reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Brak dziecka, brak osiągnięć, poczucie bezsensu życia

iwaś

Aktywna w BB
Dołączył(a)
21 Kwiecień 2016
Postów
99
Dzień dobry :)

Zarejestrowałam się tu, ponieważ potrzebuję się komuś wygadać. Pisałam na 2 innych forach, ale mało osób tam chyba zagląda. Może któraś z Was ma też podobną sytuację i mogłybyśmy razem się wzajemnie wspierać...

Mam 42 lata, mój mąż ma 58 lat. Wbrew temu co niektórzy myślą, nie wyszłam za mąż dla pieniędzy - zakochałam się w jego inteligencji i włosach opadających na czoło, które nadal ma :) Niedawno obchodziliśmy 20. rocznicę ślubu.
Niby powinnam być szczęśliwa. Ale nie potrafię być do końca szczęśliwa. Miewam pretensje do samej siebie i czuję się niepotrzebna.

Nie mamy dziecka. Zacznę może od początku. Wyszłam za mąż jako 22-latka, byłam młoda, zwłaszcza w porównaniu do męża. Mąż przez pierwsze 5 lat wspominał o dziecku, ja chciałam skończyć studia, zrobić doktorat, zrobić uprawienia do wykonywania zawodu. Nie pochodzę z "dobrego domu", gdyby moje życie potoczyło się inaczej, nie miałabym szans ani na wykształcenie, ani na dobrą pracę. Chciałam jakoś odreagować, zrobić coś dla siebie, odpocząć od wszystkiego. Chciałam być tylko we dwoje - mąż i ja. Nie miałam wtedy poczucia, że robię coś złego i że coś tracę, uważałam, że mamy czas. Potem mąż poświęcił się kancelarii i rozwijał się naukowo, temat dziecka ucichł. Aż do teraz. Od ponad roku staramy się o dziecko. Kochamy się regularnie, dwa, czasem trzy razy w tygodniu. Nie używam już żadnych środków antykoncepcyjnych - nie ma ich w moim organizmie prawie półtora roku. Jak nie byłam w ciąży, tak nie jestem.

Dostawałam najróżniejsze porady - od modlitwy (ale ja jestem agnostyczką, a mąż ateistą, więc to nic nie da), aż po adopcję. Co miesiąc czekam, że może tym razem nie będę mieć miesiączki. Ostatnio, kiedy miesiączka jednak była, właściwie się załamałam. Nie mogłam spać, nie mogłam jeść.
Ja się badałam - niby wszystko jest ok, ale lekarz nie dał mi gwarancji, że w tym wieku na pewno zajdę w ciążę, bo ponoć jest ciężej, bo zaczynają się cykle bezowulacyjne, bo nawet zapłodnione komórki ulegają wydaleniu z organizmu zanim się zagnieżdżą (nie znam się na medycynie, ciężko mi to opisać, ale tak to zrozumiałam).
Mąż obiecał, że przebada się w wolnym czasie - choć martwię się, kiedy, bo jest dość zajęty i zapracowany.

Martwi mnie to, że martwię męża. Wiem, że frustruje go ta sytuacja. On nie przeżywa tak bardzo jak ja braku dziecka. Chciałby mieć dziecko, ale nie wpada w stany depresyjne albo stany otępienia jak ja. Żyje normalnie. Podchodzi do tego na zasadzie: będę w ciąży to świetnie, jeśli się nie uda, to trzeba albo szukać innego wyjścia, albo się z tym pogodzić. Ostatnio dostałam od męża - mówiąc kolokwialnie - porządny opiernicz za to, że nie jem i nie śpię. Nie robiłam tego celowo. Samo tak "wychodziło".
Męża frustrował też seks pod kalendarz. W końcu powiedział, że będzie się kochał ze mną, a nie z moją owulacją lub jej brakiem. Ale może faktycznie, popadałam w paranoję.

