Pobyt Frania w pierwszym szpitalu (2 mies.) to jeden wielki koszmar. Zabroniono mi zostawiac pokarm dla niego (bo po co sie pani będzie wysilać? I tak umrze albo będzie rośliną), zabraniano mi go dotykać (więc sąsiadki piekły ciasta, ja nosiłam je pigułom, zeby siedziały w swojej kanciapia, sama po kryjomu otwierałam okienko w inkubatorze, kładłam ręke na głowie Frania i mówiłam do niego), opryskliwe piguły (Bogu dziękuje za nieliczne wyjątki), zero ludzkiej rozmowy.. Nie chce mi sie już nawet dalej opisywac i wspominać. Zażądałam przeniesienia małego do kliniki odległej o 120 km. Przeprowadziłam się i zaczęła sie inna rzeczywistośc. Po 2 mies mogłam wreszcie wziąć Frania na rece, ale te pierwsze 2 mies tak mnie wykończyły, że kazdy późniejszy powrót małego do szpitala znosiłam podwójnie źle. W 8 mies znowu OIOM, ale to już w innej rzeczywistości, przyjaznej dziecku (w IMiDz). A patologia - jakos tak za mgłą, nie trafiało do mnie chyba, co się dzieje. Generalnie najchętniej wytarłabym z pamięci czas, kiedy Franiu leżał na OIOMie i oddziale reanimacyjnym. Jak czytam tutaj czy gdzies w gazecie wspomnienia mam, którym pozwalano czy wręcz zachęcano je do pielegnowania maleństwa, kangurowania to mam gulę w gardle.