reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Czerwcówki i nasze opowieści z porodówki :) - BEZ KOMENTARZA

No to i ja opisze moj porod. Sorki ze dopiero teraz ale dla mnie to bylo bardzo trudne wrecz traumatyczne doswiadczenie i musial najpierw poradzic sobie z tymi emocjami jakie wywoluje we mnie wspomnienie porodu. Takze wybaczcie za zwloke.

27 czerwca rano na calym moim ciele pojawilo sie jakies dziwne uczulenie, plamy sama nie wiem co to bylo i do tego przeokrutnie swedzialo. Oczywiscie opuchnieta bylam juz cala od jakiegos czasu ale tego dnia bylo jeszcze gorzej. Przez caly dzien czulam sie ok tylko to uczulenie bylo coraz gorsze :-( stopy i lydki mialam juz podrapane do krwi. Wieczorkiem mezus wrocil do domu i postanoeilismy ze jedziemy do Glasgow do kliniki bo ta opuchlizna i to swedzenia bylo coraz gorsze. Zaczelam myslec ze moze to ta cholestaza czy cos. Okolo 23.00 bylam w szpitalu i jak tylko zobaczyli moje nogi zapadla decyzja ze zostaje. I tak porobiono mi rozne testy i ktore nie potwierdzily moich podejrzen i nie byla to cholestaza. Mimo masy testow lekarze nie wiedzieli co mi jest a ze byla to ciaza wysokiego ryzyka wiec zapadla decyzja o wywolaniu. i tak kolo 17tej podano tmi dowcipnie tabsa i tak kolo 20tej zaczelam czuc skurcze. O 21ej skurcze bardzo szybko sie nasilaly wiec poinformowalam personel i 15min pozniej mialam juz prywatna sale z tv, szalerkim i wanna, wc i z 2 poloznymi do dyspozycji czyli wypas:tak:. W miedzy czasie zadzwonilam do mezusia aby przyjezdzal bo sie zaczelo - na tym etapie nic nie zapowiedalo ze cos pojdzie nie tak, wiec nie martwil mnie wcale fakt ze on ma az 3godz drogi do kliniki czyli bedzie okolo 24 na miejscu. .
Przez nastepne dwie godz mimo juz dosc silnych skurczy czulam sie dobrze i z poloznymi mialysmy niezly ubaz z naszych opowiesci o mezach. O 23.10 zaczal sie koszmar:-(. Oczywiscia caly czas bylam podlaczona pod KTG i nagle tetno malej zaniklo - nie przejelam sie tym wcale no bo wiadomo jak to jest z tymi maszynami - ale nagle polozna zaczela krzyczec ze natychmiast musze sie obrucic na prawy bok i cignela mnie za biodro aby to przspieszyc ( wszystko sie dzialao w trakcie skurczu wiec bol nie do opisnia ). W tym samym czasie druga polozna wybiegla z sali. Kompletnie nie wiedzialam co sie dzieje. Po chwili na sale wpadla polozna i lekarz ktory szybko mowiac powiedzial ze jest problem z tetnem malej, ze musza wbic malej igle w glowke :szok:bo w ten sposob beda mogli kontrolowac prace jej serca:szok: i ze on musi to zrobic teraz:szok: i tak sie stalo. Od tego momentu z cipulindy wychodzil mi kabel ktory podlaczyli chyba do ktg jak rowniez nie moglam sie kompletnie ruszac bo kazdy ruch powodowal ustawanie jej tetna. Zaczeto mi podlaczac kroplowki i non stop mialam maske tlenowa. Od tej chwili modlilam sie o kazdy sygnal z tej maszyny. Tetno pojawialo sie i znikalo, modlilam sie i prosilam boga aby wzal mnie a ja zostawil. Na sali bylo pelno ludzi, kilka poloznych i 3 lekarzy cos tam gadali ale w tym wszystkim wogole ich nie slyszalam . Patrzylam na zegar i myslalm o mezu czy zdazy:-(. Okolo 24 przyjechal maz ale za nim wszedl lekarz rozmawial z nim na korytarzu ze nie jest dobrze., ze moglo dojsc do niedotlenienia. Oczywiscie mi tego ani oni ani on nie powiedzieli. Maz zachowal zimna krew i caly czas mnie wspieral. Zaraz po jego przyjezdzie poprosilam o jakies znieczulenie bo juz nie wytrzymywalam z bolu. Skurcze bylu co 1min bol przeokrutny ale najgorsze byla walka z wlasnym cialem zeby podczas skurczy sie nie ruszyc. Podali mi gaz, ale szybko i on nie pomagal. Rozwarcie wogole nie postepowalo, wiec okolo 2.00 poprosilam o epidural. Tuz przed podaniem sprawdzono karte ciazy i okazalo sie ze nie moga mi go podac bo jestem uczulona na jeden ze skladnikow, zaczelam tracic przytomnosc, podano mi morfine ale ona tez nie pomogla. Rozwarcie ciagle to samo 5cm. Wytrzymalam tak do 4.00 i wtedy lekarze podjeli decyzje o cesarce - boze jak ja sie ucieszylam, niestey nie dlugo trwala moja radosc bo lekarz stwierdzil ze mnie zbada i okazalo sie ze jest 7cm i ze juz za pozno na cesarke :no: zaraz podlaczono mi do drugiej reki jakos inna kroplowke i dali jakis zastrzyk po czym zaraz z
 
