Agnes78, ale masz jazdę. Myślę, że jest bardzo mało osób na świecie, które by powiedziały "to niemożliwe". Mam dwa założenia:
1. "
mieszkać z dala od rodziców (z obu stron)" - wiadomo, że żadko się to udaje, ale chociaż oddzielnie. Ja po ślubie wybrałam życie w starej kamienicy, bez łazienki i ciepłej wody (a zimna leciała baaaardzo wolno - szklanka przez 3-4 minuty). Moi rodzice mają dom, ale ja nie chciałam. Jak tylko wypatrzyłam szansę to z niej skorzystałam.
2. "
jak nie ja, to kto?" - jak sama mieszkania nie załatwisz, to mąż na pewno się nie postara i tego za Ciebie nie zrobi. Może jak już odetnie się od życia przy mamusi coś się zmieni. Nie chodzi mi o jego więź z mamą (bo wątpię aby były jakieś szanse), tylko o to że będzie mniej czasu na spotykanie się. Pewnie odwiedziny w weekendy będą musiały wystarczyć. Najgorsze jest mieszkanie z teściami. Jak mieszkasz ze swoimi rodzicami, to wiesz czego się spodziwać i nie ma kłótni nad garnkiem. Natomiast z tymi teściowymi jest tak, że dotąd to one gotowały, sprzątały i wiedziały co jest dobre dla ich synków. Zresztą tak naprawdę to facetów w większości nie ma w domu i to my musimy się użeraż z całą tą sytuacją.
Ja mam znów całkowicie inną sytuację z teściową, a jednak jakby to samo. Jej synek to cały świat. Nie będzie nic jadła, a da synkowi pieniądze na byle co. Po ślubie nic się nie zmieniło. Mieszka od nas 300 km (hi hi hi), a w rozmowach częściej pojawia się niż ktokolwiek inny. Dzwoni conajmniej raz w tygodniu, a jak przyjeżdza to z siatką pełną jedzenia (ciasta, kurczaki, gołąbki). Wiem, że można pomyśleć, że mam dobrze, ale to mi trochę uwłacza. Jakbym nie umiała nic zrobić, a na przyjazd gości szykuję tylko herbatę. Jak Julia się urodziła to przyjechała na Wielkanoc i przywiozła ze sobą wszystko co możliwe (łącznie ze święconką - moja święconka się zeschła, a jej trzeba było zjeść). Ja jej mówię, że mam wszystko lub naszykuję, a ona do mnie - nie trudź się. Choooo..... jasna kim ja jestem. Przyjechała do mnie na Wielkanoc i urządziła mi Święta mimo moich przygotowań. Szlak mnie trafia na samą myśl, że na Wigilę też przyjedzie. Jedzie pociągiem z dwiema przesiadkami i będzie wiozła ze sobą barszcz. Powiem Wam, że czasem mnie śmiech ogarnia, a czasem już nie wytrzymuję i płaczę z bezsilności. Przecież to jest mój dom, a mąż mówi daj jej się nacieszyć i pomóc. POMÓC?? Przecież ona mi nie pomaga tylko robi za mnie. Ale się zdenerwowałam. Na dodatek nie chce spędzić tych Świąt z moimi rodzicami (mieszkamy w jednej miejscowości - ale osobno
). Dzięki niej mam do zrobienia dwie Wigilie - podwójna kasa, będę wiozła na 20 do moich rodziców już zmęczoną Julię i nie będzie miała radości z Mikołaja i w ogóle. Mam już dość kłótni z moim mężem na ten temat, ale zapowiedziałam że jeden gest "mamusi" i skończy się wielką awanturą. I to wszystko przez jej focha
. Jest też jasna strona tej sytuacji, jej wizyta nie potrwa wiecznie
.
I tym miłym akcentem kończę
Głowa do góry i powodzenia z mieszkaniem.
Pozdrawiam