Madźka, ja nie mam wyjścia, ja musze być silna... Przynajmniej na zewnątrz, bo o tym, co się dzieje wewnątrz mnie to nawet Jacek nie wie... Ale czas kiedy użalałam się na sobą i swoim losem, obwiniałam za chorobę mamy mam już za sobą... Chociaż do tej pory mam przed oczami ten dzień, a raczej noc, jak moja mama zaczęła się dusić, jak wpadłam w panikę, nawet numeru na pogotowie nie umiałam wykręcić, brata budziłam, jak czekaliśmy na karetkę a minuty tak się dłużyły... Pamiętam jakby to było wczoraj jak szybko ją zabrali, poleciałam na pogotwie (1 w nocy) a moją mamę już wieźli do innego szpitala, na OIOM...I rano... Pojechaliśmy tam... Lekarz zabraniał mi wejść widząc w jakim stanie jestem, ale ja się uparłam... Jak zobaczyłam mamę, te maszyny, respirator... Wybiegłam z histerią... Wtedy lekarze nie dawali nadziei, mówili że może już do końca swoich dni mama będzie pod respiratorem, że będzie tylko leżeć, zaczęła się walka... Ogromne wsparcie dostała i my również od swoich koleżanek - nauczycielek... Udało się odłączyć respirator, ale tracheotomia była konieczna... Ech... Cięzko było, choć i teraz nie jest łatwo...
Przepraszam, ale czułam potrzebę, żeby się wygadać...