- Dołączył(a)
- 20 Styczeń 2015
- Postów
- 14
Zaczęło się tak... w 19 tygodniu ciąży lekarz stwierdził u mojego syna wodonercze, zastoje w pęcherzu i brak wód płodowych. Po tym jak wydałam kupe kasy na wizyty prywatne przyszedł problem i mnie olał. Następny lekarz w całkowicie innym mieście z Panią dr z fundacji z Rudy Śląskiej, która zajmuje się badaniami prenatalnymi sugerowali aborcję. "Jest Pani młoda, jeszcze Pani będzie mogła mieć dzieci! Pani dziecko ma tak duży pęcherz, że może rozsadzić mu brzuszek, uszkodzić serce lub płuca. Trzeba zrobić badania genetyczne bo pewnie dziecko jest chore. " Za dwa dni umówiła mnie na amniopunkcje (badanie wód płodowych) Nie pojechałam. NA wynik czeka się miesiąc. Do tego czasu nerki mojego dziecka mogłyby przestać pracować a pewnie z powodu braku wód urodziłabym wcześniej i dziecko by zmarło. Zadzwoniłam do profesora z łodzi, który robi operacje już w łonie matki, znalazłam go w internecie.(Krzysztof Szaflik) Milion razy zapłakana i na tabletkach uspokajających dzwoniłam na oddział, próbowałam go złapać, w końcu się udało- "Proszę przyjeżdżać. Pomogę Pani. Jak będzie trzeba to sam sobie zrobię wszystkie badania, proszę nie jechać na to badanie tylko przyjechać do mnie w poniedziałek." W weekend wzięłam z moim mężem ślub kościelny bo byliśmy po cywilnym. Przez ten czas zaczęłam się modlić. Co wieczór prosiłam Boga aby moje dziecko, które już pokochałam - nie umarło. Przyjechałam w poniedziałek wieczorem.... na wizycie gdy zobaczył na USG moje dziecko odrazu rzucił do sekretarki: "Pisz skierowanie " Powiedział, że sytuacja jest bardzo poważna, ale że zrobi wszystko co w jego mocy no i że oczywiście mam wybór... Ja powiedziałm: "musze zrobić wszystko co tylko się da..." I przyjął mnie na oddział. I tak się zaczęło. Jeden Zabieg pobranie starego moczu mojego dziecka by sprawdzić czy nerki nie siadły, dopełnienie wód .... potem drugi i trzeci bo wyniki były fatalne. Cały czas się modliłam aż wkońcu przyszedł wynik w którym wyszło, że nerki mojego dziecka pracują. "w poniedziałek zakładamy shunt! taką rureczkę, która będzie siusiała za Pani dziecko" . I czwarty zabieg na płodzie, shunt odbarczał mu pęcherz nerki zdążyły się rozwinąć. (A pani dr z innego miasta powiedziała, że odradza tego typu zabiegi....). No i na kontroli było wszystko super, nerki super pracowały ale zaczęły mi się sączyć wody.... efekt uboczny zabiegu. Dwa miesiące spędziłam w łodzi aby nie urodzić za wcześnie, oczywiście leżąc. Aż w końcu jak mały uzyskał swoją wagę wywołali poród. Miał 2240 i 49 cm. Oddychał sam bo wcześniej dostałam sterydy na rozwój płuc. Nie zapomnę jak płakał.... Okazało się, że jego głównym problemem jest taka błonka, która utrudniała siusianie. (Zastawka cewki tylniej) Miesiąc po porodzie miał zabieg bo wczesniej był za mały. Kolejny miesiąc spędziłam z nim i z cewnikiem w szpitalu.
To było bardzo trudne doświadczenie dla mnie jak opiekować się takim dzieckiem. Miesiąc z cewnikiem... Ale sprostałam temu zadaniu. Teraz Natan ma 10 miesięcy, ma refluks ukł. moczowego i często łapał zapalenie nerek (ponieważ na oddziale chirurgicznym złapał Klebsielle Pneumonae ESBL+ ale już się jej jego organizm pozbył), raz było podejrzenie sepsy. Ale jest dzielny. A ja razem z nim. Dałam radę mimo, że wszystko było na nie!! nie poddałam się. To, że mój syn żyje jest dla mnie największą nagrodą... I jest zdrowy
mimo siusiakowych problemów.
To było bardzo trudne doświadczenie dla mnie jak opiekować się takim dzieckiem. Miesiąc z cewnikiem... Ale sprostałam temu zadaniu. Teraz Natan ma 10 miesięcy, ma refluks ukł. moczowego i często łapał zapalenie nerek (ponieważ na oddziale chirurgicznym złapał Klebsielle Pneumonae ESBL+ ale już się jej jego organizm pozbył), raz było podejrzenie sepsy. Ale jest dzielny. A ja razem z nim. Dałam radę mimo, że wszystko było na nie!! nie poddałam się. To, że mój syn żyje jest dla mnie największą nagrodą... I jest zdrowy