muszę się wyżalić, bo już nie mogę..
moja wspaniała mamusia zadłużyła mieszkanie na prawie 11tysięcy - dziś przyszło mi wezwanie do zapłaty - przed sądowe. mam czas do 30 marca. dzwoniłam do prawnika, jakieś szanse są, ale mogą ściagnąć ze mnie za lata kiedy byłam tam zameldowana - mogę wnioskować do sądu o umorzenie 18lat, kiedy byłam niepełnoletnia i obowiązek płacenia czynszu mieli rodzice. mogę też się starać o umorzenie odsetek, bo żadnego nakazu do zapłaty nie wysyłali od 5 lat mojej pełnoletności (zadłużenie trwa dłużej), ale nic nie jest pewnego, nie można przewidzieć co wymyśli sąd.
nie wiem, czy całość zadłużenia wynosi 11 tysięcy, czy to tylko moja część za lata zameldowania i korzystania z lokalu.
jest jeszcze szansa na polubowne załatwienie sprawy, jesli matka zgodzi się spłacić to zadłużenie z wykluczeniem z tego mnie (zgadza się, już u niej byliśmy), problem tylko, czy przyjmą to w "spółdzielni", bo wiedzą, że z niej ciężko ściągnąć.
matka twierdzi, że długu były 34 tysiące i już spłaciła większość, ale nie wierzę jej.
jutro jadę dowiedzieć się w "spółdzielni" co i jak, później do prawnika i notariusza spisać oświadczenie-ugodę jeśli się będzie dało.
ile nerwów mnie to kosztuje, wstydu przed Miśkiem, że zamiast mi rodzice pomagać, to wpędzają mnie cały czas w kłopoty.. i jeszcze płaczę cały dzień, ale to hormony.. muszę być silna i mieć nadzieję, że się uda i jest tego tylko 11 tysięcy..