Oprócz braku dziecka męczą mnie też inne rzeczy.
Przyszła czterdziestka, jakoś mimowolnie zaczęłam pewne rzeczy podsumowywać. I jakoś mi to podsumowanie blado wypadło.
Bo kim ja właściwie jestem i do czego doszłam w życiu?
Wszystko co mamy, formalnie jest wspólne (mamy małżeńską wspólność majątkową), ale tak naprawdę (choć oczywiście nigdy tego nie powiedział, bo mój mąż jest najlepszym człowiekiem na świecie) zapracował na to mój mąż. To nie moje pieniądze wybudowały dom, kupiły samochód, finansują wakacje czy też kupiły psa.
Niby mamy takie same uprawnienia zawodowe. Ale to do męża klienci przychodzą z najtrudniejszymi sprawami, to mąż prowadzi ciężkie sprawy (np. zabójstw kwalifikowanych czy wykorzystywania seksualnego albo o mienie znacznej wartości), ja jedynie te drobniejsze, albo pomagam mężowi w prowadzeniu jego spraw. To mąż ma wyższy tytuł naukowy, to męża studenci bardziej szanują, mnie może lubią, ale bezsprzecznie mąż cieszy się dużo większym autorytetem. To mąż jest bardziej oczytany, to mąż zna się na teatrze i muzyce poważnej. Gdyby nie mąż, to nie wiem nawet, gdzie bym pracowała. Niby nasze miejsce pracy jest też moją własnością, ale założył je mąż.
Czuję w sumie, że bez męża nic nie znaczę.
Bo co ja właściwie potrafię? Ugotować obiad albo upiec ciasto? Prowadzić lekkie sprawy? De facto nawet porządku na zajęciach do końca nie potrafię utrzymać, idealnej ciszy nie mam nigdy.

Martwi mnie też to, że jestem już po 40stce. Niby nie wyglądam na 40 lat, ale boję się, że nie będę się już mężowi podobać. Wiem, że mnie kocha, ale chodzi mi o podobanie się tak, jak kobieta powinna podobać się mężczyźnie. Zwykle kochamy się 2 razy w tygodniu, rzadziej 3 - kiedyś, jeszcze kilka lat wstecz, kochaliśmy się o wiele częściej. Staram się dbać o siebie najlepiej jak umiem, naprawdę. A może to moja wina... Może zbyt wielką presję wywieram na mężu...

Myślałam o adopcji. Mój mąż jest dobrym człowiekiem, ale jest bardzo wymagający. I ma co do adopcji istotne obawy. Wiem, że nie wyobraża sobie adopcji innego dziecka niż niemowlęcia (a to i tak ewentualnie), wiem też że dziecku będzie pewnie dość ciężko (zwłaszcza gdyby to było starsze dziecko). Kilka razy byłam w domu dziecka - organizuję co roku zbiórkę na rzecz dzieciaków - i widziałam że nastoletnie, albo nawet kilkuletnie (już!) które przeklinają, trzaskają drzwiami, oglądają różne niewychowawcze rzeczy na komputerach albo w telewizji. Wiem, że to nie jest wina tych dzieci - przecież nie miał się nikimi kto zająć. Ale też wiem jaki jest mąż - jest bardzo opanowany, ale bardzo stanowczy, nigdy nie był pobłażliwy. I wiem, że by na to nie pozwolił, a takiemu dziecku, które nie zna zasad, ciężko będzie przystosować się do tego, że musi się uczyć po kilka godzin dziennie, że nie może schodzić poniżej czwórki (i to wyjątkowo), że nie wolno oglądać telewizji, że czytamy książki (i nie "debilną fantastykę" - słowa męża - jak dzieci znajomej) i chodzimy do teatru i że trzeba być grzecznym. Ciężko by pewnie było, a ja bym musiała tłumaczyć dziecko przed mężem, a męża przed dzieckiem.

Patrzę na znajome - szczęśliwe matki. Mają w życiu kogoś najcenniejszego, swoje dziecko. A ja nie mam.
I zupełnie nie wiem co z tym zrobić :( Myślicie że już straciłam szansę na dziecko? Czy jeszcze mogę mieć nadzieję?
 
reklama
Rozwiązanie
Iwaś, szukając wątku kobiet po 40-tce, które planują dziecko, trafiłam na Twój post.
Muszę przyznać, że czytając Twoją historię trochę się w niej sama odnalazłam. Jestem chyba podobna do Ciebie w sposobie myślenia (też lubię wszystko mieć zaplanowane i nie chciałabym całkowicie rezygnować z pracy po urodzeniu dziecka)

Minęły prawie 2 lata odkąd napisałaś na forum. Jestem ciekawa co u Ciebie? Czy udało Ci się zajść w ciążę?
Napisz proszę.

