reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówki...

reklama
No więc ja mogę bardzo długo opowiadać. Mój termin porodu wypadał na 04.12.11. We wtorek rano 16.11 zaczęły mi się delikatnie sączyć wody, pojechałam do szpitala i zrobili mi KTG - żadnych skurczy, jak wstałam to mi się więcej wód polało. Przyjęli mnie na oddział noi cała noc czekali,czy może samo się zacznie, sprawdzali na bieżąco poziom wód. Następnego dnia rano stwierdzili, że nie ma warunków do porodu, dziecko jest za wysoko, a nie ma co wywoływać porodu, bo już poziom wód spada. Zdecydowali o cesarce, raz, dwa, trzy i Basia była na świecie. Calutka i zdrowiutka 3050g 54 cm, ciąża była fizjologiczna donoszona. Okazało się, że dobrą decyzją była cesarka, ponieważ pępowina okazała się za krótka i dziecko i tak by nie opadło niżej. Najgorsze było po cesarce dreszcze, dziecko zabrali na noc, dawali mnie kroplówki i znieczulenia. Następnego dnia próbowałam wstawać, ale było ciężko, prawie mdlałam, ale wieczorem było dużo lepiej. Kolejnego dnia już chodziłam, a wczoraj wypisali nas do domu :)
 
no to teraz ja :p
ale za wiele nie mam do opowiadania 24.11 gdzieś ok 6 rano zaczęły sączy mi się wody ok 7 rano zaczęłam mieć bóle krzyża pierw były co 10-15 min wiec doszłam do wniosku że mam czas po godzinie były już co 7-8 min zanim mąż wyszedł do pracy powiedziałam ,że dziś urodzę ten przestraszony powiedział żebym nawet tak sobie nie żartowała pożegnaliśmy się i pojechał ...hmmm pół godz po jego wyjeździe skurcze miałam co 5 min poszłam szybko pod prysznic ubrałam sie zanim zamówiłam taxi to skurcze miałam co 3-4 min pojechałam do szpitala tam leżałam na KTG ok 40 min ale skórcze były tak silne ,że wzieli mnie na porodówkę co sie okazało hmmm ,że mam rozwarcie 3 na 4 cm i widać już czarne włoski dostałam kroplówkę i gaz rozweselający w czym już miałam bóle parte 10 min i już Alex był na świecie :)co prawda w poród dla synka był ciężki bo był bardzo zmęczony w pierwszej min miał tylko 5 pkt ale w 5 min już 9 pkt leżał 2 dni w inkubatorze dogrzewał sie kurczaczek za to jak wychodziliśmy pani ordynator z noworodków powiedziała ,że przez te dwie doby w inkubatorze był bardzo zmęczony za to teraz nadrabia za wszystkie noworodki tak głosno piszczy :)
 
