reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Nasze porody - relacje

Ikuś, no co Ty... nie martw się... jeszcze troszkę :-)

a my się właśnie zastanawiałyśmy, co u Ciebie :tak::tak::tak:

IKA, dokładnie...:tak: i wszystko będzie dobrze, już niedługo. Mi też 1 podejście z pompą oxy nie wywołało żadnego skurczu, wpompowali wszystko i nic.. wiem co czujesz, płakałam jak mnie "odesłali z kwitkiem". Obok szły 4 porody... :baffled: Przy następnym podejsciu, na wejściu przebili pęcherz owodniowy i ruszyło... 5h40min. praktycznie cały czas w skurczu :-pi 10min. parcia i dzidzia na brzuszek!!! :-D

Gratuluję świeżo upieczonym mamusiom i ich słodkim pociechom.
 
reklama
moj poród był wywoływany, 4 dni po terminie,no i nie było przeciwwskazan, szyjki brak, moj gin mnie zbadal, kazał sie stawic w okreslonym dniu w szpitalu i tak tez sie stało:-)
13 lutego poszłam do szpitala do ktg, oczywiscie zero skurczy wiec załamka i do tego na porodówce brak miejsc, na szczescie na jedną noc polozyli mnie na ginekologii i rano o 8 mieli mi podpiac kroplówke:tak:
w miedzy czasie dostałam bodajze 3 zastrzyki nazwane prowokacją hormonalną ale nic po nich nie ruszyło:baffled:
rano po 6 zrobili mi lewatywe i juz mieli podpinac kroplówke gdy przywieziono dziewczyne na sygnale z rozpoczeta akcją i ona weszła na moje miejsce:angry: miało z nia pojsc szybko do 12, ale jak sie pózniej okazało laska rodziła 13 godzin:szok: no ja czekałam cierpliwie az w końcu punkt 15 podpieli mi kroplówke;-) łaziłam po korytarzu, przyjechał mezulo i łaził ze mną:-D o 17:15 odeszły mi wody na środku szpitalnego korytarza a od 17:30 gin wpisał rozpoczecie akci porodowej, no i szybko poleciało, skurcze były bardzo czeste, rozwarcie, którego w ogole nie było teraz postepowało w ekspresowym tempie, średnio 2 cm na godz.:szok: bolało jak cholera i gdyby nie obecnosc meża cały czas byłoby o wiele ciężej:shocked2: umówiona byłam na zzo, ale jak sie okazało zmarnowali mi prawie pół godziny bo nie dało rady wbic 3 igieł w moj skrzywiony akurat w tym miejscu kręgosłup:no: myslałam ze sie załame bo bardzo liczyłam na to znieczulenie:wściekła/y: ale dostałam potem głupiego jasia i jakos dałam rade:happy2:
o 22:18 w Walentynki na świat przyszła moja coreczka Igusia:-):-)
 
A więc od początku.
W poniedziałek 4 lutego zamówiłam sobie wózek na allegro, dowiedziałam się, że przyjdzie w środę, tak więc chciałam rodzić w kazdy inny dzień niż środa, by móc ten wózeczek odebrać.
No i proszę- we wtorek miałam serię skurczów od 21:00 do 2:30, trwały mniej więcej co 20 lub co 15 minut.
Nie budziłam męża.
Czekałam aż będą regularne i co 10 minut.
Nie doczekałam się, bo ustały.
Następnego dnia (środa) spokojnie czekałabym sobie na następną akcję skurczową, gdyby nie to, że nie czułam ruchów dziecka.
Próbowałam sobie nawet trząść brzuchem, tak jak robiła mi położna podczas ktg, żeby obudzić Małą, ale nie dało to rezultatu. Miałam na ten dzień umówione USG na 18:30, ale bałam się, że to za późno.
Zadzwoniłam do lekarza i kazał mi przyjechać do szpitala.
No to szybki telefon do męża i w drogę.
Na poród się nie zapowiadało. Nie było skurczów. Myślałam, że mnie zbadają i zaraz wrócę.
Pierwsze co mi zrobili to ktg, na któyrm wyszedł zawężony wykaz akcji serca dziecka.
Potem poszłam na usg, według którego wszystko było ok.
Zbadali czystość wód płodowych, było ok.
Pytałam się specjalnie o to, czy pępowina gdzieś nie przeszkadza, bo byłam przeczulona an tym punkcie, ale podobno było ok.
Zbadał mnie mój lekarz. Rozwarcie zwiększyło się na 3,5 cm. Postanowił mnie zostawić w szpitalu i powiedział, że może dziś urodzę.
Powtórzyli ktg i znów wyszło zawężone.
No i szybka akcja.
Przebii mi pęcherz płodowy.
Myślałam, że to takie jedno ukłucie- myliłam się.
No a potem wiadomo: skurcze, skurcze, skurcze przez 8 godzin.
Wywoływane kroplówką, słynną oksytocyną, po której podobno bóle są silniejsze.
Podczas tych 8 godzin non sto byłam pod kroplówką i pod ktg, więc spacerek odpadał, ale i tak jak skurcze były pod koniec okropne to poprosiłam o odłączenieod ktg i byłam z kroplówką pod prysznicem, gdziep olewałam sobie brzuszek ciepłą wodą i jakoś pomagało.
Oczywiście mąż był niezastąpiony podczas tego i podczas całego porodu. Samo to, ze rozmawialiśmy sprawiało, ze czas jakoś mijał.
Miałam 3 masaże szyjki macicy- okropieństwo, ale pomagało, raz położna zwiększyła mi rozwarcie aż o 2 cm!!!
No i wreszcie poczułam parcie, polożne powiedziały mi, że jeszcze nie, bo mam rozwarcie 8cm, a musi do 10cm dojść,a le ja nie wytzrymywałam i parłam.
No to zajęły się mną.
Kazały mi przeć na boku.
Było nacięcie.
Samo parcie 15 minut. Oczywiście bolesne, ale to był już ten upragniony finish.
Jak położyli mi Małą na brzuszku i usłyszałam jej "łeeee", zobaczyłam jak na mnie zerka, odetchnęłam.
Byłam szczęśliwa, że jest cała i zdrowa, i że już nie będzie skurczów.
Hania była owinięta pępowiną- dwa razy wokół szyii i raz wokół tułowia, nie wiem jakim cudem, skoro na usg przed porodem nie było tego widać.
Dostała 10 punktów Apgar na szczęście.
Łożysko urodziło się samo bez problemów.
Zabrali mi Maluszka na ważenie, mierzenie itp., a do mnie przyszła pani doktor mnie zszywać.
Powiedziała, ze jest zdziwiona, że aż tak bardzo krwawię, bo jak by wiedziała, to by mi tylko kilka szwów założyła, a założyła ich dużo, bo chciała tak ładnie, "kosmetycznie". Chyba za rzadką krew miałam w ciąży.
Szycie było przy znieczuleniu, ale i tak bolało. Z tym, że nie ma sie co oszukiwać, takie coś nie można nazwać bólem, po przeżyciu porodu.
Na szczęście nie popękała mi szyjka macicy (tak jak mojej siostrze), bo to jest podobno straszny ból.
Jak skończyli "opisywać" Maleństwo, to zanieśli ją pokazać moim Rodzicom, którzy czekali na korytarzu. Pokazali im ją taką jeszcze nie umytą, podobno rozdziawiła oczka i obserwowała :)
A potem ja ją dostałam na dłuugie karmienie.
Myślałam, że to będzie skomplikowane, ale Hania bez problemu chwyciła pierś i ssała sobie, jakby to robiła od zawsze.
Pokarm też był, mimo, że w ciąży nie plamiły mi brodawki i niczego specjalnego nie zauważyłam.
Potem przewieźli mnie na wózku inwalidzkim z Hanią na ręcach na oddział poporodowy.
Mąż został z nami gdzieś do 1:00 i musiał iść.
Ciężka była ta pierwsza noc, bo byłam bardzo słaba.
Nie jadłam nic przez cały dzień, do tego wysiłek.
Jak chciałam wstac w nocy do Małj, to mi się słabo zrobiło i mroczki przed oczami i musiałam usiąść.
Później już z każdym dniem było lepiej.
smile9.gif

