reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówki ****BEZ KOMANTARZY****

To, co jeszcze pamiętam, napiszę. :)
termin miałam na 4 kwietnia i z tą datą otrzymałam skierowanie do szpitala (już wczesniej leżałam dwa razy na patologii ze zwględu na bardzo wysokie cisnienie). Nie spieszyło mi się z zadzwonieniem i umowieniem na przyjscie na patologie, bo pamietałam, jak wynudzilam sie poprzednimi razy (w moim szpitalu nie ma odwiedzin jako takich, tzn, nie wpuszczaja przybyszow na oddział)... Kiedy juz zadzwoniłam, ordynator wpisał mnie na piątek, 12go kwietnia. A tu niespodzianka, 11go, o godzinie 5 rano obudzil mnie skurcz... Nie był bolesny, delikatny... Myslalam, ze to przepowiadajacy, choc mialam nadzieje, ze jednak porod sie zaczyna... i tak myslalam do godz 13, mimo, że skurcze coraz bardziej bolaly i byly czestsze... Po 13 poszlam na spacer z siostra, zadzwonilam tez do poloznej, czy to mozliwe, że to juz?! Kazała szykowac sie do szpitala, bo moj wybrany szpital oddalone=y jest od mojego miejsca zamieszkania jakies 50km... O godzinie 15,30 zostalam przyjeta na porodówkę z 5cm rozwarciem... pecherza juz nie mialam... nawet nie wiem od kiedy go nie mialam, bo przez ostatnie 3 misiace ciazy chodzilam z wkladka, miałam uplawy... musial kiedys peknac tak,ze wody sie saczyly/(o drrodze do szpitala nie bede wspominac... mojej mamie uszy wiedly, miałam skurcze krzyzowe). Po wszelkich foralnosciach trafilam na sale porodowa, ale wolalam lazic po korytarzu i lapac sie barierek... katusze przezywalam przy ktg, musieli monitorowac tetno maluszka (cisnienie) i ciagle istnialo prawdopodobienstwo cc, dlatego nie kazaly mi pic za duzo wody. To bylo najgorsze... samo lezenie, to byla meka... darlam sie, wyzywalam, nie chcialam wspolpracowac... polozna w koncu zlitowala sie nade mna i wstalam, podlaczona bylam do ktg, ale moglam lazic dokad siegal kabel. Pokazala mi, jak sie obsluguje pilke, nie pasowalo mi, w koncu sama odkrylam najlepsza pozycje dla mnie - przy skurczach kucalam i trzymalam sie mocno uchwytow przy lozku porodowym... polozna zalapala i pozwolila mi dlugi czas tak dzialac, nawet starac sie przec przy kucaniu... od czasu do czasu kazala wskakiwac na lozko, zeby sprawdzic rozwarcie, a o 21.10 powiedziala, ze rodzimy. zjawila sie pani doktor, z ktora sie posmialysmy, ze w koncu zaczelam wspolpracowac, bo poczatki byly straszne... o 21.30 urodzil sie ksawery, pani doktor troche mi pomogla, nacisnela na brzuch i chwala jej za to, bo pewnie troche jeszcze by to trwalo, a ja tracilam sily... W ciagu dnia zjadlam tylko sniadanko (myslac o mozliwosci cc w razie jakby bylo cos nie tak z maluszkiem)... bylam wypompowana, ale szczesliwa :) polozna polozyla mi maluszka na brzuszku na chwile, po czym zabrano go na oddzial noworodkowy, a mi pozostalo urodzenie lozyska. bylam tak z siebie zadowolona, ze poprosilam, zeby mi to lozysko pokazaly :) nawet wytlumaczyly, co i jak. pozniej zostalam zszyta i zabrali mnie na sale poporodowa, gdzie napisalam smska do najblizszych i zdrzemnelam sie godzinke. po godzince przyniesli mi malego i zabrali na oddzial. :) Wstalam z lozka dopiero na drugi dzien popoludniu, tak mi sie krecilo w glowie... :)
Z pobytu w szpitalu najbardziej pamietam placz, ze musze jeszcze dzien/dwa zostac, bo zoltaczka i moja rozpacz, bo nie wiem, jak karmic... na szczescie panie polozne/pielegnairki byly tak pomocne, ze dalam rade... z nakladkami, ale Ksawery sie najadal, najwazniejsze. :)

