Ale się wqrw....
Rano wychodzę z domu zawieźć syna do przedszkola, a tam pusto, dziadków nie ma, a jeszcze 10 min wcześniej byli. Pomyślałam, że może koło domu są, albo w sklepie to zabrałam się i pojechałam, ale w sklepie i po drodze nikogo nie było. Już się nie wracałam i szybko do przedszkola pojechałam. Dobrze, że już nie trzeba ubierać w zimowe rzeczy to szybko poszło.
Zadzwoniłam przed chwilą do matki, żeby zapytać o której wrócą i co się dowiedziałam? Nic nie powiedziała, że wyjeżdżają, bo ja nic nie mowie, że wychodzę jak z Danielem rano do przedszkola jadę (no i to taka zemsta z jej strony- tego nie powiedziała, ale wiadomo). Tylko co ja mam ją informować? Popatrz wychodzę, Laura śpi? I tak dobrze widzi, że wychodzę. A wczoraj podobno na dworze do ojca mówiła, że jadą dziś o 8.30 do Z-cia wtedy jak na spacer szliśmy tylko my nie szliśmy na spacer. Mąż z synem jechał na zakupy i coś tam mu się obiło o uszy, ale nie przywiązał do tego uwagi. A mówiła specjalnie głośno, żebyśmy słyszeli, że wyjeżdżają. No co za baba! Mam ją już gdzieś. Albo będę z obydwojgiem jeździć do przedszkola, albo Daniel nie będzie chodził.
Ach musiałam to z siebie wyrzucić.