I ja...
W piątek 25 listopada byłam rano na KTG. Skurcze były nieregularne,ale rozwarcie na 5 cm (czyt.2,5 palca)
Gin. pożegnała mnie słowami,że się spotkamy za conajmniej 2 godz;-)Uprzedziła,że ma dyżur więc jak coś to mam przyjeżdzać...
od 17 zaczeły się skurcze,ale były nieregularne,wiec jak zwykle pomyślałam,że jeszcze to nie to. Przybyło mi sił i wziełam się za sprzątanie. O 18 położyłam się pooglądać TV. I skurcze zaczeły się poważne...najpierw co 20 min,ale nikomu nic nie mówiłam...Jak były co 5 min kazałam M przynosić torbę i moje rzeczy... Na IP byliśmy ok. 21. Tam mnie zbadali-okazało się,że rozwarcie na 6 cm co daje 3 palce. Przyjeli-zrobili lewatywkę...I poszliśmy schodami na górę bo windy tam nie zauważyłam... Po całej dokumentacji poszłam pod KTG skurcze miałam nieziemskie,ale KTG ich nie wykrywało...Głowna położna kazała mi odesłać M bo poród będzie na pewno na rano. A ja na to,że na pewno nie i uparłam się,żeby jeszcze został-nie była zachwycona co dała mi odczuć... Skurcze były tak silne,że miałam ochotę wyskoczyć przez okno:szok: z krzyża i brzucha...Ale jako już doświadczona mamuśka wymyśliłam,że urodzę szybko po prysznicu. Wieć wziełam wszystko i wlazłam tam. Kabina była tak mała,że ledwo co mieściłam się tam z brzuszkiem:-D Nadchodził skurcz polewałam ciepłą wodą brzuch i kręgosłup,sapałam pojękiwałam co raz prosiłam M o wodę...Po trzech turach prysznicu po ok 25-30 min jeden. Umierałam z bólu na korytarzu...przyuważyła mnie ta "przemiła położna" i kazała przyjść na badanie bo czas odesłać męża... Bada mnie i oczy wyłażą jej jak 5 zł. Mówi do mnie ooo już na 4 palce! Kazała mi iść za nią powlekłam się więc-chciała zbadać tętno małej...a tam... 180 do 190!!! Szybko wsadzili mnie na łóżko-ja pytam co się dzieje nikt mi nic nie mówi,latają wkoło mnie...za chwilę znowu badanie i już szczęścilwe 10 cm pełne rozwarcie!!! Podłączają KTG-skurczy dalej nie widać...Więc mówię,że chcę pić-pytam gdzie mój mąż. Szybko dają mi wodę i jest też mąż:tak::-) Znowu pytam co z dzieciem-dopiero druga położna,że nic żebym się nie denerwowała bo to już poród. Każą mi przeć-pre 1-2-3 raz za 4 wyskakuje mała...
Dają mi ją na brzuch...ja w szoku...głaszczę ją i nie wierze,że już ją mam... M przecina pępowine... Przy mnie małą ważą i mierzą,ubierają,a ja w tym czasie rodzę łożysko.
Mąż mnie wycałował,wyprzytulał-widział ile zniosłam... Rodziłam bez znieczuleń.
Nie byłam nacinana.
Mała dostała 10 pkt. I całą resztę nocki wisiała przy cycu.
Wczoraj wypisali nas do domku-jestem dalej osłabiona... zmęczona,ale powoli dojdę do siebie.
Kochane poród zaczyna się w głowie...jak zgłupiejecie lećcie pod prysznic;-):-D
Bolało,ale już tego nie pamiętam...Sara jest Cudowna!
Ściskam

edit. mam zapisane,że I faza porodu trwała 5 godz,a druga 10 min.
 
Witam wszystkie forumowiczki, ja dziewczyny, co prawda mam poród za sobą, było to 2 lata temu, ale postanowiłam uzewnętrznić się, bo sama nałogowo czytałam o porodach innych, gdyż panicznie bałam się tego wydarzenia. Chciałąm powiedzieć wszystkim zdespwerowanym dziewczynom, które teraz ten wątek czytają, że naprawdę nie ma co się bać, ból porodowy jest, ale da się to przeżyć, jestem średnio odporna na ból więc wiem co mówię, ja miałam wywoływany poród bo Majka nie spieszyła się, miałam cewnik Faleja czy jak tam go nazywają o oksydocynę od 5 rano, o 11 pojawiły się pierwsze skurcze, konkretne o 17, a o 20.25 urodziłam, pamiętam że ból podczas biegunki jest podobny to tego z pierwszej fazy porodu, druga faza trwałą krótko 2-5 parć i majka była na Świecie. A jeszcze jedno długo zastanawiała się czy mąż ma być przy porodzie, po pierwsze przytyłam 25 kg i ogólnie nie wyglądałam dobrze poza tym może będę drzeć się jak dziki zwierz i zobaczy mnie w takim stanie. Teraz wiem jedno, gdy miałam skurcze zagryzałam zęby i mruczałam sobie pod nosem, a obecność kogoś bliskiego może być siostra czy mama lub przyjaciółka daje w takiej chwili poczucie bezpieczeństwa, że w razie coś ktoś o nas zadba w tej szpitalnej dziczy wśród położnych dla których każdy poród to rutyna, i zwykle one mają rację. Moment urodzenia dzieckka to nieziemskie przeżycie. PAmiętajcie aby zrobić zdjęcie tuż po nawet telefonem, później się żałuje, że przepadła taka chwila. Pozdrawiam wszystkie forumowiczki, mam nadzieję że coś pomogłam. Trzymam kciuki za szczęśliwe rozwiązania. PS fajnie że są takie strony w necie, sama jak byłam w ciąży ciągle pisałam, lub czytałam innych dziewczyn wpisy, to pomaga łatwiej uwierzyć komuś kto jest w takiej sytuacji jak my, lub niedawno był niż mamie czy teściowej w tuningowane historie sprzed 30 lat ......mrożące krew w żyłach, a je same przedstawiające w heroicznych sytuacjach.
 
