Dziewczyny powiem Wam tyle: w polskim szpitalu nadal głęboka komuna, bo na górze są jeszcze starzy ordynatorzy. Po dwukrotnej wizycie na izbie przyjęć wreszcie łaskawie przyjęli męża. Miał operację wyrostka. Objawy niepotwierdzone, nie byli pewni co do diagnozy, ale zdecydowali się otworzyć i "pooglądać". No i wycięli. Po operacji zaczęły się drętwienia nóg i rąk. Lekarze olali sprawę. Zbadali elektrolity (prawidłowe) i wypuścili do domu. Z rozwaloną raną, bo wdała się infekcja, więc musieli otworzyć 2 szwy. I tak robię za lekarke pielęgniarkę i wszystko inne po trochu. Zmieniam mężowi opatrunki, robię zastrzyki i podaję leki. Jeżdżę z nim codziennie na izbę przyjęć w sprawie odrętwienia, robimy te same badania. Diagnozy dalej nie ma. Na szczęście gorączki też nie, bo wtedy bałabym się na maxa.
Ostatnio juz przeżyłam prawdziwy szok, jak jakas lekarka kazała mu na wieczór napić się melisy, bo pewnie się denerwuje i dlatego mu kończyny drętwieją...