reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówki...

To ja tak na szybko:):)
Tak to bylo szybko ze nie ma co opowiadac:)

8.01, 7 rano obudzily mnie bole brzucha...czyli skurcze:)
ale stwierdzilam ze nikogo nie budze i pochodze godzine po sypialni...
o 8 M sie obudzil i mowi..Co zacelo sie??a ja mowie takk!Jedziemy!
no ale zanim sie umylismy spakowalismy to o 9 wyjechalismy do szpitala:)
o 9.29 bylam na IP!!!!
Sprawdzili mi tylko szybko serducho Malej i sciagnely mi spodnie bo ja niemoglam bo skurcze byly caly czas!!!Rozwarcie 7 cm,szybko na porodowke,w swetrze i w ciuchach,nie bylo czassu na rozbiorke:)
mnie zawiezli na porodowke a M jeszcze na dole sie przebieral i nawet nie zdazyl zaplacic bo dzwonili do niego z porodowki ze ma szybko przyjsc bo Zona wola i juz rodzi(on nie wierzyl ze tak szybko,po pierwszym po rodzie ktory trwal 6 godzin)
przybiegl o 9.40 Przytrzymal mi glowe dwa parte i Nadia wyskoczyla z krzykiem na swiat:)
Porod bez znieczuleni bez niczego:) bo nie bylo czasu:)

Niespodziwalam sie ze tak szybko to przebiegnie..po 16 minutach od przyjazdu do szpitala Mala juz byla z Nami...Wzieli ja na 2 godziny bo wody byly zielone,ale wszystko ok.
My przez ten czas dzwonilismy do wszystkich:)
Miedzy innymi do ASKO:)
Bo mielismy 2 godziny dla siebie...

Porod marzenie..pewnioe dlatego ze bylam ostatnia:):)
 
reklama
Nie wiem, czy zdążę opisać Wam moją historię, bo mała w każdej chwili może się obudzić, ale spróbuję.

U mnie pojawiały się trzy terminy porodu i kiedy 2 pierwsze minęły zaczęłam się niepokoić. W dzień ostatniego terminu - 27 grudnia - wieczorem, coś mnie zaczęło nosić... Jakieś takie bóle okresowe, nie wiadomo co. Po jakimś czasie zorientowałam się, że bóle się nasilają i lekko ustępują. Zaczęłam mierzyć czas - wychodziło że to chyba skurcze i to co 2 do 5 minut. Zadzwoniłam do przyjaciółki, która urodziła trójkę dzieci, żeby zapytać czy to "to". Wysłała mnie do wanny - nie pomogło. No więc stwierdziłyśmy, że chyba jednak to i czas jechać na IP. Było koło północy i widziałam przerażenie w oczach M., ale moją największą obawą było to, że... to fałszywy alarm i mnie odeślą. Już z samochodu napisałam do MamyO., bo wiem że Kochana czekała na takie wieści, ale poprosiłam, żeby jeszcze Wam nic nie pisała, żeby nie robić sztucznej zadymy - w razie jakby mi się tylko zdawało ;)

