Pozwoliłam sobie skopiować wiadomość Małgosi. - Miglak.
Witam
https://www.babyboom.pl/forum/members/adudz82-57552.htmlW czwartek 30 kwietnia byłam ostatni dzień w pracy, w poniedziałek 4 maja miałam rozpocząć zwolnienie lekarskie. Mała urodziła się 3 w niedzielę A udało się wszystko prawie zorganizować w niespełna dwa tygodnie. Zostało mi teraz tylko pranie i prasowanie ubranek.
Co do porodu to, hmmm... Mój był ekspresowy. Nawet położne i lekarze z porodówki mówili, że nie mieli jeszcze takiej ekspresowej akcji. A zaczęło się wszystko w niedzielę około 14.15. Leżałam sobie wygodnie na kanapie i nagle poczułam w dole brzucha takie trzy dziwne pyknięcia i nagły skurcz. Poszłam do łazienki, bo myślałam, że to żołądek czy coś podobnego. W łazience miałam następny. Wyszłam do pokoju, położyłam się na kanapie i wzięłam zegarek do ręki. Pojawił się skurcz, następny po dokładnie 5 minutach. I wtedy już wiedziałam, że zaczyna dziać się coś niedobrego. Zadzwoniłam do mojego lekarza, który natychmiast kazał jechać mi do szpitala na patologię. W trakcie jazdy skórcze były już coraz silniejsze. W szpitalu byłam po godzinie 15. Tam od razu zrobił się szum, wzięli mnie na badanie ginekologiczne. Lekarz powiedział, że mam 2 cm rozwarcie i zaczyna wyciekać płyn owodniowy. Potem zrobili mi USG i okazało się, że z małą OK, a płynu jest jeszcze dużo. Zapadła decyzja, że dostanę lek na powstrzymanie i kroplówki ze sterydami, żeby maleństwu się zaczęły płucka rozwijać. No i zawieźli mnie na porodówkę. Dostałam dwie tabletki pod język. Nie pamiętam nawet co to było, wiem, że były żółte. Podpięli mnie pod KTG. Na całe szczęście dyżur tego dnia miała moja położna. Zajęła się mną super. Była gdzieś godzina 15.30. Dostałam jakąś kroplówkę, antybiotyki. Skurcze niestety nie ustawały a były coraz silniejsze. Mój mąż był przy mnie cały czas. Nie miałam spakowanej torby, mąż wziął co mu pasowało, czyli za wąską już piżamę ze spodniami i kilka podkoszulek. Kazali mi się przebrać w podkoszulkę i czekamy.
Normalnie zaczęłam wyć, że nie dam rady, niech się to skończy wreszcie.
Ok godziny 15.45 przyszedł lekarz. Wyprosili wtedy męża. Lekarz mnie zbadał i powiedział, że już jest pełne rozwarcie i że zaczynamy rodzić. Moja położna założyła gumowany fartuch, to pamiętam. Chciałam rodzić z mężem, ale nie zdążyłam. Lekarz kazał przeć. Nie zdążyłam nawet iść do szkoły rodzenia i nie wiedziałam jak się to za bardzo robi. Ale szybko opanowałam co i jak. Mogę Wam powiedzieć, że te bóle parte to już nie bolą, to już jest jak przy trochę większym zaparciu. Pierwszy skurcz, drugi skurcz i mała już jest na świecie. Jest godzina 16.00. Od śluzowali ją, zaczęła płakać i na chwilkę położyli mi ją na brzuch. Była śliczna, czarne gęste włosy i taka malutka. Ale dzielnie płakała
Potem to już "kosmetyka". Zszywanie, urodzenie łożyska i to co było najgorsze łyżeczkowanie, ale to robią tylko w przypadku wcześniaków. Łyżeczkowanie boli, nieprawdopodobnie.
Mój poród był ekspresowy. Od pierwszego skurczu do narodzin Hani minęło praktycznie 1,5 godziny. Ból był masakryczny, ale szczerze powiem, że dziś go już nie pamiętam. Zapomina się o bólu w momencie zobaczenia swojego skarbu
Ostatnia edycja: