reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

opowieści z porodówek - bez komentarzy

Ja też podzielę się tym nadzwyczajnym przeżyciem jakim jest poród.

W pn 21.06 rano poszłam na wizytę do gin, gdzie bardzo nie chciałam iść bo nie był to mój gin no i wiedziałam że prawdopodobnie dostanę skierowanie do szpitala, a tam bałam się ze będę leżała jeszcze kilka dni. No i stało się tak że faktycznie dostałam skierowanie i gin powiedziała że dobrze byłoby jakbym poszła od razu na oddział bo jest rano (9:00) i porobią mi wszystkie badania. Więc zadzwoniłam po mojego P. żeby przyszedł do szpitala z torbą. Poszliśmy na izbę przyjęć tam czekaliśmy godzinę na przyjęcie. Jak weszłam od razu musiałam się przebrać i te 101 pytań do, i zaprowadzili mnie na porodówkę. Tam podpięli pod ktg godzina zapisu, zbadali 3 cm rozwarcia, ale skurczy brak. Podjęli decyzję o teście z oksytocyny, podpięli kroplówkę. przez pierwszą godzinę nic, nie wielkie skurcze ale nic poważnego.W następnej godzinie ok 13 skurczę nie silne ale regularne i to co ok 2-3 min, ok 13 40 odeszły mi wody, co prawda rozwarcie się nie zmieniło, ale jakiś postęp był. Kolejne 2 godziny położna kazała mi chodzić, skurcze zaczęły być co 2min i trwać 1min, i były coraz silniejsze po tym czasie zaczynałam się rozklejać że bardzo boli położna pomagała mi masowała przytulała pocieszała że ma boleć że im bardziej tym bliżej końca.Ok 16 wsadziła mnie do wanny, ciepła woda zrobiła swoje zaczęłam relaksować się w przerwach, i choć skurcze nie złagodniały to przez chwilę było mi je łatwiej znieść. I tak do 17.25 gdzie położna dała mi jakieś czopki szczerze to nie wiem jakie jak jej zaczęłam się uskarżać że już nie mogę powiedziała żebym wytrzymała jeszcze jakieś 10 min to da mi coś przeciwbólowego,po czym zbadała mnie i wyszła, w tym momencie skurcze przestały się kończyć, nasilały się do maksa i łagodniały, ale nie było między jednym a drugim żadnej przerwy ciągłe nasilenie i spadek i tak z 6, 7 razy pod rząd i dalej zaczęłam krzyczeć, ba drzeć się że nie wytrzymam, żeby mi pomogli, przyleciała położna a ja do niej że chyba zaczynają się parte, że skurcze się nie kończą szybko zbadała mnie okazało się że faktycznie rozwarcie maksymalne i zaczynają się parte, to położna szybko wyciągnęła mnie z wody i na porodówkę na łóżko. Ja już naprawdę nie dawałam rady strasznie chciało mi się przeć ale położna nie pozwoliła bo trzeba było wszystko przygotować, potem kazała przeć, nacięła krocze, kolejny skurcz czuje że coś sie wysunęło położna kazała poprzeć jeszcze żeby cała główka wyszła i w tym momencie chwyciłam się za uda napięłam i poparłam tak że widziałam jak cała główka się wysunęła- szok, położna kazała wyluzować i oddychać a na skurczu znowu przeć, tak zrobiłam i wyskoczyła mała roksanka, o Boziu jaka była to wspaniała chwila, kiedy włożyli mi ją na brzuch, uczucie niesamowitej ulgi i szczęścia, połączone z niedowierzaniem. patrzyłam jak jej odsysają z buźki te wody, potem rozległ się jej krzyk słodycz dla uszu- tak długo wyczekiwany. Wrażenie niesamowite- szok. To było jak sen. Fakt potem czekały mnie jeszcze nie przyjemności musiałam urodzić łożysko które za chiny nie chciało się odkleić to bolało choć mi było wszystko już jedno, malutka leżała w łóżeczku obok mnie i była cudowna, okazało się jeszcze że błony płodowe się przykleiły i lekarz poinformował mnie że muszą czyścić i jeśli się zgodzę to albo im się to uda teraz choć może bardzo boleć albo będą musieli mnie uśpić i tak wyczyścić ale to potrwa bo trzeba wezwać anestezjologa, mi już naprawdę było wszystko jedno chciałam tylko być blisko małej i tak było. Oni mnie czyścili ,choć co robili a ja patrzyłam na małą i nawet bólu nie czułam, udało im się wyciągnęli błony, potem pozszywali, fakt że jak wstałam z łóżka zemdlałam, ale potem już ją tuliłam i przyszedł mój P. ją zobaczyć i były to chwile pełne wzruszeń i najpiękniejsze jakie przeżyłam, a teraz jest taka każda chwila z malutką.
 
reklama
Ja też zamieszczę skrócony opis ;-)
Dzień przed porodem miałam dosc wysoką gorączkę.
Ogólnie cały dzień źle się czułam i spędziłam go w łóżku.
Byłam pewna,że to przeziębienie po do terminu miałam jeszcze 7 dni.
Następnego dnia rano jak zwykle wstałam siusiu,położyłam się,zasnęłam i nagle przez sen słyszę puknięcie.
Myślałam,że to może za oknem.Wstałam,patrzę a tu wody mi odeszły.
Biegiem na porodówkę.To był 22 grudnia-wtorek.
O 10 rano byliśmy już w szpitalu.
Co się okazało owszem wody odeszły ale skurczy porodowych nie miałam.
Ani skurczy ani rozwarcia.
Skurcze zaczęły się tego samego dnia tak ok 12 i stawały się coraz silniejsze i silniejsze.
O 17 skurcze miałam już co minutę,ale rozwarcia nie było,więc musiałam czekac.
Prosiłam o znieczulenie,bo ból był nie do zniesienia.
Pielęgniarka oznajmiła mi,że na porodówce nie ma wolnego łóżka i muszę czekac,więc niestety znieczulenia mi nie dadzą,bo po nim muszę juz tylko leżec.
o 24 bóle były już tak silne,dodatkowo czułam parcie i powiedziałam im,że albo jadę na porodówkę albo rodzę w tej sali w której byłam.
I co?łóżko znalazlo się w ciągu 5 minut.
Tam zajęła się już mna moja położna.
Niestety tej nocy było tak busy ,że zastępowała ją praktykantka i ta źle oceniła moje rozwarcie :-(
Zanim podali mi znieczulenie musieli podac antybiotyk,bo dostałam gorączki i trzęsłam się jak galareta.
O 5:00 wróciła moja położna,zagląda a tam okazuję się,że rozwarcie ni było 3cm a full i zaczęła się akcja porodowa.
dodam tylko że ok 4 mówiłam juz że czuję tak silne parcie,że będę rodzic - to od praktykantki słyszałam tylko to nie możliwe bo sprawdzałam i rozwarcie jest 3 cm :baffled:
o 5:44 moja kruszynka pojawila się na swiecie.
W jednej chwili zapomniałam o całym bólu i myslałam tylko o tym by ją przytulic.
Niestety dali mi ją na krótka chwilkę,bo musieli zabrac na patologię.
Mała miała problemy z oddychaniem,ze względu na to,że wody mi tak szybko odeszły i była tam w środku zupełnie bez ochrony :-(
przespałam się do 7,chociaz i tak nie mogłam spac,bo nie było jej przy mnie.
zwlekłam się z lóżka dopiero po 14,bo peridrol(mam nadzieje,ze dobrze nazwe pamietam) działa obezwładniająco,niestety i po nim chodzic nie mozna.
psze o co poprosiłam to zawiezienie mnie do mojej córeczki.
mąż wziął wózek i o 15 tego 23ego mialam już swoje Kochanie na rączkach i przy cysiu.
ogólnie nie było tak źle,jak teraz to wszystko wspominam.
Chociaz mówiono mi,że poród był dosc ciężki bo był suchy ze wzgledu na brak wód plodowych.
Oby następnym razem było lżej :-)

Powiem wam,że bez mojego męża u boku chyba nie dałabym rady.
Wspierał mnie,podtrzymywał na duchu,był silny za nas dwoje a tym samym dodawał mi sił.
Nie wyobrażam sobie,ze mogłoby go tam nie byc.
 
Ostatnia edycja:
to może i ja podzielę się przeżyciami z porodu
położyłam się spać dość wcześnie jakaś byłam zmęczona i w lużku byłam już ok 21 zdążyłam przysnąć i o 23;30 obudziłam się by pójść do toalety na kibelku poczułam że coś ze mnie chlusnęło ale nie byłam pewna co to mając dziwne uczucie że coś się dzieje weszłam do wanny żeby się trochę odświeżyć no i wtedy odeszły mi wody były zielone więc natychmiast telefon do męża bo oczywiście był w pracy drugi do mamy bo ktoś musiał mnie zawieżć do szpitala no i dojechałam ok 0;30 oczywiście nie było żadnych skurczy więc czekałam zaczęły się ok 2 ale niestety były to bóle z krzyża więc niewiele one dawały ok 8 przyjechał mój M bóle były nie do zniesienia a z rozwarciem problem bo było na 7 i nie chciało być więcej tak do 10;30 kiedy okazało się że jest 9 co jakiś czas chodziłam pod prysznic bo dawał mi chwile wytchnienia o 11 dostałam kroplówkę no i wtedy poszło migiem zdązyło zlecieć dosłownie pare kropli a pojawiły się skurcze parte w tym momęcie dosłownie poczułam ulgę bo przeszły skurcze z pleców no i wiedziałam że to już końcówka słuchałam tylko co mówi położna była bardzo pomocna no i moment i mały był już z nami bo 11;25 byłam tak wymęczona i szczęśliwa że nie wiem z jakiego w sumie powodu może jedno i drugie ale zaczęłam się trząść jak galareta ale jak miałam michasia na moim brzuchu to nie miało już nic znaczenia no i rozbroiła mnie bezradność i trzęsące się ręce mojego męża jak przecinał pępowinę potem rodzenie łożyska co poszło dość opornie ale nie było zle no i szycie co też dało się przeżyć a póżniej mieliśmy się tylko dla siebie
 
W tydzien od porodu postaram sie w miarę składnie opisać.


Otóż 25.06 równo o 6:00 podłąlczyli mi KTG, potem o 6:30 OXY i się w tej samej minucie zaczęły skurcze co 5 min. Leżałam tak z godzine chyba. Potem zabrali mnie na badanie, tam pani doktor zrobiła coś co bolało jak cholera, rozwarcie z 2 cm na 4 poszło i powiedziała, że oszczędza mi tym wielu godzin skurczy. Potem dostałam jakiś zastrzyk, wysłali mnie pod prysznic. W tym czasie mąż miał przyjechać do szpitala, już w sumie wiedział, że się zaczęło. Nie spieszyło mu się, bo jeszcze firmę pojechał otworzyć.
Jak przyjechał, było gdzieś koło 9-10, sama nie wiem, od razu na sale porodową. Zasiadłam na piłkę i tak się bujałam ze dwie godziny, a skurcze co 2-3 minuty. Potem długi prysznic, zaczęły się bóle krzyżowe, myślałam że zejdę z tego świata. Po prysznicu rozwarcie nadal 4 cm i tak w sumie gdzieś do 15:00 było. Masakra. Trochę poleżałam, dostałam 2 kroplówki z płynami. Rozwarcie doszło do 8, o 16:10 przebili pęcherz, wody wg położnej były żółte, wg lekarki przejrzyste, kolejny szok............... Ok 18:00 rozwarcie było na 10 cm, w międzyczasie prysznic, ale już nawet mi ulgi nie przynosił. Błagałam o cięcie, bo czułam, że zaraz odlecę, a te kobity z sali porodowej, że każda kobieta ma tyle sił, aby urodzić dziecko.............


Na nasze szczęscie zaraz potem zmieniła się położna, przyszła starsza pani, bardzo miła i już takim tekstami nie waliła. Książkowo 2 faza porodu może trwać do2 godzin, u mnie po ok 2 godz położna poszła po lekarza, żeby „pani jakoś pomógł” i znów na szczęście nowy lekarz, tylko paluchy włożył i mówi „pani nie urodzi naturalnie, głowka za duża i się cofa, czy zgadza sie pani na cięcie” a ja się rozbeczałam i powiedziałam, że oczywiście. Marzyłam o tym gdziec od 14:00
Mąż zaczął pakować rzeczy z sali porodowej, a ja musiałam podpisać zgodę na zabieg, jakie to było trudne..............
20:20 znieczulenie, zero bólu, 20:40 Fifi był na świecie.


Bartek poszedł na noworodki na „kangurzenie”, mnie pozszywali, odwieźli na pooperacyjną i w tym momencie wszedł Bartek z Filipem i położną, a ja się rozpłakałam, że nie będę mogła przytulić.


Filip był na chwile, miał straszną sapkę, nie umiał złapać cyca....... rano miał serię badań, na szczęście był zdrowy, chodziłam go karmić, ale nie szło........ w sobotę po 20 dostałam go do siebie i było git.............


Gdyby nie Bartek to nie wiem, jak bym wytrzymała tamten dzień. Był dzielny, bardzo mi pomagał, liczył odstępy między skurczami, czas trwania, pomagał oddychać, podawał wodę


Na dzień dzisiejszy mam postanowienie: więcej dzieci mieć nie będę, Fifi mi wystarczy.
 
Ja także opiszę ten dzień...

14.06 w poniedziałek czułam się dość dziwnie, pierwszy raz spuchły mi dłonie tak że nie mogłam ściągnąć obrączki, mdliło mnie a do tego ten straszliwy upał.. myślałam, że umrę.

15.06 we wtorek- wizyta kontrolna- pani doktor dała mi skierowanie na czwartek do szpitala, mówiła, że boi się o dziecko bo mam cały czas twardy brzuch, rozwarcie na 2 cm, wody się zmniejszyły i woli żeby mnie obserwowali w szpitalu. Wg usg nasz skrzat ma 2700gram, tętno 144 i ogólnie wszystko z nim dobrze. Na pytanie czy będą wywoływali poród czy idę poleżeć aż samo się zacznie odpowiedziała, że to zależy od ordynatora :/ (czyli leżę i czekam :( a szkoda bo moja dr ma jutro dyżur w szpitalu) Pogmerała mi w środku i wysłała na ktg do szpitala. Na zapisie ktg skurcze znikome, pojechaliśmy do domu i choć cała sytuacja strasznie mnie zdenerwowała a brzuch dość pobolewał, spokojnie przespaliśmy całą noc.