Na IP podpięto mnie pod KTG. Strasznie się stresowałam, czy widać te moje skurcze i odetchnęłam, kiedy zobaczyłam amplitudę sięgającą 80% (wydawało mi się, że to skurcze, że ho ho XD). Potem miałam badanie lekarza. Nie był miły, chyba wolał spać, ale po jego łapie odszedł mi czop (rozwarcie na 1,5 palca) ;p Poza tym wydał korzystny dla mnie "wyrok": porodówka (i tu kolejny sms do MamyOskarka, że to jednak to - i jej radość, i moje niedowierzanie...). Trochę mnie jednak wkurzył, bo pytał o wody, a ja powiedziałam, że nie odeszły, ale być może się sączyły, bo coś się sączyło ;p A on na to, że też nie jest w stanie stwierdzić, czy odeszły. No to kto jest w stanie? :/ Zaprowadzili nas na salę porodową i kazali mi przebrać się w koszulę do rodzenia itd. Robiłam wszystko jak w transie nie myśląc do czego to prowadzi. Położna zapytała o lewatywę, oczywiście powiedziałam, że tak. Niedługo później odeszły mi wody. Wtedy po raz pierwszy doświadczyłam co znaczą skurcze porodowe! :szok: Zaczęło boleć trochę, ale po czasie ból stał się nie do wytrzymania. Miałam mieć zzo, ale wytłumczyli mi, że muszę mieć 6 cm rozwarcia. Czekałam na to 1,5h. Doświadczyłam takiego bólu, że chciałam gryźć plastikowe poręcze łóżka. Kiedy było już skrajnie źle poprosiłam M., żeby zdopingował ekipę i żeby mi w końcu dali to zzo.
Jakieś cholernie długie 15 minut później zaczęli koło mnie chodzić. No i kolejny "problem" - mój tatuaż. Na konsultacji kilka dni wcześniej trafiłam na szefa anestezjologów, który był bardzo fajny i powiedział, że będzie ciężko, ale znajdą miejsce do wkłucia. W trakcie porodu pani anestezjolog raczej wątpiła, że się uda, ale tamten zapis z konsultacji ją zdopingował, żeby spróbować. Powiedziała, że jest tylko jedna szansa. No i na szczęście się udało... Kiedy jakieś 20 minut później ból odszedł miałam ochotę wstać i wycałować ich wszystkich ;p :)
Łącznie faza I trwała u mnie prawie 6h, z czego ponad 2h w okropnym bólu. Koło 7 rano rozwarcie było zupełne, tylko że znieczulenie ustępowało i zaczął się nowy koszmar. Parcie. Jeśli ktoś mówi, że bóle parte są lajtowe, powinien doświadczyć tego, co ja. Przez 2h robiłam wszystko, co mogłam, żeby wypchnąć z siebie to dziecko. Nie pozostał na moim ciele ani jeden suchy milimetr. Nie zostało już nic, czego mogłabym się wstydzić. Nie było mięśnia, którego bym nie zaangażowała w parcie. A i tak nic nie pomagało. Cały czas mówiono mi, że świetnie idzie, że widać główkę, że jeszcze tylko jedno, dwa parcia, ale to się nie chciało skończyć. Popadałam w stany skrajnego wykończenia i jednocześnie przerażenia, że ciągle w tym tkwię - w ogromnym bólu i bezsilności. Patrzyłam w sufit i zadawałam sobie pytanie, czy to się w ogóle kiedyś skończy. Robiłam co kazali, nawet jak ordynator kazał mi przeć na boku. Tak bardzo mnie bolało. Na boku ból nie ustępował nawet na chwilkę, ale leżałam i parłam, płacząc jednocześnie z bólu. Jak tylko wyszedł babki pozwoliły mi przeć na plecach, bo i tak moje poświęcenie nic nie dawało.
W końcu prawie po 2h zdałam sobie sprawę, że coś się dzieje. Przybywało wokół mnie ludzi. Chyba żeby zapomnieć o bólu zaczęłam liczyć personel - 9 osób, w tym ordynator, 2 ginów, anestezjolog i pielęgniarki. Jeden z lekarzy zapytał jak mam na imię i powiedział, że przy następnym skurczu rodzimy. Wspomniał też coś o cięciu, oksytocynie itd. ale było mi to obojętne, bo i tak nie wierzyłam, że coś się zmieni. Coś tam blokowało małą i dlatego nie mogłam jej wypchnąć...

M. cały czas był ze mną. Starał się nie wchodzić mi w drogę, żebym się nie wkurzała, a jednocześnie podawał mi wodę, telefon (bo MamaO. cały czas była po drugiej stronie :*) i wycierał pot z twarzy.
Kiedy jednak postanowili "urodzić mi" to dziecko z nacięciem poprosili, żeby na chwilę wyszedł.

