Dziś wybaczcie zostawię was bez zdjęć i póki mogę (czytajcie Wiktor śpi) opiszę co i jak, więc radzę takowy zestaw sobie przygotować: czipsy ewentualnie popcorn, coś do picia, chusteczki higieniczne do wycierania łez wzruszenia bądź tych ze śmiechu ;-)
Więc jak zapewne wszystkie pamiętają, odeszły mi te wody płodowe, przed 21 byliśmy na IP ginekologicznej. Przyjęła mnie położna z bloku oraz doktorek co robił mi potem nacięcie. Rozwarcie wtedy na centymetr, mały wysoko. Przyjmują, co jakiś czas skurczyk ale do wytrzymania. Dali mnie na przedporodówkę, Paweł chwilę został po czym wygoniłam go do domu. Położyłam się z myślą, że chociaż jeszcze usnę a tu dupa. Skurczyki zaczynały zamieniać się w skurcze ale jeszcze jako tako znośne. Potem skurcze zaczynały się zamieniać w cholerstwa i już tak fajnie nie było.
Potem były skurcze krzyżowe, od czasu do czasu połączone ze skurczem ale podbrzusza, no i wtedy zaczynałam już odrobinę piszczeć z bólu, jak później wiele z was wie wydzierałam się z bólu. Nawet teraz wiedząc, że to nie były skurcze porodowe nie jestem sobie w stanie wyobrazić jak ogólnie wyglądają skurcze porodowe.
Pielęgniarka, która mnie pilnowała, nawiasem fajna kobieta, zaproponowała, że przeniesie mnie na najodleglejszy boks, bo fakt głośno wyłam. Zgodziłam się bo po co miałam innym przeszkadzać z powodu mojego bólu. Boks naprawdę przyzwoity z dużym łóżkiem, ze wszystkimi potrzebnymi rzeczami. Przynajmniej gdy złapał mnie skurcz krzyża, mogłam siłą wyginać metalową rurkę z boku łóżka (dziw, że naprawdę jej nie wygięłam). Pielęgniarka przyszła gdzieś w chyba o 1 czy 2 w nocy, zobaczyła rozwarcie, no na niewyraźne 2 cm, główka może trochę drgnęła w dół.
I tak z regularnymi skurczami, co 4-5 minuty przebimbałam całą noc. I tak jak doczytałam co Fifka pisała, ja to bym nie chciała mieć Pawła wtedy przy sobie, bo on już jak byłam i kwiczałam na przedporodówce dostawał bęcki przez telefon. Rano przyszła wcześniej doktorka, zbadała i już się mną zajęła. Później przyszedł obchód czyli wszyscy lekarze plus dwie pielęgniarki z ordynatorem na czele. Ja naprawdę lubię tego ordynatora ale w tamtym momencie dwa razy chciałam mu uciąć co nie co za badanie rozwarcia w momencie skurczu. Tak za przeproszeniem kurewsko bolało, że facetowi rękę wyrywałam, bo nie dawałam rady. Dostałam zastrzyk na rozwarcie szyjki macicy oraz antybiotyk bo wody dalej mi ciekły. Parę minut po tym doktorka przyszła, powiedziała bym poszła się umyć do łazienki, to lepiej się poczuje, ja bardzo chętnie bo normalnie ryj to mi się tak lepił. Minął skurcz, doktorka poszła, ja się zebrałam, schodzę z łóżka i chciałam zobaczyć na godzinę na telefonie. Ja się patrzę, a ja podwójnie widzę! No nic, zabieram manatki, moja prędkość na prostej na korytarzu wynosiła 0,000000000000000001 km/h. Naprzeciwko łazienki była dyżurka więc podeszłam i pytam, czy takie widzenie to normalne jest. Doktorka zrobiła karpika i bardzo mnie przepraszała, zapomniała mi powiedzieć, że po tym zastrzyku na rozwarcie szyjki może coś takiego wystąpić. Kazała mi w korytarzu na leżance usiąść, poczekać kilka minut i pójść umyć tylko zęby i buźkę. Jak już widzenie minęło, dalej skurcze krzyżowe łapały. Mój kręgosłup już zaczął sobie grać marsza żałobnego. Tak mi wszystko sztywniało przeokropnie. Lustro w łazience nawet odmówiło mi posłuszeństwa, bo widziałam tylko twarz jakiegoś potwora w nim.