Serdecznie pozdrawiam!
Dzień dobry :) Długo tu nie zaglądałam, miałam dużo pracy, zmęczona jestem - psychicznie i fizycznie.
Nie będzie żadnego dziecka... Mąż nie chce mieć dziecka. Wygadał się. On się na nie zgadza, bo ja naciskałam, ale chcieć nie chce. Znaczy, jak on to mi wytłumaczył (bardzo po swojemu) - on się zgadza, w zamiarze ewentualnym (czyli że nie chce, ale mając świadomość że taka sytuacja może nastąpić godzi się na nią - jego czasem ciężko zrozumieć, na szczęście potrafię po tylu latach :) ).
Podał dość dużo powodów, dla których nie chce. Wiek, pracę, dom (dzieci jego zdaniem niszczą), to, że nie będziemy mieć czasu dla siebie (bo będę wstawać w nocy, bo wieczorami będę zajmować się dzieckiem, bo nie będę wieczorami wychodzić), zakłócenie spokoju.
Tysieńka - mężowi chodziło o to, że jest sporo starszy i nie chce żebym kiedyś tam została sama :( smutne to :(

Latte with cinnamon - mąż robi coś odwrotnego - stara się mnie jakoś wyciągnąć z tego myślenia. Byłam z tym u psychologa już jakieś 10 lat temu, to pozostałości z dzieciństwa. Generalnie nie miałam dobrego kochanego domu. Matka chciała dobrze, ale zawsze mówiła że robię coś źle. Pamiętam, że zawsze pytała, czy ktoś dostał lepszą ocenę. I porównywanie się zostało mi na całe życie. Od pierwszej klasy, aż do teraz - i już chyba z nim nie wygram.
Co do męża - ciężko się nie porównywać, bo pracujemy w jednej kancelarii, w jednej i tej samej katedrze na uczelni, zajmujemy się jedną i tą samą gałęzią prawa. Chcąc nie chcąc nie tylko ja się porównuję, ale pewnie i jestem porównywana, np. przez studentów.
Akurat lubić to mnie studenci bardziej lubią :) Męża się boją, ale jego szanują bardziej niż mnie i bardziej się liczą z jego opinią. Mnie traktują chyba jak dobrą ciocię. Powiem tak - staram się nikogo nie zostawiać na następny rok, chcę żeby wszyscy zdali, ale żeby się też czegoś nauczyli. Mąż ma trochę inaczej. A wręcz bardzo inaczej. Choć i tak nie jest uważany za postrach uczelni - jest pani profesor, która za jeden błąd odsyła z 2, a krzyczy tak, że na całe piętro słychać ;) uczyła mnie, uczyła nawet męża, wszyscy studenci liczą że w tym roku odejdzie na emeryturę, ale ona się twardo trzyma. Są ludzie, którzy zdali wszystko i ileś już lat nie mogą się obronić, bo nie mogą zaliczyć tego jednego przedmiotu :)

Mietowka - mam już 42 lata... Nie zauważyłam żeby ktoś się oglądał, a chyba bym to widziała ;) Zresztą w piątek się dobiłam. Mąż ma remont w gabinecie, więc przyjmował klientkę (kobieta lat 34, blondynka, ładna, choć trochę jak lalka, długie włosy, duży biust, szczupła, dość wysoka, krótka sukienka, szpilki, długie fioletowe paznokcie) w sali konferencyjnej. W sali konferencyjnej mamy przerwę między ścianą a sufitem - po prostu sufit jest wspólny z korytarzem i przestrzenią gdzie siedzi sekretarka. Jako że jest ta luka (taka na mniej więcej 10 cm), to większość rzeczy słychać - zależy też jak głośno ktoś mówi, a klientka mówiła dość głośno. Jak usłyszałam że się śmieje (nie uważam żeby akt oskarżenia jej konkubenta był powodem do wybuchu śmiechu), to (wiem, że to głupie) udałam że szukam akt i stałam sobie tam gdzie siedzi pani sekretarka, więc słyszałam wszystko. Ona podrywała mojego męża. Nie wiem jaka była jego reakcja - nic nie mówił, miny nie widziałam. Mówiła dużo (kobieta miała słowotok), że jest mądry i zaradny i że ona wierzy, że na pewno jej pomoże. Powiedziała mu nawet że ma ładną koszulę. I tak ciągle, była bardziej zainteresowana jego osobą niż sprawą własnego konkubenta. Dodam, że spotkała go pierwszy raz w życiu. Jeden aplikant przechodził korytarzem i to słyszał, to popatrzył na mnie i spuścił oczy. A ja jestem dalej na siebie zła, że tam nie weszłam pod jakimś pretekstem, tylko stałam i słuchałam, tak jakby obca kobieta miała większe prawa do mojego męża niż ja.
Wczoraj umówiłam się z przyjaciółką i razem spędziłyśmy cały dzień i wieczór. Trochę wina wypiłyśmy (chyba trochę za dużo) i z tego spotkania i naszych rozmów nie wyciągnęłyśmy dobrych wniosków. Nasi mężowie mimo wieku mogą się cieszyć powodzeniem, bo takie jest przekonanie społeczne. Z nami już gorzej. Do tego najgorsze jest to, że mężczyźni zdają sobie z tego sprawę.
Wiem, że to głupie, ale zastanawiam się, co mąż pomyślał o tej kobiecie. O tej blondynce z piątku. Albo czy zwraca uwagę na 20-latki. Przecież jakby chciał to mógłby mieć taką 20-latkę.
Generalnie czuję się staro i nieatrakcyjnie od jakiegoś czasu, a w ciągu ostatnich 2 tygodni strasznie się to nasiliło i mam setki idiotycznych myśli.

