Kurcze, chciałam nadrobić cały wątek ale dojechałam do 10 strony i postanowiłam że jednak pierwsze się przywitam a później w chwili wolnego czasu Was nadgonię ☺
Mam 26 lat, od prawie roku jestem mężatką (za miesiąc pierwsza rocznica


). Chcieliśmy się starać zaraz po ślubie o maleństwo ale mąż panikował że jak bejbi urodzi się w grudniu to będzie miało ciężko w szkole itd, nie dyskutowałam choć delikatnie dałam mu do zrozumienia że to nie jest tak że raz poszalejemy i wydarzy się cud

tak się jednak stało

z nudów jak nastał Covid odstawilismy zabezpieczenia i 22 maja pojawiła się blada kreseczka na teście. Pierwsza wizyta w 4tyg, wiedziałam że to za szybko ale zależało mi na l4. W 6t1d na USG był widoczny zarodek i echo serca. W 6t5d ciąża przestała się rozwijać jednak dowiedziałam się o tym dopiero w 8t3d

zabieg lyzeczkowania miałam wykonany równe dwa tygodnie temu. Z badań wyszły mi mutacje MTHFR, V (r2) i PAI, na szczęście wszystkie w heterozygocie. Oprócz tego choruje na niedoczynnosc tarczycy i Hashimoto. Musimy czekać teraz na pierwszą miesiączkę po zabiegu, potem kolejne dwie i możemy zacząć ponowne starania.
Chyba jak każda mama po stracie patrzę że strachem w przyszłość. Ale póki co lekarze i dzisiaj genetyk podczas rozmowy pocieszają mnie że mamy duże szanse na zdrową ciążę i zdrowe dziecko.
Z takich przykrych rzeczy, dzisiaj odebrałam akt urodzenia naszej córeczki z USC. Wiedziałam że badania są kosztowne a z ubezpoeczenia przysługuje mi wypłata świadczenia, dlatego zdecydowaliśmy się na badanie genetyczne i rejestrację w urzędzie. Nasz Aniołek nazywa się Nadia (tłumaczone jako Nadzieja)