16.06 środa, równo o 4 rano obudził mnie pierwszy bolesny skurcz, za 10 minut był kolejny, za 10 kolejny ...hmmm poszłam do łazienki a tam najpierw brązowawa wydzielina (reszta mojego czopa) a później zaczęły się sączyć wody, przy każdym skurczu po troszkę wypływały. Wtedy dopiero do mnie dotarło co się właściwie zaczyna dziać :D Delikatnie obudziłam męża -(swoja drogą żałuję że nie miałam kamery) widok jego przerażonej twarzy-bezcenny :D
Umyłam się, dopakowałam, skurcze stawały się mocniejsze i częstsze ale spokojnie do wytrzymania, przed 7 wyruszyliśmy do szpitala, pół godziny później byłam już przyjmowana na porodówkę z rozwarciem 4cm i skurczami co 5 min, położna powiedziała że szyjka jest bardzo podatna i szybko pójdzie :) Oczywiście nie wierzyłam bo ubzdurałam sobie, że będzie tragicznie, będę rodziła ze 2 dni i na pewno na końcu umrę :/
Podłączyli mnie pod ktg- skurcze co 3min o sile ponad 100. O 9 rano miałam już 7cm rozwarcia, o 10 było już pełne rozwarcie a kilka ostatnich skurczy było tak silnych, że miałam kryzys, na szczęście szybko się otrząsnęłam i nadal oddychałam a w myślach liczyłam ile razy robię wdech na jednym skurczu -powiem Wam że ta technika okazała się strzałem w dziesiątkę! Najważniejsze aby się całkowicie na tym skoncentrować i nie myśleć o tym jak bardzo boli bo wpadniemy w panikę! Położna dała mi jakiś zastrzyk znieczulający (nie mam pojęcia co to było) ale od razu uprzedziła żeby się nie nastawiać że bardzo pomoże :/ Jak zaczęły się parte, skurcze jakby osłabły, na tyle że nie mogłam przeć z całej siły, myślałam że mały nigdy nie wyjdzie, co się przesunął to cofał się z powrotem miedzy skurczami, tragedia. Wydawało mi się to wiecznością, w końcu nie obyło się od naciśnięcia na brzuch i nacięcia krocza ale za to jestem raczej wdzięczna bo sama nie dałabym rady. Sekunda grozy i nasz malutki synek oznajmił w bardzo głośny sposób całemu światu że się narodził :D Tatuś przeciął pępowinę i za radą położnej zaczął robić zdjęcia brzdącowi, poszedł patrzeć jak go mierzą i badają. Ja szybko urodziłam łożysko (swoją drogą nie miałam pojęcia że to coś jest takie wielkie!!) i zawieźli mnie na szycie - tu zaczęły mnie puszczać emocje i chciałam spać ale pan doktor tak mnie ubawił swoimi żarcikami że cieszyłam się jakbym w kawiarni przy lodach siedziała a nie na szyciu po porodzie :D Pół godziny później przyszedł do mnie mąż i pokazywał zdjęcia naszego synka a mi same płynęły łzy z oczu :D nie mogłam uwierzyć że zostaliśmy rodzicami tak malutkiego skarbu :D
Julian przyszedł na świat w 38 tc, ważył 2950, miał 51cm i dostał 10 punktów :D Był cudowny! Przywieźli go kilkanaście minut później umytego i pachnącego :) Odruch ssania miał niczym pijawka :D
Moja dr cieszyła się jak dziecko że mało co się pomyliła z wagą i że tak szybko poszło, położne powiedziały że jestem stworzona do rodzenia za co serdecznie dziękuję- jak na razie nie planuję tego szybko powtarzać!

Co do opieki- położne były naprawdę wspaniałe, cały czas mówiły że świetnie mi idzie, chwaliły i dodawały otuchy, instruowały co robić, jestem i byłam bardzo zadowolona! Mąż- masował plecy, kręgosłup (bóle z krzyża), okładał mokrym ręcznikiem, spełniał każdą prośbę i trzymał za rękę- jestem mu niezwykle za to wdzięczna, gdyby nie on na pewno nie byłabym tak zmobilizowana do tego wyczynu :) Po wszystkim powiedział że jestem Rambo bo on by tego nie przeżył :D

Całość trwała 6.40h -> szybko i dość sprawnie, bolało bardzo ale nie było aż tak strasznie jak to sobie prędzej wyobrażałam. Na pewno gdyby poród trwał dłużej byłoby duużo gorzej. Powiem tylko że warto było- teraz jesteśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie -mamy cudownego synka :D
 
