reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

opowieści z porodówki

reklama
To i ja opiszę swój poród, choć za bardzo nie ma czego opisywać bo miałam cesarkę, ale zacznijmy od początku:
13 maja (piątek 13-stego) miałam wizytę u mojej ginki, która po badaniu stwierdziła, że naturalnie to ja nie urodzę, bo jestem zbyt wąska i bardzo bym popękała, a dziecko przeżyłoby ogromny szok. Z usg wychodziło, że malutki będzie ważył nie więcej niż 2,5kg. No więc skierowanie do szpitala na poniedziałek (16.05), żeby w razie czego zdażyli mnie przygotowac do cesarki. W poniedziałek koło 10 stawiam się na IP z całą obstawą - mój M., teściowa i kuzynka M. Na izbie od razu pod KTG i w międzyczasie odpowiadanie na setki pytań. Pielęgniarki wypełniały papierki, później poproszono mnie o złożenie kilku autografów, które miały świadczyć o tym, że zgadzam się na cewnik, wenflon i inne pierdółki. Jeszcze podczas KTG przyszedł lekarz w szampańskim nastroju, więc pożartowaliśmy trochę i zabrał mnie na badanie, po którym stwierdził, że rozwarcia brak, szyjka skrócona do 1,5cm i że on by jednak spróbował rodzić naturalnie, bo brzuszka nie mam aż tak dużego, więc dzidziuś pewnie malutki, a główeczka już bardzo nisko. Ja spanikowałam (pamiętając słowa mojej ginki z piątkowej wizyty), ale mówię trudno - co ma być to będzie W drodze na USG zwerbowała mnie pielęgniarka z pojemniczkiem na mocz i w celu wyssania ze mnie krwi do badań Poszłam więc to WC zrobiłąm co trzeba, pobrali mi krew i idziemy na USG. Z USG wychodzi że Maluch waży około 2,5kg, choć lekarzowi źle było go mierzyć, bo jakoś niefortunnie się ustawił, dalej gabinet obok i EKG. Dostałam wynik do ręki zaniosłam go pielęgniarkom, dostałam karte ruchów płodu do wypełniania i kartkę z informacją o możliwościach znieczulenia do CC. Dalej na porodówce mierzenie, czy jednak nie dam rady urodzić SN, ale okazało się, że faktycznie nie jest za dobrze z tymi moimi rozmiarami, jednak decyzja o CC jeszcze nie zapadła. Ide sobie leżeć na salę, mijają godziny a ja dalej nie wiem nic a nic, a ta niepewność jest najgorsza. W tym czasie przychodzą pielęgniarki, słuchają serduszka Maluszka, co 2h wołają na porodówkę na KTG i tak mija mi cały dzień. Na wieczornej wizycie nie dowiaduję się niczego, bo moja ginka dopiero rano przychodzi na dyżur. No i we wtorek na porannej wizycie w końcu zostaje ustalone, że następnego dnia około 12 będę mieć CC. Jestem bardzo szcześliwa i spokojna o Maleństwo, choć samej cesarki się boję...Tego dnia CC mają dwie dziewczyny, w tym jednak, która rodziła od soboty, aż w końcu Małemu zaczęło zanikać tętno i zlitowali się i zrobili jej CC Ku zdziwieniiu na KTG zapisują się silne skurcze, których ja nie czuję, może tylko tak mnie coś ciśnie, tak uwiera, nic więcej, ale brzuchol twardnieje, skurcze coraz silniejsze, więc szpikowali mnie nospą cobym nie urodziła wcześniej i wytrzymała do jutra.. Nadeszła upragniona środa od rana nie mogłam się już doczekać spotkania z moim Maleństwem. Przed CC przyszła do mnie cała pielgrzymka - mama, teściowa, mąż i wszyscy czekali na narodziny nowego członka rodziny. Zawołali mnie na porodówkę, gdzie cały czas był ze mna M., podłączyli pod jedną kroplówkę, potem kolejną, założyli cewnik, jeszcze szybkie