26 listopada ok.godziny 3 obudziły mnie silne,regularne skurcze,aż płakałam z bólu.Siedziałam tak 40 minut,aż obudził się tatuś dziecka.W szpitalu byliśmy po 4,skurcze nadal miałam regularne i bardzo bolesne(dużo mocniejsze niż z Julią)ale rozwarcie na 1 cm.No to pomyślałam znów się będę męczyć pół dnia..o 7 tata pojechał do Julki i do 8 byłam sama,potem dojechała moja mama.W tym czasie udało mi się wypróżnić(w tym szpitalu nie robią lewatywy,na szczęście dostałam rozwolnienia).Gdy weszła,siedziałam w fotelu i płakałam z bólu(a uwierzcie mam wysoki próg bólu).Ok.9 przyszła mnie zbadać lekarka(niemiła i niedelikatna) i miałam już 7cm.Zapytała czy chcę mieć przebity pęcherz(wody mi nie odeszły przy obu porodach),ja się zgodziłam i potem poszła.Chwila moment i dostałam parte ale takie konkretne,czułam,że zaraz urodzę i mówię"mamo wołaj je szybko".patrzyły na mnie jak na debila,ale faktycznie długo nie trwało i urodziłam,choć myslałam,że mi nie starczy sił tak mnie bolało.Potem ta lekarka mnie łyżeczkowała i zszywała(miałam ochotę ją skopać).
 