Zamknęłam oczy, czułam wokół mnie mnóstwo stłoczonych osób, coś robili, coś uciskali, a ja parłam, już z krzykiem, bo nie dawałam rady. Zresztą krzyczałam już wcześniej na końcu parć, bo nie dało się tego powstrzymać przy takim bólu i wysiłku.
I kiedy tak mnie ściskali, poczułam jak coś ciepłego wyślizguje się spomiędzy moich nóg, a kiedy otworzyłam oczy kładli mi Emilkę na piersiach - siną i rozwrzeszczaną, a M. wchodził spowrotem na salę. Byłam w szoku i babki upewniały się, czy aby na pewno trzymam dziecko. A ja nie wierzyłam, że to się jednak stało - że ona jest, a bólu już nie ma... Lekarz mnie szył, a pani anestezjolog zapytała dlaczego mam taką nieszczęśliwą minę. Powiedziałam, że czuję, że zawiodłam, że nie urodziłam małej. Ona mi na to, że przecież urodziłam! A ja, że nie. Że tak bardzo się starałam i nie dałam rady. Że musiało uczestniczyć w tym tyle osób... No to mnie opieprzyła po przyjacielsku i kazała popatrzeć na piękną córkę, to mi na pewno przejdzie. No i przeszło :)
Urodziłam o 9:10 rano.

Bilans mojego porodu to 20 szwów w środku i 3 na zewnątrz. Pierwsze dni były dla mojego ciała koszmarem. Na pewno nigdy nie zdecyduję się na kolejny poród SN, bo nie jestem w stanie wyobrazić sobie nawet, że przechodzę przez to wszystko jeszcze raz.

Emilka jest cudowna i wynagradza mi wszystko, ale nigdy nie zapomnę tego porodu.
Nie zapomnę też tego, że M. był ze mną i mnie wspierał. Myliłam się sądząc, że będzie przeszkadzał. Jednocześnie M. będąc ze mną zrozumiał ile mnie to wszystko kosztowało i docenił to poświęcenie. O więzi z dzieckiem już nawet nie wspomnę... :)

Tamtej nocy nie spał przeze mnie nie tylko M. Nie spała też MamaOskarka, która była dla mnie niczym osobista położna - wspierająca i motywująca :* A już zupełnie powaliła mnie na łopatki informacja, że nawet jej Julcia nie spała do 3 w nocy czekając na wieści o moim porodzie :* :) Dziękuję Wam dziewczyny :)
I dziękuję też tym z Was, Grudniówki, które czekały niecierpliwie na info o moim porodzie :* Jakoś łatwiej jest człowiekowi, kiedy wie, że zależy jeszcze komuś... :)
 
U mnie niewiele do opowiadania.... ale jestem zadowolona z tego jak wszystko sie potoczylo i po przeczytaniu opisu Mla (przy ktorym nomen omen poplakalam sie) postanowilam skrobnac kilka slow. Od poczatku bardzo balam sie porodu i oczami wyobrazni widzialam to tak jak opisala Mla.... Ale nie chcialam byc zla matka i pozbawic dzieciecia mozliwosci wyjscia na swiat naturalnie.... Postanowilam poczekac na wyniki badan co do wagi dziecka i poradzic sie lekarza (spodziewalam sie, ze maly nie bedzie taki znow maly;)) Zaprzyjazniona ginekolog (dobra znajoma tesiowej), u ktorej bylam pierwszy raz w 38 tyg, nadal wahajac sie jaka opcje porodu wybrac, powiedziala, ze moja budowa (kosci spojenia) i wielkosc dziecka moga byc problemem przy porodzie sn, co moze wiazac sie z niedotlenieniem itp.... i ona radzi cc. Tym samym rozwiala moje watpliwosci, a ze mialam wybor (pierwszy porod/poronienie - nie dalam rady sama urodzic....) - wybralam cc.
Umowiona na konkretny dzien i godzine pojechalam z mezem do szpitala nieco zdenerwowana, a w szpitalu z nerw juz sie trzeslam.... Przygotowania trwaly okolo godz, potem juz na sale (na szczescie maz mogl byc caly czas ze mna i trzymal mnie za ramie/reke siedzac nieco z boku/tylu lozka), a sama operacja okolo 20 min. Nic nie czulam, az nagle uslyszalam krzyk....i lekarz powiedzial zazartowal - chlop jak dab, jaja jak zoledzie....:))) Polozyli Malutkiego na kilka minut na mojej piersi.... Wspaniale uczucie.... A potem maz poszedl z pielegniarka i lekarzem wazyc i mierzyc szkraba, mnie zszyli i na salke poporodowa. Maly dogrzewal sie jakis czas w inkubatorze, a potem maz, ktory czuwal nad nim przywiozl go na pierwsze karmienie... Na poczatku nie szlo nam najlepiej... pokarm pojawil sie mniej wiecej po 6 dniach od porodu, pielegniarki dokarmialy go mm nie informujac mnie o tym...:( a ja glupia na poczatku nie zdawalam sobie z tego sprawy... Przeplakalam kilka dni, ale na szczescie nie wplynelo to na laktacje. Nie zaluje, ze mialam cc. Co prawda blizna/szycie boli jakis czas, ale to nic przy tym co przeszly niektore z was....
Dzieki Mla za przekazywanie smsow i wszystkim za wsparcie i gratulacje!
 