To tyle o porodzie.
 
Mam chwilkę wiec postaram się opisać mój poród:)

Było ciężko, ale za to, jaka mam nagrodę:)

24.02 Zaczęło mnie czyścic......

Poniedziałek 25.02 Miałam zaplanowana wizytę u lekarza, pojechałam rano z teściem. Najpierw wizyta u, położniej, która próbowała zbadać tętno dziecka i nie mogła go znaleźć:/ , ale po chwili oczywiście Sie udało, bo mała Sie jakoś tak odwróciła. W tym czasie ciśnienie miałam 180/98 a po 10 minutach 175/102 tak wiec lekarz zadecydował ze nie ma, co czekać i skierował mnie na patologie.

Tego samego dnia na patologii jakoś dziwnie Sie czułam takie ciągniecie macicy i lekki ból jak na okres wiec zgłosiłam podłączyli ktg wyszły lekkie skurcze, na 40% co 5 minut, ale położna stwierdziła ze to jeszcze nie to wiec spokój.

W nocy, co chwile wstawałam siku tak mnie dusiło dosłownie, co 5 minut zdążyłam wrócic z toalety kładłam Sie i zaraz szlam powrotem i znowu zaczęło mnie, czyścic....

Godz. 5,30 wstałam do toalety, gdy wróciłam i kładłam Sie na łóżko poczułam jak cos ciepłego ze mnie wypłynęło tak z Pol szklanki wiec poszłam do polozniej i zgłosiłam odpływanie wód dala mi wkładkę i kazała poczekać po chwili badanie to jednak wody.... Lewatywa obyło się bez golenia, bo nie zdążyłam zarosnac:p
Ok grodz 7 idziemy na porodówkę tam badanie rozwarcie tylko na 1,5 wiec poród jeszcze daleko, i tak badanie, co godzinę wiec około godziny 11 badanie rozwarcie, na 3 ale co z tymi wodami, czemu dalej nie lecą lekarz rozszerza mi szyjkę nie powiem ze nie bolało zwłaszcza jak juz zaczęły Sie skurcze wiec wkłada Renke i w tym momencie wody zaczęły ze mnie lecieć ciurkiem.....W tym czasie na porodówce były oprócz mnie 3 inne panie, którym podano juz kroplówki na wywołanie a u mnie stwierdzili ze trudno musze poczekać i nie będę jeszcze rodzic, bo oni maja inne porody do odebrania a ja juz miałam swoje skurcze wiec po jakiejś godzinie podłączyli mi kroplowe( w końcu)...I tak męczyłam się i męczyłam w końcu około grodz 12 kazali mi wstać i chodzić dobrze ze mąż był ze mną, bo nogi miałam jak z waty i nie mogłam zleźć z tego łóżka a jeszcze gorzej na nie wleźć... I po godzinie kazili wleźć na łóżko i wtedy już zaczęły się straszne skurcze a lekarka stwierdziła ze to jeszcze nie to podłączyli ktg i tak miałam leżeć na jednym boku a jak mówiłam ze mam skurcz to twierdzili ze go maszyna nie pokazuje i tak było ciągle. Podano mi cos na rozwarcie po czym żygałam jak kot..... nawet po tradycyjnym rozciahganiu reka nie mogłam wytrzymać i żygałam ale lakraka poiwedziała że to normlane. I tak w kółko az do godziny 20 (mój czas zatzrymała soie na godiznie 13 bo potem juz odlatywałam cały czas....) a w tym czasie ktoś łaskawie, co 1,5 h do mnie zaglądał, bo tak oczywiście nasza kochana służba zdrowia sobie siedziała a ja miedzy skurczami już odlatywałam na tamten świat gdyby nie mąż to nie wiem czy bym wytrzymała;/ Tak wiec godz. 20 przychodzi kolejny lekarz, bo zaliczyłam wszystkie zmiany na Porodówce wiec kazali mi zejść z łóżka stanąć w rozkroku i na skurczu, który ja wyczuwam, bo ta głupia maszyna nic nie pokazywała, choć ja od już od godziny miałam parte wiec w końcu przyszedł czas. Ale lekarz powiedział ze nie wie czy to będzie już a jak się nie uda to robimy cesarkę, bo w końcu doszli do tego ze mała siedzi już tyle w tym brzuchu.
Kilka przysiadów i parć i w końcu nareszcie mała się obniżyła....
Mąż pomaga mi wleźć na lóżko.....I stwierdza ze Ktg jest chyba jednak zepsute super sprzęt nie ma co a jak im człowiek mówi że już to i tak nie słuchają...
Kolejne badanie główka nisko.... Nareszcie lekarz pozwala dotknąć główki i czuje moje włochate maleństwo.., Teraz jeszcze 3 parte i w końcu główka jest na wierzchu ;];]];];];]];];];] nacięcie, którego już mogole nie czuje i ostanie parcie i mała jest już z nami...... Słyszę jej krzyk;] mąż przecina pępowinę i kładą mi małą na piersiach;););) jaka ona kochana;);) potem mąż chce lecieć do dziadka (mojego taty, który biedny od samego rana czekał na korytarzu na swoja wnusie kochanaJ:p lekarki mówią ze jeszcze nigdy nie widzialny takiego dziadkaJ:p) Lekarka mowie do M a pan, dokąd pan na ocenę bobasa a dziadkowi zaraz pokażemy mała wiec mąż poszedł....
Ostatnie parcie i wydalenie łożyska to już był Pikus J potem szycie to tez Pikus nawet 2 pierwsze bez znieczulenia, bo jeszcze nie zaczęło działać.... nawet sobie z lekarka pozartowalalm a wcześniej chciałam ja z kopa pociągnąć:p koniec szycia zabrali magla a ja przez 2 godziny musiałam jeszcze sobie poleżeć taka głodna, bo od wieczora tamtego dnia nic nie jadlam:p a oni sobie przez te 2 godziny pili kawce i cos dobrego jedli, bo tak pachniało a do mnie laskawaie w ciągu 2 godzin podeszła położna i ponaciskała brzuch.................
W końcu po 2 jadę na położnictwo a jest mi tak słabo ze prawie mdleje daj mi mała do karmieniaJ jaka ona słodka.....J

Tak wiec wygląda mój poród w wielkim skrócie
Bo od momentu odejścia wód było:
15h 20 min:szok:
I faza od momentu podania kroplówki 8 h 40 min:szok:
II faza 10 min:tak:
 
Aaaaa według mnie wszystko zaczęło się w niedziele - zaczęło się plamienie - w końcu szyjka sie wygładziła następnie dzięki temu w poniedziałek miałam próbę wywołania - która by sie udała - ale ja po tej oksytocynie zamiast próbować walczyć i urodzić to im usypiałam na łóżko - więc w związku z brakiem postępów - odczepiono Oksytocyne dali relanium i poszłam się położyć - po oksy - zaczęło się coś dziać - i po nocce skurczy rozwarcie doszło do 4 cm - ale skurcze powoli zaczęły się wyciszać - więc znów kroplówka... jak mi podłączyli kroplówkę - to już nic nie pamiętam... bolało odrobinkę - raz dostałam za dużą dawkę i miałam nieprzerwany skurcz przez 10 minut - za co miałam wrażenie że zjem tych lekarzy potem pojawił się M i już było z górki - wsiadłam na piłkę pobujałam się rozwarcie doszło do 7 cm potem przebito pęcherz

No może oprócz tego że im odpływałam... i już chcieli tych wszystkich strasznych rzeczy używać... ale zwiększyli kropelki oksy - dostałam mocniejszych skurczy - i jedyne co zapamiętałam to jak młody wyskoczył

I minę lekarz i położnych których nagle się dużo przy mnie zrobiło potym jak Miki wyskoczył z brzuszka

W sumie żałuje że nie widziałam miny M jak się dowiedział ile jego syn waży i mierzy Bo ponoć prawie zemdlał ;-D

A ja się śmiałam z tej kobiety co 5 kilowe dziecko urodziła ;-D

Pozdrawiam z domku Ula
 
No dobra, Myyszaa później urodziła a szybciej napisała. Aż głupio, więc teraz ja opiszę swój.