Rozpisałam się strasznie - przepraszam.

Jeśli się zgadzasz z tymi jego argumentami, to nie ma sensu dalej dywagowac. Dzieci wiecznie nie będą dziećmi, tak jak Wy wiecznie nie będziecie mieć tyle lat co teraz. Ciężko jest zrezygnować z poukładanego i wygodnego życia. A jak jeszcze trzeba w to włożyć juz na początku trochę wysiłku i się przebadać, a być moze podjąć leczenie... Argument odnośnie niszczenia życia osobiście mnie rozwalił ;) Zostaniesz sama i zostaniesz najwyraźniej pozbawiona również przez niego możliwości posiadania dziecka. Statystyka. Jest od Ciebie starszy, a statystycznie mężczyźni żyją krócej. Odpowiada Ci to, ok. Masz to na co się godzisz.
 
Ostatnia edycja:
reklama
Nie ufasz mu? Skąd takie myśli, że mógłby mieć jakąś młodsza dziewczynę? A może i mógłby ale co z tego? Więcej wiary w siebie. To że ktoś coś może, nie znaczy, że z tego skorzysta. Kwestia zaufania, szacunku i szczerości.

I co, weszlabys tam i co byś zrobiła? Sadzisz, że dorosły facet nie wie jak się zachować? Musisz go pilnować? Jak nie wie, to ja bym się zastanawiała, co ja robię u boku takiego kogoś, kto nie jest mnie wart ;)
 
Nie ufasz mu? Skąd takie myśli, że mógłby mieć jakąś młodsza dziewczynę? A może i mógłby ale co z tego? Więcej wiary w siebie. To że ktoś coś może, nie znaczy, że z tego skorzysta. Kwestia zaufania, szacunku i szczerości.

I co, weszlabys tam i co byś zrobiła? Sadzisz, że dorosły facet nie wie jak się zachować? Musisz go pilnować? Jak nie wie, to ja bym się zastanawiała, co ja robię u boku takiego kogoś, kto nie jest mnie wart ;)

Ufam mu. Nie uważam że mnie zdradza. Zastanawiam się tylko co myśli i czy mu się jeszcze podobam, tak jak kiedyś.
Wie jak się zachować :) Aczkolwiek przerwać jej nie mógł, bo by pewnie zrezygnowała z naszych usług. Tak samo jak ja nie przerwałam facetowi który co drugie słowo (a nawet częściej) rzucał mięsem ;)


Nie wiem co zrobię. Muszę to chyba przemyśleć miesiąc lub dwa. Głupio mi jest zmuszać męża do czegokolwiek. Przecież to powinna być też jego wola.
 
Ufam mu. Nie uważam że mnie zdradza. Zastanawiam się tylko co myśli i czy mu się jeszcze podobam, tak jak kiedyś.
Wie jak się zachować :) Aczkolwiek przerwać jej nie mógł, bo by pewnie zrezygnowała z naszych usług. Tak samo jak ja nie przerwałam facetowi który co drugie słowo (a nawet częściej) rzucał mięsem ;)


Nie wiem co zrobię. Muszę to chyba przemyśleć miesiąc lub dwa. Głupio mi jest zmuszać męża do czegokolwiek. Przecież to powinna być też jego wola.

Obiecał Ci, że się przepada. Ja czułabym się zwyczajnie oszukana i zwodzona. Głupi nie jest, wie, że czas działa na Twoją niekorzyść. Skoro nie chce, to nie chce, czyli z tym badaniem to nie było na poważnie ;) Ciężko mi też sobie to wyobrazić. Przecież z pierwszego postu wynika, że bardzo Ci na tym zależy, że jest to dla Ciebie ważne, czyli jak, on o tym nie wie? Czy widzi co Ty przezywasz i mimo wszystko Cie oszukuje... Najważniejsze, żebyś to Ty wiedziała czego chcesz, żebyś za kilka lat nie obudziła się z ręką w nocniku, obrazona na cały świat. Mu jakoś nie jest głupio zmuszać Cie do rezygnacji z dziecka ;)
 
On nie powiedział nie.
I powiedział, że się przebada (potwierdził).
Powiedział, że on się zgadza na dziecko, tylko nie jest specjalnie entuzjastycznie nastawiony. Właśnie dlatego się zgadza, bo wie, że to dla mnie ważne.
 
