Ale mialam dzien dziewczyny....
rano do gina. Na wstepnym badaniu przez polozna jak zwykle cisnienie niskie ale puls masakryczny 117 - mierzyla az wyszlo 98 i sie uspokoila. Hemoglobina spadla ale jescze mnie niczym faszerowac nie beda. No i najlepsze. Ide do doktora, fajnir fajnir, wazymy sie, na fotel, mierzymy brzuch - 87cm. Powiedzialam, ze mam wrazenie, ze cos wodnistego ze mnie czasem leci, wiec sprawdzal na 3 sposoby czy jest slad wód ale nie ma luz. No i tak czuj, ze jakos mi slabo ale luz. Rozkladam sie do usg, nogi prosto na takiej wyciaganej podkladce, leze sobie na plecach, doktor zaczyna Zosie mierzyc a mi jakos bardziej slabo, i bardziej i bardziej, zmierzyl cisnii i nie wiem ile bylo ale sie az przestraszyl i zawolal polozna po wode i costam jeszcze. Ustawil fotel tak, zebym byla glowa w dol. Zrobilo sie lepiej, wiec zaczal mierzyc dalej ale mi sie znow zrobilo zle. W sekunde spocilam sie tak, ze wlosy mialam mokre a w gowie tak sie krecilo, ze nie mam bladeo pojecia jakim cudem nie spadlam z fotela. Zrobilo sie niedobrze, usiadlam, zdarzyl mi podlozyc jakies reczniki papierowe i zwymiotowalam na calego... Koszmar jakis. W miedzyczasie on znow mnie glowa w dol, za noge trzymal i szybko probowal zosie zmierzyc - szacun, bo wszystko zdzialal a mial minute zanim powiedzialam, ze znow masakra. Ubralam sie z pomoca poloznej i polozyli mnie na 40 minut w pokoju obok.. To wszystko w gabinecie trwalo prawie godzine, wiec niezla przeze mnie obsuwa byla
doktor potem przyszedl, dal recepte na krople podwyzszajace cisnienie i mowi, ze zosia juz ladnie glowa w dol, obwod glowy, brzuszka w normie idealnie, dlugosc nogi tez tylko waga ponad norme i to sporo - gruba zocha wazy 1650g! W tym moim malym brzuchu niezle sie chowa. To ja juz wiem skad mi duszno, plecy bola (od dawna mowie, ze mi macica bardziej w strone plecow rosnie), w zoladku mieszcza sie maks dwie male kanapki. Tak sie wszytsko upchnelo, ze gruba zocha ma duzo miejsca bez wystawania do przodu

nastepna wizyta za 3 tygodnie z hakiem.
a potem jeszcze musialam dwie sprawy zalatwic i wracajac chcialam male zakupy zrobic ale z miejsc pod sklepm nie bylo, jezdzilam i jezdzilam... W koncu znalazlam takie male i przyrysowalam samochod... Z zakupami do domu. M sie upieral, ze do naszego boksu w garazu podziemnym da sie tym moim kombi wjechac tylem... 20 minut probowalam. Za kija nie mozna sie tam zlamac i chyba nie bez powodu inne kombi stoja przodem... No to mysle wjade przodem... I wjechalam... Wgniatajac po drodze tylne drzwi pasaze ra na maksa. Poszlam do domu, usiadlam na tarasie i ryczalam godzine. Bylam zmeczona, wyciczona, przestraszona i wsciekla, ze zniszczylam nowe auto... A musialam jeszcze przyjac pana z zarzadu budynku i dostawe pralki itd... Nie mialam sily na nic i jak juz pralki zrobili zadzwonilam do m, zeby przyjechal, bo nie mam energii, zeby wstac i sobie comolwiek do jedzenia zrobic...
Dramat jakis ten dzien.
Wieczorem przyjechala tesciowa... Urocza kobieta....
Wybaczcie, ze nie doczytam co u was... Musze sprobowac pospac...