Tak Was czytam i dochodzę do wniosku że ze mną chyba jest coś nie tak. Ja mam momenty ze trzymam się za brzuch i uśmiecham i cieszę że tam rośnie mały człowiek ale zdecydowanie więcej jest tych gorszych chwil że jak ja to ogarnę, już nie będę taka niezależna (bo moje starsze dzieci są już w takim wieku że sporo same ogarniają i nie potrzebuje mnie na każdym kroku) że od nowa nieprzespane noce, kolki, kupy itp.. Mam mnóstwo obaw i czarnych scenariuszy w głowie... Nie wiem co mam myśleć o tym wszystkim..
Ja może powiem ze swojej perspektywy, ze nie martwię się o to aż tak, bo ja mam w domu córkę, która ma skończony roczek i tak naprawdę ja ciagle jestem na tym etapie ograniczonej niezależności.

Terapia nauczyła mnie nie żyć przyszłością, nie siedzieć i nie grzebać w niej, bo to co będzie w przyszłości, to się dopiero okaże, a przez zamartwianie się przyszłością tracę to, co najpiękniejsze w teraźniejszości. Nie myśle o kolkach, kupach, nieprzespanych nocach i tez nie myślałam o tym kompletnie w ciąży z córką. Nie zakładałam, ze będzie az tak strasznie i w sumie wcale strasznie nie było, bo kolki nas ominęły, a w nocy śpimy ładnie od samego początku. Co będzie przy kolejnym dziecku? Nie wiem, ale czuje, ze mój stres teraz nic kompletnie nie zmieni i dowiem się tego jak już będę w tym miejscu.
Wiem, ze to się tak łatwo mówi, bo każdy ma swoją własna perspektywę, inne doświadczenia itd ale taki jest właśnie mój punkt widzenia. Nie zakładam, ze będzie strasznie. A jak się okaże, ze jest ciężko, to dopiero wtedy będę mogła się stresować.