27.02 był mecz Polska - Estonia (jestem fanką piłki nożnej, więc wynik 2:0 dla naszych zapamiętam chyba na całe życie). Brzuch zaczął mnie boleć, kiedy Polska strzeliła pierwszego gola Estonii. Po meczu zasnęłam, bo pomyślałam, ze to na pewno kolejny fałszywy alarm. O 1 w nocy obudziły mnie skurcze. Zaczęłam je liczyć, były co 10 minut. O 2:30 obudziłam męża, ale powiedziałam mu, że jeszcze jest czas, więc ma się nie spieszyć. Mąż podrzemał jeszcze pół godziny, potem ubrał się, wypił herbatkę i o 4 byliśmy w szpitalu. Zrobili mi KTG, skurcze miałam już co 5 minut.

Położna mnie zbadała - rozwarcie 1 cm (przy tych skurczach??). Dała mi lewatywę i powiedziała, żebym poszła pod prysznic na 20 minut. Ciepła woda trochę mnie rozluźniła. Potem przebrałam się i położna zaprowadziła mnie na porodówkę. A tam sala o pow. ok. 40 m2 cała dla mnie!!

Sliczne żółte ściany, obrazki, potpourri. Wanna, łóżko, piłki, worki sako, dyskretna toaleta, a za zasłonką nowoczesne sterowane elektronicznie łóżko porodowe i stanowisko noworodkowe. Bajer normalnie. Położna włączyła radio i małą nocną lampkę. Mąż drzemnął się jeszcze w wygodnym fotelu, a ja usiadłam na piłce.

Potem przyszła taka młodziutka położna (przygotowywała się do dyplomu) i ona siedziała ze mną cały czas. Moja położna przychodziła co jakiś czas, aby mnie zbadać, a we mnie kosmos. Skurcze co 2 minuty, a rozwarcie 3 cm. Podała mi buscolizynę na zmiękczenie szyjki. Piłka zaczęła mnie denerwować niebotycznie, więc uklękłam na podłodze i oparłam się o łożko. Potem zaczęłam spacerować, mąż łaził za mną i przy skurczach podtrzymywał mnie.

Przy rozwarciu na 5 cm przyszedł lekarz i spytał, czy chcę znieczulenie. Ja na to, że jest to ból, który da się wytrzymać i nie chce. On na to, żebym sie zastanowiła, bo potem będzie za późno. Ale aggy twardzielka stwierdziła, że nie trzeba. Bo nie wiedziałam, co mnie czeka.

Była już 9 rano, kiedy położna stwierdzila, że rozwarcie jest za małe. Dostałam kroplówkę z oksytocyny. Położna zaczęła masować mi szyjkę i wtedy odeszły mi wody. Spytała, czy studentka może mnie zbadać. Zgodziłam się, bo już i tak było mi wszystko jedno. Wlazłam do wanny. mąż polewał mnie prysznicem, a położna co jakiś czas przychodziła mnie zbadać. Z bólu zaczęłam już wariować. Kiedy rozwarcie było na 10 cm położyli mnie na łóżku porodowym, ale zabronili przeć, bo szyjka z prawej strony sie nie zgładziła. Zaczęłam wyć, że chcę cesarkę, bo ból był już nie do zniesienia. Mąż masował mi plecy, trzymał za rękę i powiedział, ze dam radę. W pewnym momencie krzyknęłam, że muszę przeć
- Nie przyj, bo ci macica pęknie - krzyknęla położna
- Ale ja już nie wytrzymam!
- Wytrzymasz, jeszcze parę minut. Oddychaj
Oddychałam, ale w pewnym momencie przyszedł tak silny skurcz, że wrzasnęłam
- Nie dam rady, muszę przeć!
- No to przyj - powiedziała położna
- Naprawdę? - ożywiłam się po tych słowach.
- Naprawdę, nabierz powietrza i przyj.
Parłam 20 minut, musieli mnie naciąć, bo Kubuś nie umiał się wydostać. Ledwo główka wyszła, korpusik był jeszcze w środku, a ten już się darł:) Potem położyli mi go na brzuchu, rozpłakaliśmy się razem z męzem z radości. A potem Kubusia zabrali do czyszczenia, a mnie szyli. Mąż siedział na fotelu obok z Kubusiem na rekach i tak do pierwszego karmienia.

Moja mama miała rację - poród boli jak sam #@%&^^#@!, ale jest to ból, który się zapomina
 
