Moje drogie, spodziewałam się takiej reakcji z Waszej strony. Myślę jednak, że nie do końca się zrozumiałyśmy.
Nie było moją intencją obrażanie nikogo, ani też sprawianie komukolwiek przykrości. Chciałam tylko zauważyć pewną rzecz, o której pewnie wiele dziewczyn myśli, jednak z różnych przyczyn o tym nie mówi.
Każda z nas doskonale wie, że forum podzielone jest na działy przeznaczone na różne nasze problemy. Co za tym idzie – każdy wątek powinien dotyczyć nadrzędnego tematu. Nie znaczy to, że – jak napisała Esch - sugeruję dziewczynom wyniesienie się na watek ciężarnych bądź dzieciatych!!! BROŃ BOŻE!
Dla mnie też każda nowa ciąża jest nadzieją i zgadzam się z Molphin, że to miłe z ich strony, że pomimo sukcesu nie zapomniały o ‘towarzyszkach niedoli’, nadal zaglądają na ‘stare’ wątki i sieją odrobinę nadziei.
Tylko chyba każda z Was zgodzi się, że "sianie nadziei" to nie przede wszystkim opis stanów ciążowych i refleksje na temat rosnącego brzucha. Przynajmniej ja to tak rozumiem. Gdyby mnie się udało ( a raz się to zdarzyło), nigdy w życiu na wątku dla kobiet starających się, niekiedy wiele lat, nie opisywałabym jak się czuję, czy mi słabo czy nie i jakie badania już zrobiłam a jakie przede mną. Dlaczego? Bo po pierwsze, do tego służą inne wątki, a po drugie: kogoś to może boleć. Czy o to Wam chodzi? Chyba nie.
Rozumiem, że każdy chce się pochwalić swoim sukcesem, poinformować o tym, że się udało, ale po co od razu opisywać coś, co dla innych jest jedynie obserwowaniem ludzi opychających się pysznościami w restauracji przez grubą szybę! To po prostu boli. Większość z nas. Tylko nie każdy może się do tego przyznać.
Esch, czy jeszcze niedawno nie było Ci przykro, że innym się udało, a Tobie nie? I nie mówię tu o nienawiści, ale po prostu o zwyczajnej przykrości. Miło się wtedy czyta o czyimś rosnącym brzuchu, kiedy samemu jest się na skraju załamania?
O ile czyjś sukces może z tego dołka podnieść, bo dodaje nadziei, o tyle pastwienie się nad innymi w postaci opisów swoich stanów, już niekoniecznie. I tylko o to mi chodziło. Nie występuję przeciwko nikomu!
Przytoczę zdanie z opowiadań Borowskiego: żywi zawsze mają rację przeciwko umarłym. Ci, którzy są po stronie żywych, nie zamieniliby się za żadne skarby z tymi, który tkwią w świecie śmierci. I za wszelką cenę chcą zapomnieć, że jeszcze niedawno tam byli. Co nie znaczy, że nie współczują tym, po drugiej stronie.
Dziewczyny, nie jestem jakimś nieczułym potworem i naprawdę nikogo urazić nie chciałam. Napisałam to po to, żeby zasugerować bardzo delikatny temat: wzajemnego szacunku i zrozumienia. Każdego. W każdej sytuacji. Nie zauważyłyście, że od jakiegoś czasu bardzo mało dziewczyn starających się o pierwsze dziecko po 30-tce tu pisze? A przecież to wątek dla nich, prawda?
Pozdrawiam Was wszystkie – te po jednej i po drugiej stronie kreski :-) Spokojnych Świąt!
Nie było moją intencją obrażanie nikogo, ani też sprawianie komukolwiek przykrości. Chciałam tylko zauważyć pewną rzecz, o której pewnie wiele dziewczyn myśli, jednak z różnych przyczyn o tym nie mówi.
Każda z nas doskonale wie, że forum podzielone jest na działy przeznaczone na różne nasze problemy. Co za tym idzie – każdy wątek powinien dotyczyć nadrzędnego tematu. Nie znaczy to, że – jak napisała Esch - sugeruję dziewczynom wyniesienie się na watek ciężarnych bądź dzieciatych!!! BROŃ BOŻE!
Dla mnie też każda nowa ciąża jest nadzieją i zgadzam się z Molphin, że to miłe z ich strony, że pomimo sukcesu nie zapomniały o ‘towarzyszkach niedoli’, nadal zaglądają na ‘stare’ wątki i sieją odrobinę nadziei.
Tylko chyba każda z Was zgodzi się, że "sianie nadziei" to nie przede wszystkim opis stanów ciążowych i refleksje na temat rosnącego brzucha. Przynajmniej ja to tak rozumiem. Gdyby mnie się udało ( a raz się to zdarzyło), nigdy w życiu na wątku dla kobiet starających się, niekiedy wiele lat, nie opisywałabym jak się czuję, czy mi słabo czy nie i jakie badania już zrobiłam a jakie przede mną. Dlaczego? Bo po pierwsze, do tego służą inne wątki, a po drugie: kogoś to może boleć. Czy o to Wam chodzi? Chyba nie.
Rozumiem, że każdy chce się pochwalić swoim sukcesem, poinformować o tym, że się udało, ale po co od razu opisywać coś, co dla innych jest jedynie obserwowaniem ludzi opychających się pysznościami w restauracji przez grubą szybę! To po prostu boli. Większość z nas. Tylko nie każdy może się do tego przyznać.
Esch, czy jeszcze niedawno nie było Ci przykro, że innym się udało, a Tobie nie? I nie mówię tu o nienawiści, ale po prostu o zwyczajnej przykrości. Miło się wtedy czyta o czyimś rosnącym brzuchu, kiedy samemu jest się na skraju załamania?
O ile czyjś sukces może z tego dołka podnieść, bo dodaje nadziei, o tyle pastwienie się nad innymi w postaci opisów swoich stanów, już niekoniecznie. I tylko o to mi chodziło. Nie występuję przeciwko nikomu!
Przytoczę zdanie z opowiadań Borowskiego: żywi zawsze mają rację przeciwko umarłym. Ci, którzy są po stronie żywych, nie zamieniliby się za żadne skarby z tymi, który tkwią w świecie śmierci. I za wszelką cenę chcą zapomnieć, że jeszcze niedawno tam byli. Co nie znaczy, że nie współczują tym, po drugiej stronie.
Dziewczyny, nie jestem jakimś nieczułym potworem i naprawdę nikogo urazić nie chciałam. Napisałam to po to, żeby zasugerować bardzo delikatny temat: wzajemnego szacunku i zrozumienia. Każdego. W każdej sytuacji. Nie zauważyłyście, że od jakiegoś czasu bardzo mało dziewczyn starających się o pierwsze dziecko po 30-tce tu pisze? A przecież to wątek dla nich, prawda?
Pozdrawiam Was wszystkie – te po jednej i po drugiej stronie kreski :-) Spokojnych Świąt!