Wreszcie znalazłam chwilkę, żeby opisać mój poród.Po drugie złe wspomnienia się troszkę zatarły i mogę wszystko opisać. Jak wiecie bardzo chciałam urodzić w styczniu i po cichu na to liczyłam.Jakoś ok 27, 28 grudnia zobaczyłam pierwsze objawy świadczące o zbliżającym się porodzie-krew na wkładce.30 grudnia zaczął boleć mnie brzuch. Jeszcze wtedy łudziłam się że to nie skurcze ;) Pojechałam do szpitala na ktg, wszystko było ok. Serduszko w normie, skurczy niby brak. Jak się okazało fałszywy alarm. Pojechaliśmy z M. do domu, wzięłam coś na zatrzymanie akcji. Mimo to skurcze były i to czasem tak silne ze myslałam ze nie wyrobie...Tak się męczyłam do godziny 17 31-go. Zaczęłam mieć regularne skurcze co 5-6 minut i pojechaliśmy do szpitala. MÓJ M.był przerażony, ja też.. Pielęgniarki były super, byłam w szoku, że próbują mnie zagadywać, ogólnie na 6-ke jeśli chodzi o podejście do pacjenta. Pielegniarka pytala czy maz rodzi ze mna, ja na to ze nie, a ona pyta czy bym chciala zeby byl przy porodzie, ja na to ze tak ale nie bede go zmuszac. Poszla do niego i nie wiem co mu powiedziala ale został :)))) Okazalo sie ze mialam juz rozwarcie na 7-8 centymetrow.Ból przy skurczach był tak okropny, az trudno mi o tym myslec. Poza tym mialam skurcze w duzych odstepach i mimo kroplówek, ktore nie podzialaly, widzialam ze sa zaniepokojeni. Podobno Gdyby nie M. to nie wiem jak bym to zniosla... Blagalam o znieczulenie ale okazalo sie ze w tym szpitalu nie daja znieczulenia:\ Musieli mnie naciac, po czym o 20.57 urodzil sie Mikolaj :) Nie moglam uwierzyc, ze naprawde urodzilam ze to moje dziecko...M. przecial nawet pepowine :) Szycie to klejny koszmar, niby dostalam znieczulenie, ale nie wiem gdzie, bo czulam jakby mnie zszywali na zywca.Noc Sylwestrowa spedzilam w szpitalu. Mialam sama sale do wieczora nastepnego dnia.O północy widzialam przez okno fajerwerki, a obok spal Mikołaj. Mozna sobie wyobrazic lepszego Sylwestra?
Niestety dopadla mnie depresja, caly czas plakalam, wszystko mnie dobijalo, maly plakal bez powodu. Dopiero teraz czuje ze go coraz mocniej kocham... Teraz dochodze do siebie i mam nadzieje ze bedzie tylko lepiej...
Z smiesznych sytuacji przy porodzie-M. nie wzial ze soba papierosow do szpitala. Miedzy skurczami mówie do niego jedz na stacje i kup. Nie chcial jechac, a ja do niego-jak mnie zlapie skurcz to cie nie puszcze wiec lepiej sie decyduj.No i pojechal hehe, nie było go chyba niecale 10 minut, niezly wynik jak na trase ktora przejechal:))), jak sobie to przypomne to smiac mi sie chce :)))
 
