Jesteśmy młodymi mamami, dużo z nas mieszka z teściowymi bądź ze swoimi mamami.
W sumie piszę ten post, bo chciałabym się wyżalić.
Otóż zazwyczaj jest tak, że teściowa nie daje żyć młodej parze i próbuje im po prostu pomieszać plany będąc złośliwą, starą babą.
Mój problem polega na tym, że moja "przyszła teściowa" jest NADOPIEKUŃCZA. Najchętniej wszystko zrobiłaby za mnie, szczególnie chyba zależy jej na tym, by mój synek kochał ją i ubóstwiał nad życie, życia poza nim nie widzi i w ogóle (mniej więcej każda z nas wie o co chodzi).
Wiem, że jestem jeszcze młoda i mało wiem o życiu, ale nie dam sobie w kaszę dmuchać i nie pozwolę, by teściowa wychowywała mi dziecko po swojemu! Nie raz dochodziło do awantur z mojej strony, gdy ta chciała dać małemu jakieś podejrzane jedzenie, np. GROCHÓWKĘ, gdy skończył 3 miesiące, bo jej synkowie już wtedy jedli wszystko, to i mój Bartek też ma jeść. Oczywiście ja na to nie pozwoliłam, ale foch był przez kilka dni.
Następne schody zaczynają się w kwestii myślenia. Jak dla mnie siedzenie całymi dniami przed TV i obżeranie się ciastkami w wieku 40 paru lat to nie życie, a wegetacja. Niestety moja "teściowa" ma takie podejście do całej sprawy. Najchętniej by w ogóle nie chciała pracować (a pracuje, bo jej kochany mąż to pijaczek spod sklepu i gdyby nie ona nie byłoby w ogóle pieniędzy w ich budżecie) i całe życie przeleżała w łóżku, z marzeniami o własnej działce, której dorabia się bite 20 lat i jak na razie na marzeniach się kończy.
Po prostu ona mi nie pasuje, nie lubię z nią rozmawiać, bo jak się rozgada to zagaduje wszystkich. Kiedy moja mama do nas wpada to teściowa jako pierwsza mówi mojej mamie na temat Bartka - co zrobił itd. Nie raz mówiłam prosto z mostu, że to ja jestem jego mamą i ja będę mówiła co on robi, ale z nią na taki temat rozmawiać to jakby w ogóle nie rozumiała. Po prostu udaje, że nie słyszy i dalej nawija, tymczasem moje nerwy sięgają Kilimandżaro!
Tak samo jest z tym, jak ułożymy sobie życie z moim chłopakiem. Ona swoje, a my swoje, ale ma tyle jadu w sobie, że mówi, że oczywiście wszystko zależy od nas, ale jak dojdzie co do czego to mówi , że zrobimy to, a potem tamto... Na szczęście się jej nie słucham.
Nie raz mówiłam jej, żeby sobie zrobiła nowe dziecko, a nie chce wychowywać moje, ale jej uciekanie się do tego, by udawać, że nie słyszy, jest dla mnie okropne i dla mnie to oznaka tchórzostwa i czegoś w rodzaju chamstwa!
Nienawidzę jej i się z tym nie kryję. życie z tą babą pod jednym dachem to dla mnie koszmar. A jeszcze przez pół roku jak nie dłużej będę musiała się z nią widywać dzień w dzień.
Nie wiem, czy napisałam ten post po to, by ktoś mi pomógł, ale chyba nie. Może któraś z Was ma podobną sytuację?
W sumie piszę ten post, bo chciałabym się wyżalić.

Otóż zazwyczaj jest tak, że teściowa nie daje żyć młodej parze i próbuje im po prostu pomieszać plany będąc złośliwą, starą babą.
Mój problem polega na tym, że moja "przyszła teściowa" jest NADOPIEKUŃCZA. Najchętniej wszystko zrobiłaby za mnie, szczególnie chyba zależy jej na tym, by mój synek kochał ją i ubóstwiał nad życie, życia poza nim nie widzi i w ogóle (mniej więcej każda z nas wie o co chodzi).
Wiem, że jestem jeszcze młoda i mało wiem o życiu, ale nie dam sobie w kaszę dmuchać i nie pozwolę, by teściowa wychowywała mi dziecko po swojemu! Nie raz dochodziło do awantur z mojej strony, gdy ta chciała dać małemu jakieś podejrzane jedzenie, np. GROCHÓWKĘ, gdy skończył 3 miesiące, bo jej synkowie już wtedy jedli wszystko, to i mój Bartek też ma jeść. Oczywiście ja na to nie pozwoliłam, ale foch był przez kilka dni.
Następne schody zaczynają się w kwestii myślenia. Jak dla mnie siedzenie całymi dniami przed TV i obżeranie się ciastkami w wieku 40 paru lat to nie życie, a wegetacja. Niestety moja "teściowa" ma takie podejście do całej sprawy. Najchętniej by w ogóle nie chciała pracować (a pracuje, bo jej kochany mąż to pijaczek spod sklepu i gdyby nie ona nie byłoby w ogóle pieniędzy w ich budżecie) i całe życie przeleżała w łóżku, z marzeniami o własnej działce, której dorabia się bite 20 lat i jak na razie na marzeniach się kończy.
Po prostu ona mi nie pasuje, nie lubię z nią rozmawiać, bo jak się rozgada to zagaduje wszystkich. Kiedy moja mama do nas wpada to teściowa jako pierwsza mówi mojej mamie na temat Bartka - co zrobił itd. Nie raz mówiłam prosto z mostu, że to ja jestem jego mamą i ja będę mówiła co on robi, ale z nią na taki temat rozmawiać to jakby w ogóle nie rozumiała. Po prostu udaje, że nie słyszy i dalej nawija, tymczasem moje nerwy sięgają Kilimandżaro!
Tak samo jest z tym, jak ułożymy sobie życie z moim chłopakiem. Ona swoje, a my swoje, ale ma tyle jadu w sobie, że mówi, że oczywiście wszystko zależy od nas, ale jak dojdzie co do czego to mówi , że zrobimy to, a potem tamto... Na szczęście się jej nie słucham.
Nie raz mówiłam jej, żeby sobie zrobiła nowe dziecko, a nie chce wychowywać moje, ale jej uciekanie się do tego, by udawać, że nie słyszy, jest dla mnie okropne i dla mnie to oznaka tchórzostwa i czegoś w rodzaju chamstwa!
Nienawidzę jej i się z tym nie kryję. życie z tą babą pod jednym dachem to dla mnie koszmar. A jeszcze przez pół roku jak nie dłużej będę musiała się z nią widywać dzień w dzień.
Nie wiem, czy napisałam ten post po to, by ktoś mi pomógł, ale chyba nie. Może któraś z Was ma podobną sytuację?