On nie powiedział nie.
I powiedział, że się przebada (potwierdził).
Powiedział, że on się zgadza na dziecko, tylko nie jest specjalnie entuzjastycznie nastawiony. Właśnie dlatego się zgadza, bo wie, że to dla mnie ważne.

Wiec skoro jest na tak, Ty też tego chcesz, to bierz faceta pod pache i umawiaj się na badania, bo czasu nie macie za dużo. No chyba, że Cię przekonał, że ewentualne dziecko zniszczy Wam związek ;) Nie ważne jaka decyzję podejmiecie, życzę Wam powodzenia :)
 
Wiec skoro jest na tak, Ty też tego chcesz, to bierz faceta pod pache i umawiaj się na badania, bo czasu nie macie za dużo. No chyba, że Cię przekonał, że ewentualne dziecko zniszczy Wam związek ;) Nie ważne jaka decyzję podejmiecie, życzę Wam powodzenia :)

Nie przekonał mnie ;)
Poza tym kto powiedział że będę ciągle zajęta. Można przecież poprosić o pomoc opiekunkę :)
 
Rozmawiałam z mężem - co prawda przez telefon, bo do piątku jest w Hanowerze, ale mi się łatwiej zdobyć na pełną szczerość (z każdym tak mam, z przyjaciółką też) przez telefon lub pisząc. To jest paradoks, bo częściej się przyznam do swoich uczuć na odległość niż rozmawiając z kimś w cztery oczy.

Pozytywnie mnie zaskoczył :)
Powiedziałam wprost, że bardzo chcę mieć dziecko.
A mąż powiedział: "dobrze, to ja przy okazji jak tu jestem obejrzę jakiś samochód, bo będziemy musieli kupić większy" (mąż ma świra na punkcie samochodów jak dziecko na punkcie małych samochodzików :D :D :D )
Ja nie wiem, mąż był o wiele mniej entuzjastycznie nastawiony niż ja, a on wszystko zaplanował :) Ja nie myślałam o takich rzeczach jak to który pokój przerobimy, gdzie będę rodzić (w ogóle bardzo ciekawe rozwiązanie, że tam ojciec może być obecny nawet przy cesarskim cięciu - choć ja bym nie chciała, żeby ktoś oprócz personelu medycznego był obecny jak mam flaki na wierzchu, a nie uważam operacji kiedy kobieta jest nieświadoma za nic magicznego :) ).
No i bardzo się uspokoiłam, bo bałam się że nie dam sobie rady nie z samym maluszkiem, ale z rzeczami które się wiążą pośrednio z opieką nad maluszkiem (jakieś pranie, sprzątanie, gotowanie), a wychodzi na to że nie będę tego wcale robić :) w ogóle będę się mogła zajmować maluszkiem, w sensie zajmować się NIM a nie setkami rzeczy które są z tym związane :) No i będę mieć też czas dla męża :)
Mąż wymyślił nawet do której podstawówki dziecko pójdzie :) Podesłał mi link do tej szkoły, strasznie mi się podoba :) Ale bardzo szybko się zaczyna, już w wieku 5 lat, normalna edukacja :) (nie w wieku 7 jak w polskiej szkole).
Dzieciaki mają mundurki z krawatami :) Już sobie wyobrażam taką małą dziewczynkę w tej niebieskiej koszuli, czarno-czerwonym krawacie i plisowanej spódniczce :D
Mąż powiedział, że się przebada w przyszłym tygodniu. Nie wiem, czy go tak szybko przyjmą, ale powiedział, żę go przyjmą, więc chyba wie co mówi.
Jak nam się nie uda to adoptujemy. Mąż uważa, że jemu sąd zezwoli na adopcję niemowlęcia lub dziecka w wieku do lat 3. Pozostaje jeszcze adopcja ze wskazaniem.
 
reklama
Jestescie troche zwariowani w tym calym swoim uporzadkowaniu. ;) zycze wam duzo szczescia i samozaparcia. A Ty kuj zelazo poki gorace i nie pytaj go juz czy na pewno tego chce bo jeszcze zacznie sie zastanawiac.
On i tak sie nad wszystkim zawsze zastanawia :D
Ostatnio sie zastanawial czy okreslenie "ten sam" jest rownoznaczne z "taki sam" albo czy "nieznaczy" w zalozeniu autora oznacza to samo co "nie jest znaczny" :D
O 6 rano mnie pytal, co o tym mysle :D :D :D
 
Do góry