O jak miło mieć takich sąsiadów.
Bo mój teść na przykład, jak widzi, że tacham do samochodu Mikiego w foteliku w upał 30 stopni, żeby pojechać moim nie klimatyzowanym autem po Maksa do żłobka i wrócić z kompletnie ugotowanymi dzieciakami, to nie raczy się przejąć. Wszak musi sobie posiedzieć w ogrodzie lub też wypielić co nieco, a zaproponować że on pojedzie po Maksa lub żebym wzięła jego auto? Skądże. No ale za 2 tygodnie będę miała już o niebo lepszy samochód i nie będziemy się gotować.
Aha, jak niosę ten fotelik z Mikim, to cholerny pies skacze na mnie, na fotelik....
Lubię psy, poza tym jednym. Bo tego szczerze nienawidzę. Zanim zdążę wysiąść z auta to już mam porwany zębami lub pazurami sweter, spodnie. Albo w najlepszym wypadku podrapane ręce, nogi, najlepiej do krwi. No i cała jestem w ślinie psa.
Miał już nawet kontakt (zębami) z Mikołajem, ponieważ nie jestem w stanie unieść fotelika tak wysoko, żeby bydlak nie doskoczył. Ale, szczerze mówiąc, tak go potem skarciłam, że już się chyba nie odważy startować do Mikiego w foteliku. Bo jak jest w wózku, to bydlę skacze na wózek i wsadza już łapy do środka. Niebawem będzie w stanie przewrócić wózek. A to przecież taki słodki śliczny szczeniaczek 5-miesięczny owczarek niemiecki. Niech go piekło pochłonie!
Pies jest przez teścia przyzwyczajony do traktowania siłowego. Kto nie używa dość ostro siły w stosunku do bydlęcia, nie ma jego szacunku. A moje próby skarcenia cholerny pieseczek traktuje zwykle jako zachętę do dalszego gryzienia.
"Bo on się cieszy", "bo on chce się bawić". Moje dziecko też chciałoby się bawić w ogrodzie. ECHHHH