Czytając o waszych porodach to stwierdzam, że ja miałam bardzo lekki.
Zaczęło się w nocy z 23 na 24.06. O drugiej w nocy poczułam bóle co 10 minut, ale stwierdziłam, że to może być fałszywy alarm. Poczekałam 2 godziny a bóle były cały czas takie same, więc o 4 rano obudziłam męża i pojechaliśmy do szpitala. Jak dojechaliśmy na miejsce to bóle miałam już co 5 minut. Przyjęli mnie na oddział, poleżałam godzinę pod KTG, po czym zbadał mnie lekarz i stwierdził, że rodzimy. Zdziwiłam się, bo ani mi wody nie odeszły, ani nie miałam bóli partych, ale lekarz przebił pęcherz, położyli mnie na boku i przyszły bóle parte... Były straszne, ale mój mężulek cały czas podtrzymywał mnie na duchu, dopiero przy czwartym bólu partym kazali mi przeć i główka wyszła, za piątym cała Nastusia. W sumie I faza porodu trwała prawie 6 godzin, natomiast II 15 minut. Dopiero później zaczęło być nieciekawie, przyszedł ordynator i zaczął wyciskać łożysko, które nie wyszło w całości, więc na żywca miałam czyszczenie macicy, a później szycie też na żywca. Myślałam że go zabije, cały poród nie bolał tak jak doktorka zabiegi... Jak poszłam na zdjęcie szwów do mojego gina to się spocił przy zdejmowaniu i stwierdził, że lekarz który mnie szył miał ciężką rękę (co można przetłumaczyć że był sadystą!). Nie wiem jak wy ale ja po miesiącu mam jeszcze szwy rozpuszczalne, które się jeszcze nie rozpuściły, a do tego strasznie bolą jak za długo chodzę albo stoję...
Ale szczerze mówiąc ból się szybko zapomina, pewnie gdybym to opisywała zaraz po porodzie to by inaczej brzmiało...