Wróciłam na boks, doktorka spytała, na którym boku leżąc bardziej boli, to powiedziałam, że lewym, to kazała mi się na ten bok położyć... Wymordowałam się, potem pozwoliła mi pochodzić, ale to też dupa, siadłam sobie na skraju łóżka i przy każdym skurczu próbuje oddychać miarowo i głęboko bo mija jakoś szybciej i lepiej da się taki skurcz przeżyć. Ale tak oddycham i oddycham, a ja powietrza nie mogę złapać, mam tak bardzo płytki oddech, słabo zaczęłam się czuć, oczy zaczęły mi na wszystkie strony latać, ja już mam kolibałkę włączoną, no ewidentnie coś nie tak. Ja się patrzę na okno, a tu mroczki! (Nie te serialowe
), patrzę na ręce a obie dłonie miałam tak okropnie popuchnięte, gorzej niż w ciąży. Doktorka zaraz przyszła i jej mówię co i jak. Ledwo co widziałam ją ale zauważyłam, że małe przerażenie w oczach miała. Przyszła inna lekarka, pielęgniarka zaczęły rozmawiać o mnie, doktorka opiekująca się dzwoniła za ordynatorem. Ten wydał polecenie by podać magnez w kroplówce i relanium domięśniowo czytaj w dupę. Po tym relanium to miałam jakąś dziwną fazę, znaczy wiedziałam co i jak ale tak jakoś osobowość wyłączyła. Oczu nie mogłam utrzymać na wodzy i je zamykałam, co chwilę tylko niedbale otwierałam. Przyszli lekarze z ordynatorem. Była też jedna taka miła doktorka podeszła do mnie, mówiąc "Pani Asiu a co to za takie rzeczy? To jak pani będzie rodzić następne dzieci?"..... -.- .... "Pani doktór, nie będzie następnych dzieci....", "No jak nie, a kto będzie pracował na naszą emeryturę?", "Pani doktor sama sobie zapracuje...".
Ordynator chwilę po tym badał mi rozwarcie i moje myśli do teraz gdy sobie pomyślę o tym jednym ostatnim badaniu rozwarcia wtedy to #%#$^$%&$%#%@^$%&$#%#$^&$^&$%#$%@%@#$@#%%&^%%^$%^#$%@#$!@#%#$^$%&^$%^#$%@#$%#$^#%^$%&, więc wiadomo o co chodzi. Wyrywałam mu rękę i darłam się totalnie wniebogłosy.
Za chwilę wziął ciśnieniomierz i mierzy ciśnienie, wszyscy dookoła mówią mi bym otworzyła oczy, no to otwierałam oczy dostawały *******nika i je zamykałam to Ci znowu. Lekarz co mnie ciął pyta, czy ja ich widzę, czy rozumiem czy wiem co się dzieje itd. No, że tak tak i tak, oczy tylko nie mogą się skupić na niczym temu zamykam.
Pierwsze ciśnienie 140/80, drugie 145/85, trzecie 150 parę na 90 parę, wszystkie trzy badania 3ma różnymi aparatami robione.
Ordynator zapytał w końcu "To jak pani Asiu, kończymy operacyjnie ciążę?"...(nie powiem, dojrzałam wręcz światełko w tunelu) "Panie doktorze byle by to wszystko już się skończyło".
No to doktorka poleciała po papiery, ponoć dawałam 3 parafki, pamiętam stawianie tylko dwóch, kroplówki dwie na szybko, zakładanie cewnika (ja pier dolę, chwilę zaboli, ale potem tak piecze, że zastanawiasz się czy Ci się szczać chce czy co.
