reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówki...

No to teraz ja :)
Mój poród zapowiadał się jako wywoływany, bo jak wiecie miałam stawić się 27 grudnia na oddział. No i stawiłam się o 8, oczywiście papierki itd i jazda na piętro. Mąż do pracy, bo wiadomo - skurcze miałam codziennie, ale na to, że urodzę tego samego dnia, a bynajmniej do 15 nie wyglądało. No i ktg pierwsze o 9.30 - wykazało skurcze, ale nie te "sensowne", potem badanie ginekologiczne - rozwarcie na 3cm, więc od ostatniego razu brak postępu, jedynie szyjka z 80% zgładzenia weszła na 100%. Usg - Niunia szacunkowo 3400g, wody w normie.
Drugie ktg - 15.00 - skurcze silniejsze niż rano, ale dalej nie te porodowe.
Obchód - lekarze stwierdzili, że dziś poczekamy, nie ma sensu małej zmuszać, a jak dam radę wytrzymać te skurcze, to może poleżę na przedporodowej nawet do sylwestra. No to ok, myślę, niech się dzieje co chce.
No i próbuję zasnąć coś po 9, ale znowu te nocne skurcze o których pisałam Wam codziennie, nie dają spać i plątam się do ok północy. Jakoś godzinkę przysypiam i budzę się na siku o 1, wstaję znad sedesu, a tu odszedł czop, lekko podbarwiony krwią. No to myślę - może coś się zacznie dziać... i kładę się, ale o 2 budzą mnie mega skurcze, co 3 minuty, więc idę do położnej i mówię jak sprawa się ma. Podpięła mi ktg, ale to była istna masakra, bo wyleżeć nie mogłam, a zapis był "wąski" wg niej. Bolało coraz bardziej i mówię po godzinie leżenia, że muszę do wc, bo siku chyba bedzie. No to odłączyła mnie i mówiła, że mam wrócić jak zrobię wszystko :) więc robię siku i czuję, że kupę chcę, ale nie mogłam zrobić, za to zaczęła lecieć mi krwista wydzielina i bolało juz naprawdę bardzo, bardzo. I wracam do położnej, mówię, że może coś na ból, bo boli cholernie, a ona że sama nie może, że zadzwoni po lekarza żeby zlecił, czekałyśmy i ja zginałam się z bólu co minutę chodząc wokół tej babeczki. Chyba coś wyczaiła, bo kazała się położyć na łóżku, że zbada mnie i uwierzcie - sama jej mina powiedziała wszystko - ZACZYNA SIĘ!! I ja do niej - muszę po męża zadzwonić!!! a ona, że mam max rozwarcie i że on nie zdąży, a ja że zdąży i proszę o tel. W między czasie mi wkłucie założyła i kazała oddychać, a ja zaczęłam jęczeć bo bolało bardzo. Godz 4 - odeszły mi wody i momentalnie zaczęły sie parte. Mąż wbiegł 10 po i był z nami ostatnie 20 minut porodu :) ale był dzielny, trzymał mnie za rękę, przyciągał kolano i głowę i oddychał ze mną. Komentował jak już główka była, że niunia ma włoski :) Położna była super -instruktaż rewelacja. Znala się na rzeczy i cały czas po imieniu do mnie mówiła i chwaliła, co motywowało mnie do parcia. Jak się okazało musiałam być nacięta, bo Kalinka wywinęła kawał nam i wyszła z rączką przy główce :)
Potem lekarz, który mnie szył śmiał się, że tacie na przywitanie zasalutowała :)
Nacięcie nie bolało, nie czułam tego przy skurczu. Szycie też nie bo mnie znieczulili. Ale jak znieczulenie zeszło, to myślałam, że wyjdę z siebie jak kazali mi wstać na siku po 5 godzinach od porodu. Teraz już z dnia na dzień lepiej.
Po szyciu przewieźli mnie na poporodową i tam z Malutką i tatusiem leżeliśmy szczęśliwi przez 2 godz :)
Muszę powiedzieć, ze faktycznie zapomina się cały ten ból, jak kładą Ci dzidziusia na brzuszku :D to uczucie jest cudowne.

Na karcie informacyjnej mam napisane: faza I - 2h10min, faza II - 20minut. Także z zaskoczenia Kalinka wyszła na świat :) bo nie spodziewałam się, że tak szybko. Nawet lewatywy nie zdążyli mi zrobić, ale całe szczęście nie napsociłam ;p bo chyba bym się pod ziemię zapadła.

Kalinka, ur 28.12.2011, godz 4.30, waga 3700g, dł. 57cm, 10 pkt :D, poród siłami natury, bez znieczulenia.
 
