margot
Mamma Mia!
- Dołączył(a)
- 4 Październik 2004
- Postów
- 12 481
Ja wczoraj w nocy, czy dzisiaj w nocy, myślałam, że urodzę. Około północy zaczęły mi się skurcze, naprawdę mocne, i trwające po 2-4 minuty, mniej więcej co 20 minut. Ogarnęło mnie straszne podniecenie i radość. Wykąpałam się, wyszykowałam. Zaczęłam dopakowywać torbę szpitalną, a skurcze się rozkręcały. Pognało mnie też do kibelka - wyraźnie organizm się oczyszczał. Między pierwszą a drugą byłam bliska tego, żeby dzwonić po brata męża, żeby przyjechali zostać z Bru, jak my udamy się do szpitala. Ale jeszcze się wstrzymywałam - wiedziałam, że jakby co dotrą do nas szybko, a szpital też jest za rogiem. A potem poczułam się głodna i zmęczona, a skurcze były coraz rzadziej. Zrobiłam sobie kanapki. Koło trzeciej już był kompletnie spokój, to położyłam się spać. I koło pół do szóstej zbudziły mnie bóle krzyżowe dla odmiany, ale jakoś je tak na wpół przesypiałam, budząc się jak mocniej bolało. Przyśniło mi się, że wody mi odeszły, ale niestety był to tylko sen.
Odwołałam w każdym razie wizytę w pracy, a niesłusznie, bo koło 9 wszystko ucichło... No, ale przyznam, że boję się w tej sytuacji wsiadać w auto. Pospałam sobie jeszcze do 13, zakładając, że jak mam rodzić to będę chociaż wypoczęta. Tymczasem nie rodzę.
Od czasu do czasu coś mnie zaboli, ale nic konkretnego się nie dzieje. Julian wierci się jak zwykle.
No nic, spadam do szkoły po Bru, może mały spacerek coś mi pobudzi...
Sorki, że tak tylko o sobie
, postaram się później Was podczytać.


No nic, spadam do szkoły po Bru, może mały spacerek coś mi pobudzi...
Sorki, że tak tylko o sobie