W sobote tj 1 marca miałam już dość siedzenia w domu iw yczekiwania. Mój K zdecydował że pojedziemy do mojej rodziny sie troche rozerwać 60 km od Krakowa. Pojechaliśmy. W niedziele ok 13 po krótkiej drzemce poczułam bóle brzucha, troszke podejrzliwie na to popatrzyłam, ale w końcu zadecydowała że to napweno prze te zapracia od kilku dni. Poprosiłam mojego K o masaż brzuszka i wtedy bardziej zabolało.Poszłam do kibelka a tam totalne wypróżnienie i wody zaczeły się wylewać - zielonkawe. To zjadałm jeszcze obiad i wybraliśmy sie w droge powrotną do Krk. Skurcze były bardzo częste co 2-4 minuty i wciąż stawały się coraz bardziej bolesne. Po drodze zadzwoniłam do lekarza który miał być przy porodzie. Na miejscu po badaniu okazało się że dzidziulka musiała być niedotleniona kilka dni wcześniej -stąd te zielone wody, jednak nadal czekałam na poród naturalny. Czopki, lewatywy, gorący prysznic chodzenie oddychanie- znacie to...:happy2: Bóle zaczeły być nie do wytrzymania , szczególnie te krzyżowe, jakby nie masaż mojego K chyba bym zemdlała. Do tego spałam 4 godziny w nocy i zmecznie dało sie we znaki. Do szpitala dotarłam ok 16 a po 3 godzinach zaczełam opadać z sił. Najgorsze było KTG kiedy musiałam leżeć na płasko bez ruchu a bóle były już nie do zniesienia. W końcu lekarz zdecydował - cesarka ( dzidziulka zaczeła mieć obniżone tętno przy każdym moim skurczu). To czekał mnie jeszcze jeden koszmar- zakłądanie cewnika- ale jakoś przezyłam...UFFF (do dziś go czuje). I zawieźli mnie na chirurgie. Tam bardzo miła pani anestezjolog pozbawiła mnie już bólów. Dziewczyny to był cudny moment!!!! Wbiła mi igłe w kregosłup kiedy miałam skurcz i jak ręką odjął ból poszedł w cholrer...na jakiś czas oczywiście. :dry:Nózie zaczeły być cieplutkie , bezwładne. szybko przygotowali mnie do cięcie. Zupełnie nic nie czułam!!!Leciała muzyczka, pani anestezjolog zabawiała mnie rozmowa a lekarze dowcipem . A ja po tym seansie miałam juz głupawke i śmiałam sie bez potrzeby:sorry2: W końcu wyłowili moją dzidziulke zanieśli na kącik dla niemowalków i zaczeli czyścić . Poem pani szybko podeszła z moją małą kruszyną i dała mi ją pocałować...Rany!!! To uczucie paniętam do dziś...Łzy leciały mi jak niagara!!!BYłA CAłA I ZDROWA!!!To przezycie jest najmocniejsze z całego wydarzenia. :tak:Ale niestety szybko maleństwo zabrali. A mnie po zszyciu zawiezli do sali gdzie ponad 2 h patrzyłam w sufit i czekalam na pierwsze drgania moich nóg , bo wtedy mogli mnie zwieźć na sale położnic i ponownie mogłam zobaczyć swój skarb. Leżałam tak i dygotałam każdy myslał że mi zmino i wciąż poprawiali mi przykrycie. A ja niemogłam poprostu opanowac tych emocji:sorry2: To były 2 najdłuższe godziny mojego życia!!!!Potem maleństwo też zobaczyłam na chwilke razem z tatusiem a nocy oczywiście nie przespałam. Potem ciężka rekonwalescencja, ale malutka Róża wynagrodziła mi już wszystko. Po tym wszystkim nie rozumiem dlaczego kobiety decydują się na poród przez cesarke sądząć zę to szybciej i łatwiej??:no: Może i szybciej, ale wracanie do siebie jest o wiele dłuższe niżeli po porodzie naturalnym. A dla mnie najgorsze było że nie mogłam prze 2 doby zająć się swoją dzidziulką bo nie byłam w stanie !!A widziałam kobiety po naturalnym które po paru godzinach wstawały z łożek i zajmowały sie swoim maleństwem, zazdrościłam im...:-( Ale już nie ważne teraz jestem już w domku ze swoim skarbem i modle sie do Bozi o jej zdróweczko....
 
no to moj porod...
we wtorek 12.02. mialam wizyte u gin....szyjka maksymalnie skrocona, czopa brak,rozwarcie 2 palce, masaz ( az tak nie bolalo) no i koncowe " jesli sie pani postara to jeszcze dzis pani urodzi"... no i staralam sie i nic:)