reklama
No więc i ja znalazłam wreszcie chwilę na opisanie mojego porodu :)
We wtorek 27 grudnia na godzinę 9 miałam stawić się w szpitalu w celu badań. Byłam już 9 dni po terminie.
Śniłam że idę przez miasto i nagle zgięłam się w pół z bólu. Obudziłam się natychmiast czując skurcz. Spojrzałam na zegarek. Była 5:46. Pomyślałam, poczekam. Już miałam takie skurcze przepowiadające. Po 110 minutach znów poczułam skurcz. Poszłam do toalety na siku. Miałam też biegunkę. Po 8 minutach kolejny skurcz. Nie budziłam męża bo nie byłam do końca pewna czy to już. Po kolejnych chyba dwóch skurczach mąż sam się obudził z paniką pytając "Co Ci jest?". Powiedziałam że boli brzuch, a on oczywiście natychmiast chciał jechać do szpitala. Powiedziałam że jeszcze poczekamy. Koło godziny 7 poszłam pod prysznic. Zeszłam na dół, włączyłam komputer i wiedziałam że za chwilę będzie trzeba jechać bo skurcze były co 5-6 minut.
W drodze do szpitala obdzwoniłam wszystkich z rodziny :)
Kiedy weszliśmy na oddział wszystkie położne wyszły i miło Nas powitały. Powiedziałam że mam skurcze co 5-6 minut i Pani zaraz podłączyła mnie pod KTG. Coś strasznego. Kiedy skala zaczynała wzrastać ból niesamowicie się nasilał. A ja musiałam siedzieć i patrzeć na tą wstrętną skalę. Bolało niesamowicie. Bóle były od krzyża.
Po około godzinie Pani przyszła i kazała Nam iść na salę porodową. Poszliśmy. W międzyczasie wymiotowałam. Rozwarcie miałam na 4 cm. Zapytano Nas czy jesteśmy głodni i czy chcemy pić. Pani przyniosła dla Nas napoje, a dla męża obiadek z podwieczorkiem. Ja miałam tak silne skurcze że tylko leżałam. Na przeciwko był zegar więc patrzałam co 3-4 minuty kiedy miałam skurcze. Nie mogłam wstać z tego łóżka. Między skurczami nabierałam sił na nowe. Kiedy była już koło 14 poczułam że mała pcha się na świat. Więc mówię mężowi że ona chce już wyjść i ma dzwonić po położną. Zadzwonił, rozwarcie na 6 cm. Podłączono małej na główkę elektrody dzięki którym wiadomo było jak się czuje. Koło godziny 16 przyszły już położne i podłączyły mnie pod komputer. Skurcze były tak silne że z bólu krzyczałam. Nawet sobie nie zdawałam z tego sprawy. Szybko jednak się ogarniałam i zaczynałam oddychać bo to mi przynosiło minimalną ulgę. Krzyk tylko pogarszał sytuację. Czułam że muszę przeć. Bałam się że "napaskudze", ale w sumie nie miałam za bardzo czym bo wszystko poszło z biegunką i wymiocinami. Przyniesiono mi niesamowicie pyszny napój energetyczny z lodówki. Czułam taki ból że nie potrafię tego opisać. Krzyż mnie bolał niesamowicie. Już o godzinie 16:30 parłam na maksa. Mąż mnie wspierał niesamowicie. Mówił mi kiedy już było widać główkę. Ja czułam jak mała wychodzi. Nie było to najprzyjemniejsze, ale było już dużo lepiej. W porównaniu do skurczy było wręcz cudownie. Parłam z całych sił. W końcu o godzinie 17:18 mała wyskoczyła. Była owinięta pępowinką i sina. Ale od razu została oczyszczona i za chwilę już było słychać Hanię. Niesamowite uczucie. Od razu zapomniałam o całym bólu. Malutka była na moim brzuszku. Mąż przeciął pępowinę. Zaczęli mnie szyć bo w dwóch miejscach pękłam. Kiedy skończyli tata dostał dzidzię na rączki. Mnie przesadzono na inne łóżko i malutką z powrotem na rączki. Wieziono mnie do pokoju. Zatrzymaliśmy się przy wielkiej tablicy i wbiłam moją czerwoną szpileczkę na 27 grudnia. Wygląda ona tak:
IMG_2616.jpg
Po około dwóch godzinach poszłam pod prysznic. Położna cały czas mi pomagała. Czułam się dobrze. Trochę bolało, ale nie było najgorzej. Strasznie było usiąść więc cały czas leżała. Jak przyszłam małą zważono i zmierzono.
Mieliśmy z mężem pokój rodzinny. W nocy mogłam odpoczywać i nie musiałam wstawać co chwilę. Wszystko robił mąż. Pomagał mi niesamowicie. W szpitalu byliśmy 3 dni. Jestem bardzo zadowolona z opieki.
Jeszcze dodam że podczas porodu dostałam morfinę, ale nie dała mi ona za wiele. Dostałam też gaz rozweselający ale po nim wymiotowałam tylko. I miałam akupunkturę na nogi. Nie chciałam żadnego poważnego znieczulenia. Teraz jestem bardzo zadowolona z siebie :)
 
[h=2]Do szpitala pojechałam 28 grudnia w środę. Przyjęli mnie na patologie cciąży
nerd6bs.gif
[/h]
[FONT=Tahoma, Calibri, Verdana, Geneva, sans-serif]Po badaniach ordynator stwierdziła ze w piątek 30 zaczynamy odczulanie, które trwa 3 dni-zastrzyki, a w poniedziałek 2 stycznia oxy.
Zalamana byłam strasznie ze nie od razu, ryczalam w szpitalu cała środę. W czwartek zrobili mi ktg, usg i Kami przyjechała do mnie popołudniu. Mi zaczęły się skurcze ale stwierdziłem ze pewnie nic z tego i tak nie będzie. O 12 w nocy z czwartku na piątek doszły skurcze krzyżowe i się zaczęła jazda. O 2 zbadała mnie lekarka i stwierdziła ze zjeżdzamy na porodówke. Zadzwoniłam do Przema i przyjechał bardzo szybko. U mnie była niezła jazda z krzyzowymi, bo rozrywało mi plecy ale mało efektowne były dla macicy. Dostałam czopki, zastrzyk rozkurczowy, ale dopiero położna która przyszła na rano mi pomogła. Powiedziała ze podłączyć mi oxy, będę mieć 2 razy mocniejsze skurcze ale się szybko skończy. Przebiła mi wody. Połączyła kroplówke i zaczęła się tragedia bólowa. Oddychała razem ze mną, wygniotłam kobietę strasznie ale była cudowna. Nagle dziecko Spadło mi -takie miałam uczucie i zaczęły się parte. 5 partych i Zuza wyszła. Mam znowu napięcie, ale pękłabym inaczej.
Gorszy poród ale dobrze ze juz po. Zuza ma lekka zoltaczke, dzisiaj byłam badać bilirubine. Jutro wyniki.[/FONT]​
 
Choć jestem listopadówką to opiszę Wam mój poród bo takie zdarzają się nie często.
W czwartek 03.11 miałam wizytę u lekarza i stwierdził 2 cm rozwarcia po tym badaniu zaczął mi odchodzić chyba czop.
w sobotę 05.11 o 16 zabrałam się za szycie i nagle o 16.30 poczułam, że coś mi leci wstałam a tam chlust pomyślałam wody (przy córce miałam inaczej najpierw skurcze a potem śladowe ilości wód), córka z mężem wybierali się do cyrku za 15 minut więc ja do nich, że najpierw szpital a potem cyrk w tempie błyskawicznym przyjęli mnie na izbie przyjęć -cały czas zalewałam podłogę wodami. Na Oddziale spokojnie procedury papierkowe i poród w jednej z sal położne trochę zajęte. Potem kazali mi iść na porodówkę i czekać po odejściu wód można od 12 do 18 godzin czekać na akcję no to czekałam a wody się lały po badaniu wyszło 2 cm rozwarcia i niby miałam skurcze ale to nie te. Podłączyli KTG tam nic zero skurczy tak więc przespałam do rana na łóżku porodowym niewygodne jak cholera.O 8 był obchód i zdecydowali podać mi oxytocynę o 9.20 podłączyli pompę w ciągu godziny minimalne skurcze potem położna podkręciła dawkę i zaczęło się skurcze co 3-4 minuty ból jak cholera po 45 minutach poszłam pod prysznic stałam pod wodą z 15 minut jak wróciłam to jeszcze trzy skurcze i już parte , a w partych 5x3 parcia i Kormelek się urodził. Łączny czas porodu nie licząc czasu z odejściem wód ale od podłączenia kroplówki i właściwych skurczy to 1. 20 minut.
Potem małego wzięli na badania bo był 17 godzin bez wód ale wszystkie wyszły ok.Dostał 9punktów bo był wyziębiony i siny, dlatego 15 minut był ogrzewany w inkubatorze. Na szczęście obyło się bez antybiotyków. Teraz myślę, że dlatego, że GBS miałam ujemny.

