Hej!
Ja do Was z pytaniem:
Jak dużą swobodę dajecie sobie w związkach? Jak wygląda Wasz czas spędzany razem? Co robicie jak dzieci idą spać?
Sorki, że tak się urwałam z choinki, ale z racji tego, że dni mam trudne, a M zupełnie nie pomaga, to się zastawiam, czy pewne rzeczy są małżeńską normą czy u nas kuleją...
Dzień mam fatalny. Najpierw instruktor na jeździe mnie

- wyszło na to, że wiele jeszcze nie umiem ( i o tym wiem), ale wiem też, że pewne rzeczy umiem i jakieś dobre słowo mógłby czasem rzecz - jeszcze trochę i bym się mu w tym samochodzie rozryczała. A udział w tym ma mój małżonek taki, że wyjeździłam zapłacone, dodatkowe 10 godzin i wczoraj już mu mówiłam, że to za mało, a on zamiast ze zrozumieniem do sprawy podejść, stwierdził, że i tak wszystkiego nie będę umieć na egzamin i takie tam. Więc pewnie przez to ta jazda dzisiaj była schrzaniona, bo się stresowałam tym, co dalej z tym zrobię - egzamin mam już umówiony...
Potem z myślą "mam ich w d..." poszłam do galerii po sukienkę na wesele, której oczywiście nie kupiłam.
NO i wsiadłam do busa i kierowca całą drogę wyklinał, jechał w takich nerwach, że nie wiedziałam czy dojedziemy, cały czas korki gdzieś widział, no i w końcu zaczął, że paniska z miasta wynalazków

confused

nie wiedzą, że człowiek cały dzień za kierownicą siedzi i nie ma jak wstać.... i takie tam, w końcu odpalił papierosa, więc wysiadłam w korku (tam akurat był)...
Potem poszłam do milusiego dentysty z moimi kanałami i było dość miło. Wróciłam i zaczęłam sprzątać, bo M zadzwonił, że jeszcze w pracy siedzi i telefony sprawdza. Wczoraj mówił, że chciałby na fitnes jechać, więc zrobiłam to dla niego... Kazałam zjeść obiad, zmyć podłogi i zmykać. Ale zanim to zrobił, to się rozbeczałam o to prawko i tak mi się wydaje, że jakoś powinien przytulić czy jak. A on jeszcze napyskował, że zamiast myśleć, to ja bym tylko chciała jeździć i pojechał.
No i ta myśl, że jakby to było 10 lat temu, to mogłabym liczyć na jego psychiczne wsparcie, a teraz taka dupa.
I w ogóle wkurza mnie ten cały fitnes - usrał sobie, powiedziałam, że nie ma kasy na takie pierdoły, to sobie załatwił w firmie, że mu będą płacić. A dla mnie jedyną rozrywką jest jazda, tudzież galeria na chwilę, ale z dziećmi siedzi wtedy mama. Od dwóch tygodni proszę, żebyśmy z dziećmi na basen jechali (byłam w poniedziałek sama z moją siostrą i jej dzieckiem, ale z dwójką dzieci pierwszy raz było to sporym wyzwaniem), że potrzebuję podjechać do sąsiedniego miasta po strój i biustonosze... Na nic nie ma czasu, bo ciągle do biura ktoś przychodzi. A on powie słowo i ja robię wszystko, żeby mógł jechać...
Przepraszam Was za te moje smęty, ale jakoś tak się w tym pogubiłam. Już bym tak chciała mieć to prawko, a tu jeszcze dwa tygodnie czekania na egzamin. I duża szansa na to, że go nie zdam.
Niewiele czytałam ostatnio, ale za
Natalkę kciuki trzymam - bądźcie dzielne.
A
Tosice gratuluję wagi Córkowej - piknie. Oczywiście u nas na każdy obiad coś rodem z McDonalda ;-) No i lodów też nie jemy jeszcze - ogólnie słodyczy brak - poza chyba dwoma imprezowymi wyskokami, gdzie coś tam posmakowała. No i zgadzam się z tym, co było parę dni temu, że tylko mężczyźni pracują ciężko, że tylko oni są zmęczeni, no i w ogóle mają najcięższe życie.
A z dobrych wieści, to pochwalę się, że Julinka chodzi - po swych pierwszych krokach sprzed dwóch tygodni zaczyna sobie kroczyć - widok jest cudny - jakbym na tych jazdach była tak skupiona, jak ona przy każdym kroku, to może już bym miała egzamin za sobą.