Jak już połowa drugiej kroplówki schodziła, poszłam na salę operacyjną, przywitały mnie dwie uśmiechnięte anestezjolożki (autentycznie zabawne kobiety, przez co mi się zrobiło lepiej), jedna tłumaczyła mi jak będą wkłuwać do kręgosłupa, druga mnie przygotowywała. Ale musiałam mówić, że skurcz bo wtedy lekko dygotałam więc niebezpiecznie w momencie kłucia do kręgosłupa. Zabolało leciutko, wręcz jak uszczypnięcie znieczulenie miejscowe, a wkłucia do kręgosłupa nie czułam. Mówią mi, poczuje pani jak ciepło pani po pupie zejdzie. No to ja za chwilę czuję faktycznie to ciepło, no błogość, potem ciepło schodziło mi po nogach, ale czekaj czemu tylko po lewej. Ja się wystraszyłam, że źle znieczulili, prawa noga no czuje!
No to ja im to mówię, a te mnie dwie popędzają by się kłaść bo zaraz bym padła. No to się położyłam, już dziwne odczucie w nogach, takie jak się za długo siedzi na ręce a potem wraca czucie coś w tym rodzaju. Ja im mówię, że ja mogę prawą stopą ruszać czy to normalne? Przez chwilę jeszcze tak. No dobra, ostatkami sił podciągnęłam jeszcze dupę do góry, po czym kazały mi nogami ruszyć. A ja nic. No to mówię, że nóg nie mam! Te w śmiech. Założyli kotarę i tłumaczą, że ja będę czuć że coś się dziać będzie ale ogólnie czuć bólu to nie. No dobra, poczułam jakby mi ktoś brzuch wpierw kołysał a potem jak wspominałam niektórym "chwasty wyrywał" co kompletnie nie bolało. Przez dłuższą chwilę myślałam, że lekarze stoją i zastanawiają się jak mnie ciąć, więc pytam anestezjolożki czy lekarze już zaczęli coś robić, a ta się uśmiecha i mówi, że oni już operują. Ja szok! Dostawałam przez zabieg tlen przez rurkę, przez który źle mi się robiło, ale musiałam mieć bo dla dziecka.
Druga anestezjolożka pyta, co mam w brzuchu, no to mówię, że syna, ale to się tak naprawdę okażę czy prawda.
Za chwil parę słyszę ten pierwszy krzyk mojego skarbeńka, krzyk idealny. I słowa pielęgniarki "No! Są jajka!"
Ja już przez płacz się śmiałam. Pielęgniarka przytknęła mi małego dziabąga do policzka, siniutki, opuchnięty ale płaczący. Obcałowałam rączkę i pielęgniarka zabrała na obmycie i badania. Potem nie pamiętam ile trwało zszywanie. Przenieśli mnie na drugie łóżko, obwinęli kocami i wieźli na salę pooperacyjną. Na korytarzu widziałam Pawła, zdążyłam mu tylko pomachać. Na sali przerzucili mnie na łóżko, podłączyli do monitora, do ciśnieniomierza który co pół godziny mierzył mi ciśnienie, podłączyli kroplówkę, których dostałam w sumie w całym pobycie 9 sztuk w dniu cięcia, 2 przeciwbólowe w dniu cięcia i dwie przeciwbólowe w dwóch następnych dniach.
Przykryli, chociaż zimno mi nie było. Paweł już był na sali, poprosiłam o wodę i gazik bo strasznie wysuszały mi się usta.
Paweł siedział trzymał mnie za rękę, ja mu opowiadałam co i jak, telepałam się jak durna przez znieczulenie. Pablo odbierał wasze smsy i mi je czytał i jak doczytał jednego smsa z kilku to dostawał następne kilka. Trzymał telefon, dzwonił do mojej rodziny, był zobaczyć małego, mówił że spał słodko.
