U nas najpierw był katar i kasłanie, ale takie w celu odkrztuszenia tego co spływało z noska. Lekarz kazał się w domu leczyć solą i fridą. To trwało trzy dni, była jakby lekka poprawa i czwartego dnia doszedł kaszel odkrztuszeniowy. Piątego dnia znowu do lekarza i już było słychać świsty w dolnych drogach oddechowych. Skierowano nas do szpitala na rentgen, który nie wykazał zmian na płucach, ale zmierzono małemu saturację i była dość niska, więc zostawiono nas w szpitalu.
Mi lekarze nie chcieli dać żadnych leków do domu, bo powiedzieli, ze u tak małych dzieci choroby rozwijają się b. szybko i za duże ryzyko, a poza tym ze względu na ulewanie takim maluszkom leki podaje się albo wziewnie albo dożylnie. A to tylko w warunkach szpitalnych (wziewnie można w domu, ale to jak się ma aparat).