reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Wyrzuty sumienia

Gabi Gabi

Zaciekawiona BB
Dołączył(a)
2 Luty 2019
Postów
34
Witajcie Mamuśki. Postanowiłam napisać tutaj post, bo może znajdzie się ktoś, kto mnie zrozumie, a nawet jeśli nie, to potrzebuję to z siebie wyrzucić, a niestety z przykrością stwierdzam, że osoby w moim otoczeniu nie potrafią mnie zrozumieć, według nich wymyślam i czego ja chcę, najważniejsze, ze dziecko jest zdrowe... Ale od początku. Miałam termin porodu na 15.02. Termin minął, nic się nie działo, aż 19.02. wstałam rano z łóżka i poczułam, że coś ze mnie leci. Było tego dużo i miało krwisty kolor, myślałam, że to wody, a że krwiste, to tylko szybko się umyłam i pojechaliśmy do szpitala. Tam polozna, która znałam ze szkoly rodzenia zbadala mnie i stwierdziła, że to dopiero czop śluzowy, ale jej zdaniem jeszcze dziś się rozkręce i urodze. Zostałam więc w szpitalu, było około godziny 8ej. Od razu zaczęły się regularne skurcze co 5 minut, każdy trwał po 45 sekund. Na KTG dochodziły wszystkie do 100%. Na początku były w miarę znosne, ale z każdą godzina stawały się coraz silniejsze, pojawiały się już co 3 minuty. Byłam w tym czasie kilkakrotnie badana ginekologiczne, ale ciągle tylko słyszałam, że to jeszcze nie porod, że szyjka dopiero się skraca, główka jest bardzo nisko, ale jeszcze daleko od kości krzyżowej. I tak przez cały dzień. Od około 14ej skurcze zrobily sie juz nie do zniesienia, gięły mnie w pol. Ale to dalej nie porod... Po 17.00 na takim mega bolesnym skurczu poczulam jak coś we mnie pęka i chlustnely ze mnie wody. Zielone. Dodam, że ten dzień to było apogeum mojego przeziębienia. Zawalony nos, katar.... W końcu pojechałam na porodowke. Tam niemal natychmiast zaczęły się skurcze trwające minute każdy, wszystkie na 100%, przerwy między nimi po minucie zaledwie, a czasem wcale... Skurcz spadał np do 60% i dalej windowal na 100. Nie miałam kiedy odetchnąć. A postępów nie było. Dalej tylko, ze szyjka się zgładza i 3cm i tak przez 5 godzin... Przez zielone wody musiałam leżeć podpięta pod KTG, co z tego, ze chodzilam na szkole rodzenia, znałam pozycje wertykalne, nie moglam z niczego skorzystać. Juz na wstępie usłyszałam, że nie wiadomo czy nie będzie cc, bo wody zielone, mam wysokie CRP i dziecko jest duże... A mnie na tej porodowce opuściły wszystkie moje ciążowe ideały. Te skurcze to była dla mnie prawdziwa masakra, dlatego choć nie chciałam znieczulenia, to potem zaczęłam o nie prosić, ale lekarz powiedział, że może się skończyć cesarka, więc nie chciałby mnie narażać na dwa rodzaje znieczulen, a poza tym anastezjolodzy nie mają tego środka do znieczulen. No to poprosiłam o gaz... nic nie dawał, ale jak go odstawialam, to dostawałam drgawek, mówili, że to szok bólowy... o 20.00 położna powiedziała, że doktor mówił, że jak do 22 nie urodze, to trzeba kończyć ta ciaze.. czekalam tej 22 jak zbawienia. Może gdyby te cierpienia do czegoś prowadziły, to bym się tak łatwo nie poddała, ale ze ciągle jak badali to było bez zmian, to ja wręcz prosilam o tą cesarke... Po 22 przyszedł taki stary lekarz, bardzo niedelikatny, który jako osoba decyzyjna stwierdził, że nie widzi przeszkód, żebym rodziła naturalnie, że za godzinę się zobaczy... wtedy już wyłam, że ja tej godziny nie wytrzymam. Ale wyszli na chwilę, po minucie wrócili i mówią, że zabierają mnie na cesarke... Byłam przeszczesliwa. Czekałam tylko, kiedy ten ból się skończy. Czułam się uratowana i jeszcze podczas pobytu w szpitalu cieszyłam się, że tak wyszło.. Ale po powrocie do domu... Nie moge sobie wybaczyć, że byłam taka słaba. Ze dla mojego maleństwa nie byłam w stanie dłużej wytrzymać... Ze w tych bolach nie potrafiłam myśleć o niej, choć przecież wiedziałam, o ile lepszy jest poród naturalny... Mój kochany dzielny mąż tak mnie wspieral, dopingowal, mowil, ze zaraz zobaczymy maleństwo... A ja nawet myślałam wtedy, że już jej nie chce.. tak jakbym była pepkiem świata i liczył się tylko mój ból. Teraz patrzę na kobiety z wózkami i myślę: one urodziły, a ja nie... Nieważne, że ta cesarka była ze wskazań, że i tak bym ją miała... Ja nie mogę sobie wybaczyć, że jej chciałam, że o nią prosilam, że byłam taka słaba... Trochę mnie pocieszyła położna mówiąc, że miałam ciężki poród, rozciagniety w czasie, że ta moja choroba, wysokie i rosnące CRP, że lekarze się bali, że mała się zainfekuje, postępu porodu nie było a jeszcze te zielone wody i waga dziecka... ze moze ze 2 dni musialabym rodzic, a lekarze nie mogli tyle czekać z uwagi na małą, ale i tak czuję sie słabeuszem nad słabeuszami. Rozumiem, że teraz jeszcze hormony robią swoje, ale naprawdę ciężko mi z tym emocjonalnie..
 
