Luty 2014
Postów
5
Wiele z nas jest prawdopodobnie jeszcze przed, a istnieje wiele obaw. zarówno podczas porodu naturalnego, jak i cesarskiego cięcia. Jakie są wasze wrażenia?
 
reklama
Ja zdecydowanie jestem za porodem siłami natury. Przeżyłam jedno i drugie, także mam porównanie. Nigdy w życiu nie dałabym z własnej woli zrobić sobie cesarki. Poród sn jest bolesny w trakcie (nie ma się co oszukiwać, że to nie boli, bo boli i to cholernie, ja aż wymiotowałam z bólu), ale po dochodzi się szybciej do siebie i później boli już znacznie mniej. Cesarka to w końcu operacja i ingerencja w organizm. Jak puszcza znieczulenie to zaczyna się koszmar, który trwa dobre kilka dni.
 
Miałam tylko sn, więc nie porównam. Cc się bałam, właśnie dlatego, że to jednak przecięcie powłok brzusznych. Do tego jako gruba baba jakoś nie czułam się komfortowo z tą wizją.

Mój pierwszy poród był bardzo długi i trudny, wcześniej wywoływany 3 razy. Co do bólu to rzecz względna, oczywiście, że boli, ale jego skala zależy od osoby. Leżałam z dziewczyną, której skurcze na wywoływaniu były wysokie a ona je przesypiała, znam taką, która po porodzie zgłosiła pretensje, że to miało boleć, a jej prawie nie bolało. Mnie bolało dość mocno za każdym razem, za pierwszym dłużej, za drugim miałam też bóle krzyżowe. Nie będę ukrywać, że nastawienie psychiczne dużo daje, ja pamiętając wcześniejszy poród byłam bardzo źle nastawiona i więcej miałam problemów ze swoimi lękami niż z tym co się działo.

Co do nacięcia to nie bolało, szycie też, ale byłam ładnie znieczulana do niego. potem różnie, za 1 razem siedziałam sobie normalnie po 2 dniach za drugim dopiero po jakiś 8, ale za to zrosłam się cudownie.

Cały ten ból zresztą jakoś tak się rozmył w chwili gdy wypierałam dzieci. Gdy główka opuściła kanał rodny poczułam ulgę (największa część dziecka jest już na zewnątrz), a potem maluszek wyzwolił hormony i już tylko on był ważny.

Mi niesamowicie pomagał prysznic, bardzo łagodził bóle. Do tego przy bólach krzyżowych masowanie pleców przez męża. W ogóle obecność męża była dla mnie bardzo ważna, a był ze mną cały czas.

Nie miałam możliwości skorzystania z wanny, zastanawiam się jak to jest. Może któraś mama rodząca w wodzie opisze swoje odczucia?
 
Dwa razy rodziłam siłami natury, bez znieczulenia. Nie żebym była jakąś heroską na siłę - po prostu nikt mi tego nie proponował, a sama też niewiele wiedziałam o znieczuleniu i moim prawie do niego.

Pierwszy poród trwał nieco ponad 4 godziny, a drugi 2... Zaznaczę, że straszono mnie cesarką, ze względu na moją filigranową budowę ciała. A tu proszę :).

Oba porody wspominam właściwie dobrze, nie licząc wrednych położnych i wady u synka, która "wyszła" zaraz przy porodzie.
 
Hej;)
Ja w kwietniu 2010 miałam cesrkę. Córce się nie śpieszylo i mimo wyłowania musiło być CC ponieważ tętno zaczęło jej spadać....wszystko skończyło sie super, córka dostała 10/10. Najgorsze zaczelo sie po przewiezieniu na salę....znieczulenie mialam te w kregosłup i jak zaczeło puszczać to jedną nogę czułam normalnie, drugą zaczęłam czuc około 4 godziny później....straszne problemy z nadcieśnieniem tętniczym mi wyszły(ale to nie od CC). Pierwsze wstanie z łóżka to była katorga, rana strasznie mnie ciągnęła, z jednej strony miałam jakoś dziwnie zszyta ranę bo blizna była znacznie grubsza, i do dnia dzisiejszego nie mam czucia, moge wbijać w te miejsce igły, noże i co tylko i nic nie czuję.....(nie zebym probowala, ale nawet nocne uszczypniecie nic nie daje), po około roku od CC zaczely się straszne migreny....zdecydowanie jestem przeciwko CC.
 
