reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Podziel się historią

Wdawało mi się ze jestem przygotowana, szpital wybrany, optymistyczne nastawianie, pierwszy raz prowadziłam ciąże u lekarza, który pracuje w wybranym szpitalu. Miało być logistycznie. Wiedziałam ze muszę poćwiczyć asertywność ponieważ poprzednim razem średnio to wyszło i kilka ważnych wydarzeń zostało mi odebranych mimo, iż nie było do tego przesłanek, wystarczyło tupnąć nogą. Nie tupnęłam i żałuję do dziś.
Na FB przewinęła mi sie informacja o warsztatach oswoić poród, a że uwielbiam tematykę porodową, porody naturalne, pomyślałam, że TO JEST TO i postanowiłam wyrwać się z domu. Jak się okazało to był początek pięknej zmiany. Dzięki spotkaniom z Doulami wymieniłam dziecinne piżamy na dorosłe, kobiece, a do samego porodu założyłam czarną z koronką, wybrałam inny szpital gdzie nie musiałam tupać nogą, każda moja prośba została spełniona bez wywracania oczami, urodziłam tak jak chciałam. Dziś mówię - wyrywając się z domu zapoczątkowałam cudowny poród. Od samego początku ciąży wiedziałam, że termin zapisany w karcie ciąży jest błędny ponieważ obliczony na podstawie 28 dniowego cyklu. Moje są 33-35 dni, wiec prawie tydzień rozbieżności. Z USG wyszło 7.06, z mojego OM 10.06, wg standardów 3.06. Żeby nie przeginać termin który sobie obrałam za wyjściowy to ten z usg z 11 tyg ciąży - 7.06 i tego się trzymałam. 24.05 miałam wizytę u lekarza, było 2 cm rozwarcia i szyjka zgładzona w 50%. Coś się juz działo. Dostałam skierowanie do szpitala i zalecenie aby stawić się na oddziale 11.06. Miałam 2,5 tyg na rozkręcenie akcji porodowej ... dużo i mało. Nie oszczędzałam się, spacery, wycieczki rowerowe, gruntowne sprzątanie, malowanie. Dni mijały nieubłaganie, pytania "Ty jeszcze nie urodziłaś" doprowadzały mnie do szału. Niestety, nie ruszyło się samo. Pojechaliśmy do szpitala z założeniem, że sprawdzimy czy wszystko gra i wracamy do domu. Tak też sie stało, jednak musiałam o to walczyć jak lwica. Lekarz na którego trafiłam był momentami brutalny i nie przebierał w słowach, przytaczając straszne historie o przenoszonych ciążach które obumierały, próbując przekonać mnie do zostania na oddziale celem obserwacji. Po zbadaniu okazało się, że sytuacja nic się nie zmieniła od ostatniej wizyty. Dobiło mnie to, jednak postanowiłam wykorzystać dane mi dwa dni na pobyt w domu. Lekarz musiał mieć dupochron i robił wszystko żeby mnie zatrzymać na oddziale w razie W, którego wg mnie miało w ogóle nie być. Długo z nim rozmawiałam, mówił ze wie jakie skutki uboczne ma oksytocyna, jednak wolą ją podać, dając sobie dupochron – słowo to padało kilkanaście razy zarówno z moich ust jak i jego. Na koniec życzył nam porodu takiego jaki zaplanowaliśmy. Podpisałam odmowę przyjęcia na oddział i wróciliśmy do domu. Wahania nastroju miałam straszne. Bałam się bardzo, wizja obumarcia maluszka mnie paraliżowała, z drugiej strony wiedziałam ze mam jeszcze czas, ze jest jeszcze parę dni. Zabrałam się za robienie kompotów z czereśni, drzewo w tym roku cudownie obrodziło. Późnym wieczorem poszłam z przyjaciółka na spacer, było wesoło. Moja piłka pękła, więc pożyczyła mi swoją. Możecie sobie wyobrazić nas - ja kulający się czołg i Ona - niosąca ogromną piłkę, zapadał zmierzch, humory dopisywały. Wzięłam kąpiel, piłkę zakulałam w kąt