Szczerze życzę wszystkim tak szybkich choć trochę długich całościowo porodów.:szok:


A położna tak trafiłam, że była ta sama co odbierała moje pierwsze dziecko 7 lat temu -super babka.:-)

Mąż nie zdążył dojechać bo był w terenie przyjechał po godzinie od urodzenia małego.
 
Mam chwilkę czasu więc opisze i ja swój poród :)

9.11.2011 kiedy wracałam z zakupów, spojrzałam na księżyc i zaśmiałam się do P że pełnia to zwiększona ilość porodów podobno i może mnie coś ruszy bo wkońcu skurcze mnie juz ciągle męczyły. Zdąrzyłam powiedziec te słowa i poczułam że coś ze mnie leci, nie było tego bardzo dużo ale mało też nie. Pomyślalam że może to wody mi się zaczeły sączyć. W domku obejrzałam dokładnie wkładkę i sama nie wiedziałam co to było. Wstałam z kibelka i znowu coś poleciało. Stwierdziłam że nie będe sie tak zastanawiała co to tylko podjadę na IP sobie. W szpitalu pierw KTG - skurczy brak, potem badanko. Lekarz ktory mnie badal zrobił tro tak bolesnie i dość dlugo ze wydawało mi się że to ten nieszczęsny masaż szyjki - chociaż z drugiej strony to jeszcze do terminu 3 tygodnie więc sama nie wiem. No ale stwierdził że to nie wody tylko zwiększona wydzielina i że może zostawić mnie na patologii jak chce a jak nie to żebym pojechała do domku i wrazie co przyjeżdzała nawet gdyby to miało by`ć za 2 godziny bo na tym etapie ciąży lepiej sprawdzic o raz za dużo niż raz za mało. Tak więc wróciłam do domu i stwierdziłam ze historia lubi się powtarzać i tak jak przy pierwszym porodzie pierw był strach przed wczesniejszym urodzeniem a potem cisza więc pewnie i teraz szybko nie urodzę.
Po badaniu ciągle bolał mnie brzuch i zaczełam plamic, odszedł mi jeszcze kaweł czopu śluzowego.
Wieczorem w sobotę 10.12.2011 brzuch bolał mnie coraz bardziej no ale stwierdziłam że to przez to badanie. Około 22 naszła mnie straszna ochota na Laysy więc ubrałam się i powędrowałam do sklepu :) Oczywiście zjadłam, ogarnełam sie do spania i położyłam. Brzuch bolał coraz bardziej ale nie były to skurcze tylko taki jednostajny brzuch miesiączkowy więc wziełam nospę i poszłam spać. A ok 1 w nocy obudziły mnie skurcze co 10 minut ale nie były jakoś bardzo bolesne więc poszłam spać dalej. Obudziłam sie jak były co 7 - 6 minut i już dość odczuwalne więc wstałam i trochę pochodziłam po mieszkaniu. O 3 w nocy skurcze był już co 5 minut więc obudziłam Piotrka że chyba pojedziemy do szpitala bo męczą mnie skurcze co 5 minut ale pierw wezmę sobie prysznic i zobacze czy skurcze ustana czy nie. Po prysznicu skurcze się jeszcze bardziej nasilily i były co 4 minuty, wiec znowu obudziłam Piotrka żeby wstawał. Obudziła sie Marika więc ją Piotrek jeszcze nakarmił a ja poszłam zadzwonić do rodziców żeby przyjechali. Weszłam do sypialni patrzę a Piotrek z Mariczką sobie spią w najlepsze :) Pomyślałam sobie " No ładnie, mnie tu męczą skurcze a ten sobie śpi". Przyjechali moi rodzice do Mariki, poszłam obudzić Piotrka poraz kolejny ale stwierdziliśmy że do szpitala zawiezie mnie tata bo pewnie do porodu jeszcze daleka droga więc bez sensu żeby Piotrek siedział tyle czasu. I jak by co to będe dzwoniła do Piotrka bo szpital mamy 10 minut drogi więc zdązy :) W szpitalu byliśmy przed 5. Oczywiście pierw KTG i tam niespodzianka bo skurczy brak a ja je czułam nadal co 5-4 minuty. Przyszła lekarka mnie zbadać, powiedziała że szyjka zgładzona, lekkie rozwarcie ( moja ginekolog mówiła że na 3 cm ale chyba coś źle zbadała). Lekarka powiedziała że zostawi mnie na porodówce, a rano przyjdzie lekarz zrobi mi jeszcze USG żeby zobaczyć jak tam maluch. Odesłałam tatę do domu a sama poszłam się przebrać w koszulę. Położna z izby przyjęć jeszcze coś tam sobie pisała a potem zaprowadziła mnie na porodówkę. Zobaczyłam że dyżór