Ja miałam termin na 9 grudnia. 8 stwierdziłam,że nie czuję ruchów dziecka,wzięłam zaprowadziłam Nicole do mojej mamy i poszłam na IP,już z torbą,bo wiedziałam,że mogę standardowo zostać na obserwacji ( w końcu przez całą ciążę byłam w szpitalu 9 razy:baffled:). Dni mijały,dziewczyny z pokoju zmieniały się jak rękawiczki,a ja ryczałam,bo rozwarcie na 3 cm,ale szyjka długa...po 6 dniach wypuścili mnie,bo nawet masaż szyjki nic nie dał... Wróciłam do domu z zaleceniem,że jak nie urodzę sama to mam zgłosić się 20 na wywołanie. 19 miałam wizytę u swojego gina,jadąc na wizytę dostałam skurczy,które były coraz silniejsze. Na samolocie gin stwierdził,że jutro urodzę bo miałam 4 cm rozwarcia i szyjkę całkowicie zgładzoną...jak oświeciłam go,że mam skurcze to zadzwonił do szpitala na oddział,że jego pacjentka przyjdzie rodzić. Wyszłam od gina,zadzwoniłam do Ł,że ma jechać do mojej mamy bo dzisiaj urodzę i czas się zbierać ( jedyna wizyta,przez całą ciążę na której Ł nie był ze mną) pojechałam do mamuśki,a że robiła już bigos na święta to stwierdziłam,że jeszcze zdążę się najeść,bo po porodzie wiadomo dietka:tak:. Wparowałam, najadłam się,przyjechał Ł,również najadł się po czym poszliśmy do Nas do mieszkania po torbę,a właściwie ją spakować. Wykąpałam się,wygoliłam,spakowałam torbę. Zeszliśmy do auta i postanowiłam zahaczyć jeszcze o żabkę po picie i gazety...tak,że na IP byliśmy o 18:40,miałam już 6 cm,położna nie chciała mi zrobić lewatywy,a ja zaczęłam się wykłócać i w końcu lekarz kazał zrobić wlew. No to hejka o 19:20 na porodówkę,o 20 miała być dostępna sala do porodów rodzinnych,a do tego czasu miałam być na zwykłej. Podłączyli mnie pod ktg i kazali leżeć na lewym boku bo skurcze mniej bolesne. Ok,ale nagle zaczęło coś piszczeć,wbiegła położna,a tu tętno Krzysia 50 i ciągle spadało,spadło do 30:szok: przerażona położna zadzwoniła po lekarza,ginekolog i anestezjolog przybiegli,sprawdzili rozwarcie i poinformowali mnie,że niestety nie zdążą zrobić cesarki bo już jest 8 cm rozwarcia,gin przebił mi pęcherz i w tym momencie wszyscy poczuli smród,miałam zielone śmierdzące wody:angry::angry::angry:! Momentalnie dostałam rozwarci 10 cm,a tu samolot jeszcze nie złożony,ja już skurcze parte,więc momentalnie zaczęłam przeć a położne w między czasie rozkładały fotel,zanim rozłożyły główka już była na wierzchu,ale Krzyś zablokował się barkami,ginekolog się nie pieprzył i nie wiem jakim cudem władował mi ręce do kanału rodnego i jakoś wypchnął Malutkiego nie robiąc mu krzywdy... W tym momencie zobaczyłam,że Krzyś jest cały siny,nie rusza się,nie płacze,a ja? Zaczęłam wyć,już myślałam,że umarł:-(. To była najgorsza chwila w moim życiu,lekarze odessali go i Krzyś zaskoczył,ale wzięli go na OIOM z racji nałykania się wód płodowych...Ogólnie urodziłam Małęgo o 19:40, Ł nie był ku swojemu niezadowoleniu przy porodzie...a o tym,że urodziłam poinformowała do pani sprzątaczka:-D:-D:-D!

Krzysztof Stanisław 19.12.2011, godzina 19:40, waga 3860g, długość 57cm i 10/10
 
Przed Twoim przyjściem na Świat jak nakręcona słuchałam All I want 4 Christmas is U. Miałam to nawet jako halo granie na czekanie ustawione ;)