Potem czekaliśmy na moich rodziców. Jak przyjechali powiedziałam co i jak czemu cc, potem poszli zobaczyć małego to znikli na pół godziny. Okazało się, że robili sesję zdjęciową małemu.
Pawła wysłałam do domu by coś zjadł, a ja się przekimałam przez te niecałe 2 godziny odrobinę. Paweł przyszedł po 16, zaczynałam już czuć nogi i się śmieję Pawłowi, że nogi czuję. Ten podszedł do stóp i mi je gila. A ja na to rób tak dalej, czuje że coś robisz ale nie czuje giglotek
Czułam tylko zimno w stopy mimo, że Pablo twierdził, że są ciepłe.
c.d.n.
Więc jak zapewne wszystkie pamiętają, odeszły mi te wody płodowe, przed 21 byliśmy na IP ginekologicznej. Przyjęła mnie położna z bloku oraz doktorek co robił mi potem nacięcie. Rozwarcie wtedy na centymetr, mały wysoko. Przyjmują, co jakiś czas skurczyk ale do wytrzymania. Dali mnie na przedporodówkę, Paweł chwilę został po czym wygoniłam go do domu. Położyłam się z myślą, że chociaż jeszcze usnę a tu dupa. Skurczyki zaczynały zamieniać się w skurcze ale jeszcze jako tako znośne. Potem skurcze zaczynały się zamieniać w cholerstwa i już tak fajnie nie było.
Potem były skurcze krzyżowe, od czasu do czasu połączone ze skurczem ale podbrzusza, no i wtedy zaczynałam już odrobinę piszczeć z bólu, jak później wiele z was wie wydzierałam się z bólu. Nawet teraz wiedząc, że to nie były skurcze porodowe nie jestem sobie w stanie wyobrazić jak ogólnie wyglądają skurcze porodowe.
Pielęgniarka, która mnie pilnowała, nawiasem fajna kobieta, zaproponowała, że przeniesie mnie na najodleglejszy boks, bo fakt głośno wyłam. Zgodziłam się bo po co miałam innym przeszkadzać z powodu mojego bólu. Boks naprawdę przyzwoity z dużym łóżkiem, ze wszystkimi potrzebnymi rzeczami. Przynajmniej gdy złapał mnie skurcz krzyża, mogłam siłą wyginać metalową rurkę z boku łóżka (dziw, że naprawdę jej nie wygięłam). Pielęgniarka przyszła gdzieś w chyba o 1 czy 2 w nocy, zobaczyła rozwarcie, no na niewyraźne 2 cm, główka może trochę drgnęła w dół.
I tak z regularnymi skurczami, co 4-5 minuty przebimbałam całą noc. I tak jak doczytałam co Fifka pisała, ja to bym nie chciała mieć Pawła wtedy przy sobie, bo on już jak byłam i kwiczałam na przedporodówce dostawał bęcki przez telefon. Rano przyszła wcześniej doktorka, zbadała i już się mną zajęła. Później przyszedł obchód czyli wszyscy lekarze plus dwie pielęgniarki z ordynatorem na czele. Ja naprawdę lubię tego ordynatora ale w tamtym momencie dwa razy chciałam mu uciąć co nie co za badanie rozwarcia w momencie skurczu. Tak za przeproszeniem kurewsko bolało, że facetowi rękę wyrywałam, bo nie dawałam rady. Dostałam zastrzyk na rozwarcie szyjki macicy oraz antybiotyk bo wody dalej mi ciekły. Parę minut po tym doktorka przyszła, powiedziała bym poszła się umyć do łazienki, to lepiej się poczuje, ja bardzo chętnie bo normalnie ryj to mi się tak lepił. Minął skurcz, doktorka poszła, ja się zebrałam, schodzę z łóżka i chciałam zobaczyć na godzinę na telefonie. Ja się patrzę, a ja podwójnie widzę! No nic, zabieram manatki, moja prędkość na prostej na korytarzu wynosiła 0,000000000000000001 km/h. Naprzeciwko łazienki była dyżurka więc podeszłam i pytam, czy takie widzenie to normalne jest. Doktorka zrobiła karpika i bardzo mnie przepraszała, zapomniała mi powiedzieć, że po tym zastrzyku na rozwarcie szyjki może coś takiego wystąpić. Kazała mi w korytarzu na leżance usiąść, poczekać kilka minut i pójść umyć tylko zęby i buźkę. Jak już widzenie minęło, dalej skurcze krzyżowe łapały. Mój kręgosłup już zaczął sobie grać marsza żałobnego. Tak mi wszystko sztywniało przeokropnie. Lustro w łazience nawet odmówiło mi posłuszeństwa, bo widziałam tylko twarz jakiegoś potwora w nim.
