To i ja się wypowiem. Magdzik, u mnie jest trochę "odwrotnie". Do momentu urodzenia synka wszędzie chodziliśmy razem - nawet na różne spotkania przy piwku, gdzie wszyscy koledzy przychodzili bez żon/dziewczyn, mój mąż mnie zawsze chciał ze sobą zabierać i często faktycznie chadzaliśmy razem. Wyjątkiem były kolacje ściśle służbowe, ale nie zdarzały się zbyt często.
Gdy byłam w 5. miesiącu wyprowadziliśmy się do innego miasta, oddalonego o 400km. Było lato, ciągle odwiedzali nas znajomi na weekendy, w każdy weekend odbywał się u nas grill w ogrodzie - sielanka.
A po urodzeniu dziecka.... zaczęło się już tego dnia, gdy tatuś przywiózł nas ze szpitala. Nagle okazuje się, że mąż "musi" wyjść na kolację z
jakimś gościem - kilka godzin po przywiezieniu mnie ze szpitala! Byłam w szoku, ale poszedł. Można wyjść na kolację, zjeść, posiedzieć trochę i wrócić. Ale można również wrócić o godzine 2 nad ranem i łatwo się domyślić, którą opcję wybrał szanowny mąż.
Potem zaczęły się częste wyjazdy - do starszego syna mojego męża, który mieszka w naszym rodzinnym mieście (no przecież nie chcę mu zabraniać jeździć do dziecka.... nawet nie poruszamy tematu, wcześniej jeździliśmy razem, ale z noworodkiem było już trudno). A gdy był z nami, to chodził na mecze siatkówki (drużyny męskiej oraz drużyny żeńskiej) plus piwko z kolegami, czyli często wyglądało to tak że w jeden weekend go nie ma, a w drugi idzie w sobotę na siatkówkę i w niedzielę na siatkówkę.
Teraz jak na razie odpuścił siatkówkę, ale często wyjeżdża do syna (ja jeżdżę rzadko, bo nasz synek bardzo źle znosi takie wyjazdy), albo służbowo. Z pracy wraca późno, potem na ogół jeszcze pracuje. Rozumiem, że praca jest ważna, ale bez przesady, w końcu rodzina też powinna się liczyć??
Ja staram się organizować sobie życie towarzyskie z innymi mamami z małymi dziećmi, ale czasem jest ciężo. Pracuję w domu do ok. 15, potem mogę wyjść - chyba, ze moje dziecko śpi albo śpi dziecko koleżanki, z którą sie umówiłam, a tak jest często.
Wczoraj nagle okazało się, że "musi" wyjść na kolację. Po prawie 2 tygodniach nieobecności w domu. A wiem, że mógł sobie odpuścić. Przyjechał kolega po mojego męża, żeby razem pojechać, a ja wtedy nie wytrzymałam i się rozpłakałam. Mąż został, lecz wielce obrażony.
Próby rozmowy kończą się jego stwierdzeniami "bo ty mnie ograniczasz", "bo ja już nigdzie nie mogę wyjść". A JA????
Jedno co mogę poradzić Magdzik, to może od czasu do czasu spróbuj zorganizować małe spotkanie ze znajomymi w domu - wiesz nic wielkiego, piwko, trochę kanapek, jakaś sałatka (żebyś nie musiała za bardzo się napracować).. a może wszyscy będą zadowoleni? Ja też się staram zapraszać znajomych do nas, chociaż przy dziecku bywa trudno coś przygotować.
Nie jest łatwo z takimi facetami, ja sama wielokrotnie mam ochotę spakować siebie i syna, wsiąść w samochód i wrócić do rodzinnego miasta, skoro i tak siedzę tutaj sama.... ale to ostateczność. Na razie jestem tu gdzie jestem. Ale coraz częściej pojawiają się myśli "nie tak to miało wyglądać".
Mam nadzieję, że wszystko Ci się ułoży. No, i mnie też.
Pozdrawiam!!
PS. Faktycznie dziecko jest najważniejsze, ale jednak bardzo potrzebujemy też tych naszych facetów, których przecież kochamy.