Ninka nie chciałaś przyjść na Świat tego dnia, to ja nie mogłam się Ciebie doczekać. Tata również odliczał dni do końca. Mogłaś być jeszcze w brzuszku mamy i wypoczywać przed tym co miało nadejść. Niestety jestem uparta i uparłam się by mieć Cię 19go grudnia. Moja ginekolog była jednak na zwolnieniu i dopiero 20go grudnia pojawiła się w poradni. Dała mi skierowanie na CC o godzinie 16... Pół h później byłam już w szpitalnej windzie, tak bardzo chciałam Cię urodzić jeszcze tego dnia. Od tygodni składałam Twoje ubranka, segregowałam, w listopadzie byłam już spakowana do szpitala. W torbie były też Twoje rzeczy.
Ku mojej uciesze ginekolog na oddziale zgodził się przeprowadzić CC jeszcze tego dnia, choć z reguły CC robi się w naszym szpitalu rano jako zabiegi planowane.
Zrobił nam ostatnie badanie na Dopplerze. Wszystko było super. Myślałam, że nakrzyczy na mnie, że przychodzę w 38tyg ciąży na CC ale on stwierdził,że dobrze, że przyszliśmy przed Świętami.
Kazał położnym przygotować nas do porodu na 20:15. Czytałam sobie książkę w najlepsze na porodówce. Wszyscy sobie ze mnie żartowali, że mam tyle spokoju w sobie, a poród przede mną i jeszcze jestem w stanie skupić się na książce. Katarzyny Grocholi-Trzepot Skrzydeł. Notabene-do tej pory nie skończyłam tej książki, choć jest krótka.
Mierzyliśmy skurcze. Nie było żadnych. Nie pchałaś się na Świat.
Przygotowano mnie do CC, założono cewnik. Cały czas byłam w kontakcie z Twoim tatą. Był podekscytowany i przerażony.
Pojechaliśmy na inną salę. Zrobili mi zastrzyk ze znieczuleniem. Anestezjolog sobie żartował z personelem. Ja napomknęłam ginekologowi, który badał mnie kiedyś w szpitalu i jako jedyny był w stanie określić Twoją płeć o tym, że masz być dziewczynką, bo tak mi obiecał ;) i przepowiedział. Mówiliśmy o twoim imieniu, dlaczego Nina i tak dalej... . 2ch ginekologów zajęło się przyjmowaniem Ciebie na świat. Jeden z nich odetchnął jak okazało się, że rzeczywiście jesteś dziewczynką. Ciężko było Cię wyjąć. 20:15 wjechałam na salę. 20:20 byłaś na Świecie i 1 raz tego dnia spadł Śnieg w tamtym roku u nas...Urodziłaś się z krzykiem i płaczem. Chciałam Cię zobaczyć i choć nie wolno mi było podnosić głowy, nie mogłam wytrzymać. Anestezjolog zabronił mi jeszcze raz się podnosić. Płakałam , chciałam Cię zobaczyć, już nie mogłam się doczekać. Zbadali Cię i owinęli w pieluszki, w kokonik. Nigdy nie zapomnę Twego płaczu, bo to był taki specyficzny płacz. INNY. Może to zabawne ale płakałaś jak kot;)
laugh.gif
Byłaś zdrowa i silna. Ważyłaś 3 kg i mierzyłaś 54cm. 10 punktów w skali Apgar. W końcu mogłam Cię zobaczyć.
Płakałaś, a raczej krzyczałaś. Mi leciały łzy, nie mogłam nic powiedzieć, jak przyłożyli Twoją Twarz do mojej przestałaś płakać, zaczęłam Cię całować i mówić do Ciebie i nie płakałaś już... Chyba znałaś ten głos i czułaś, że jestem Twoją mamusią.
Zabrali Cię, znów zaczęłaś płakać i słyszałam Ciebie na korytarzu jeszcze długo...i długo po tym jak byłam już na sali. Dawałaś im popalić. Dopiero jak przynieśli Cie do karmienia zrobiłaś się przy mamusi grzeczna. Od razu załapałaś o co chodzi i złapałaś cycusia. Ciumkałaś słodko... a jak przez przypadek wypadł Ci z buzi sutek to znów jak głodny kotek popiskiwałaś.
WRACAJĄC do porodu... zanim mnie pozszywali Twój tata był już z babcią w szpitalu i chciał Cię zobaczyć. To było przed 21. Nie było już odwiedzin i nie chcieli mu Ciebie pokazać, na siłę więc wpakował się do pokoju noworodków i z dowodem osobistym udowadniał, że jesteś jego córką. 1 fotkę masz jak płaczesz ;) 2gą już z tatusiem...
Gdy wyjeżdżałam z sali porodowej Twój tata powiedział, ze wyglądam lepiej niż przed porodem, że wyładniałam i chyba w SPA BYŁAM ;) hahaha mówił, że już Cię widział i że jesteś cudowna. Zażartował też, że masz skośne oczy i to jest wg niego podejrzane
laugh.gif


Wtedy zaczęło się Twoje życie. I to był najpiękniejszy dzień mego życia i najpiękniejszy prezent jaki mogłam kiedykolwiek otrzymać.
 
