Kiedys opisywałam na staraczkach cały mój poród. Już dokładnie nie pamiętam co ile trwalo, ale generalnie to rozwarcie powoli mi sie rozkręcało, po oksytocynie już miałam parte ale nie miałam pełnego rozwarcie, chyba było 8 cm i od razu kazały mi się kłaść na fotel. Położna mi palcami rozwierała krocze do 10 cm ( ból nieziemski ), no i kazały przeć na skurczach. Niestety skurcze miałam za słabe i za krótkie bo na jednym skurczu mogłam tylko raz przeć. Pol godz partych nie było postępów i zawołali lekarza i innych, no i lekarz tak z godzinę wypychał mi córkę z brzucha na partych. I leżał mi na przeponie, a ja nie mogłam w tym czasie oddychać i musiałam go klepać w rękę by zszedł ze mnie bo nie umiałam oddechu złapać... Pod koniec ( po 1,5h) zmierzył doktor tętno córki i było słabe więc już nawet nie pytając mnie o nic powiedział do położnej " dobra działamy, bo nie ma czasu ", chwycili mnie za stopy i na partych oboje przycisnęli mi nogi mocno do brzucha, wyprostowali i znów przycisnęli i wtedy córka wyskoczyła jak z procy, całą w smółce i zielonych wodach.