ma położna która odbierała mój pierwszy poród więc się ucieszyłam bo miło go wspominam. Jeszcze raz mnie zbadała, podłączyła pod KTG i poszła też coś tam pisać. Po jakimś czasie zachciało mi sie siku więc chciałam iść do WC ale położna dała mi basenik i powiedziała zebym ja zawolala jak sie zalatwie;/ Przeraziła mnie wizja porodu na leżąco. Całe szczęscie rano zmieniła sie zmiana i przyszła inna położna. Skurcze miałam juz co 4-3 minuty ale dość słabe. Porozmawiałam sobie z położna, i zaleciła zrobienie lewatywy i dlugi prysznic. Salowa zrobiła lewatywkę, wziełam prysznic i wróciłam na porodówkę. Położna podlączyła mnie pod KTG. Skurcze były co 3 minutki i dość bolesne wiec zadzwoniłam juz do Piotrka żeby przyjechał. W szpitalu był jakos po 9 rano. Skurcze nadal były co 3 minuty ale ciagle sie nasilały i wydłużały. Jakoś koło 10 położna mnie zbadała a tam rozwarcie tylko na 4 cm a ja już sie zwijałam z bólu na skurczach. Zapytała sie mnie czy chce znieczulenie, ja oczywiscie odmówiłam, więc położna zaleciła skakanie na piłce, i chodzenie. Skurcze już był co około 2 i dochodziły do 100%. Chodzić niestety nie dałam rady bo za bardzo bolało ale piłka okazała sie bardzo pomocna, wiec sobie na niej siedziałam, bujałam się, skakałam. Piotrek bardzo mi pomogł bo w czasie skurczy robiło mi sie troche słabo więc mnie trzymał no i ogólnie dodawał otuchy. Kiedy widział na KTG że wartość skurczu rośnie mówił "Oddychaj kochanie" "idzie skurcz" " dasz rade". Czasami mnie to strasznie denerwowało, a czasami naprawde pomagało :). No i przez cały czas mówił " Kiedy odejda Ci te wody?" I tak wkółko, potem postanowił sobie ze do godziny 11 napewno mi odejdą:p. No ale niestety się to nie sprawdziło. Na piłce spędziłam jakoś do 11.30. Potem chciałam iść do łazienki, ale że akurat przyszedł ordynator to stwierdził że pierw mnie zbada.Więc wczołgałam sie na to łóżko porodowe. Skurcze byly juz co 1,5 min. Stwierdził że mam już 8 cm rozwarcie i że niedlugo będę tuliła synka :) Ordynator zdąrzył wyjść z sali a mi zaczeły się parte. I już wszystko potoczyło się ekspresowo. P zawołał położna, salowa szybko rozłożyła łóżko, przyszły panie neantolog. P wyszedł bo nie chciał byż przy parciu. Tak więc sobie tak parłam aż położna położyła mi mojego kochanego syneczka na brzuszku. Początkowo byłam w szoku ze już mam to za sobą bo nie czułam jak sie tam przeciska :) Pani neantolog przykryła Fabianka pieluszką tetrowa i powiedziała mi że byłam bardzo dzielna i jest ze mnie dumna :)
Położna przecieła pępowine. Przyszedł lekarz żeby mnie zszyć bo niestety pękłam. Dał mi znieczulenie i zabrał sie do pracy. Musiał też mnie troche wyłyzeczkować bo łożysko nie do końca odeszło. Łyżeczkowanie nie bolało własciwie tylko było takie troche nieprzyjemne ale zszywanie to jakas masakra tak sie darlam na tego lekarza ze szok. Niby zakładał tylko 3 szwy - 1 rozpuszczalny w srodku a 2 na zewnatrz ale robil to 40 minut. Wiec to byla istna masakra. Dał mi jeszcze jakies leki bo dosc silnie krwawilam.Fabianek lezal ciagle u mnie na brzuszku i bałam się że go za mocno ścisne przez to zszywanie. Jak mnie lekarz zszył zawołał Piotrka że jak chce to już może do mnie wejsc. Ja nadal lezałam sobie z gołym Fabiankiem na brzuszku. Przyszedł P, zobaczył synka, popłakał się, wycałował nas obydwoje, mni podziękował za syneczka :) Za chwilę pani neantolog zabrała Fabianka do pokoju obok zeby go zwarzyc, zmierzyc itp. P poszedl oczywiscie z nia i tylko mi krzyczal ile maly ma cm i ile wazy :) Zawinietego w pieluszki i kocyk polozna dala mi do cyca a mnoj maly glodomorek od razu sie przyssal i tak sobie lezelismy jeszcze chyba z godzinke. Potem przewiezli nas na sale i tam juz moglismy sie cieszyc soba tylko w 3 :)