z założeniem ze od jutra zaczynam skakać. Poszliśmy spać. Byłam strasznie zmęczona, nawet przez głowę mi nie przeszło, że to będzie nasza noc. O 0,45 obudził mnie skurcz, zbagatelizowałam go, w końcu to nie pierwszy w tej ciąży. Próbowałam zasnąć, po 4 min kolejny i tak kilka razy. Wstałam, poczułam, że coś poleciało ze mnie - cudna galaretka. Skurcze były przyjemne. Powiedziałam T. że jeszcze mamy czas. Poczekamy coby mieć pewność ze to akcja porodowa. Pomalowałam oko, przygotowałam kanapki dla T, starszym Córom ubrania do szkoły i przedszkola ... czas miedzy skurczami skrócił się co 2 min, odczuwalne coraz bardziej, T. nie wytrzymał presji i stwierdził ze czas jechać do szpitala. Założyłam czerwona sukienkę, poinformowaliśmy moją Mamę żeby wybrała starszyznę rano do placówek i pojechaliśmy. Było po 2 w nocy. Bałam sie tej drogi, najwygodniej czułam się stojąc. Nie przemogłam się aby klęczeć na tylnej kanapie. Usiadłam z przodu. Było coraz intensywniej, T. pyta czy zjechać do innego, bliższego szpitala (tego z pierwszego wyboru). Powiedziałam absolutnie nie, dam radę. Dojechaliśmy. Pan z ochrony nie otworzył nam szlabanu, wiec czekał mnie spacer
szpitalnym parkiem. Było cudownie rześko, ciepło, ptaki ćwierkały. Dotarliśmy na izbę przyjęć, Pani pyta który poród, co ile skurcze i prosi abym się położyła, mówię ze jak do ktg, to sie nie położę, chce stać. Na co Pani odpowiada, że musi mnie zbadać i zrobić wymaz. Jednak wcześniej zobaczy czy dziecko żyje :/, mówię ze żyje, ponieważ czułam ruchy przed chwilą. Wgramoliłam sie na kozetkę, Pani zbadała i mówi 8 cm, na co ja z radością odpowiadam, że super bo rano było tylko 2 cm. Pani pociągnęła temat i wyszło ze podpisałam papier odmowy przyjęcia na oddział i burczeć zaczęła, że się wypisujemy i wracamy z 8 cm i kto ma potem papiery wypisywać. Pan Doktor chciał zrobić proceduralne usg, mówię, że miałam rano, wszystko jest w dokumentacji i było ok, odburczał tylko "jedziemy do góry". Pani pyta czy chcę na wózku czy na nogach, odpowiedziałam - po schodach, ale się nie zgodziła. Winda czekała. Na sali porodowej czekała uśmiechnięta Kobieta, mniej więcej w moim wieku. Mówię - T. daj Pani plan porodu. Pani informuje mnie ze trzeba zrobić ktg, informuję stanowczo, że nie położę się na łóżko, pyta jak chcę, odpowiadam - na stojąco lub na klęczkach, wgramoliłam sie na łóżko, zawisłam na oparciu tyłem do "zaspanego lekarza". Juz miałam prosić o przykrycie mi tyłka prześcieradłem, kiedy Pani Położna sama to zrobiła. Zaczynałam czuć sie bezpiecznie, Pani mnie słuchała, zaczynała czytać w myślach, spełniać powolutku moje marzenia. T. siedział blisko mnie na fotelu. Wystarczyła mi jego obecność. Położna podeszła i omówiłyśmy plan porodu, zapytała mnie o nacięcia, powiedziałam że byłam nacinana dwa razy i mimo iż nie wyrażam zgody na kolejne jestem świadoma jaka jest sytuacja i jeśli nacięcie będzie lepsze od pęknięcia to ma ciąć. Powiedziała ze zrobi wszystko aby ochronić krocze. Było coraz mocnej i intensywniej, rzuciłam T. z wyrzutem że nie kupił elektrod do TENS, a teraz mnie bardzo z krzyża boli. Po raz kolejny Położna mnie zaskoczyła mówiąc - ja mam elektrody, chce Pani Tens? TAK TAK TAK. Było mi łatwiej. Podczas badania odeszły wody, delikatnie pociekły, inaczej niż w poprzednich porodach. Prawdopodobnie z racji pozycji wertykalnej. Zapis ktg się zakończył, jednocześnie poczułam rozpieranie, chwile wytrzymałam jeszcze na kolanach, potem usiadłam na łóżku, spojrzałam na zegar, było parę minut przed 4. Mówię T. że jest szansa urodzić o 4.25 - tak jak naszą drugą Córkę :), na co Pani Położna odpowiedziała że wg niej będzie wcześniej. Tak niewiele brakowało do spotkania z najmłodszą pociechą. Zaczęłam delikatnie przeć, widziałam że Położna przygotowała nożyczki do