Ostatnia edycja:
To ja też opiszę swój porodowy dzień, a w zasadzie noco-poranek :)
Termin miałam na 24.06. Rano poszłam do szpitala na KTG, które nic nie wykazało. Kazali przyjść za 4 dni. Popołudniu pojechaliśmy jeszcze z mężem na zakupy - kupiłam sobie truskawki, bób, ogóreczki kiszone - chciałam się najeść na zapas, póki jeszcze mogę. Z truskawek zrobiłam tarte z galaretką, która miała być na drugi dzień do kawki, bób też miałam gotować na drugi dzień - i niestety nic z tego nie wyszło. O północy obudził mnie ból brzucha. Poszłam do łazienki na siuśki, wróciłam do łóżka, ale nie mogłam zasnąc, bo w każdej pozycji czułam ból brzucha. Nie przejęłam się tym zbytnio, bo brzuch pobolewał mnie przez ostatnie 2 wieczory. Udało mi się jakoś zasnąć, ale obudziłam się po ok. 25 minutach i już wiedziałam, że ten ból brzucha jest inny niż ten z ostatnich dni. To był taki ból narastający i potem znikał. A więc to są skurcze pomyślałam! Teraz już wiem, czemu wszyscy mówią, że nie można ich przegapić - boli jak cholera! Zaczęłam chodzić po mieszkaniu, poszłam pod prysznic - ciepła woda pomogła, ale i przyspieszyła skurcze. Z 25 minut przerwy zrobiło się 15. Momentami tak bolało, że nie mogłam zrobić kroku. Zrobiłam sobie herbatę, poszłam jeszcze raz pod prysznic. Mąż się obudził i jak zobaczył mnie w wannie i dowiedział się, że skurcze są co 10-12 minut to rozkazał wyjazd do szpitala. Ja bym jeszcze poczekała w domu chwilę, ale M był w minutę gotowy, kazał mi się zbierać, wziął jeszcze psa na spacer ( o 3 nad ranem! :) i pojechaliśmy. Ok, 3:30 przyjęli nas na IP. Lekarz, który mnie badał stwiedził: "Coś tu się zaczyna dziać" - potem dowiedziałam się, że miałam już rozwarcie na 4 cm. Kazali się przebrać, podpisać mnóstwo papierów, oddać wyniki badań, odpowiedzieć na milion pytań - skurcze w między czasie się nasilały i momentami ciężko było mi odpowiadać na pytania. Potem wysłali mnie na górę, gdzie położna przygotowała mnie do porodu - zrobiła lewatywę, której trochę się obawiałam, ale okazało się, że to wcale nie boli. Jest może troszeczkę nieprzyjemne i tyle. W między czasie przygotowali nam sale do porodu rodzinnego. O 7 była zmiana lekarzy i położnych. Dla mnie trochę na niekorzyść, bo ta pierwsza położna była super babką, ta która przyszła potem była trochę 'surowa' jak to M stwierdził.
Pod prysznic już nie szłam, kazali mi chodzić po pokoju albo posiedzieć na piłce. W między czasie założyli mi wenflon i przygotowali kroplówkę. Przyszła też jakaś lekarka, która zapytała się, czy wyraziłabym zgodę, aby na moim przykładzie studentka położnictwa zdawała egzamin. Zapytałam sie, co ona miałaby robić. Jak się dowiedziałam, że tylko asystować położnej to powiedziałam, że ok, zresztą tak mnie już bolało, że było mi wszystko jedno...
Posiedziałam na piłce - było trochę lepiej, ale skurcze miałam już co 2-3 minuty i bolały jak cholera! M. poszedł po położną, żeby mi dali znieczulenie. Och, jaka to była ulga! Choć obawiałam się trochę wkłuwania, to jednak samo zakładanie nic nie bolało. W pokoju została z nami studentka i jej 'przełożona'. Cały czas ze mną rozmawiały, zagadywały. W pewnym momencie 'przełożona' zerknęła na KTG i wybiegła na korytarz wołając lekarzy. Okazało się, że małej spadło tętno do 50! Od razu podpięli mi tlen, kazali przekręcić się na lewy bok i wszyscy zaczęli wpatrywać się w KTG jak w obraz. W pokoju zapadła cisza, M. miał przerażenie w oczach, ja już oczami wyobraźni widziałam jak biorą mnie na cesarkę, czego nie chciałam za żadne skarby! Kazali mi długo i głęboko oddychać i po chwili tętno małej wróciło do normy. Wszyscy odsapnęli, ja chyba najbardziej! Podobno po znieczuleniu tak się czasem dzieje. Na szczęście na strachu się w moim przypadku skończyło.
Znieczulenie założyli mi ok. 7 i działało przez ok. 2 godziny. W między czasie położna przychodziła i sprawdzała rozwarcie. Po 9 jak znieczulenie zaczęło puszczać, to stwierdziła że jest pełne rozwarcie i wszyscy się mają przygotować do porodu. W pokoju nagle znalazło się chyba z 8 osób - potem się okazało, że wśród nich był pediatra i jacyś inni lekarze plus położne. Gdzieś od 9:30 zaczęła się ostatnia faza porodu, położna mi pomagała przy oddychaniu, choć momentami jak mi mówiła 'jeszcze jeszcze' to myślałam, że ją uduszę bo już nie miałam powietrza, a ona kazała mi jeszcze przeć! :) Szkoda, że mnie nie informowała o tym czy widać już główkę, czy nie, bo może inaczej by to wszystko było, a tak to dopiero jak M. powiedział, że widzi główkę to się zmobilizowałam i za jednym parciem mała wyskoczyła na świat :) Miałam dużo płynów i mała się w zasadzie wyślizgnęła i nie musiała się jakoś specjalnie przeciskać. Dzięki temu nie była pomarszczona, nie miała też żadnych siniaczków.
Poród podobno książkowy i szybki, aczkolwiek dla mnie bolesny. Nie obeszło się bez nacięcia i szycia. W trakcie szycia musieli mnie drugi raz znieczulić, bo znieczulenie już kompletnie przestało działać i czułam każde dotknięcie krocza, nie mówiąc już o wbijanej igle. Zszywały mnie razem położna i studentka. Nie spodziewałam się studentki w akcji i potem zastanawiałam się, czy aby dobrze mnie zszyła, skoro ja po porodzie ledwo na jednym półdupku siedziałam, a laska leżąca obok na łóżku i też pozszywana siadała całą dupką :) Ale okazało się, że wszystko jest ok i po tygodniu ja też już mogłam normalnie usiąść na krześle.