KTG, wszystko ok i jedziemy na salę operacyjną, gdzie bardzo miły pan anestezjolog, okropny dowcipniś w międzyczasie rozśmieszania mnie ładnie podał mi zzo i szybko kazał się położyć. Przyszli lekarze (w tym moja ginka, co wpłynęło pozytywnie na mój nastrój) i zaczęła się CC. O 12.50 na świat przyszedł Jakubek i z miejsca osiusiał Panią doktor :) Na sali panowała bardzo luźna atmosfera wszyscy żartowali i śmiali się. Malutkiego osuszyli i dali mi do przytulenia, cudowna chwila. Zaraz po tym zapakowali go do inkubatorka i zawieźli do mierzenia i ważenia, a lekarze dalej zajmowali się mną. Po chwili przyszedł lekarz od noworodków i oznajmił, że synek waży 3230g i mierzy 53cm, co u wszystkich spowodowało ogromny szok, jak to możliwe, żebym urodziła tak duże (jak na mnie) dziecko. Lekarka mówi, że z czymś takim jeszcze się nie spotkała ( mam 148cm wzrostu). Ja powiedziałam tylko "o jezu" ( o mało nie zemdlałam z wrażenia) i dziękowałam Bogu, że nie kazali mi rodzić siłami natury, bo nie wiem co by było... Po jakichś 30 minutach byłam już pocerowana i przewieźli mnie na salę. Było mi okropnie zimno czułam jakbym zamarzała. Pookrywali mnie kocami i wlewali we mnie litry kroplówek....Kiedy już trochę doszłam do siebie przywieźli mi mojego najcudowniejszego Skarba i tuliliśmy się do północy po czym zabrali mi go i kazali się przespać. Bez wątpienia to był najszczęśliwszy dzień w moim życiu.
 
No to może w końcu i ja skrobnę coś o swoim porodzie:-) Chociaż miałyście część relacji na gorąco dzięki uprzejmości Hope :)
Kamcia czekałam tak długo z opisem żeby to najgorsze zapomnieć, a teraz to już nie pamiętam, że rodziłam :-DChociaż jak widzę kobitki w ciąży to im współczuję :sorry:
Wszystko zaczęło się tak…
Po czwartej rano obudziłam się standardowo na siusiu. Dochodząc do łazienki poczułam że coś mi pociekło po nogach. Siadłam szybko na kibelek zrobiłam co trzeba i zaczęłam się zastanawiać nad tym co się stało „aż tak mocnego parcia nie miałam, żeby popuścić ale może jednak”. Zmieniłam piżamę i powędrowałam do łóżka. Leżąc już niespokojnie zaczęłam odpędzać myśli,że mogły to być wody bo przecież czop mi nie odszedł , żadnego pyknięcia nie było no a zresztą to jeszcze za szybko! Leżąc tak poczułam, że znowu coś ze mnie wycieka. Wstałam szybko ( czyt. jak wieloryb może szybko wstawać z łóżka:-) ) i pognałam do łazienki cały czas czekając na „pstryk” którego nie było, a po nogach cały czas ciekło. Nie oszukując się dalej wzięłam telefon i zadzwoniłam do M bo był w pracy na nocce i miał jeszcze dniówkę pociągnąć. Czubek nie zjażył ,że coś się dzieje i gadał ze mną w najlepsze. Dopiero jak mu powiedziałam o cieknących wodach zaczął panikować. Oczywiście na dniówce nie został i w domu był w ciągu 20 minut. Ja w między czasie dla pewności zadzwoniłam do mamy (zrobiłam jej przedwczesną pobudkę) żeby się bardziej upewnić i uspokoić. Kazała mi na spokojnie zjeść śniadanie spakować się i dopiero jechać do szpitala skoro nie mam żadnych skurczy i nic niepokojącego się nie dzieje. No to przyszła pora na spakowanie torby, bo przecież miałam jeszcze tyle czasu do porodu i tego nie zrobiłam. Wrzuciłam do torby to co uważałam za potrzebne no i po 7mej wystartowaliśmy do szpitala po drodze zawożąc piesa do „teściów”.
