survivor26
Mamy lipcowe'08
No i wykrakałam - po przedpołudniowej mega-drzemce, po południu i wieczorem Flora miała 7-godzinną fazę marudnej aktywności
Do kąpieli jeszcze jako tako: a to z misiem pogadała, a to matkę obwrzeszczała i jakoś szło, ale po kąpieli, kiedy zgodnie z eleganckim planem tatuś miał uspiać dziecko i siebie, a ja w spokoju pracować, Młoda uznała, że nie ma mowy: ona sama z tatą nie zostanie, do zasypiania zawsze była mama (z cycem lub bez
) i ona sobie nie życzy nawyków zmieniać. Przetrwałam dzielnie godzinę wycia, ale jak w drzwiach pokoju pojawił się słaniający na nogach tatuś z purpurowym ze wściekłości dzieckiem na rękach, to nie mogłam już dłużej udawać, że nie słyszę tych ryków. Tatuś oświadczył, że to na pewno kolka i on nie wie co ma zrobić... ciekawe, że ja zawsze muszę wiedzieć, co trzeba zrobić, jakby to jakaś wiedza tajemna była dostępna tylko matkom
Fakt faktem, że Młodą brzuszek bolał, ale żadne kolki, tylko zwykła niesubordynacja brzuszka i jakby ktoś się postarał, to mógłby sam zrobić to co ja, czyli wymasować brzuszek i ululać do snu.... fakt, że trwało to godzinę (nic dziwnego, jak bo Młodą wieczorna akcja tak rozbudziła, że potem była gotowa całą noc nie spać), ale dało radę.
Chwilami ręce mi opadają, jak widzę, że mimo dobrych chęci, meżowi cierpliwości na zajmowanie się dzieckiem starcza, na pierwsze 10 minut ryków, a potem zaczyna się panika i totalna impotencja w kwestii zaradzenia problemom - a z drugiej strony jestem pewna, że jakby nie było mnie w domu, to nie miał by wyjścia i zająć by się musiał... no i od kiedy powoli wracam do pracy to wkurza mnie to, że mąż nie bardzo rozumie, że praca w domu też jest pracą i cieżko ją robić z marudą u cyca lub w akompaniamencie dzikich wrzasków dobywających się z sypialni - owszem chce mi pomóc, ale 30 minut zajmowania się dzieckiem to nieco za mało - ciekawa jestem jakby jemu się pracowało, jakby miał jechać w trasę z Florką na siedzeniu pasażera
No nic, mam nadzieję, że to się jakoś poukłada - jak nie to pójdę na kasę w Biedronce - pensji starczy na waciki, ale przynajmniej będę miała gwarancję spokoju w pracy




Chwilami ręce mi opadają, jak widzę, że mimo dobrych chęci, meżowi cierpliwości na zajmowanie się dzieckiem starcza, na pierwsze 10 minut ryków, a potem zaczyna się panika i totalna impotencja w kwestii zaradzenia problemom - a z drugiej strony jestem pewna, że jakby nie było mnie w domu, to nie miał by wyjścia i zająć by się musiał... no i od kiedy powoli wracam do pracy to wkurza mnie to, że mąż nie bardzo rozumie, że praca w domu też jest pracą i cieżko ją robić z marudą u cyca lub w akompaniamencie dzikich wrzasków dobywających się z sypialni - owszem chce mi pomóc, ale 30 minut zajmowania się dzieckiem to nieco za mało - ciekawa jestem jakby jemu się pracowało, jakby miał jechać w trasę z Florką na siedzeniu pasażera