sroda tez nic
14. w czwartek, jako ze termin mialam na 15.02 postanowilam z moim zrobic zakupy ( w koncu trzeba zrobic zapasy ) zreszta od rana mialam "dusze chomika" planowalam sobie jakie potrawy przyrzadze, co latwo bedzie rozmrozic....w sklepie poczulam regularne lekkie klucia w podbrzuszu, "nie panikuj" "to nie to" powtarzalam sobie- w koncu bol byl niewielki....jednakze zakupy przestaly byc komfortowe, wiec jak najszybciej wrocilismy do domu...
w domu... nadal lekkie bole, co 5 min, 6 ....mama- panika ze to "to" ; ja -ze to niemozliwe, bo to nie boli az tak.... mama ze to az tak nie boli ( jasne...) wiec jeszcze polezakowalam i w koncu z dawno spakowana torba pojechalismy do szpitala..
w szpitalu
"dzien dobry- chyba rodze..." na izbie przyjec, pani na miejscu do mnie- co ile skurcze? na kiedy termin itp. Ja ze nie jestem pewna czy to skurcze, to pierwszy porod i tak mnie pobolewa podbrzusze regularnie....no to wypelnianie papierow....
Moja male skurcze nagle znikly:wściekła/y::baffled::zawstydzona/y: ale nic nie mowie bo juz glupio...
Badanie- trzeba w koncu sprawdzic co tam sie dzieje, poniewaz panie na izbie patrzac na mnie wykluczyly skurcze. Wziernik i slysze " oj " to ja stres...co sie dzieje..Pani doktor spokojnie mi wyjasnia "troszke tu zahaczylam i krew troche poszla"
a
Decyzja- nie ma pani skurczow ale jest rozwarcie, czy ma pani rzeczy? prosze tu szpitalna koszula....
Ja szok! Czyli to juz....staram sie trzymac fason, poprosilam o lewatywe( naprawde przyjemne z tego wszystkiego) no i na sale...razem z moim idziemy, on tacha torby jak na tydzien w spa. Na sali porodowej a dokladnie w pokoju- ktg ok, brak skurczow...Pytam sie lekarza co teraz, czy oksytocyna, kiedy urodze itp...w odpowiedzi slysze- no nie wiem, moze dzis, moze za 2 dni, moze bedzie oksytocyna, no wszystko sie okaze, jak nic sie nie zacznie to na patologie bo miejsca nie ma.
W tym momencie zaczelam sie zastanawiac po co tu jestem, jesli nic sie nie zaczyna, termin jeszcze nie uplynal, miejsca w szpitalu brak... lekarz rozwial moje watpliwosci, tlumaczac, ze lepiej zostac bo moze sie zaczac w kazdej chwili a i jedno miejsce jeszcze dzis znajda a jutro moze juz nie byc:/
Czyli zostajemy, leze sobie przypieta do lozka porodowego, zartujemy sobie z moim, nawet zdjecia zrobilismy...
Przyszla polozna- masaz.....okazuje sie ze mam rozwarcie na 4 palce, ogolnie czuje sie ok- male skurcze wrocily, troche zmeczona jestem w koncu juz 22,a w glowie wizja wywolywania porodu, tygodnia w szpitalu, kroplowek itp
caly czas leze-ktg
W tle krzyki rodzacych, a raczej jęki....
Znow masaz
Ok. 0 20 polozna kazala sie polozyc, nagle czuje cieplo miedzy nogami (jakbym sie zsikala) przebila mi pecherz... czopki ( nie pamietam kolejnosci) i sie zaczelo....
od razu zrozumialam ze moje male bole to nie byly skurcze.... w przerwach zasypialam, w czasie skurczu lapalam mojego za reke i oddychalam gleboko
po godzinie okazalo sie ze mam juz pelne rozwarcie...
ok 1 30 zaczal sie porod, nie czulam zadnych boli partych a jedynie krzyzowe, polozna pytala o skurcz- wtedy krzyczala " przyj- "jak na kupe"" no i parlam, przerwa skurcz i to samo. w pewnym momencie doszlo pieczenie i wrazenie ze staram sie cos wypchnac a nie moge, a raczej sie nie da....po ok 20 min polozona mi synka na piersiach ktory mial mine tak samo zaskoczona jak ja calym porodem. Obylo sie bez naciecia i pekniecia-czyli bez szwow:-):-) ale to tylko dzieki poloznej ktora caly czas robilam masaz...