W czwartek 11.04.2013 ok 4.40 rano dostalam skurczy były bardzo krótkie ale co 5-8min myslalam ze przejda M przyjechał z pracy po 5 rano i poszedł spac a ja sie mordowalam nie byly bardzo bolesne ale mocniejsze niz na @ dzien wczesniej wieczorem lezalam sobie w łóżku i masowalam sutki
laugh.gif
zeby przyspieszyc poród ,bo mialam sie wstawic na nastepny dzien na IP na wywolanie;PJednak Marcelek posluchał mamusi :) Ok 6 rano budze M i mowie ze to Juz ,balam sie cholernie ze nie dojade wiec juz wczesniej nakarmilam Alanka i przygotowalam mu sniadanko kanapki:)M wstał zadzwonil do chrzestnego Alutka (dobrze ze mial wolne):) na 8 rano bylismy na IP z 2cm rozwarciem
sorry2.gif
sorry2.gif
no nic przyjeli mnie ale skurcze ustepowaly jak na zlosc:/ zabrali mnie na porodówke i tam sie zaczelo
shocked.gif
Ze wzgledów iz rodzilam 2 synka w tym samym szpitalu dostalismy pojedyncza sale:) trafilismy na suuuper polozna ,smialam sie do M czy jej czasem nie oplacil
laugh.gif
przez 1 h lezalam na KTG ,skurcze byly mocniejsze ale dłuzsze ,polozna byla prawie caly czas przy nas , zrobila mi masaz szyjki który nie byl mocno bolesny,i włożyla mi 2 czopki zmiekszajace macice na szybsze rozwarcie
shocked.gif
i w pewnym momencie rozwarcie doszlo do 5cm
shocked.gif
powiedzialam poloznej ze mialam maloplytkowsc ,pobrali mi krew zeby zapodac zzo ,okazalo sie ze mam 120 krwinek czerwonych za malo na zzo ale poszla poprosic anestozjologa udalo sie,ale juz nie wytrzymywalam z bólu!!!!zaczelam skakac na pilce-pomagalo bardzo przy skurczach polozna kazala mi krecic tylkiem na pilce myslalam ze umre...przyszedl anestozjolog zrobil zzo powiedzial ze za 20 min bedzie dzialalo a tu 45min i DUPA!!!! bóle krzyzowe takie ze chodzilam po scianie
realmad2.gif
polozna powiedziala ze o 12 urodze-nie wierzylam:) w pewnym momencie mialam 9cm myslalam ze umre z bólu!!!wreszcie zaczely sie parte przyszly jakies 2 studentki i pytaja sie mnie czy moga zobaczyc poród to ja dawajcie uczcie sie :pPP tak sie darlam ze dziewczyny uciekly
laugh.gif
laugh.gif
laugh.gif
krzyczalam do poloznej zeby mnie przeciela bo nie moglam wypchnac mlodego za 6 partym wypchnelam Mracelka o godz 12.12:) troche stracil tetno i dostal 9/10/10.Zaczelam wszytkich tam przepraszac ze sie darlam,i ze nie chcialam z nimi wspolgrac:pAle sie udalo pozniej tylko zszywanie (pikus) tylko 3 szwy:) i przyniesli Marcelka ślicznosci i odrazu do M powiedzialam caly tata:pPPP Ogólnie M mi pomogl bardzo
A co do porodów II,III, itd dla mnie ogólnie poród byl bardzo szybki!!! Alana rodzilam 18h a ten 4h ale ból jak dla mnie byl silniejszy i bardziej nie do zniesienia......