I potwierdzę to co wszystkie dziewczyny mówią, że jak się dostanie bobaska na brzuch, to o bólu się zapomina :) A jak się bąbel dossie do cyca to już wogóle jest super :)
Mała urodziła się o godz. 10:10, 3.275 kg, 54 cm.
 
Ostatnia edycja:
nareszcie mam chwilkę ... to i ja się podzielę wrażeniami ...

termin miałam na 27.06.

09.06 rano pojechałam na badania z krwii, później warzywniak (byłam za wcześnie i Pani nie chciała sprzedać mi truskawek - więc się w domku popłakałam (hormony???? ;):):), miałam podjechać po nie później ale był upał, nogi po raz pierwszy spuchły jak balony więc siedziałam w domu ... i odpoczywałam.
zrobiłam obiad dla męża ;)
zjedliśmy jak wrócił i poszliśmy na 1,5 godzinną drzemkę ... mieliśmy później wstać i coś porobić w domu ...
obudziłam się po jakiejś godzinie (20:30) i wstając z łóżka coś mi pociekło ... myślę ... siku, słyszałam, że można nie trzymać czasem a wysiłek wstania z łóżka był więc tylko zmieniłam wkładkę i wracam budzić męża ... dwa kroki w łazience a tu znów coś pociekło ... zaglądam - różowe ... czyżby wody? ale to jeszcze za wcześnie ... zmieniłam wkładkę na podpaskę i idę do męża ... ledwo doszłam do pokoju a tu znów coś czuję ciepłego ... zaglądam :szok: CZOP!!! Rany, to już??????
Budzę męża i do niego mówię, że chyba do szpitala jedziemy - a on "po co?" a ja "bo ja chyba rodzę... wody mi odeszły - sam zobacz" - po analizie (i kolejnych mokrych podpaskach) doszliśmy do wniosku, że jedziemy. szybkie dopakowywanie torby rzeczami dla Natalki i w drogę, oczywiście pusty bak więc po drodze na stację ... oczywiście kolejka jak nigdy a ja obdzwaniam mamę, przyjaciółkę ...
o 22:30 byliśmy na Izbie Przyjęć - wodami zalałam fotel i pół podłogi :baffled:, położna stwierdziła, że to nic - posprzątają, pod KTG a tam ZERO czynności skurczowej - czyli NIE rodzę, no ale że wody odeszły to na porodówkę.
Tam czekała już na nas nasza położna, "rozgościliśmy się" w sali i do dzieła. Lekarka chciała czekać 6 godzin na rozpoczęcie akcji ale z położną uzgodniłyśmy, że lecimy z oxy ... rodzić w samo południe w te upały :no: ...
no i się zaczęło ... skurcze coraz silniejsze odczuwałam, na KTG nic, po około 2 godzinach mojego cierpienia i wspaniałej pomocy mojego męża (przytulania, masowania i po prostu bycia ze mną) - położna wsadziła mnie do wanny :-), lepiej było ale i tak okropnie bolało ... niestety na znieczulenie musieliśmy jeszcze poczekać ... wreszcie około 3 przyszedł anestezjolog i założył znieczulenie ... bóle sobie powoli odchodziły, ja z uśmiechem na twarzy wypoczywałam no i tak po cichu myślałam, że już tak będzie :-), o naiwna!!!
nagle, około 4 zaczeły sie skurcze parte ... nie często ale były ... położna mówi - no to rodzimy! gdzieś zniknęła na chwilę i za chwilę w tej naszej salce z 8 osób się pojawiło ... o 4.20 skurcze były juz konkretne i nagle słyszę: "widzę główkę" mój mąż potwierdził, że widzi ... 4 skurcze, gdzie kazała przeć po 3-4 razy i o 4.40 Natalcia pojawiła sie na świecie ...
położyli mi Ją na brzuchu pod koszulą, taką maleńką (2770) i całą w tej mazi ... a Ona tak się przytuliła mocno i popatrzyła się na mnie tymi maleńkimi oczkami ... i to była dla mnie ta chwila, gdzie poczułam się najszczęśliwszą osobą na świecie, zakochaną bez pamięci w tej maleńkiej istotce i od razu zapomniałam tez o bólu ...
1,5 godziny tak sobie leżałyśmy razem, mężuś przy nas, potem małą wzieli do mycia, ważenia, mierzenia itd. i za chwilkę przynieśli do cycusia ...

dzięki swojej położnej nie pękłam i mnie też nie nacinali (choć lekarka chciała :wściekła/y:), położna ochroniła krocze czyli z tego wynika, że można tylko trzeba przynajmniej chcieć i spróbować ...
Natalcia wychodziła z rączką przy główce miałam więc tylko jakieś wewnętrzne otarcia śluzówki ;) 2 szwy ...

bolało bardzo, były momenty, ze myślałam, ze zejdę z bólu albo że nie dam już rady dalej przeć .... ale to maleństwo wynagradza wszelkie bóle i trudy porodu ;)

miałam też trochę szczęścia, że bo poród trwał krótko a ja byłam gotowa sama pójść na salę po porodzie ... ;) kobitki sie pytały czy ja naprawdę przed chwilą urodziłam ... :-D:-D:-D

życzę wszystkim takiego porodu, w miłej atmosferze i właściwie bez szwanku dla zdrowia ;)

PS. zapomniałam dodać, że Natalka urodziła się 10.06. o 4.40 - jako prezent na naszą 4 rocznicę ślubu!!! Chba nas bardzo kocha, że nam taki prezent zrobiła ... ;)
 
Ostatnia edycja:
Witajcie to i ja opiszę ten pamiętny dzień w moim życiu.....