Po tygodniu kiedy w minute czasu mogę w końcu opisać poród :)
25.11. w piątek chyba nawet Wam pisałam, że długo chyba już tak nie pociągnę bo jak wstaję to dziwnie boli mnie podbrzusze, ale to był taki ból jak to w ciąży się zdarza dało się normalnie funkcjonować.
26.11. rano o 9:45 odeszły mi wody to był 37tc 1dzień :) Ze względu na to, że w wymazie wyszedł GBS to szybki prysznic i pojechałam do szpitala, aby zdążyli podać mi antybiotyk. Po odejściu wód nic mnie nie bolało dotarłam na porodówkę ok 11:30. Zrobiono mi usg i podłączono pod KTG. Tak sobie leżałam ok godziny z rozwarciem na 1,5 palca. W końcu położna zaproponowała spacerowanie po korytarzu bądz piłkę, aby zwiększyć rozwarcie. Chodziłam po korytarzu skórcze były co 6 minut ale znośne nie bolało mniej niż moje bóle miesiączkowe wiec było ok. Ok 15 wróciłam do łóżka pod KTG, bo robiło mi się słabo, skórcze co 4 minuty rozwarcie na 4 palce no i ból robił się już dość poważny. O 16 podano mi znieczulenie dożylnie Tramadol. Bóle ustąpiły, ale pojawiły się skórcze parte i nie bardzo wiedziałam co mam robić czy przeć czy nie, bo parcie było tak masakryczne, że właściwie te bóle parte wspominam najgorzej z całego porodu i całą jego końcówke. Położna cały czas powtarzała, że dziecko wpasowuje się w kanał rodny, ale nic nie mówiła o parciu w końcu po godzinie zaczęłam przeć, bo już nie mogłam wytrzymać i modliłam się aby to już się skończyło. Po ok 1,5 godz parcia i wrzasku i bolesnego nacięcia przez położną w końcu ból minął jak ręką odjął :) było po wszystkim- no poza szyciem krocza co nie było również przyjemne:) Potem przewieziono nas na sale obserwacyjną i 2 godziny walczyliśmy z mała aby chwyciła cyca, ale niestety się nie udało. Mała była dokarmiana sztucznie, miałam problem z pokarmem, bo wręcz go nie było a ona nie potrafiła złapać cycka. W szpitalu było takie parcie na mózg ze strony każdej położnej na karmienie piersią, że były w stanie zagłodzić dziecko i nie podać pokarmu sztucznego byle by cyckiem karmić mimo iż widziały i próbowały razem ze mna ją przystawić i im nie wychodziło. Chciałam jak najszybciej stamtąd wyjść, bo nie dawałam rady słuchać tego gadania 24h/ dobę o laktacji. Mała była taka spokojna w szpitalu, pierwszą dobę całą przespała i nic nie jadła ani prawie się nie budziła. Aż się bałam że coś z nią nie tak bo dobe nie jadła ani nie robiła kupy - ale to podobno normalne. Później, tez była bardzo grzeczna i wogle nie płakała, musiałam budzić ją co 3 godziny, aby jadła, żeby przybrała na wadze, bo inaczej by nas nie wypisali. Na szczęście mała przybrała i w 3 dobie wypisano nas do domu i tu zaczął się mój kolejny koszmar, bo nie dość, ze na tyłku nie dało się siedzieć, bo szwy przeszkadzały i bolały, to moja laktacja tak się rozbujała, ze wszystko do okoła było mokre i cycyki niemiłosiernie zaczęły boleć i paliły jak ogień. Odciągałam pokarm i karmiłam małą z butli, ale odciąganie stało się tak bolesne, ze wręcz niemożliwe. Trafiłam do położnej i okazało się, ze prawdo podobnie uczuliła mnie maść Linomag, którą polecono mi na popękane brodawki. Ból brodawek stał się gorszy od bólu krocza. Ból sprawiało mi nawet samo powietrze. Ginekolog przepisał mi leki na zahamowanie laktacji bo cycki wypełniały się mlekiem w mgnieniu oka a ja nie miałam jak tego odciągać bo umierałam z bólu. Dziś jest już lepiej. Mała karmiona jest mlekiem modyfikowanym i jak na razie nie ma jakiś większych problemów. Cały czas się docieramy i próbujemy zorganizować.
 
