Hej, czytam was regularnie, ale wciąż brak mi sił, żeby napisać. Jestem w naprawdę złym stanie psychicznym. W zeszłym tygodniu miałam badania prenatalne, niestety nie wyszły prawidłowo. Dodatkowo trafiłam na lekarza bez empatii, nastawionego na kasę. Jak zaczęłam płakać, słysząc, że moje dziecko "jest całe obrzęknięte i prawdopodobnie ma wadę genetyczną", to usłyszałam, że jestem "rozemocjonowana przez Hashimoto". Testy genetyczne oczywiście zrobiłam, choć dziś byłam na ponownym badaniu prenatalnym prywatnie i jak się okazało, wynik i tak nie będzie miarodajny przy takim obrazie USG. Konieczna jest amniopunkcja, na którą tamten lekarz nie dał mi nawet skierowania. Pomiędzy usłyszałam jeszcze od innego lekarza, że w ciągu 2-4 tygodni może dojść do poronienia... Dziś jednak lekarka, u której byłam, podniosła mnie trochę na duchu, nie dopatrzyła się wady serduszka, bardzo dokładnie obejrzała dzidzię, no ale przezierność jest ogromna plus wodniak karku, co sugeruje zespół Turnera. W połowie sierpnia mam amniopunkcję. A do tego czasu najgorsze co może być, czyli czekanie. I o ile na początku nie chciałam tego dziecka, tak nie wyobrażam sobie go teraz stracić. Mam nadzieję, że jeśli faktycznie okaże się chore, to na tyle, że uda mi się je urodzić i będzie mogło w miarę normalnie żyć. W obliczu tych wszystkich zdarzeń, poszłam na L4, choć nie planowałam tego tak szybko, ale w takim stanie na wiele bym się w pracy nie przydała. Kierownik bardzo dobrze przyjął informację o mojej nieobecności, choć teraz tak naprawdę interesuje mnie tylko moje dzieciątko i jego zdrowie.