O dziwo na IP nie było tłoku i zajęli się mną od razu. Pielęgniarka podłączyła mnie pod KTG i nawet miła była bo kilka razy miałam z nią styczność i była bleeee! Na KTG skurcze się zapisywały chociaż ja ich zbytnio nie czułam. Potem zlazła z oddziału pani doktor i po badaniu i kontrolnym USG stwierdziła, że jeszcze długa droga przede mną bo zero rozwarcia główka jeszcze wysoko. A! I wagę młodego określiła na 3500-3600g. Kazała mi się od razu przebrać w piżamkę i jak załatwię formalności na IP to mam podejść na górę. Miła pani pielęgniarka powiedziała mi gdzie mam co wpisywać potem zaproponowała lewatywkę no i jak już było po wszystkim wystartowaliśmy na górę. Od razu na porodówkę nas zabrali. Położna, która mi się trafiła była super:) Powiedziała co i jak podłączyła pod KTG i kazała leżeć. No to leżałam. Fajnie było, kręciliśmy sobie z M bekę ze wszystkiego (za oknem miałam robotników na rusztowaniu). W międzyczasie odpowiadałam na smski koleżanek z forum:-) i nawijałam przez tel. Do czasu aż przyszła pani doktor i podczas badania włożyła mi rękę w moją obolałą muszelkę i zaczęła mi wody upuszczać. Szok! Co za ból!!! Myślałam, że ją pogryzę, ale ona powiedziała że po tym powinno szybciej pójść. No i tu się już zaczęło…skurcze mocniejsze i bardziej bolesne. Do tego podłączyli mi OXY więc już mi całkiem do śmiechu nie było. Około 15tej pozwolono mi wstać z wyrka i iść pod prysznic. Poczułam ulgę, że w końcu mogę się ruszyć i ta ohydna kroplówka się skończyła. Pod prysznicem było super. Postałam tam pół godziny a M polewał mnie i masował plecki. Niestety miałam bóle krzyżowe.:( Po powrocie na porodówkę dostałam zastrzyk niby przeciwbólowy ale także miał pomóc w rozwoju akcji bo powoli to szło – rozwarcie tylko na 3cm. Do tego kolejną OXY mi podłączyli! A już się cieszyłam, że męczarnie mam za sobą ( i to myślała kobieta na porodówce- blondynka). Trochę poleżałam trochę pogibałam się na piłce i śmigałam wokół łóżka oczywiście cały czas pod KTG podłączona. Po 17tej znowu wylądowałam pod prysznicem ale długo nie wytrzymałam bo skurcze były nie do zniesienia. Od tej pory pamiętam wszystko jak przez mgłę. Nie pozwalałam M odchodzić ode mnie nawet na krok. Skurcze były bolesne i nie chciały ustępować, nawet oddychanie nie pomagało. Pamiętam, że co chwilę odzywały się moje telefony, ale ja nie byłam w stanie odbierać i odpisywać na smsy. M też nie miał tej możliwości bo cały czas trzymał mnie za ręce. Raz odebrał a mnie w tym czasie skurcz złapał i darłam się, koleś się wystraszył po drugiej stronie i szybko się rozłączył :D Około 18tej przyszły skurcze parte ale zabroniono mi przeć bo miałam niepełne rozwarcie. W końcu po moich jękach i krzykach położna pozwoliła mi spróbować. No i tak parłam raz, drugi trzeci i nic z tego nie wychodziło. O 19tej zmieniły się położne a ja dalej w dwupaku. Też bardzo sympatyczna kobitka mi się trafiła. No i dalej akcja parcie. M mi pomagał , pilnował, żebym oddychała podawał wodę i trzymał za ręce. A ja się męczyłam i błagałam o CC. Nie wiem ile tych partych miałam ale po nacięciu (które czułam) i pomocy położnej o 19:58 na świecie pojawił się mój synek:):):) Od razu położyli mi go na brzuszku. Był taki słodki, malutki i bezbronny. Nic innego już się wtedy dla mnie nie liczyło. Byliśmy tylko on i jaJ Łzy szczęścia cisnęły się do oczu a na piersi moja mała istotka dawała znaki o sobie J Niestety nie miałam go dwóch godzin bo złapała mnie trzęsiawka nad którą nie mogłam zapanować i kazałam małego zabrać, żeby mi czasem nie spadł i żeby sobie źle od samego początku mamuśki nie kojarzył:) Łożysko urodziłam bardzo szybko. Jak się już zabierali do zszycia okazało się, że bardzo krwawię i po głębszych oględzinach stwierdzili że popękałam i trzeba mnie będzie zszyć pod pełną narkozą. Poczekaliśmy na anestezjologa no i …. no i obudziłam się już po wszystkim strasznie obolałą, ale szczęśliwa!!:)
Moje szczęście przyszło na świat 14.04.2011r o godzinie 19:58 z wagą 3900g i 56cm :)
Dziękuję M że był ze mną bo bez jego pomocy nie dałabym rady.