Po dwoch miesiacach sporo pamietam :D
 
reklama
czytam te wasze opisy i płaczę ze wzruszenia...

u mnie było trochę jak na filmie - w piątek umówiona byłam z koleżanką na kawę, połaziłyśmy trochę po sklepach, wróciłam do domu, posprzątałam i zrobiłam obiad. w mojej głowie było wiele emocji i refleksji związanych z tym że dokładnie rok temu żegnałam się z Kruszyną... jak M wrócił z pracy i zaproponował pojechanie do sklepu to wspomniałam że moglibyśmy przy okazji po materacyk dla małej pojechać żeby sie trochę wywietrzył (przypominam że kącik małej wciąż był nie skończony). wróciliśmy i umówiliśmy się z kumplem na niedzielę, kilka razy bolał mnie brzuch aż M pytał co się tak krzywię a ja mu na to że skurcze przepowiadające zaczynają być nieprzyjemne, znalazłam sobie na wieczór film o 19:30 łyknęłam żelazo, o 20 poszłam robić kolację a mi coś cieknie... myślałam że dopadło mnie nietrzymanie moczu, ale po walce w łazience i kilku komletach bielizny kompletnie zmoczonych postanowiłam zbadać ciecz organoleptycznie i doszłam do wniosku że to raczej nie mocz.
dodać należy że moim ulubionym miejscem w ostatnich tygodniach ciąży był wymarzony ukochany fotel.
poszłam do M i mówię że wody mi odeszły i chyba rodzę :-D a on pytającym wzrokiem na mnie i mówi ok... zjadłam kanapkę, spakowałam do końca torbę (z tym też się nie śpieszyłam) i pojechaliśmy...
sala rodzinna była niewielka ale z łazienką z prysznicem, z fotelem dla M. moje skurcze nawet jeśli były to minęły, podpieli mnie pod KTG gdzie musiałam wytrzymać prawie godzinę bo zdarzała się małej trachikardia. potem mnie odpieli i mogłam robić co chciałam więc skakałam na piłce głównie. i gadaliśmy. żartowaliśmy że cudem fotel ocalal i ze materac kupilismy... a surcze, choc nieregularne sie nasilały... połozna przychodzila co jakis czs badala rozwarcie i serduszko małej... o 4 obwiescila 6 cm i spytala o znieczulenie... ja że chcę ZZO a nie dolargon, ona żebyśmy się zastanowili bo akcja strasznie nieregularna i że może się zatrzymać przy ZZO i że mamy 10 min. na decyzje... a ja nie byłam w stanie nawet myśleć o tym, że akcja się jeszcze wydłuży bo już mi się chciało okropnie spać, i dokuczał mi glód... zdecydowaliśmy sie na dolargon - ok. 6 mieliśmy pełne rozwarcie i pierwsze parte skurcze, główka była jeszcze wysoko więc ułożyła mnie na boku i zabroniła przeć. pomiędzy skurczami przysypiałam, na szczycie maltretowałam M rękę o 6.22 poczułam jak maleńka wyślizguje się (niebywałe uczucie jak mija ucisk i czujesz jak Twoje dziecko wychodzi na świat). nie słyszałam płaczu więc się zaniepokoiłam ale M mnie uspokoił że jest wszystko ok tylko mała była owinięta pępowiną i trzeba powolutku ją rozplątać. Chwilę potem Marysia kwiląc przytuliła się do mnie... to była najpiękniejsza chwila...
potem ją wzieli, ja urodziłam łożysko, rzeźnik mnie zszył (najgorszy moment całego porodu), Mania wróciła do nas i spędziliśmy dwie godzinki razem...
potem ją zabrali a mnie przewieźli na poporodową salę - miałam dla siebie czas do 14, po obiedzie przywieźli Manie i już została...

były w porodzie i obsłudze rzeczy które budziły moją wątpliwość (np. to że przy partych położna poszła do innego porodu i wróciła jak się skończył a ja czekałam pełna lęku czy zdąży wrócić) ale i tak uważam że była to piękna noc. bolało, ale nie tak żeby wariować, trwało długo, ale mogło dłużej, nasza córka urodziła się zdrowa i miała dobrą opiekę...
 
Do góry