Kryzys mnie dzisiaj dopadł, laski. Czyli w sumie nic nowego.

Wczoraj wieczorem mnie znowu jakieś schizy złapały i się zaczęłam zastanawiać czy ja dotrwam do następnej wizyty (mam w następny czwartek, 10.07) czy może powinnam iść np jutro sprawdzić czy wszystko rośnie jak trzeba. Z drugiej strony wiem, że gdyby były wskazania do przyjścia wcześniej niż za tydzień, to lekarka by powiedziała - ufam jej. Ale tak trudną walkę toczę ze sobą samą i swoim niepokojem, że masakra. Macie jakieś wskazówki jak to przetrwać? Oczywiście to nie tak, że siedzę na tyłku, patrzę w ścianę i wymyślam z nudów - staram się sobie samej tłumaczyć i kierować myśli na inne tory, ale przegrywam.
Mam nadzieję, że u Was w głowach weselej, że się względnie wyspałyście, albo ratujecie się kawą i życzę Wam wszystkim wspaniałego dnia!