 
We wtorek, 2 lipca, cały dzień czułam się podle, od rana wszystko mnie podwójnie męczyło, ciężko było mi nawet wejść po schodach, cały dzień najchętniej spędziłabym w łóżku, śpiąc, ale przy rozbrykanym Q to było tylko podobożne marzenie, musiałam biegać za nim po wsi, zaliczaliśmy wszystkie górki, piaskownice, krzaki, trawska, goniliśmy mrówki i wspinaliśmy się nawet na murek. Po południu zadyszkę powodowało nawet wejście po schodach, musiałam zadzwonić po M., że ma przyjechać, bo mi słabo, że ma wracać z roboty i pomóc. Rozłożyłam na podłodze kołdrę i poduszki, zrobiłam dla Q bazę, dałam mu książeczkę, iPhone'a i gotowałam zupę na jutro, w pewnym momencie nawet z Q na rękach gotowałam, bo przychodził się poprzytulać. Wieczorem już czułam, że coś się święci, bo zaczynało mnie gonić do ubikacji, ale żadnych bóli nie było, nic, profilaktycznie się ogoliłam, szybki prysznic i o 23 położyłam się do łóżka, żeby pół godziny później dostać takich skurczy, że wręcz zwijałam się na łóżku pisząc do taty sms, że za 20 min podrzucamy mu Q, bo rodzę. M. jeszcze chciał się ogolić zanim pojedziemy, myślałam, że go kopnę, skurcze co 5 min, 30km do szpitala i jeszcze Q trzeba było do dziadków odstawić, a ten się chce golić ha! wszystko zanieśliśmy do auta, mnie jeszcze w międzyczasie 2 razy do kibelka pognało. M. zniósł śpiącego Q i ruszamy, Q się zbudził, bo za głośno fuczałam na skurczach. No i tak siedział zafascynowany światłami innych samochodów. Zostałam odstawiona pod szpital, a M pojechał do moich rodziców zawieźć małego, mieszkają niedaleko szpitala, jakieś 5 minut samochodem, więc za chwilę miał być z powrotem. Była północ, w tym czasie odfajkowałam całą papierkologię na porodówce, jak się okazało 8 cm rozwarcia, wpakowali mnie na łóżko i ucinałam sobie pogawędkę z położnymi, bardzo fajne babki mi się trafiły, sympatyczne i pomocne. Lekarz w sumie też ok, choć obudzony i rozczochrany na początku był trochę marudny, jak to facet, który miał ochotę pospać, a tu baba przyjechała i zamierza rodzić! o 0.20 nadal nie było M., więc dzwonić do niego, że halo, ja tu rodzę, już ponad 8cm! a on mówi, że Q nie chce zasnąc i on go próbuje usypiać... no ale zdążył dojechać, był o 0.35, już miałam prawie pełne, ale niestety wody nie odeszły, czułam niesamowicte parcie, ani lekarz, ani położne nie potrafili przebić pęcherza, myślałam, że umrę podczas tych prób, kazali mi przeć, miałam wrażenie, że zaraz eksploduję, w końcu za setnym podejściem ktoś przebił pęcherz i Hania praktycznie wypłynęła mi z tymi wodami, musiałam tylko lekko poprzeć. Urodziła się o 0.45 i koncertowo się wydarła. Rozkosznie było wziąć ją na brzuch i przystawić do piersi. Wyglądała wtedy, jak mini Q. M. posiedział z nami z 20 minut i wygnałam go do synka, a resztę czasu spędziłam na karmieninu małej i na przysypianiu.

Porównując pierwszy i drugi poród, faktycznie za drugim razem poszło szybko, znów za szybko, znów mnie nacieli, miała ciąć po bliźnie z pierwszego porodu, ale się trochę machnęła i mam jedną obok drugiej, z tym, że ta Haniowa jest minimalna na 2 szwy, no i cholerka nie trafiła w skurcz i bolało, wtedy wydałam z siebie jedyny okrzyk podczas porodu, bo praktycznie rodziłam w ciszy, ale z bólu wyginało mi palce stóp, później miałam na nich zakwasy hahaha. A pomimo tego, że Hania przy porodzie ważyła mniej, niż Q, to drugi poród bolał mnie bardziej. Pewnie dlatego, że psychicznie nastawiłam się na ból, wiedziałam czego się spodziewać.
 
reklama
reklama
Do góry