Ostatnia edycja:
reklama
Ja po 6 godzinach skurczy na porodówce modliłam się o cesrake, i też myślałam tylko o tym że mam już dosyć, i już 10 cm rozwarcia i już bóle parte i nic... Nie powiedziałam że chce cesrake bo tyle osób mnie dopingowało i mąż i położna i jak lekarz wpadł i powiedział że musimy ciąć to czułam ulgę i wybawienie nie wiedząc że było zagrożenie dla dziecka, dopiero później mi powiedzieli. Nie czuj się winna, mało kto jest w stanie znieść taki ból, który trwa tyle czasu. Każdy poród jest inny. Ja w ogóle nie mam wyrzutów, najważniejsze jest ze dziecko całe i zdrowe i tego się trzymaj.
 
Nie chce być niedelikatna, ale dla mnie masz zadatki na depresję poporodowa. Cesarka to nic złego, jeżeli zagrożone jest życie dziecka , dla mnie to i tak długo czekali z zabiegiem skoro wody odeszly zielone, w większości przypadków zielone wody są wskazaniem do natychmiastowego ciecia, najważniejsze jest życie dziecka , a nie to co mysmy sobie planowaly przez 9 miesięcy. Ja też podczas porodu i skurczy mialam mysli , że nieważne jak to się skończy zeby tylko się skończyło bo umrę z bólu, ale później się z tego śmiałam i to jest zdrowe podejście. A z twgo co widze Twoje wyrzuty sumienia są bezpodstawne! Ty jesteś cala , dziecko zdrowe trzeba się cieszyć i kochać maleństwo ! Ja urodzilam naturalnie, a teraz czekam na drugie dziecko i nie będę miala nic przeciwko jezeli z powodów nie zależnych odemnie zrobią mi cc. Powodzenia w roli mamy na pewno będziesz wspaniała 😊 więcej wiary w siebie.
 
@Gabi Gabi A niby dlaczego masz wyrzuty sumienia? Przecież poród przez cesarskie cięcie, to standardowa procedura - zwłaszcza jeśli istnieje zagrożenie życia i zdrowia dla matki czy dziecka. Przecież nie zrobili Ci cesarki dlatego że o nią prosiłaś (chociaż ja uważam jak poprzedniczka, że po odejściu zielonych wód i braku postępu porodu zrobili ją zdecydowanie za późno), tylko dla Waszego bezpieczeństwa.
Wydaje mi się, że dopadł Cię babyblues. Postaraj się spojrzeć na to inaczej - dzięki temu, że zrobili cc masz teraz zdrowe dziecko. Obecnie ciężko nawet stwierdzić, który poród jest lepszy. Teraz masz przy sobie malucha, który stanie się niedługo całym Twoim światem (lub już się stał) :*

PS. Zanim dokończyłaś post - myślałam, że post będzie o tym, że cięcie wykonali za późno i dziecko było niedotlenione, bo ty nie chciałaś zgodzić się na cc. Cieszy mnie to, że się myliłam.
 