Ostatnia edycja:
reklama
zaczelam miec bole parte. Po ktoryms tam parciu ktos wybiegl z sali po czym wrocil a lekarz poinformowal mnie ze musza uzyc kleszczy na co ja mu odpowiedzialam ze nie wyrazam zgody po czym stracilam przytomnosc. Jak sie ocknelam to wszyscy krzyczeli, a jeden z lekarzy powiedzial ze musza ich urzyc bo jak nie to mala umrze. Chwile po tym jej tetno ustalo calkowicie nastala cisza. Wpadlam w jakis szal i zaczelam zrywac te wszystkie kroplowki i krzyczec do meza ze to nie moze byc koniec i zaczelam przec. Glowka zaczela byc widoczna wiec polozne naciely mnie i po czym z drugo polozna zaczely wyciagac mala. Bol byl straszny. Po chwili mala byla na swieci, szybko odcieto pepowine i lekarze zabrali ja obok. Nie bylo placzu, jeku nic....cisza...
nie wiedzialam czy zyje czy nie , czy jest zdowa czy ma zespol downa. To byl koszmarny czas. Tych kilka minut bylo najgorszym momentem w moim zyciu. Gdy juz tracilam wiare bo to wszystko za dlugo trwalo odwrocil sie jeden z lekarzy i niosac ja do mnie powiedzial ze wszystko jest dobrze, ze jest zdrowa i gdy mi ja polozyl na brzuchu zaplakala po raz pierwszy. To byla cudowna chwila.
I tak to wygladalo.
Maz spisal sie na medal, byl przy mnie i mnie wspieral ale najwazniejsze ze przezylismy to razem.
 
W sumie to może i ja się swoją podzielę...
Początkowo miałam być majówką - termin na Dzień Matki dokładnie. Nic się jednak nie działo, więc po 31 zgłosiłam się do szpitala na KTG. W trakcie badania zaczęło spadać tętno Jasia, aż tak, że prawie zanikło. Położna kazała mi się na bok przekręcić i po chwili tętno wróciło, ale postanowili mnie zatrzymać. Po tym jak znalazłam się na sali, przyszła do mnie Pani doktor i oznajmiła, że podadzą mi oksytocynę pod KTG. Jeśli w czasie trwania skurczy coś będzie działo się z tętnem to od razu cesarka, ale jeśli nie to i tak będą się starali jak najszybciej poród wywołać. Po dwóch godzinach od podania oksytocyny pojawiły się skurcze. W KTG było wszystko ok, więc cesarka odpadała. I tak skurcze się nasilały, co jakiś czas brali mnie na badanie, podłączali do KTG. Jednak w badaniu rozwarcia nie było, a w KTG bardzo słaba czynność skurczowa...szkoda tylko, że ja już wyłam z bólu. W końcu na badanie, wzięła mnie starsza położna, i stwierdziła że rozwarcie na 5 cm, szyjka spłycona i główka już się pcha - młodsza, która badała mnie niedługo wcześniej bardzo zdziwiona, bo ona tylko 2 cm wyczuła. Wzieli mnie na porodówkę, a ja od razu poprosiłam o znieczulenie i zadzwoniłam po męża. Pan doktor anestezjolog, nie był zachwycony, jak zobaczył zdjęcia mojego kręgosłupa (mam poważne zmiany na wysokości, na której się daje znieczulenie), powiedział, że spróbuje tylko raz - to na szczęście wystarczyło. Po chwili dotarł mój mąż. W KTG nadal wychodziła słaba czynność skurczowa - pomimo zaawansowanej akcji - wtedy położne przyznały, że nikt mi nie wierzył przez to KTG i myślały, że ja udaję...(tylko co?, że rodzę?:confused:)Jaś urodził się po 15,5 h od momentu wystąpienia skurczy. Koncówka przebiegła bardzo szybko, bo podczas ostatniej fazy porodu znów pojawiły się spadki tętna i lekarz po dwuch skurczach partych oznajmił mi, że albo na następnym urodzę, albo będą musieli użyć kleszczy lub vacuum. No to się spięłam, zobaczyłam gwiazdy, ale dałam radę. To niby koniec porodu, ale opiszę jeszcze kawałek jak pochwałę dla męża. W trakcie akcji porodowej straciłam dużo krwi, Jaś mimo, że był mały porozrywał mnie trochę w środku. Szycie krocza i tych okolic zajęło 1,5h. Po godzinie straciłam przytomność. Jak się ocknełam, męża ani dziecka nie było, za to dwie położne i lekarz. Mąż powiedział mi, że jak odpłynęłam, jedyna wtedy położna kazała mu łapać dziecka, a potem wyjść i poszukać innej położnej. Na początku nikogo nie mógł znaleźć. Potem pojawiła się jedna, ale zajmowała się dzieckiem, które było poduszone więc Jasia kazała położyć na lampę. Mąż cały czas był z nim, razem z położną go wytarł i ubrał, po czym obaj do mnie wrócili i tak pobyliśmy sobie już potem we trójkę.
 
Do góry