U nas wszystko zaczęło się w poniedzialek dość regularnymi skurczami, ale tylko tymi w dole brzucha więc na ktg nie bylo ich w ogole widać. Zostawili nas jednak na noc i po dniu oczekiwania we wtorek wieczorem koło 20-21 postanowili przewieźć na porodówkę. Skurcze były co 5-7 minut, później już co 2-3 i było małe rozwarcie, tak na 3 cm, więc postanowiono przkłuć mi pęcherz i spowodować odjeście wód płodowych. I tu się zaczął problem, bo dostałam znieczulenie zewnąrz-oponowe, które wszystko zatrzymalo nam w miejscu. Skurcze w dalszym ciągu regularne, coraz mocniejsze, natomiast rozwarcie nie chciało za nic przyśpieszyć. Problem polegał na tym, że były przy mnie tylko położne, które musiały czekać na decyzje lekarza co do kroplowki. A zgodę na kroplówkę wydano dopiero o 8 rano następnego dnia. Najdziwniejsze było to, że połozne zaczęły się kłócić z główną lekarką, o "zakres swoich kompetencji". Polożne chciały szybciej wydać decyzje o kroplowce, lekarka natomiast pojawiła sie dopiero rano. Całą noc męczyły mnie więc straszne silne skurcze, znieczulenie przestało działać i zostało mi tylko skakanie na piłce i gaz rozweselający.Rano, po kroplowce było juz znacznie lepiej i rozwarcie zaczęlo postępować, przy porodzie musieli mnie jednak naciąć, ale tylko z jednej strony.O godzinie 13.05 na świat przyszedł Mikołajek. Okazało się, że jednak był żle obrócony, a na dodatek na pępowinie zawiązał się supeł. Z Mikałajkiem było jednak wszysko w porządku, ważył 3680 i mierzył 54 centymerty. Trwało to wszystko okropnie długo- perwsza faza całą noc, a poród wlaściwy prawie 6 godzin, ale kiedy położyli go przy mnie zapomnialam od razu o tym wszytskim. Było to tak wspaniałe uczucie, że nawet wyskrobywanie łożyska i zszywanie przeszło tak jakby "obok" mnie. Bylam jednak bardzo słaba i zemdlałam jak tylko po 4h obserwacji odstawili mnie do pokoju. Dostalam na noc kroplówkę, odespalam wreszcie i na drugi dzień mogłam już bez problemu cieszyć się moim skarbem.
 
Kochane- oto moja relacja z porodu

W niedziele 27.listopada obudziłam się z mega bólem głowy i brzucha, i jak codziennie sprawdziłam ciśnienie i się przeraziłam bo było 170/115, za drugim razem podobnie, mąż kazał mi się ubierać szybko, w ciągu 10 min byliśmy w samochodzie, na dodatek nie czułam ruchów malej wiec stres ogromny, pędziliśmy jak szaleni do szpitala, na szczęście w czasie drogi poczułam ruchy malutkiej i się nieco uspokoiłam. Wpadliśmy na IP i zaraz mnie podłączyli do ktg-które na szczęście było dobre, ciśnienie podobne, bo jakoś 165/100, kiedy się dowiedzieli ze mam planowana cesarkę na 2 grudnia, to stwierdzili ze nie położą mnie na oddział tylko od razu zrobią cesarke wiec w biegu podpisywałam dokumenty i zaraz potem położyli mnie już na stół, czekali tylko na wyniki krwi, która mi pobrali. Zrobili mi cesarke w znieczuleniu ogólnym ze względu na mój kręgosłup wiec nic nie widziałam(spałam). Pamiętam tylko słowa lekarza Pani Agnieszko budzimy się-a ja spytałam się co z dzieckiem, usłyszałam ze mała ma 3300, 55 cm i dostała 10 pkt..,dowiedziałam się ze mój maz pojechał po rzeczy małej bo nie wzięliśmy ich, bo byłam przekonana ze wezmą mnie tylko na oddział. Jak mąż wrócił to przywiózł mi malutka z oddziału noworodkowego na sale pooperacyjna na której leżałam, najbardziej wzruszający moment kiedy patrzyłam na to malutkie zawiniątko, moją córeczkę-nie mogłam uwierzyć ze już jest z Nami.Bolało mnie po cesarce masakrycznie, bo ból czułam od razu po przebudzeniu, ze względu na to ze nie miałam znieczulenia w kręgosłup. Dostałam leki przeciwbólowe w kroplówce, ale i tak czułam ze boli, po 5 godzinach kazano mi wstać, to dopiero bolało i na wózku pojechałam już na sale na oddział położniczy, zaraz tez mi przywieziono moja Niunie.Leżałam w pokoju 3 osobowym, oprócz pierwszej nocy, kiedy zmiana położnych była fatalna, czułam się źle maksymalnie, z kroplówką w ręku, a musiałam już zająć się Niunia, gdyby nie dziewczyny z pokoju to chyba nie dałabym rady, nawet do toalety nie mogłam dojść, na szczęście już następne zmiany położnych były ok., pomocne sprawdzały, co z maluszkami w nocy, uczyły przystawiać do piersi, nie miałam pokarmu wiec przynosiły mi troche pokarmu do nakarmienia małej, mężowie mogli byc w pokoju do 22.
Rano zawsze był obchód pediatryczny, ważenie paluszków i ogólna ich ocena, a popołudniu lekarz sprawdzał jak u Nas się goi rana(wszystkie byłyśmy po cc). Ogólnie szpital jest ok., na oddziale pustki-kiedy ja byłam mało dzieciaczków się urodziło, poza tym zrobili u mojej córeczki echo serca, standardowo badanie słuchu oraz szczepienie przeciwko gruźlicy i żółtaczce, poza tym sprawdzano u niej poziom cukru i kiedy spadł za bardzo dostałam mieszankę do dokarmiania, ale ogólnie jest nastawienie na naturalne karmienie i trzeba maluszka przystawiać. Phelania, Agapa- ja nie żałuje, że wybrałam ten szpital i życzę Wam powodzenia kochane
 