Myślę, że to depresja poporodowa. Zaszkodziłabys pewnie dziecku gdybyś się na CC nie zgodziła. Nie widzę w tej metodzie porodu nic co świadczy o słabości. Tym bardziej po wcześniejszych przeżyciach. Ból po też jest długi.
Sama miałam 18godzin na łóżku porodowym i było mi już wszystko jedno co będzie, żeby tylko się skończyło. CC było jak zbawienie, bo myślałam że tam umrę. To jest instynkt samozachowawczy. Zresztą co to zmienia jak ktoś urodził ? W ciąży nikt za Ciebie nie był. A ja nawet uważam, że takie porody 2w1 są gorsze niż szybki poród naturalny.
Musisz teraz skupić się na dziecku, bo krzywda się mu nie stała. Jest na świecie i nigdy nie będzie się zastanawiał jaką drogą tu się pojawił :p
 
A wolałabyś zastanawiać się, czy jakbyś jednak dała radę urodzić naturalnie, ale dziecku byłoby w złym stanie, jakie będą konsekwencje takiego porodu? Ze może niektóre wyjdą po latach, jak okaże się, ze dziecko nie jest w stanie się skoncentrować i tabliczki mnożenia nauczyć w wyniku niedotlenienia okołoporodowego? Bo i tak bywa.
 
Dziewczyno ! Tyle godzin się męczyłas, dziwię się że wcześniej Cię na Cc nie wzięli, nie masz czego sobie wyrzucać, zrobiłaś co mogłaś ,ale zdrowie dziecka najważniejsze, ale dla mnie dziwne ,że po zielonych wodach od razu nie robili , przecież to zagrożenie dla dziecka, i masz rację hormony Tera z grają główna role , u mnie w otoczeniu większość robisz przec cc, i to nie dlatego że trzeba tylko dlatego że chcą, więc jak dla mnie ,wytrzalas i tak bardzo długo ,ja po 40 minutach skurczy co 5 min ,chciała cesarke
 
Ja nie rodziłam jeszcze, więc nie wypowiem się na temat czy CC powinno być szybciej, nie wiem jak bardzo bolesne są skurcze etc., Ale po przeczytaniu tego posta, próbowałam sobie wyobrazić to wszystko i uważam że byłas bardzo dzielna przez cały ten czas, z tego co zrozumiałam byłaś już na granicy znoszenia tego bólu. Każdy z nas ma jakiś próg bólu i to jest ludzkie mieć już dość. Przez całe 9mcy nosilas dziecko, dbalas o sobie a przez to i o nie, mozliwe że znosiłas mdłości etc, uwieńczeniem tego był poród. Ja uważam że zrobiłaś dla siebie i niego wszystko co najlepsze. Nie katuj się myślami że byłaś słaba, najważniejszy jest efekt końcowy czyli zdrowa dzidzia, a nie to w jaki sposób urodziłaś. Myśl pozytywnie o tym co teraz jest i będzie, a nie co było 💪
 