Ogolnie, bez bicia uznaje porod za najbardziej bolesne przezycie, ciesze sie ze byl tak krotki i podziwiam dziewczyny rodzace po - nascie godzin.
ps. na łożysko nie mialam skurczy wiec sami jakos wyciagneli..
 
No to ja tez opisze, bo az wstyd.
Wiec jak nic nie wskazywalo na to, ze moj maluszek zacznie sam wychodzic tak w niedziele w nocy dostalam boli takich jak na okres tylko mocniejszych. W poniedzialek byly juz takie nieregularne co 8, 10 minut- zaczal mi tez odchodzic jakis sluz, ale nic pozatym sie niedzialo, wiec stwoerdzilam ze na wtorek mam umowiony szpital to juz nie bede panikwac. We wtorek rqno bole byly juz coraz mocniejsze i czestsze, ale czekalam dzielnie do 14, kiedy to mialam zglosic sie na szpital. Na izbie przyjec podlaczono mnie pod ktg, skurcze byly jakies 60, czasem 80 dali mi opaske na reke i poszlam na oddzial przedporodowy. Tam od godziny 4 do 8 bylam caly czas pod ktg. Skurcze byly czasem w porywach ponad 100 Odlaczyli mnie na chwilke, wykapalam sie, posiedzialam sobie z M. i z mama, o 10 odprowadzilam ich do samochodu i powiedzialam ze jak cos to bede dzwonic. Jak cos, ale nie wierzylam ze to cos juz blisko. O 11 mialam miec badanie ginekologiczne- pierwsze Przed 11 wiec postanowilam sie wykapac jeszcze raz, skurcze mialam juz bolesne jak h...a. O 11 p[rzychodzi- chinka ginekolog, bada mnie a tu 4 cm rozwarcia Pozlozna postanawia tez mnie zbadac, bo nie wierzy. Jest jednak duze 4! Zostawiaja mnie i kaza lazic. Kolo 12 bole mam tak co 2 minuty, nieregularne , skreca mnie z bolu- polozna pyta czy chce cos przeciwbolowego?? mowie ze nie, ale po 10 minutach zmieniam zdanie i mowie, ze chce gaz&air- myslam ze mi poda na sali gdzie leze, a to juz na porodowce daja. Mowi mi, ze moge zadzwonic po meza, wiec dzwonie on i tak nie spi, przyjezdza i idziemy na porodowke. Podlaczaja mnie pod ktg i tak sobie leze. O 1 mam rozwarcie na 5. Ale dzidzia caly czas wysoko. Porodowka wogole jak z filmu!! Osobna sala, inkubator, wogole wszystko full wypas- polozna nie zostawila nas samych nawet na sekunde- jak szla na przerwe to ktos przychodzil w zasepstwo. Na porodowce skacze na pilce, chodze po sali, do toalety ( juz z M. bo sama nie daje rady) jednak nic to niedaje- maluszek nadal wysoko, rozwarcie o 3 na 6cm- polozna przebija wody. Polozna twierdzi, ze do rana urodze- wiec nadal liczymy na sily natury! Bole parte odczuwam caly czas, jak mialam niebrac zadnego znieczulenia- tak decyduje sie na zastrzyk (wielki blad, ale o tym pozniej). Po 2ch godzinach zastrzyk przestaje dzialac, a ja nie moge wziac nastepnego bo mozna tylko co 4 godzinypozostaje mi wiec juz tylko ten gaz (po ktorym do dzis mam niesmak w ustach), albo epidural !!narazie postanawiam ze dam rade jednak. Godzina chyba 5 rozwarcie na duze 7, wciaz dzidzi sie nie spieszy. Chwile po tym dostaje kroplowke. Bole juz nie do zniesienia- czasem pokazuje ponad 100, czasem nic- wnioskuje ze aparatura jest zepsutaParte mam straszne, ale ich wogole nie pokazuje. Po 7 rozwarcie na ponad 8. Przychodzi lekarz i kaze mi wziac epidural, jednak jeszcze sie powstrzymuje , bo mam nadzieje ze pojdzie. Podlaczaja mi kolejne kroplowki- mam juz 3! O 8-30 rozwarcie na 9,5 gora zostala. Przychodzi lekarka i mowi, zebym jednak wziela ten epidural. Ja juz w tych bolach, zwlaszcza partych decyduje sie na to. I czekam na anastezjologa. Juz wyc z bolu zaczynam- gdy po 9 sie zjawia. Myslalam ze poczuje ulge po tym znieczuleniu, ale okazalo sie ze nie czuje tylko skurczy, parte czuje nadal. I wbijanie mi sie w kregoslup okazalo sie zbedne. Godzina chyba 11 rozwarcie nadal na 9 i pol, dzidzia nadal wysoko bardzo, wiec mam nie przec (juz ledwo co wytrzymuje ) polozna twierdzi, ze do 2ch godzin bedzie po wszystkim. Daja mi znowu jakas kroplowke. Godzina 13- rozwarcie 9 i pol, glowka wciaz wysoko. Przed 14 rozwarcie w koncu na 10, ale glowka wysoko- polozne jednak kaza mi przec. Wiec pre kolo godziny i nic sie nie rusza- znaczy troszke glowka zeszla nizej. No i staje sie!!!! Przychodzi lekarz!! Siada sobie miedzy moimi nogami. nacina mi krocze i przy uzyciu pompy wyciaga mi mojego synka. !!! Jest 15.07 klada mi strasznie krzyczace malenstwo na brzuchu. Lekarz zaczyna szyc krocze (zuzywa przy tym chyba z pol merta nici!!) a ja zauwazam ze w pokoju jest chyba z 15 osob. Bogu dzieki, ze lekarz szyje mnie jak juz mam dzidzie w ramionach, bo czuje to szycie i pewnie bym go zaczela dusic. Tak wiec porod moj zakonczyl sie wyciaganiem pompa mojego niespieszacego sie nigdzie dzidziusia. Powiem wam tylko tyle, ze te 15 godzin boli bylo niczym w porownaniu z bolem od naciecia krocza i tej calej pompy. No ale za to jaka mam nagrode!!
 