Niestety obaliłam mit że drugi poród jest lżejszy, bo u mnie tak nie było. Wymaczyłam sie okrutnie ale warto było dla tego małego mezczyzny :) Ta chwila kiedy klada taka brudna bezbronna istotke, zalezna tylko od nas- swoich rodziców jest najcudowniejszym momentem w zyciu. Wtedy zapomina sie o wszystkim i liczy sie tylko ono - dziecko.
Cudownie jest zostac mama po raz pierwszy, ale jeszcze cudowniej jest nia zostac po raz drugi. Ta swiadomosc ze ma sie takie dwa skarby do kochania nadaje sens zyciu.

Fabianek urodzil sie w 37 tygodniu ciąży z waga 3080g i 55 cm. Dostał 10 pkt Apgar.
Pierwsza faza porodu 3h druga 5 minut.
 
więc pora na mnie...
chciałam opisać już dawno ale nie miałam weny a teraz stwierdziłam, że muszę zrobić to jak najszybciej bo zapomnę :-D
zacznę może od 25 grudnia- byliśmy na obiedzie u rodziny mojego M, w sumie cały dzień czułam jakieś dziwne kłucie, rażenie prądem i wiedziałam, że Mały już jest bardzo nisko, bo czułam go dość mocno. mój M wypił parę drinków, bo stwierdził, że jakbym miała rodzić to on kierowcę załatwi...
ok 20 wróciliśmy do domu a M pojechał do pracy, ok 22 zasnęłam i po 2 godz obudziłam się, zasnęłam ponownie ok 1:30, po godz 4:00 przyjechał M z pracy i jak co noc nasłał białą armię :-D:tak: w sumie tylko raz, bo był zmęczony ale to właśnie poskutkowało, M zasnął a ja zaczęłam odliczać czas między kolejnymi skurczami (w sumie to były raczej bóle krzyżowe niż skurcze macicy) , najpierw 7-8 min, więc stwierdziłam, że jeszcze nie ma co panikować, zaczęłam spacerować po domu, czas skrócił się do 4min, więc poszłam do sypialni i oznajmiłam M, że idę pod prysznic, jeśli skurcze nie miną, jedziemy do szpitala.
po prysznicu zero zmian- skurcze nadal co 4min, więc obudziłam M, zrobiłam mu gorący kubek bo kaca "biedny" miał a sama wypiłam tylko małą kawę, nic nawet nie jedząc. stwierdziłam, że skoro on jest jeszcze wczorajszy to ja poprowadzę auto :szok: i tak się stało, 50km do szpitala jechałam jako kierowca, co 4min odczuwając bóle... ale dałam radę!!
stawiłam się na IP i ku mojej uciesze dyżur miał mój GIN :tak::-) od razu poczułam ulgę i jakoś tak pewniej! po wypełnieniu wszystkich papierków, ok 8:40 trafiłam na USG i badanie, szyjka nadal uformowana, rozwarcie na 1 palec...
później KTG i skurcze wychodziły regularne ale jeszcze zbyt mało intensywne. dostałam przykaz chodzenia po korytarzu, więc jak ta głupia spacerowałam w tą i z powrotem, w tym czasie M pojechał żeby kupić coś do jedzenia.
a tu jak na złość skurcze ustawały i były co 8,10-15min więc zaczęłam się denerwować i powtarzałam sobie, że nie wyjdę stąd bez mojego Synka!! powoli skurcze znów zrobiły się regularne i coraz mocniejsze!
po jakiś 2-3 godz, położna zabrała mnie na badanie, zrobiła to dość mocno i stwierdziła, że szyjka już zgładzona, rozwarcie na 2 palce. ok 12:30 przyszedł GIN, potwierdził i zalecił podanie OXY...
no i wtedy się zaczęło, bóle krzyżowe okropnie bolały, podłączono mi znów KTG.
13:10 odeszły mi wody- dziwne uczucie, leżałam i nagle poczułam jak Mały gwałtownie się poruszył, zdążyłam tylko powiedzieć M, że Mały zaczyna szaleć i poczułam jak coś pękło i poleciało ze mnie. Położna stwierdziła, że wody są czyste, po jakimś czasie odłączyła mnie i zaczęłam znów spacerować i wić się z bólu. prysznic, skłony, ćwiczenia...nic nie pomagało!!
po jakimś czasie położyli mnie znów na łóżko, rozwarcie na maxa i nic tylko czekać, ale nie trzeba było już długo, bo parte zaczęły być naprawdę bolesne, wiem że dość głośno krzyczałam ale naprawdę bolało...
gdy ból był już nie do wytrzymania, położna zaczęła na spokojnie przygotowywać łóżko a ja czułam, że Mały zaraz wyskoczy!!
zaczęło się: 1 party- jeszcze nic, 2 party- widać główkę i tu słowa mojego M (oczywiście zaglądał wszędzie i widział wszystko, dosłownie wszystko :szok:)- "nie jest łysy, ani rudy...", wtedy też położna powiedziała,że mnie znieczuli i natnie, tak więc zrobiła, 3 party- i Synek wyskoczył od razu z krzykiem (Kochany Synek oszczędził mamie tego pełnego obaw oczekiwania na pierwszy krzyk)
położna zapytała czy M chce przeciąć pępowinę, oczywiście chciał!! wtedy położyła mi Aleksego na brzuchu- uczucie nie do opisania!!! łzy moje, mojego M i mojej Mamy, która też była przy porodzie!!
cudowna chwila!!
w tym samym momencie łożysko samo ze mnie wyleciało!! nie musiałam go rodzić!!
lekarka zabrała Małego na badania a GIN zaczął mnie zszywać, na szczęście nacięcie jest naprawdę malutkie i nie musiał dużo szwów zakładać!! musiał mnie jednak łyżeczkować, bo część błon została we mnie!! na szczęście ani szycia, ani łyżeczkowania nie czułam, bo działał zastrzyk z lidokainy!!
I faza 6godz35 min, II faza 25min

boleć bolało ale już teraz tego nie pamiętam, bo mam moje największe Cudo przy sobie!!!
i nie wyobrażam sobie żeby mogło być inaczej!!
 
Jako że dzisiaj mijają już 2 tygodnie i zdążyłam otrząsnąć się z szoku ;-) no i mam czasu troszkę więcej - postanowiłam napisać wreszcie o tym, jak to nasza Gabi przyszła na świat :-)

W nocy z 22 na 23 grudnia miałam duże problemy ze snem (wiem, nic nowego...). Obudziłam się o 00:55 w nocy 23 grudnia i zanotowałam jakieś skurcze, lekkie, ale regularne. Nie patrzyłam na zegarek co ile dokładnie się pojawiają, ale czułam, że to będzie TEN DZIEŃ :tak:

W ciągu nocy przebudzałam się jeszcze kilka razy i skurcze nadal nie ustawały. Wstaliśmy dość wcześnie rano, bo o 9:00 miałam kontrolną wizytę w szpitalu. Myślałam, że z robią nam jakieś ktg, w końcu to był już 42tc, ale gdzie tam - lekarz wybadał dłońmi ułożenie Małej, zbadał ciśnienie (podwyższone) i siusiu. Nie mógł dopplerem znaleźć serca, a w dodatku Mała nie ruszała się więc zrobili mi błyskawiczne półminutowe usg na którym na szczęście okazało się, że Gaba po raz kolejny się chowa ;-) Skurcze tymczasem przybrały na sile, pojawiając się średnio co 7 minut. Lekarz zlekceważył moje spostrzeżenia o skurczach i wypisał termin wywołania na poniedziałek 26 grudnia o 8:00 rano.

Po szpitalu pojechaliśmy do znajomych w odwiedziny. Mieliśmy zostać tylko godzinę, ale zasiedzieliśmy się wspólnie aż 4 ;-) W międzyczasie skurcze dalej powoli przybierały na sile i pojawiały się już co 4 minuty. Wszyscy byli spanikowani, że mam dzwonić na IP i pytać czy przyjechać, ale ja byłam dziwnie spokojna w tym temacie i humor miałam wyśmienity - jak nigdy! W końcu zadzwoniłam, zapytałam, opisałam co i jak. Kazali wziąć długą kąpiel i obserwować skurcze. Gdyby były co 2-3 minuty i długie, to mam przyjechać. Zawinęliśmy się z G. do domku, tam wzięłam kąpiel, skurcze nie przechodziły. Wydłużyły się do minuty i pojawiały co 3. W dodatku odszedł mi czop więc ponownie zadzwoniłam i zapytałam co robić. Kazali przyjechać.