reklama
Witajcie Mamuśki. Postanowiłam napisać tutaj post, bo może znajdzie się ktoś, kto mnie zrozumie, a nawet jeśli nie, to potrzebuję to z siebie wyrzucić, a niestety z przykrością stwierdzam, że osoby w moim otoczeniu nie potrafią mnie zrozumieć, według nich wymyślam i czego ja chcę, najważniejsze, ze dziecko jest zdrowe... Ale od początku. Miałam termin porodu na 15.02. Termin minął, nic się nie działo, aż 19.02. wstałam rano z łóżka i poczułam, że coś ze mnie leci. Było tego dużo i miało krwisty kolor, myślałam, że to wody, a że krwiste, to tylko szybko się umyłam i pojechaliśmy do szpitala. Tam polozna, która znałam ze szkoly rodzenia zbadala mnie i stwierdziła, że to dopiero czop śluzowy, ale jej zdaniem jeszcze dziś się rozkręce i urodze. Zostałam więc w szpitalu, było około godziny 8ej. Od razu zaczęły się regularne skurcze co 5 minut, każdy trwał po 45 sekund. Na KTG dochodziły wszystkie do 100%. Na początku były w miarę znosne, ale z każdą godzina stawały się coraz silniejsze, pojawiały się już co 3 minuty. Byłam w tym czasie kilkakrotnie badana ginekologiczne, ale ciągle tylko słyszałam, że to jeszcze nie porod, że szyjka dopiero się skraca, główka jest bardzo nisko, ale jeszcze daleko od kości krzyżowej. I tak przez cały dzień. Od około 14ej skurcze zrobily sie juz nie do zniesienia, gięły mnie w pol. Ale to dalej nie porod... Po 17.00 na takim mega bolesnym skurczu poczulam jak coś we mnie pęka i chlustnely ze mnie wody. Zielone. Dodam, że ten dzień to było apogeum mojego przeziębienia. Zawalony nos, katar.... W końcu pojechałam na porodowke. Tam niemal natychmiast zaczęły się skurcze trwające minute każdy, wszystkie na 100%, przerwy między nimi po minucie zaledwie, a czasem wcale... Skurcz spadał np do 60% i dalej windowal na 100. Nie miałam kiedy odetchnąć. A postępów nie było. Dalej tylko, ze szyjka się zgładza i 3cm i tak przez 5 godzin... Przez zielone wody musiałam leżeć podpięta pod KTG, co z tego, ze chodzilam na szkole rodzenia, znałam pozycje wertykalne, nie moglam z niczego skorzystać. Juz na wstępie usłyszałam, że nie wiadomo czy nie będzie cc, bo wody zielone, mam wysokie CRP i dziecko jest duże... A mnie na tej porodowce opuściły wszystkie moje ciążowe ideały. Te skurcze to była dla mnie prawdziwa masakra, dlatego choć nie chciałam znieczulenia, to potem zaczęłam o nie prosić, ale lekarz powiedział, że może się skończyć cesarka, więc nie chciałby mnie narażać na dwa rodzaje znieczulen, a poza tym anastezjolodzy nie mają tego środka do znieczulen. No to poprosiłam o gaz... nic nie dawał, ale jak go odstawialam, to dostawałam drgawek, mówili, że to szok bólowy... o 20.00 położna powiedziała, że doktor mówił, że jak do 22 nie urodze, to trzeba kończyć ta ciaze.. czekalam tej 22 jak zbawienia. Może gdyby te cierpienia do czegoś prowadziły, to bym się tak łatwo nie poddała, ale ze ciągle jak badali to było bez zmian, to ja wręcz prosilam o tą cesarke... Po 22 przyszedł taki stary lekarz, bardzo niedelikatny, który jako osoba decyzyjna stwierdził, że nie widzi przeszkód, żebym rodziła naturalnie, że za godzinę się zobaczy... wtedy już wyłam, że ja tej godziny nie wytrzymam. Ale wyszli na chwilę, po minucie wrócili i mówią, że zabierają mnie na cesarke... Byłam przeszczesliwa. Czekałam tylko, kiedy ten ból się skończy. Czułam się uratowana i jeszcze podczas pobytu w szpitalu cieszyłam się, że tak wyszło.. Ale po powrocie do domu... Nie moge sobie wybaczyć, że byłam taka słaba. Ze dla mojego maleństwa nie byłam w stanie dłużej wytrzymać... Ze w tych bolach nie potrafiłam myśleć o niej, choć przecież wiedziałam, o ile lepszy jest poród naturalny... Mój kochany dzielny mąż tak mnie wspieral, dopingowal, mowil, ze zaraz zobaczymy maleństwo... A ja nawet myślałam wtedy, że już jej nie chce.. tak jakbym była pepkiem świata i liczył się tylko mój ból. Teraz patrzę na kobiety z wózkami i myślę: one urodziły, a ja nie... Nieważne, że ta cesarka była ze wskazań, że i tak bym ją miała... Ja nie mogę sobie wybaczyć, że jej chciałam, że o nią prosilam, że byłam taka słaba... Trochę mnie pocieszyła położna mówiąc, że miałam ciężki poród, rozciagniety w czasie, że ta moja choroba, wysokie i rosnące CRP, że lekarze się bali, że mała się zainfekuje, postępu porodu nie było a jeszcze te zielone wody i waga dziecka... ze moze ze 2 dni musialabym rodzic, a lekarze nie mogli tyle czekać z uwagi na małą, ale i tak czuję sie słabeuszem nad słabeuszami. Rozumiem, że teraz jeszcze hormony robią swoje, ale naprawdę ciężko mi z tym emocjonalnie..

Co to znaczy, że one urodziły, a ja nie? Skąd wiesz kto miał cc, a kto nie?
Ja urodziłam przez cc i nigdy nie pomyślałam, że ktoś urodził za mnie.
 
Do góry