reklama
Nasz termin przypadał na 28 lutego. 24- odszedł mi czop i paprał się jeszcze trzy dni, ale ja na przemian cieszyłam się jak głupia, że to pewnie już za chwilę się zacznie i ryczałam, że nic się nie zaczyna.
28 lutego sklinałam od samego rana. Nie działo się kompletnie nic. Byłam na spacerze i na zakupach. Około 16-tej zaczął mnie dziwnie boleć brzuch. Tak jeszcze nie bolało nigdy. A może to ten skurcz? Choć z jeden? pomyślałam sobie i z nadzieją patrzyłam na zegarek. Intuicyjnie zaczęłam dokładać nasze rzeczy do szpitalnej torby. Mijał czas, bolało, ale jakby częściej tylko już nie chciałam liczyć. Nic nie chciałam. Kiedy nie umiałam już sobie z tym radzić zadzwoniłam do męża, że pojedziemy do szpitala. Zapewniłam go, że na pewno nas odeślą i żeby się nie spieszył. Pierwszy raz wolałabym zaostać w domu. Tylko tak się bałam o Manię, że musiałam pojechać- gdyby dało się to teraz odciągnąć, gdyby... ale bolało.
W samochodzie mąż patrzył na zegarek. Skurcze były już regularne co 7 minut. A tu 17 godzina w Warszawie- śliczny korek dosłownie wszędzie. Chciałam wysiąść na pierwszym lepszym skrzyżowaniu i tam leżeć do rozwiązania, ale jechaliśmy dalej.
Na izbie przyjęć nie wyglądało to wszystko już tak różowo. Pani doktor, która mnie zbadała stwierdziła, że jakieś tam skurcze są i owszem, ale nie wychodzą imponująco na KTG, a do tego jest 2 cm szyjki i tylko 1,5 cm ledwie przepuszcza. Ponieważ jednak ja nie wyglądałam najlepiej i równo co 5 minut prawie dosięgałam podłogi zadzwoniły na porodówkę, żeby mnie ewentualnie poobserwować. Bo powiedziały, że urodzę tylko nie szybko. Było jedno miejsce i tam trafilismy z mężem. Zadzwoniłam już wtedy do naszego lekarza, trzęsłąm się i płakałam z bólu, bo już nie mogłam wytrzymać. Telefonicznie uzgodnili, że dostanę jednak tę oksytocynę i zacznę rodzić skoro "byle jakie"- zdaniem położnej- skurcze już są.
W kolejnej godzinie przyjechał nasz lekarz- zbadał mnie i niestety od przyjęcia nic się nie zmieniło, a ja przy nim poczułam się już dobrze. Nic nie bolało. Przyszła położna z oksytocyną, ale nie podali mi jej. Lekarz w ciągu kolejnych godzin doliczył się tylko dwóch skurczy. Wszystko ustawało. KTG było miarowe, ładne. Marsia też czuła się dobrze. Zdecydowali, że w związku z tym dostanę leki na uspokojenie i wracam rano na patologię ciąży, gdzie spokojnie zaczekamy. Lekarz pożegnał się z moim mężem i obiecał, że rano przyjedzie mnie zobaczyć.
Nie wiem już co wtedy czułam na tym łóżku, w tej sali patrząc na pusty koszyczek przy łóżku, gdzie jeszcze tej nocy miało spać słodko moje dziecko. Strach, złość, żal... Powoli godziłam się z tą patologią, bo przecież już tam raz byłam. Całą noc wsłuchiwałam się w swój organizm, ale nie usłyszałam nic. Za to płacz noworodka, który przyszedł tej nocy na świat czułam prawie obok siebie, w tym pokoju.