 
Jeszcze ja nie wypowiadałam się w tym temacie:-)
Zacznę od tego, że byłam już przeterminowana ;-) i musiałam co dwa dni stawiać się na ktg. Musiałam urodzić w zbliżający się weekend bo chciałam bardzo, żeby się naturalnie zaczęło, jeżeli jednak by się nie zaczęło to miałam się stawić we wtorek do szpitala na wywoływanie. Mieli mi wkładać jakiś cewnik Foleya na rozwarcie. Ale na szczęście zastosowane przeze mnie zabiegi :-)zacząwszy od sprzątania całego domu z pucowanie łazienki włącznie skończywszy na intensywnym koszeniu trawy pomogły i lekkie skurczybyki :tak:zaczęły mnie łapać tuż przed ktg i ładnie się na ktg zarysowały, ale niestety były mega nieregularne i zbyt słabe, odesłali mnie do domu. Jeszcze skoczyliśmy z małżem po lekkie zakupy do hipermarketu skurcze cały czas były. Przechodziłam z takimi skurczami całą sobotę i noc. Chociaż w nocy zaczęło się coś podkręcać to znaczy skurcze przybierały na intensywności. Około 5 nad ranem skurcze dalej były nie ustępowały więc poszłam do wanny, na szczęście w wannie nic nie przeszło odczuwałam coraz silniejsze skurcze takie krzyżowe, ale niestety nadal nieregularne. Skurcze były co 3, 5 i co 7 minut. Około 7 łamało mnie już nieźle, mąż przeżywał ,żeby już jechać, ale ja wiedziałam, że z nieregularnymi skurczami to z rodzenia nici, zresztą chciałam spędzić na porodówce jak najkrócej. Poszłam jeszcze raz do wanny w łazience odkryłam, że sączą mi się wody płodowe i skurcze zaczęły być regularne co 5 minut. Wytrzymałam w domu do 9 wzięliśmy torbę i pojechaliśmy. W samochodzie bolało już nieźle. Na izbie młody lekarz stwierdził tylko rozwarcie na 1,5 palca :confused2: , ale musiał mnie zostawić z powodu sączących się wód. Położyli mnie na przedporodowej i kazali czekać. A ja słysząc te jęki rodzących :no: sądziłam, że już nic gorszego nie może mnie spotkać, ale myliłam się i to bardzo ;-) Niby rozumiałam, że to normalne, ale jakoś psychicznie ciężko było tak siedzieć i czekać i tego słuchać. Dostałam czopek ale nic u mnie nie zdziałał bo już przeczyściło mnie nieźle w domu ;-) Potem przyszła położna zabrała mnie na porodówkę okazało się, ze mam 3 cm rozwarcia. Podłączyła mnie pod Oksy ,bo żeby zwiększyć rozwarcie potrzebowaliśmy silniejszych skurczów takich z macicy a nie tych krzyżowych, które już i tak bolały jak diabli. Ale nic cierpliwie wszystko znosiłam skupiłam się na oddychaniu, położna mówiła, że to bardzo ważne. Gdy miałam 4 cm rozwarcia pozwolili mi iść do takiej wanny z bąbelkami, bardzo fajna sprawa gdyby nie tak bolało, położna kazała mężowi polewać mi brzuch. Tak wytrzymałam w tej wannie godzinkę. Mąż mi teraz powiedział, ze co chwila chciałam iść sprawdzać jak tam moje rozwarcie. Gdy wyszłam z wanny zbadała mnie i powiedziała, że mam 6 cm. Myślę matko dopiero 6 cm a ja już nie daję rady, ale co najważniejsze postęp był. Skurcze były już co minutę i już nie dawałam rady. Nawet mówiłam do męża nie dam rady i nie urodzę , ale ten bardzo mnie wspierał i na każdym skurczu masował mi krzyż, nie powiem pomagało. Mogłam pić wodę na szczęście bo niemiłosiernie mi się chciało pić. Najgorsze było dla mnie jak musiałam się