Około 16:30-17:00 byliśmy już w szpitalu. Podpięto mnie do ktg, skurcze co 3 minuty na 50-60%. Sprawdzono mi rozwarcie, ale niestety tylko 1cm :-( Dodatkowo podczas badania czop odszedł już zupełnie. Skurcze bolały, ale ja dalej byłam spokojna. Położne stwierdziły, że jestem ZA SPOKOJNA i wobec tego mam jechać do domu i wrócić KIEDY NAPRAWDĘ BĘDZIE BOLAŁO :wściekła/y: Myślałam, że szlag mnie trafi... Zebraliśmy więc manatki i pojechaliśmy do mojej mamy, chciałam pomóc jej w przygotowaniach do wigilii. Skurcze dalej co 3 minuty, bolą mocno.

U mamy byliśmy... hm... może z 45 minut? Wkurzona byłam niesamowicie. Powiedziałam mamie, że mogłyby mi przynajmniej wody odejść, to już bym wiedziała, że rodzę, bo inaczej to ja już sama nie wiem skoro mnie odsyłają z takimi częstymi skurczami :dry: Chciałam jej pomóc w czymś, ale tak mnie bolało, że położyłam się na kanapie. Naraz czuję i słyszę: "BUM!"

"Ohooo... Chyba wody?..." - pomyślałam, zwlekając się z kanapy. Kilka kroków później nie miałam już wątpliwości :laugh2: Ale do łazienki zdążyłam :-)

Dzwonię po raz kolejny z pytaniem, czy mam przyjechać? Tym bardziej, że zaczęłam krwawić żywą, czerwoną krwią :sorry: Kazali przyjechać, jeśli czuję, że muszę :sorry: Pojechaliśmy. Minęła - uwaga! - godzina, odkąd wyszliśmy ze szpitala po KTG :dry: :sorry: (po co nas odsyłali?...)

Po 18:00 stawiliśmy się w szpitalu. Skurcze rosną w siłę. O mój boże, teraz dopiero wiem, co to znaczy, że bolą ;-) Rozwarcie dalej 1cm, ale zostawili nas na oddziale. Dostałam jednoosobową salę na oddziale poporodowym. Pielęgniarka nalała mi wody do wanny i odesłała do kąpieli. Siedzieliśmy tam z G. do 21:00. Skurcze bolały co raz bardziej, mocniej i częściej. Przy każdym skurczu Gaba wierciła się i napinała - myślałam, że mi skóra pęknie z bólu. O 21:00 zbadano mnie ponownie - rozwarcie na 5cm, jedziemy na porodówkę :-) (hurra! rodzę!!)

Zwieźli nas na porodówkę, gdzie dostałam dużą, pojedynczą salę i przydzielono mi położną - Tracy. Świetna babeczka :-) Dopiero od tego momentu zaczęłam się znieczulać - gazem rozweselającym :-) G. śmiał się ze mnie, bo po każdym wdechu byłam co raz bardziej otumaniona i ponoć z taką siłą ciągnęłam, jakbym się chciała tym gazem naćpać ;-) :-p Ale co tam - to nie on rodził, nie jego bolało a mnie pomagało :-) I faktycznie, tak ciągnęłam, że im popsułam aplikator i musieli instalować nowy :-p Aha, skurcze bolały już jak "JP" (ja pier...)

O 22:30-23:00 dostałam kolejne znieczulenie na życzenie - zastrzyk w udo. Gaz i tak dalej działał ;-) G. trzymał mnie za rękę i podawał pić, drugą nie chciałam puścić rączki u wezgłowia łóżka. Tracy zagadywała wesoło, co jakiś czas mierząc ciśnienie i ocierając mi czoło chłodną, mokrą ściereczką.

O 24:00 przełom - mamy 10cm rozwarcia! :szok::cool2: Tysiąc razy upewniałam się pytając Tracy, czy ja już naprawdę mogę przeć :-p Otrzeźwiałam z gazu, myślałam przytomniej, ale niestety skurcze weszły w fazę ""JPKM" (ja pier.. k... mać) :sorry: A tyle mówi się, że parte przynoszą ulgę! :dry: Ściema! :sorry: :laugh2:

Po 51 minutach skurczy partych Tracy (i tabun innych położnych - pomocnic - które nie wiem skąd się wzięły?..) zakrzyknęła: "Baby girl!" i usłyszałam najpiękniejszy krzyk pod słońcem!

O MÓJ BOŻE! MAM CÓRKĘ!!!


Położyli mi ją na piersi, G. odciął pępowinę... Te Jego szkliste oczy pełne miłości... I mała różowiutka BLONDYNKA przy moim cycu :-) Boże, nigdy w życiu nie byłam taka... dumna z siebie, że dałam radę ;-) :-p Skurcze odeszły jak za pstryknięciem palcami! :-) Tylko szycie bolało, oj, bolało... :sorry: Popękałam, ale pani doktor szybko się mną zajęła :-) Znieczulenie miejscowe i szyjemy ;-) Jeszcze jej podziękowałam jak skończyła i śmiały się obie z Tracy, że chyba nigdy im się nie zdarzyło żeby pacjentka dziękowała za zacerowanie :-p

Poszłam się wykąpać, a Tracy w tym czasie doglądała Gabi i... przyszykowała mi kawę z mlekiem i tosty :-) Cały poród byłam grzeczna, cicha, nie krzyczałam - tylko raz wydarłam się przy partych. Tracy wycałowała mnie i stwierdziła, że życzy sobie tylko takich rodzących ;-) Wróciłam z kąpieli i , zajadając tosty, powtarzałam G. jaka to jestem zajeb... że urodziłam taką cudowną Córkę :-) Gaz rozweselający chyba jednak nadal działał :-p

A później... było ciężko... Ból krocza, niewyspanie, nauka cycusiania... Ale to już inna historia... ;-)
 
Ostatnia edycja:
Dzisiaj mija 7 dni od porodu ........