Rano 5.40 pojawił się pierwszy skurcz. Taki lekki, ale był. I potem co godzinę 6.40, 7.40. Zadzwonił nasz lekarz. Tak się cieszyłam- są skurcze- nie odeślą mnie. Rozwiał moje nadzieje. To nie wystarczy do porodu. Położna potwierdziła jego słowa po badaniu. Od przyjęcia mnie na oddział nic się nie zmieniło. Ale, że nikt aktualnie nie potrzebował mojego "rodzącego" miejsca, a na patologii ich nie było - tutaj czekałam do obchodu. Mąż pojechał już do pracy po nocy przespanej w szpitalnym fotelu.

Zaprosili mnie do pokoiku, gdzie stało już to "białe konsylium". Serce waliło mi tak mocno, ale już wiedziałam- nie rodzę. Lekarka stażystka zbadała mnie delikatnie. Ciągle to samo. Tylko, że w pewnym momencie nasunęło się jej jedno pytanie do stojących lekarzy. Pytanie o płaski pęcherz płodowy. Jaki płaski pęcherz???? Wszyscy rzucili się do badania. Położna zaczęła wyciągać wenflony. Marysia nie miała wód płodowych, a mnie przecież one nie odchodziły? Co się dzieje???
Nie zdążyłam zadzwonić do mojego lekarza, żeby już tu był, żeby mi wyjaśnił. jeszcze w tym pokoju natychmiast dostałam oksytocynę w obie ręce. Jak to szybko się teraz zaczęło i jak bolało. Przebili pęcherz i nic, prawie nic nie było. Dowlokłam się do swojej sali, bo dojściem nie można było tego nazwać. Położna przypięła mnie do KTG, a ja nie mogłam już leżeć. Wymiotowałam. Nie było czym, ale odruch i żółć pozostały ze mną do końca. Bolało coraz mocniej, szarpałam się i nie miałam siły już nigdzie dzwonić. Ani do lekarza, ani do męża. Skurcze się nie kończyły, a ja wyszarpywałam to "bolące" z rąk, a ona mnie przytrzymywała i wkładała wenflony od nowa. Zdejmowałam te rurki, żeby tylko nie bolało i nie rozumiałam dlaczego to wszystko piszczy, dlaczego oni mi to robią. Dlaczego mąż nie przyjechał, lekarz mnie zostawił, a ja już nie mogę. Dopiero po kilku godzinach, kiedy odpieli już KTG i nie leżałam plackiem zawymiotowana po pachy zadzwoniłam do lekarza i do męża. Jechali do mnie. Obaj. Kiedy zobaczyłam znowu położną z kolejną strzykawką oksytocyny dopadła mnie histeria. Nic nie było ważne- poród, dziecko. Ja tylko płakałam, że już nie chcę i nie chcę i że chcę znieczulenie. Nie było anestezjologa - oświecili mnie. Jedyny uczestniczył w porodzie dziewczyny z cesarką. Ja ryczałam wtedy i dzwoniłam do lekarza mojego co kilka mniut. Opowiadał mi gdzie już jest, zagadywał i że już blisko do szpitala, że zaraz będzie, a to nie dało się już wytrzymać. Przyjechali niemal równocześnie i mój mąż i lekarz.Teraz już się tak nie bałam. I rzeczywiście wiedział jak mi pomóc w momencie kiedy mnie zobaczył. Ściągneli innego anestezjologa i dostałam zastrzyk. Trzymali mnie chyba przy tym wszyscy obecni na sali ale udało się wkłuć i za kilka chwil mogłam już z nimi rozmawiać. Bogu Dzięki, że nasz lekarz był z nami. Teraz tak podał mi te leki i poprowadził poród, że czułam już tylko lekkie skurcze parte. Zaciągnęli mnie na salę z łóżkiem do porodu. Słuchałam tylko słów męża. Trzymałam go kurczowo i dziś wiem, że bez Niego nie dałabym rady. Sama już nawet nie mogłam iść. W kilka chwil była z nami nasza córeczka. Cała i zdrowa.Leżała na brzuszku, a lekarz założył jeden malutki szew i w znieczuleniu, więc już nie czułam bólu. Z resztą od tego momentu niewiele pamiętam. Czarna koszulka lekarza, moja córeczka i radość męża. Nie wiem nawet kiedy pobrali tę krew pepowinową. Od przyjazdu lekarza i mojego męża w niemal godzinę urodziła się Marysia. Cały poród trwał 8 godzin i 20 minut 29 lutego. A dla mnie i cały wieczór dnia poprzedniego.
Nie pamiętam tego, co nie bolało, bo było mi już dobrze i tylko te godziny bólu, żalu, samotności i to, że nikt mi nie chciał pomóc i to wszystko ciągle jeszcze boli, choć Marysieńka ślicznie uśmiecha się już obok mnie.
 
Do góry