U mnie to było bardzo skomplikowane. Zaczęło się od połoznej w Venray (huisartsenpraktijk antoniusveld). Po zrobieniu testu ciążowego zaczęłam plamić i zgłosiłam się do swojego rodzinnego, a rodzinny skierował mnie właśnie do antoniusveld do położnej. Nigdy w życiu nie zapomnę tej wizyty i tego co powiedziała mi ta pożal się Boże położna. Po dosłownie sekundowym badaniu usg stwierdziła, że moja ciąża jest nieprawidłowa, a dziecko jest martwe.........powiedziała, że za 2 tygodnie mam iść do ginekologa, żeby potwierdzić i potem mam czekać aż zacznie się poronienie albo pójdę na zabieg. Coś strasznego.....Siedziałam 2 tygodnie w domu i wyłam....Po 2 tygodniach poszliśmy do ginekologa i usłyszeliśmy bicie serduszka.....nie mogłam uwierzyć! POtem okazało się, że jednak serce za wolno bije i trzeba czekać, bo może nie przeżyć. I czekałam. Potem było wszystko dobrze. I już się cieszyłam, że to jest za mną. Potem znów miałam krwawienia. Dzwoniłam i jeździłam do szpitala i prosiłm, żeby mnie ktoś zbadał, a oni patrzyli na mnie jak na głupią i mówili, że nic nie mogą zrobić, bo to wczesna ciąża jest i, że mam czekać. Znowu czekać!!!!!!!!! Po kolejnym krwawieniu pojechałam do polskiego ginekologa do Kleve i dopiero on mnie uspokoił. Zbadał mnie, zrobił usg, wszystko mi wytłumaczył. Powiedział mi, że mam krwiaki, ale to nie zagraża ciąży i jakaś mała torbiel czy cysta mi sie zrobiła, ale to też nic groźnego. Kazał mi pojechać do szpitala na badania jakby się pojawiły kolejne krwawienia i nie wychodzić stamtąd dopóki ktoś mnie porządnie nie zbada. Był w szoku kiedy mu powiedziałam jak mnie lekarze w nl potraktowali. Mówił, że do niego przyjeżdża wiele Polek mieszkających w nl i też słyszy od nich takie rzeczy, że głowa mała. Myślałam że to juz koniec zmartwień, ale niestety...........Po kolejnym usg lekarz stwierdził, że musze jechać na konsultacje do kliniki do Maastricht, bo oni nie wiedzą jaki dokładnie jest wiek mojej ciąży, bo dziecko jest za małe i byc może coś jest nie tak. Byłam wtedy w 22 tygodniu. To była kolejna wizyta której nigdy nie zapomnę. Po usg powiedzieli nam, że sa dwie mozliwości albo dziecko jest chore na mukowscydoze, bo jelita im sie nie spodobały, albo ja zaraziłam dziecko jakimś wirusem który mogłam złapać, a skutki tego moga być takie, że dziecko może być uposledzone niewiadomo w jakim stopniu. Siedziałam tam i nie wierzyłam, że to dzieje sie naprawde. I jedna z poloznych naglepowiedziała, że w nl do 26 tygodnia można usunąć ciąże.....Wyobraźcie sobie jak się czułam. Nie mieli żadnych wyników badań które mogłyby potwierdzić to co mówili i już od razu zasypali mnie diagnozami! I jeszcze to o usunięciu....i kobieta to powiedziała.....Ja czułam ruchy dziecka,a najbardziej właśnie w takich mamentach jak te i jak ja bym mogła....nigdy w życiu. Mimo to, że w rodzinie od mojej strony ani od strony mojego męża nie było żadnych przypadków mukowiscydozy to skierowali nas na badania genetyczne. Troche poczytałam na ten temat i żeby dziecko mogło być chore któreś z nas musiałoby mieć zmutowany jeden z genów, a przecież w naszych rodzinach wszyscy byli zdrowi. Uczepili sie tego, że dziecko jest małe, a przecież i ja i mój mąż jesteśmy niscy i nasze pierwsze dziecko też jest niskie, a to jest przecież genetyczne! Zrobiliśmy te badania i wyszło, że ryzyka nie ma. Porobili mi kolejne badania pod kontem innych chorób i wirusów które mogłyby powodować wady wrodzone, ale znowu wszystko wyszło dobrze. Mimo dobrych wynków oni dalej mówili, że jest nie tak, bo pomiary za bardzo odbiegają od normy, że głowka za mała itd. Jeździlismy tam przez 4 miesiące. Do samego końca ciąży niektórzy lekarze mówili, że cos tu nie pasuje i straszyli mnie, a ja zadręczałam się i bałam, że rzeczywiście będzie źle.
9 sierpnia urodziłam zdrową córkę. Wszystko miała na swoim miejscu i była jak najbardziej wymiarowa. Zbadali ją i nie widzieli żadnych odchyleń.
Swoje przeżyłam............