Wróciłam na boks, doktorka spytała, na którym boku leżąc bardziej boli, to powiedziałam, że lewym, to kazała mi się na ten bok położyć... Wymordowałam się, potem pozwoliła mi pochodzić, ale to też dupa, siadłam sobie na skraju łóżka i przy każdym skurczu próbuje oddychać miarowo i głęboko bo mija jakoś szybciej i lepiej da się taki skurcz przeżyć. Ale tak oddycham i oddycham, a ja powietrza nie mogę złapać, mam tak bardzo płytki oddech, słabo zaczęłam się czuć, oczy zaczęły mi na wszystkie strony latać, ja już mam kolibałkę włączoną, no ewidentnie coś nie tak. Ja się patrzę na okno, a tu mroczki! (Nie te serialowe
Ordynator chwilę po tym badał mi rozwarcie i moje myśli do teraz gdy sobie pomyślę o tym jednym ostatnim badaniu rozwarcia wtedy to #%#$^$%&$%#%@^$%&$#%#$^&$^&$%#$%@%@#$@#%%&^%%^$%^#$%@#$!@#%#$^$%&^$%^#$%@#$%#$^#%^$%&, więc wiadomo o co chodzi. Wyrywałam mu rękę i darłam się totalnie wniebogłosy.
Za chwilę wziął ciśnieniomierz i mierzy ciśnienie, wszyscy dookoła mówią mi bym otworzyła oczy, no to otwierałam oczy dostawały *******nika i je zamykałam to Ci znowu. Lekarz co mnie ciął pyta, czy ja ich widzę, czy rozumiem czy wiem co się dzieje itd. No, że tak tak i tak, oczy tylko nie mogą się skupić na niczym temu zamykam.
Pierwsze ciśnienie 140/80, drugie 145/85, trzecie 150 parę na 90 parę, wszystkie trzy badania 3ma różnymi aparatami robione.
Ordynator zapytał w końcu "To jak pani Asiu, kończymy operacyjnie ciążę?"...(nie powiem, dojrzałam wręcz światełko w tunelu) "Panie doktorze byle by to wszystko już się skończyło".
No to doktorka poleciała po papiery, ponoć dawałam 3 parafki, pamiętam stawianie tylko dwóch, kroplówki dwie na szybko, zakładanie cewnika (ja pier dolę, chwilę zaboli, ale potem tak piecze, że zastanawiasz się czy Ci się szczać chce czy co.
Jak już połowa drugiej kroplówki schodziła, poszłam na salę operacyjną, przywitały mnie dwie uśmiechnięte anestezjolożki (autentycznie zabawne kobiety, przez co mi się zrobiło lepiej), jedna tłumaczyła mi jak będą wkłuwać do kręgosłupa, druga mnie przygotowywała. Ale musiałam mówić, że skurcz bo wtedy lekko dygotałam więc niebezpiecznie w momencie kłucia do kręgosłupa. Zabolało leciutko, wręcz jak uszczypnięcie znieczulenie miejscowe, a wkłucia do kręgosłupa nie czułam. Mówią mi, poczuje pani jak ciepło pani po pupie zejdzie. No to ja za chwilę czuję faktycznie to ciepło, no błogość, potem ciepło schodziło mi po nogach, ale czekaj czemu tylko po lewej. Ja się wystraszyłam, że źle znieczulili, prawa noga no czuje!