Termin miałam na 17 ale oczywiście cisza....marudzenie na forum itp, itd;)

W końcu nadszedł ten dzień-24 czerwca pojechałam do szpitala ok 20.00 juz o 18 zadzwoniłam po męża żeby zjeżdzał z pracy...przyjechal o 20 byliśmy na Izbie Przyjęć;)
Najpierw KTG niby skurczy nie ma więc badanie, a ja czuję, że są bo boli cholernie...Rozwarcie jest i postępuję dr Rakowska pyta zostaje Pani czy wraca Pani do domu z racji tego, że mam 200m ale jest jedno "ALE" dzisiaj Pani wróci do nas a może nie być już miejsc bo mamy ostatnie łóżko więc skierujemy Panią do Milicza;)
Poszłam na korytarz ze łzami w oczach radzić się męża...podjęliśmy decyzję wolę leżeć 200m od domu niż 30 km z dala od wszystkich!!!!
Poszłam na salę przedporodową...masakra skurcze się nasilają ja chodzę a na sali obok słyszę jak rodzi inna kobieta, co się okazało koleżanka z podstawówki;)A ja wdziałam ją w drzwiach jak rodziła no i słyszałam jak się darła;)
Kiedy zwolniła fotel...ja już nie dawałam rady zwijałam się z bólu..przyszła lekarka i sie pyta czy się nasiliły skurcze mówię, że tak i że nie daję rady....kazała przejść na fotel do badania mówi, że rozwarcie ładnie postępuje ale za słabe skurcze by wypchnąć małą...ja do niej jak za słabe jak nie daję rady;(Więc porozmawiała z położnymi i się pyta czy wyrażam zgodę na kropłówkę...czyli oxy ja mówię, że mi wszystko jedno....podłączyli oxy i się zaczeło disco zwijanie z bólu.....
Więc położna kazała przejść na fotel do rodzenia...jak o 22 się wszystko zaczęło tak o 2 mała była ze mną;)
 
Mam chwilę to napiszę.

W piątek pojechałam do szpitala z racji że byłam przeterminowana 5dni ze skierowaniem od lekarza. Jednak na izbie przyjęć okazało się że nie ma na patologii miejsc i oni mi radzą żebym ze względu na swoją historię lepiej była pod opieką lekarza i zgłosiła się do jakiegoś szpitala we Wrocławiu. Jednak ja za bardzo do tego pomysłu się nie paliłam. Moja teściowa porozmawiała ze swoją ginekolog która pracuje w tamtym szpitalu i ta powiedziała żeby najlepiej czekać w domu na postęp akcji, bo jak się zacznie to mnie przyjmą bez problemu. I tak też zrobiłam, pojechałam do mamy i czekałam.
W nocy z piątku na sobotę o 3 nad ranem zaczęły się skurcze, zaczęłam je notować, okazało się po chwili że są co 5minut. Więc budzę męża i jedziemy:)
Tam na izbie przyjęć KTG, rozwarcie na 5cm, jednak skurcze słabe, a do tego mała nie chce się wstawić główką w kanał rodny, tylko nad nim "lewituje" jak to lekarz określił. Jednak decyzja że zostawiają mnie w szpitalu i idę na salę przedporodową. Tam była już jedna dziewczyna, która właśnie urodziła. Szczerze dalsze godziny to mi się strasznie dłużyły, skurcze coraz silniejsze ale wg położnej nadal za słabe. A mi od kręgosłupa dają:( No ale jakoś przetrzymałam, nawet zwymiotowałam, co wg położnej znaczyło że mała wstawia się w kanał i jest ucisk główki. Ale kolejne badania ginekologiczne wykazują że rozwarcie się powiększa, ale mała nadal nie wstawiona, już jej nie wiele brakuje ale to jeszcze nie to. Tak więc kazali mi się położyć, bo będzie jej się łatwiej wstawić. I tak od jakieś 8 cały czas leżałam, nie mogąc chodzić, bo gdyby nagle odeszły wody płodowe to może wylecieć pępowina, co zagraża życiu dziecka.. przynajmniej tyle z tego w tym amoku zrozumiałam.. Ale nie było mi trzeba żadnego innego argumentu... Ok 14 zdecydowali że zostanę podłączona pod kroplówkę... Gdzieś ok. 15:15 wzięli mnie na blok porodowy i podłączyli pod kroplówkę, założyli że jak się coś zacznie dziać to urodzę bardzo szybko... na szczęście mieli rację... oksytocyny zdążyło polecieć na prawdę bardzo mało, a ja już czuję parte... na KTG skurcze słabe... położna tak na mnie patrzy i się pyta czy czuję już parte?? ze zdziwieniem... Właściwie o ile dobrze pamiętam wystarczyły 4 parte i mała już była z nami:) Ale powiem wam że nie było tak strasznie, bo w sumie niby nacięcie robili mi na szczycie skurczu, a ja je mocno czułam:( No i dali mi małą na ręce.... to był najszczęśliwszy moment w moim życiu, nawet teraz jak o tym piszę to płaczę:))))
A mój mąż zdążył w ostatniej chwili, z racji że nikt na sali nie rodził, to położne pozwoliły mu wejść do mnie na chwilę, ale jak on zdążył dojechać z pracy to właśnie zaczynały się parte, tak więc zdążył na samą końcówkę... Ale był strasznie pomocny bo wycierał mi czoło mokrym ręcznikiem, to była dopiero ulga;) Potem poszli małą zważyć itp mój mąż też tam poszedł i nagle słyszę jak położna do niego mówi, proszę sobie usiąść, wody niech się pan napije. Okazało się że to mój mąż w tej całej akcji zasłabł:)
Ale po tym wszystkim to już nie wierzę w żadne zapisy KTG które niby wykazują skurcze... bo znaczyło by to że urodziłam Natalkę nie mając skurczów porodowych:)
Także poród w książeczce zdrowia małej trwał niby I faza - prawie 6h (niby:p - mi się wydaje że ponad 12h:p) a II - 20minut:)
Coś czuję że mój ssaczek już się wybudza, zaraz pewnie będzie ciamkanie cyca...
 