30.12.2011 koło południa zadzwoniłam do swojego lekarza co będzie z moim l4 bo mam jeszcze na 2 dni a mnie niezbiera
na poród.Lekarz powiedział że l4 niestety przedłużyć już nie może więc w takim razie we wtorek mam przyjechać i będziemy rodzić ale mam jeździć codziennie na KTG i kontrolować co się dzieje.Byłam lekko przerażona. Napisałam mojemu M . i czekałam az wróci z pracy. Potem odwiedzili nas jego rodzice i tak posiedzieliśmy chwile po czym stwierdziliśmy że jedziemy do szpitala na KTG.W szpitalu byliśmy ok .15.40 Jak zwykle była kolejka na KTG więc czekaliśmy na korytarzu siedziała dziewczyna ale okazało się że ona jest do porodu a nie KTG.W pewnym momencie stwierdziłam że coś się zaczyna ale pomyślałam ze to z nerwów.Postanowilismy z M. pujść jeszcze do toalety i wrócić na góre .W drodze z toalety okazalo się że winda nie działa i na 3 piętro musimy iść schodami.Po wyjściu skurcze nie odpuszczały w tym samym czasie wywozili inną pacjentkę z porodówki. Pani która ją wiozła łaskawie spytała na co czekamy a ja że na KTG powiedziała że za chwilę mnie podepnie.Pomyślałam wtedy że dziś to chyba urodzę ale zapomnielismy torby wiec musieliśmy zorganizować kogoś kto by ją dowiózł.W między czasie robiono mi KTG i Pani stwierdziła że z takimi skurczami się nie rodzi zdziwiło mnie to czułam je coraz bardziej powiedziała żeby odliczać czas.Mój M powiedział że są co 4 minuty postanowiła mnie zbadać a mojego M wyprosiła za drzwi.W trakcie badania okazało się że rozwarcie jest na 6 cm nagle odeszły mi wody...Pani powiedziała że ona juz kończy zmiane więc nowa zmiana się mna zajmie a ja pełna przerażenia otwarłam drzwi IP i mówię mojemu że przyjmują mnie na oddział.Po krótkim wywiadzie Pani kazała mi się przebrać w piżamkę i zaprosiła na łóżko.Poród był rodzinny ale sala była już zajęta więc dali mnie na inna .Nagle zobaczyłam koło mnie moją mame i M. leżałam juz na łóżku i zwijałam się z bólu . Pani położna zapytała mnie czy chce gaz rozweselający bo mogą mi przywieź odrzekłam że tak myślałam że przyniesie ulgę niestety po paru wdechach coś się zacięło na co zrobiły położne oczy i stwierdziły że butla jest już pusta...CZułam się coraz gorzej podano mi tlen nie miałam siły juz na nic ani na parcie ani nic przyszedł lekarz dyżurujący i stwierdził że muszę urodzić więc musze przeć ból był okropny nie dawałam rady...Zrobili mi nacięcie krocza ból nie z tej ziemi zaczęłam drzec sie na całą salę myślałam że umre...nagle położna stwierdziła że małej zaczyna spadac tętno więc albo się postaram albo bedzie żle to mnie zmotywowało bo po jednym parciu widziała juz główkę a po 2 była już na świecie widziałam łzy w oczach mamy i radość mojego M że jest juz po wszystkim... pokazali mi na chwilę mała i wzięli na mierzenie w tym czasie szyto mnie niby mnie znieczulili alle czułam wszystko... Mała ważyła 3300 55cm i 9pkt za skórę bo nie miała kolorów :) ale po chwili dali 10 pkt :).Szczerze powiem wyobrażalam sobie inaczej poród po porodzie widziałam Julke tylko przez chwilę niemialam możliwości zobaczenia ją dłuższą chwile a co dopiero o przystawieniu do piersi.Podsumowując pierwsza faza porodu trwała 2 godz.druga tylko 25 min.a wrażenia MASAKRA
 
Troszkę się ociągałam, ale i na mnie pora, żeby opisać mój poród

02.01 wstałam rana, jak zwykle w bardzo złym nastroju po kolejnej nieprzespanej nocy. Jak zwykle bóle podbrzusza (żadna nowość, bolał mnie od kilku dni) zła jak osa, że nic ten ból nie przyniesie. Zauważyłam jednak, że tak dziwnie mokro robi mi się przy kichaniu, oczywiście sprawę olałam, bo zwyczajnie myślałam, że popuszczam.
Ból nie mijał cały dzień, ale też nie był na tyle mocny żeby się nim przejmować. Zła przemęczyłam cały dzień, oczywiście wylałam swoje gorzkie żale Mła w smskach, która mnie dzielnie pocieszała.
Po kolejnej nieprzespanej nocy, pod namową Mła, udałam się 03.01 na IP. Tam wpisano mnie na konsultacje, po której stwierdzili, że coś się zaczyna dziać, ale jeszcze nic konkretnego, rozwarcie na palec, USG pokazuje, że faktycznie wód mniej, KTG jakieś tam mało konkretne skurcze. Powiedziano, żebym została w szpitalu bo mogę urodzić za 2 h a mogę dopiero jutro.
Stwierdziłam, że nie zostaję w szpitalu, i powiedziałam lekarzom, że wrócę jak będzie się działo coś konkretnego i zresztą dziś ma wizytę u mojego gin. więc nie mogę zostać.
Popatrzyli na mnie jak na ufoludka:-D:-D
Z IP wyszłam o 12-tej i na 14-tą pojechałam na umówioną wizytę. Wpadam do gabinetu, opowiadam lekarzowi o mojej wizycie na IP, kazał mi jeszcze wejść na samolot, żeby sprawdzić rozwarcie. Stwierdził, że w jest na 4,5 cm i mam biegiem wracaćdo szpitala bo rodzę:-)
Więc wracam.. autobusem do domu bo przecież tam moja torba. Wpadam do domu, szykuję się z MEGA ZAJEBISTYM HUMOREM do szpitala, i nagle usłyszałam dzwoneczek...
Qrwa kolęda!!:-D:-D No więc, cóż mi innego zostało jak przyjąć dobrodzieja w moje skromne progi:-D
Dobrze, że sąsiedzi donieśli, że rodzę, bo zabawił u mnie tylko dwie minuty. Tak się biedny spieszył, że nawet koperty z darami nie zabrał:-D:-D
Do szpitala dotarłam w końcu koło 8-mej ( o ile dobrze pamiętam) Z buta mnie przyjęto zabrano na odział zrobiono KTG, skurcze co 2 minuty a ja ich wcale nie czuje!!
Rozmowa z lekarzem no i szybkie przygotowanie do CC. O godz. 22:00 byłam na bloku a Oskarek przyszedł na świat o 22:20
Ale się darł bidulek:-) normalnie jakby się żalił:-)