położyć do badania rozwarcia okropna pozycja, najlepiej mi było na skurczach na siedząco lub na stojąco. Miałam już 7 cm i prosiłam położną, żeby mi zrobili cięcie bo nie mogłam wytrzymać z bólu ona do mnie dobrze zrobimy Pani cięcie, ale krocza :-D:-D:-D. Mimo bólu uśmiałam się, następnie poszliśmy pod prysznic. Siedziałam sobie pod prysznicem, mąż polewał mi brzuch a na każdym skurczu ściskałam mu ręce ile sił. Gdy po prysznicu poszliśmy na badanie okazało się, że mam już 9 cm ucieszyłam się bardzo bo to już niedługo do końca, ale mina mi zrzedła kiedy nadeszły skurcze parte, bo nie mogłam jeszcze przeć i musiałam powstrzymywać to była masakra masakry. Ale z 9 cm rach ciach zrobiło się 10 i wtedy położna mówi do mnie no Pani Basiu doczekała się Pani wreszcie rodzimy. Trzy skurcze parte ona do mnie widzę główkę na tym partym Pani się postara i będzie Pani miała dzidzię więc ja choć ból był nie do zniesienia zaparłam się w sobie i prę ile sił, ale niestety na tym skurczu się nie udało:-(, na następnym też niet i potem na jeszcze jednym też nie, po chwili ona mi przykłada to coś do mierzenia tętna malej i okazało się , ze w szybkim tempie tętno spada i w ciągu jednej chwili zjawiło się wkoło mnie około 10 osób. Męża wyprosili, a ja nie wiedziałam co się dzieje. Zbadał mnie lekarz i mówi, że muszą robić cięcie bo mała może się udusić i nie pytając mnie o zdanie przerzucili mnie na stół, szybko gdzieś przewieźli i w błyskawicznym tempie zaczęli podłączać jakieś aparaty. To było okropne bo cały czas miałam skurcze parte, a oni kategorycznie zabronili przeć. Dali mi coś do podpisania i uśpili bo dalej nic nie pamiętam. Gdy mnie wybudzili zobaczyłam męża uradowanego z małą na rękach choć kompletnie nie miałam sił to zapytałam go czy wszystko dobrze powiedział, że tak mała cała i zdrowa. Ważyła 3310 g i mierzyła 54 cm i była taka śliczna <serduszka> Podobno straciłam mnóstwo krwi w ogóle ciężki zabieg . Potem położna mi powiedziała, że normalnie przy cesarkach stosują inne znieczulenie, że jest się świadomym podczas zabiegu, ale u mnie nie było już czasu i zastosowali znieczulenie ogólne. Poleżałam jeszcze jakiś czas nie pamiętam dokładnie ile na porodówce i przewieźli nas na noworodki. Mężowi kazali iść do domu bo było już późno w nocy. Małą położyli obok mnie przytuliłam ją i tak sobie leżałyśmy całą noc. Ja z emocji nie mogłam zasnąć. Byłam zakochana w swoim małym szkrabie choć nie mogłam jej dokładnie obejrzeć bo nie dałam rady się podnieść ani na sekundkę. Na drugi dzień wstać z łóżka i dojść do siebie po cesarce to była tragedia. Chodziłam zgięta wpół jak jakaś staruszka, ale byłam bardzo szczęśliwa, że Mała jest po drugiej stronie brzucha.
Z perspektywy czasu bólu skurczy porodowych nie pamiętam wszystko się zapomina jak się zobaczy dziecko. Zawsze mnie wkurzało jak ktoś tak mi mówił, bo myślałam jak można zapomnieć podobno tak straszny ból, ale teraz sama tak mówię bo można. Ale jak widziałam jak szybko śmigają dziewczyny po porodzie naturalnym to ja miałam problem z wejściem na łóżko po cesarce. Już nigdy przenigdy nie powiem, ze cesarka jest lepsza od porodu naturalnego.