reklama
To teraz ja na szybciutko..:zawstydzona/y:
30 listopad - w końcu się zaczyna!!!:tak:
Poród - szybki, ale bolesny..O 6.00 odeszły mi wody, o 8.00 byliśmy w szpitalu na przyjęcie (zero skurczy, tylko ból jak przy mocniejszym @). Po przyjęciu podpięli mnie pod ktg i tam zastała mnie wizyta lekarska. Ordynator pobadał, stwierdził rozwarcie na dwa luźne palce (a łapy ma jak niedźwiedź). Nadal zero skurczy..Potem połaziłam sobie po korytarzu (w tym moim szpitalu jest trakt porodowy, całkiem osobny od patologii ciąży) i coś tam mnie zaczęło brać. Lewatywa i na łóżko pod ktg. Podpięli mi oksytocynę, a jak zaczęły się już konkretniejsze skurcze, dostałam jeszcze zastrzyk z papaweryny - rozkurczowy. Oj i już poszło na całego. Przy rozwarciu 7cm chciałam już usilnie przeć, zabroniła mi tego położna, ale szybciuteńko zrobiło się całkowite rozwarcie
yes2.gif
. No i potem może z 8 partych i Marta wyskoczyła sobie na świat
wink2.gif
Położna nie chciała do końca nacinać, ale niestety, przy tym ostatnim skurczu lekko nacięła, bo Martusia nie umiała się przecisnąć. Mała była pookręcana pępowiną, ale luźno (nie na darmo robiła takie wygibasy w brzuchu), od razu donośny krzyk wydała
biggrin.gif
. No i tyle..Jak ja obmywali, to ja jeszcze łożysko na skurczu wypchnęłam,dostałam małą na brzuch (co za uczucie
biggrin.gif
, bo Marysi mi nie dali, od razu szła pod lampy), przyszła położna i powiedziała, że Marta ma 10 pkt, waży 3530g i mierzy 57cm:-), a potem było szycie..Cały poród od pierwszych skurczy do narodzin trwał niecałe trzy godziny (w przeciwieństwie do Marysi, gdzie trwał 24 godziny)..
Dwie godziny spędziliśmy w tym pokoju, Seba bawił małą, a ja się zwijałam, bo przy obkurczaniu macicy bolało nieźle (dziewczyny z drugim dzidziem, nie chcę straszyć, ale ponoć tak jest przy kolejnym..:zawstydzona/y:)..potem przewieźli mnie na łóżku i maleństwo do pokoju już na położnictwo. Pokój dwuosobowy, więc fajnie..małą miałam cały czas przy sobie, za wyjątkiem, jak brali ją na badanie czy szczepienie..No i po trzech dobach do domu:-)
 
Do góry