No to ja im to mówię, a te mnie dwie popędzają by się kłaść bo zaraz bym padła. No to się położyłam, już dziwne odczucie w nogach, takie jak się za długo siedzi na ręce a potem wraca czucie coś w tym rodzaju. Ja im mówię, że ja mogę prawą stopą ruszać czy to normalne? Przez chwilę jeszcze tak. No dobra, ostatkami sił podciągnęłam jeszcze dupę do góry, po czym kazały mi nogami ruszyć. A ja nic. No to mówię, że nóg nie mam! Te w śmiech. Założyli kotarę i tłumaczą, że ja będę czuć że coś się dziać będzie ale ogólnie czuć bólu to nie. No dobra, poczułam jakby mi ktoś brzuch wpierw kołysał a potem jak wspominałam niektórym "chwasty wyrywał" co kompletnie nie bolało. Przez dłuższą chwilę myślałam, że lekarze stoją i zastanawiają się jak mnie ciąć, więc pytam anestezjolożki czy lekarze już zaczęli coś robić, a ta się uśmiecha i mówi, że oni już operują. Ja szok! Dostawałam przez zabieg tlen przez rurkę, przez który źle mi się robiło, ale musiałam mieć bo dla dziecka.
Druga anestezjolożka pyta, co mam w brzuchu, no to mówię, że syna, ale to się tak naprawdę okażę czy prawda.
Za chwil parę słyszę ten pierwszy krzyk mojego skarbeńka, krzyk idealny. I słowa pielęgniarki "No! Są jajka!"
Ja już przez płacz się śmiałam. Pielęgniarka przytknęła mi małego dziabąga do policzka, siniutki, opuchnięty ale płaczący. Obcałowałam rączkę i pielęgniarka zabrała na obmycie i badania. Potem nie pamiętam ile trwało zszywanie. Przenieśli mnie na drugie łóżko, obwinęli kocami i wieźli na salę pooperacyjną. Na korytarzu widziałam Pawła, zdążyłam mu tylko pomachać. Na sali przerzucili mnie na łóżko, podłączyli do monitora, do ciśnieniomierza który co pół godziny mierzył mi ciśnienie, podłączyli kroplówkę, których dostałam w sumie w całym pobycie 9 sztuk w dniu cięcia, 2 przeciwbólowe w dniu cięcia i dwie przeciwbólowe w dwóch następnych dniach.
Przykryli, chociaż zimno mi nie było. Paweł już był na sali, poprosiłam o wodę i gazik bo strasznie wysuszały mi się usta.
Paweł siedział trzymał mnie za rękę, ja mu opowiadałam co i jak, telepałam się jak durna przez znieczulenie. Pablo odbierał wasze smsy i mi je czytał i jak doczytał jednego smsa z kilku to dostawał następne kilka. Trzymał telefon, dzwonił do mojej rodziny, był zobaczyć małego, mówił że spał słodko.
Potem czekaliśmy na moich rodziców. Jak przyjechali powiedziałam co i jak czemu cc, potem poszli zobaczyć małego to znikli na pół godziny. Okazało się, że robili sesję zdjęciową małemu.
Pawła wysłałam do domu by coś zjadł, a ja się przekimałam przez te niecałe 2 godziny odrobinę. Paweł przyszedł po 16, zaczynałam już czuć nogi i się śmieję Pawłowi, że nogi czuję. Ten podszedł do stóp i mi je gila. A ja na to rób tak dalej, czuje że coś robisz ale nie czuje giglotek

Czułam tylko zimno w stopy mimo, że Pablo twierdził, że są ciepłe.
c.d.n.