Przeszłam i sn i cc:
1. Prawie 4 lata temu. 41 tc. O 4:30 odeszły mi wody. O 6 pojechałam do szpitala i dopiero po lewatywie zaczęły mi się skurcze. Początkowo były malobolesne co 6 minut, ale szybko przeszly w bolesne, krzyżowe co minutę. Później miałam raz co minute, za chwilę co 3 itd. Rozwarcie zrobiło się dosc szybko. Problem był w tym, że córka nie wstawiła się w kanał rodny. Podczas skurczów musiałam skakać na piłce, albo krecic biodrami przy łóżku... No do najmilszych tego nie zaliczam :) W końcu ok 12:30 położne powiedziały że jak się w przeciągu pół godz mała nie wstawi to cc. O 12:45 poczułam skurcze parte i o 13 Zuza była na świecie. Urodziła się z waga 4 kilo i 60 dł. Zlamano jej obojczyk przy wyciaganiu i miała bardzo zniekształcona główkę (całkiem wyrównała się po ok roku). Mnie za to mocno nacieli. Przez 2 tyg nie mogłam normalnie siedzieć. Do tego, po parciu, doszły straszne hemoroidy. Nie wiem ci bolalo bardziej.... Gojace się krocze czy pupa... Brrr
2. Poród w maju tego roku. Dzień po terminie. W dniu terminu dostalam od gina skier na cc, ze względu na duże dziecko. Zglosilam się do szpitala. Na drugi dzień mieli mi zrobić jedzcze usg by potwierdzić wagę dziecka i dopiero wyznaczyć datę cc. Małemu się jednak spieszylo. O 6 rano zaczęłam odczuwać skurcze raz co 5, raz co 10 minut. Zaczęło mnie przeczyszczac i zaczął odchodzić czop (przy piewszej ciąży tego nie miałam). Po godzinie zgłosiłam się do położnej, zbadano mnie... A tu 8cm rozwarcia :) Migiem na salę porodowa. Przygotowywali mnie na cc (welflon, cewnik - nie bolało) a ja już czułam skurcze parte. Szybko na stol, znieczulenie (niczym uklucie komara) i zrobiło się blogo :) O 8:15 wyciągnęli synka. Ważył 4460 i miał 61cm. Zszywali mnie przez ok 30 minut. W pewnym momencie zaczęło mnie mocno mdlic, ale podobno to normalne, anestezjolog kazał głęboko oddychać i wszystko wróciło do normy. Po cc przewieziono mnie na salę obserwacji. Po godzinie bylam już na zwykłej sali. Nie moglam podnosić głowy przez kilka godzin. Po 3 godz położne przystawily mi małego do piersi. Jak tylko zaczęło schodzic znieczulenie z nóg to krecilam stopami (tak mi kazali żeby przyspieszyć powrót do formy). Dostałam środek przeciwbólowy do kroplowki. Więcej nie prosiłam bo ból był znośny. Wieczorem polozna pomogła mi się usiąść. Mogłam już synka sama przewinac i wziąć do karmienia :) Na noc dali mi też jakiś środek przeciwbólowy. A dzieci były całą noc przy mamach. Rano wzięłam się w garść i sama wstalam. Wyszłam do domu po dwoch dobach. W trzeciej dobie ogarnelam sobie całe mieszkanko, łącznie z myciem łazienki. W czwartej jeszcze postanowiłam odkurzyc. Trochę przesadzilam z tym wszystkim, bo zrobił mi się krwiak i 6 dni po cc, mi go usunęli (mocnym, ale bezbolesnym ucisnieciem). Ranę bylo czuć najbardziej w nocy, gdy wstawalam do małego i w ciągu dnia po dłuższym siedzeniu. A poza tym latalam jak perszing. Zdjęcie szwow zupełnie nie boli (pisze bo to była moja pierwsza operacja i byłam zestrachana ) :)
W moim przypadku, jak widać po cc czulam się lepiej i szybciej doszlam do siebie (choć niestety jeszcze nie mogę dźwigać ani ćwiczyć). Dodam że nie jestem w ogóle wysportowana i druga ciążę zaczynałam z 10-kilowa nadwagą, która zostala po ciąży pierwszej. Wtedy przytyłam 24 kilo, teraz 17 - po 3 tyg miałam już wagę sprzed ciąży :)
Ot moja opowieść i moje wrażenia. Pozdrawiam Was babeczki i mam nadzieję że nie zanudzilam :)
 
Oto historia mojego porodu.... i tego co działo się tuż przed..

Termin porodu: 9 maj
Poród: 8 maj

Kilka dni przed porodem chodziłam na KTG - trafiłam tam przypadkiem, ponieważ lekarz wykonujący usg powiedział, że mam zbyt mało wód płodowych. Na izbie przyjęć gdzie wykonano ktg powiedzieli, że wody są w porządku, ale jak już przyszłam na ktg to chcą żebym przychodziła. A więc jeździłam codziennie i słyszałam, że mogę spokojnie chodzić, bo porodu nie widać, napewno będzie po terminie.

Dwa dni przed porodem - mąż przywozi mnie z silnymi bólami brzucha do szpitala, tam standardowo tekst ''nic się nie dzieje, porodu nie widać''.

Dzień przed porodem idę do swojego lekarza prowadzącego, ze łzami w oczach. Bo nie wytrzymywałam już z bólu. On mnie pilnie kieruje na izbę przyjęć, bo mówi, że to początki porodu.
Na izbie czekałam 5 godzin z boleściami, po czym i tak wysłano mnie do domu, bo nic się nie dzieje.

Po powrocie do domu, mąż wezwał pogotowie, które zabrało mnie do szpitala. Do tego samego szpitala, z którego mnie odesłano gdy byłam z mężem. Panie z rejestracji pokiwały głową, że wiedziały, że zaraz wrócę i są w szoku, że mnie puścili wcześniej.