reklama
to i ja skorzystam z wolnej chwili i co nieco napiszę

w dzień porodu tj. 29.06 o godz.9 miałam umówioną wizytę u ginki w szpitalu na tradycyjne badanie i ktg, ale szłam tam bez przekonania że cokolwiek się zmieniło i zacznie się dziać w najbliższym czasie, okazało sie ku mojemu zaskoczeniu że rozwarcie już dobre ponad 3 cm i skurcze 70-80% ale bardzo nieregularne jeszcze, po rozmowie ustaliłyśmy że wracam do domku bo mam do szpitala jakieś 15 min i mąż juz w domu na urlopie więc tam czekamy na rozwój akcji z zaleceniem dużo spacerowania, na odchodne usłyszałam że dziś a najpóźniej w nocy urodzę. wróciłam grzecznie do domku, po drodze zrobiłam małe zakupy, dopakowałam torby dla siebie i małego i wyszłam na spacer z psem. ok 12 skurcze zaczęły się nasilać, poszłam pod prysznic i nadal czekamy, ok 14 podjeliśmy decyzję że jedziemy do szpitala bo miałam skurcze juz co 5 min. na IP byliśmy przed 15 i moja ginka już powiadomiona czekała tam na nas, oczywiście mnóstwo papierologii i pytań do... ale okazało się że rozwarcie już na dobre 5 cm, jeszcze usg, waga małego ok 3600 i idziemy na porodówkę, tam czas nam mijał bardzo szybko i aktywnie, po zapisie ktg położna- cudowna kobietka wysłała mnie pod prysznic, później spacerki i piłka, masowanie przez męża podczas bóli krzyżowych a w międzyczasie żartowaliśmy sobie z położną, co chwilkę zaglądała do nas pytając czy czegoś nie potrzebujemy czy nie chcę z czegoś przeciwbólowego itp. ok 17 odeszły mi wody i rozwarcie zrobiło się już konkretne ale mały nie chciał się odpowiednio wstawić do kanału rodnego i tutaj zaczęły się małe schody bo musiałam się położyć na lewym boku żeby lepiej mu poszło a to nie było ciekawe podczas bóli, bardzo pomocny okazał się tutaj mój maż, wspierając, podtrzymując, wycierając czoło, podając wodę i mnóstwo innych rzeczy
gdy małemu udało się już odpowiednio ustawić poszło już szybko, kilka partych i był juz na świecie o 17.50, nie powiem bolało ale dzięki położnej udało się ochronić krocze, nie pękłam ani nie byłam nacinana, jedynie drobne otarcie śluzówki i 2 małe kosmetyczne szwy, a jak juz położyli mi synka na brzuchu zapomniałam o całym tym bólu, nawet nie wiem kiedy urodziłam łożysko i miałam zakładane szwy. mały został odśluzowany i wyoglądany przez pediatrę i przystawiony do mojej piersi, pięknie załapał ssanie z cyca i
następne 2 godziny spędziliśmy w trójke, oboje z mążem się aż popłakaliśmy z emocji i radości, to było coś cudownego
później przeniesili nas już na oddział poporodowy, synka zabrali do kąpieli ważenia i badania a ja skoczyłam sobie przy pomocy męża pod prysznic, troszkę byłam obolała ale nie miałam problemu ze wstawaniem ani siedzeniem, a położne dziwiły się czy ja napewno niedawno rodziłam bo poruszałam się bez problemu
czas porodu niecałe 4 godz
 
Do góry