Powiem Wam coś jeszcze:-) Ten zajebisty humor zawdzięczam Naszej koleżance Mła, która bez przerwy mnie bawiła smsami. Nawet z lewatywy zrobiła sobie jaja:-D Mówię Wam, gaz rozweselający który posiada szpital przy Mła wysiada:-D Tak więc jeżeli zdecydujecie się dziewczyny na kolejne dzieciaki a chcecie mieć łatwy i wesoły poród, PISAĆ DO MŁA!! Dobry humor gwarantowany

Dziękuję Ci za to kochana, bo dzięki Tobie zapomniałam że coś mnie boli i przyszłam rodzić :*:*:-)
 
reklama
No to mamaOskarka mnie zmobilizowała:)

31.12 dotrwałam do terminu.. ufff a raczej nogi zaciśnięte żeby to nie było dziś!!!
Razem z mężem i synkiem oraz moją mamuśką sylwestra spędziliśmy przed tv, nawet fajnie grali;p;p do tego lapek i ciągłe pytania czy nie idę czasem za ulicę do szpitala rodzić, miałam jakieś głupie wrażenie że to lada moment ale im na złość mowiłam że długo nie urodzę.
Jak dotrwałam do 22 to stwierdziłam i zarazem oświadczyłam mężowi, że możemy działać to może coś ruszy.. no ale gdzie przecież "sylwester" trwa!! więc poczekałam do 1 w nocy i oświadczyłam że JA idę spać!!! więc po chwili moj K. dołączył:) Raz kozie śmierc.. albo przyśpieszy.. albo wynagrodzi tydzień posuchy :wściekła/y:(bo przecież bałam się tego cholernego 31) ... poszliśmy spać.
01.01.2012 przed 6 rano obudziły mnie skurcze, zaczęły się co 10 min, ale tak upierdliwie że spać nei szło po pol godziny były już co 8-7 min. więc wstałam zrobiłam sobie kawkę, śniadanie, poprasowałam na nowo wygniecione w torbie koszule i szlafrok, przygotowałam mężulowi jedzenie.. i czekałam. Potem prysznic i już co 5 min mnie męczyło i to mocno.
Męz się przebudził jak właczyłam lapka i pisałam na bb, pyta czy coś sie dzieje.. nieee nic śpij sobie, no to ok zamknął oczy a ja że żartuje i ma sie powoli zbierać, bo rodzę, co prawda na Ip sie jeszcze nei wybierałam ale chciałam żeby miał czas się dobudzić.
O 10 stwierdzilam że mimo 5 kroków na porodówkę.. zwlekać już nie mogę.
Zebraliśmy się i wio.
Wywiad, badanie.. skurcze są ale hm... jakby rzadziej... co do cholery.. rozwarcie.. ba całe 1!!!
Na porodówkę, trafiłam na zajebistą położną:) byłam sama na porodówce.. i do tego pierwsza w nowym roku.
No więc zaczeli się smiac że mała dostanie wyprawkę i wozek od prezydenta, bo ponoc rok temu jakas laska dostała.
Ale na KTG skurcze.. do diabła co 8-10 min. i to krotkie.. więc rozwarcie dobiło do 3 i ani rusz dalej.
Po 2 godz. położna stwierdziła że sie blokuje i puściła mnie na oddział z przykazem wyluzowania, bo albo ruszy albo dupa zbita.
Wróciłam o godz. 12.50, polozylam sie, zjadłam potem zupę.. zagadałam z laską po terminie... i o 13.40 skurcze wróciły z siłą wodospadu(stop... to nie reklama) Mogłam gryżć ściany, tym razem dostałam skurczy od krzyża... przechodzące w brzuch więc ból wogole nie mijał. Wytrzymałam do 14.30 laska obok zawołała położną... myślałam ze znowu powtorka i bedzie nici. Ale jak mnie zbadała było już rozwarcie 5. Na porodówce byłam dokładnie o 14.45 badanie.. KTG,,, leżenie, chciałam prysznic, piłkę... ale właściwie nie zdążyłam zapytać.. bo nagle gruch i poszły wody. Badanie rozwarcie na 8.
I przykaz że mam nie przeć, bo jeszcze moment , bo mała już ma główkę przy wyjściu a jak poprę to krocze pęknie, to była najgorsza minnuta, jak to polozna stwierdziła na adaptację krocza, piekło jak cholera!!!! I nagle pozwolenie że mogę przeć.. no to do dzieła.
.... i nagle tylko słyszę od położnej jak woła lekarze i że pediatrę trzeba będzie że tętno znika.. i męza z tyłu którego oddechu chyba nigdy nie zapomnę w tej chwili, jedyne co pomyślalam że mała przestaje oddychać i będą ciąć.. nic więcej nie zdażyłam.. bo wpadł lekarz nacisnął na brzuch z jednej i drugiej strony i nagle tętno wróciło na swój rytm... uffff najgorsze pol minuty mojego życia!!!
I dawaj... wyparłam główkę.. polozna kazala oczekac i domyśliłam się że odwija mała, miała owiniętą pępowinę w okolo szyi. Moment wyparcia całej niuni to był koniec skurczów i nagły spadek brzusia. Mała płakała i była cudownie umazana i taka moja. Nasza:) Urodziła się jako pierwsza i jedyna dzidzia w Nowy Rok w tyskim szpitalu, do tego podobnie jak braciszek będzie mieć urodzinki w imieniny miesiaca!!
Cały poród w książeczce mam wpisany jako I faza 2,20h a II faza 10min. ale generalnie od wejscia na porodowkę wszystko trwało 45 min. Na szczescie dla mnie bez nacięć pęknięc itp. Wiec zdecydowanie lepiej wspominam ten porod, mimo takiego samego bólu. Natomiast kurczenie się macicy po porodzie teraz dużo gorzej 3 dni mnie mega męczyło, szczegolnie mocno podczas karmienia, jakbym znowu miała skurcze porodowe.

Ale wiecie poza córcią tego dnia byłam bardzo dumna z męża.. drugi raz nie był pewny co do porodu rodzinnego, tym bardziej że teraz daleko pracuje, bałam sie że będę sama, mała nie mogla nam zrobic lepszego prezentu urodzić się wtedy kiedy jest z nami jej tata. A on bardzo mi pomogł, to się pamięta całe życie:) I bardzo bardzo mu dziękuję:* (tak na wszelki wypadek jakby tu kuknął- bo pytał czy już opisałam swój porod, jak czytałam wasze opowiesci..)
 
Do góry