Aha i jeszcze jedno pomoc męża bezcenna - nie dałabym rady bez niego. Mój poród trwał 10 godzin w szpitalu, nie liczę cesarki także dość długi a wsparcie psychiczne męża wielkie. A było ciężko jak słyszałam jak inne dziewczyny na boksach obok mnie szybciochem rodziły, a u mnie nie było końca i ja poddawałam się non stop mówiłam, ze nie dam rady pewnie jak bym mogła to bym dała drapaka gdzie pieprz rośnie;-) , ale mąż wspierał mnie czas i zabraniał mi się poddawać.
Dodam jeszcze na koniec , ze jeszcze chcemy mieć dzieci także chyba nie było tak strasznie :-)
 
reklama
Hej . Ka urodziłam 5 maja. Och jak sobie to wszyatko przypomne...zreszta same ocencie...
Skurcze miałam juz od 3 dni, ale ponieważ zaczeły sie regularnie co 20 min, i miałam paciorkowca, wiec jechalismy z męzem na porodówke.Bardzo młodziutki lekarz po telefonicznej konsultacji z innym lekarzem, zdecydował że mnie przyjmą, aby na czas wtloczyć mi penicylinę (z powodu paciorkowca ) Poczułam sie wtedy bardzo bezpiecznie, i pomyslałam ,że dobrze ze sie jednak zdecydowałam na ten szpital.Trfiłam na patologie.Tak przeleżałam całą noc, mając skurcze co 20-15 minut. O 8 rano, zaczął się obchód, na którym stary wredny lekarz, stwierdził ze mam jechać do domu, ponieważ mam '' jak za oknem'' (25 Km...). Zaraz po obchodzie, będąc w ubikacji, zauważyłam że odpadł mi czop, a skurcze sie radykalnie zmieniły na silne co 7 min. Położna założyła mi ktg , skurcze okazały sie na 70 %, ale lekarz nie raczył mnie zbadac, i kazano mi jechac co domu...No cóz...myślałam wiedzą co robią....w domu po 40 min odeszły mi zielone wody...bardzo sie wtedy wystraszyłam , ale to był pikus w porówniu do strachu jaki czułam jak mój mąz prowadził w drodze do szpitala :).
Wleciałam na sor, mój mąż w tyłe wlókł torbe, a ja kzrzyczałam do kolejki""z drogi, bo ja rodze!!! :) Wkoncu wylądowałam na porodówce, nie stety sama gdyż mojego męża nie chciano wpuscic, a ze zbyt sie nie wyrywał, zostałam sama :(
Okazało sie że powodem zielnych wód było odklejanie się łóżyska, wiec podano mi kroplówkę z oksytocyną.Lezałam przypięta pasami ktg, na jednym boku, całkiem sama, bo położne stwierdziły że to mój drugi poród więc wiem co i jak. Nie było mowy o żadnym prysznicu, piłce, nawet wstac nie mogłam.Wołałam połozne, zmyslajac ze chce mi sie wymiotowac, przyniosła mi miseczke i poszła... O 19:00 lekarz zbadał mnie, i stwierdził ze jeszcze ho ho. Zachciało mi sie do ubikacii wiec mnie odpieli.Siedzac na kibelku poczułam ze chce mi sie no wiecie, grubsza sprawe, ale skojarzyłam z pierwszego porodu ze to mogą być skurcze parte, wiec sie powstrzymałam, poszłam , połóżyłam sie na łóżku i wołąm: ja rodzę! a tu nikt nie idzie...Dalej wołam kilka razy , aż w koncu zawołałam K...a ja rodze. Wiec wolnym krokiem, przyszły wać panie, i jedna z nich mówi:'' nie rodzosz tylko kupe robisz" a druga krzyczy, cos ty, zobacz główka wyszła, i raptem wielka panika, zaczęły cos tam składac, podkładać, o 19 ;30 urodziła się moja córeczka. :) Całą zielona, sliczna cudowna.MOJA RADA: NIE BADZCIE PRZY PORODZIE SAME. NAWET JESLI TA OSOBA(NIE ZAWSZE MUSI TO BYC MAZ) JEST OBOK, PERSONEL INACZEJ WAS POTRAKTUJE.
 
Ostatnia edycja:
Do góry