Całą noc przed porodem przesiedziałam na krześle / chodziłam / toczyłam się po łóżku, kiwałam.
Stwierdzono niski próg bólu u mnie, stąd odczuwalny taki ból.
Co się ze mną wtedy działo... na szczęście zajmowała się mną sympatyczna położna. Mąż też siedział przy mnie cały czas na krześle.
Niestety następnego dnia przesympatyczna położna poszła do domu, a zmianę przejęła istna wredota..
Ciągle na mnie wrzeszczała, gdy nie miałam siły wstać z bólu, krzyczała.. ledwo zatoczyłam się z mężem do łazienki, to waliła w drzwi łazienki żeby wychodzić, co tak długo, że ona chce akurat teraz mi coś podać.. przychodził co chwilę jakiś inny lekarz i patrzył jak wyje z bólu, ale nic się do mnie nie odzywali.. badano mnie i nic po tych badaniach nie mówiono.. totalna olewka.
W końcu zaczął się poród. Dostawałam co chwilę o coś opieprz.. a to, że nie oddycham tak jak mi każą, a to że krzyczę.. usłyszałam że jak będę się tak zachowywać, to wezwą do mnie jakiś inny zespół lekarzy i że mnie tak rozprują, że długo będzie mi się wszystko goić..
Gdy leżałam jeszcze na sali porodowej, 5 minut po zszyciu znowu się na mnie darła.. że mam szybko wstać z tego łóżka, bo przecież nie tylko ja dzisiaj rodzę..

A więc tak to wszystko wyglądało.
Porodu nie zapomnę nigdy.. niestety nie będę go dobrze wspominać..
 
Ja ogólnie miałam kilka terminów, czyli na 1.06 drugi na 8.06 trzeci na 10.06 następny na 12.06 a urodziłam 18.06 :-)
Poród przebiegł mi szybko bo 40 min położna super, ogólnie nie zraziłam się co do porodu najlepszy moment w czasie porodu to jak już dzieciaczek wypływa :happy2: i taka ulga przychodzi że już nie ma bóli. Więc jak już wcześniej wspomniałam poród u mnie przebiegł fajnie, ale za to po porodzie TRAGEDIA :szok::szok::szok: ból niesamowity. Caly dół mnie bolał, nie mogłam chodzić, położna razem ze mną pod prysznic musiała wejść bo sama nie dawałam rady, do tego nie mogłam karmić leżąc bo moja Zosia nie łapała dobrze sutka, więc zostało mi karmienie na siedząco, rozumiecie to, na siedząco gdzie rozwalało mi się tam wszystko z bólu. Zosia ssała pierś przez około 20 godzin na dobę. Pielęgniarki mówiły że to normalne, że jak maleństwo chce to trzeba mu dać. I dawałam dopóki nie zaczeły się kłopoty z sutkami. Kolejny powód do płaczu.
Po wyjściu ze szpitala chciałam żeby mnie ktoś uspał na czas połogu. W domu Zosie karmiłam i płakałam jak głupia bo nie mogłam siedzieć i sutki odmawiały mi już posłuszeństwa. Ból piersi trwał przez około 3 dni karmienia ale zawziełam się i powiedziałam sobie że bede karmić i zniosę ten ból. Po zdjęciu szwów ból miejsc intymnych ustawał. Teraz jestem miesiąc po porodzie nic mnie nie boli i czuje się świetnie ale tego co się ze mną działo nie zapomnę nigdy.
 
Ja 2 razy rodziłam SN, 2 razy przed terminem - drugi poród to nawet 3-4tyg wcześniej, zupełnie inne porody, trwały 6-7godz, przy pierwszym odeszły mi wody i długo rozwierała się szyjka, parte były 2 lub 3, byłam nacięta i szyta bez znieczulenia ;-) przy drugim szyjka rozwarła się w try migi, za to później się zatrzymało, bo skurcze osłabły... ale dostałam oxy i poszło, nawet mnie nie nacinali :happy: generalnie nie było źle, mogłabym być surogatką :sorry: ale mam chyba wysoki próg bólu :-p najbardziej nieprzyjemne były... hemoroidy :szok:
 
reklama
Ja dwa razy rodziłam sn, pierwszy raz tak dawno temu że już prawie nic nie pamiętam :D Przyjechałam ok 12 do szpitala i o 17 urodziłam.
Drugim razem siedziałam tydzień wcześniej w szpitalu z powodu wysokiego ciśnienia. Miałam 2 terminy na 28 marca i 11 kwietnia. Koniec końców urodziłam 2giego kwietnia. Dzień wcześniej miałam cewnik foleya i zaczęły się słabe skurcze. O 9.30 podłączyli mnie na próbę oksytocynową i odeszły mi wody o 10.30 ;) Mąż przyjechał o 11.30. W sumie zdąrzyłam iść pod prysznic, załatwić się i jak wróciłam to o 12.20 urodziłam synka ;) przy starszej córce nie miałam bóli krzyżowych jak przy Stasiu. Jednak uważam, że gorsze od sn było szycie prawie na "żywca" i łyżeczkowanie macicy po porodzie.
 
Do góry