nacięcia, powiedziała - to tylko w razie W. Zaufałam. Kolejny skurcz, Pani prosi bym dała z siebie wszystko, mówi że widzi główkę, ma ciemne włoski. Mówię T. - nie dam rady, nie urodzę naszej Córki. Nie wiem kiedy znalazłam się w jego ramionach, mówił że dam radę. Kolejny skurcz, główka Małej juz jest. Pogłaskałam Ją, była taka cieplutka. Kolejny skurcz, słyszę głos proszący abym nie parła, T. powtarza. Dotarło. Krzyknęłam. Poczułam ulgę. Jest. Urodziliśmy. Urodziłam w ramionach T. Śliczną Dziewczynkę. Naszą trzecią Córkę. Nareszcie mogłam ją przytulić. Była taka cieplutka, bezbronna. Pani Położna mówi że kawał kobiety, ponad 4 kilo, nie uwierzyłam. Pytam co ze mną, zrozumiała w mig, odpowiedziała że jest lekkie pęknięcie, 1 stopnia. Łożysko samo wypłynęło. Pępowina przestała tętnić. Położna zapytała T czy przecina, odmówił, tak jak przy poprzednich porodach, zapytała czy ja chcę. TAK. Chciałam. Pierwszy raz poczułam takie pragnienie. Rozdzieliłam nas. Usłyszałam głos lekarza, tego zaspanego. Chciałby poznać wagę dziecka, Pani
Położna informuje iż mama życzy sobie 2 godz. kontaktu skóra do skóry, ja trzymałam w ramionach i nie zamierzałam wypuścić, krzyknęłam tylko że nie schudnie ani nie przytyje w ciągu 2 godzin. Potem było mniej przyjemnie ... zaspany Pan Doktor zabrał sie za cerowanie, tylko 6 szwów, jednak miałam wrażenie ze się na mnie wyżywa. No cóż nie można mieć wszystkiego. Kiedy miałam przejść na normalne łóżko, oddałam Córkę T. Zaraz potem wróciła w moje ramiona. Emocje opadły. Patrzymy na Małą i próbujemy wybrać imię, nasze dotychczasowe propozycje nie pasowały do Niej. T. zapytał naszej Pani, jak ma na imię. Weronika – odpowiedziała. Spojrzeliśmy na siebie. Tak. To będzie Weronika. Na cześć cudownej Położnej, która spełniła moje porodowe marzenia. Wysłaliśmy zdjęcia Werki mojej Mamie, pokazała je Starszyźnie, były zachwycone.
Weronika przyszła na świat 12.06 o wschodzie słońca. Ważyła 4010 gram, mierzyła 58 cm. Cała akcja trwała 3,5 godz
 
Ostatnia edycja:
reklama
Ja rodziłam dwa tygodnie temu. Bardzo się bałam porodu sn, pod koniec ciąży trafiłam do szpitala z wysokim ciśnieniem. Lekarze rozważali cc jeśli ciśnienie się nie unormuje jednak w ten sam dzień mój syn postanowił przyjść na świat. Ja poród SN wspominam bardzo dobrze. Bóle poczułam dopiero przy 6 cm rozwarcia. Cały poród trwał 5 godzin, skurcze parte były 4 i małego miałam w objeciach. Byłam nacinana, nacinają podczas skurczu więc ja nic nie czułam. Szycie odbyło się w znieczuleniu, również nie czułam żadnego bólu. Ja gorzej od porodu wspominam wstanie z fotela porodowego i pierwsze wstanie z łóżka. Po wstaniu z fotela zemdlałam. Do małego mogłam wstać dopiero na drugi dzień. Dobrze, że mieliśmy z mężem salę rodzinną to miał się kto zająć młodym. Każda kobieta będzie przechodzić to inaczej, każda z Nas ma inny próg bólu. Najważniejsze to iść z pozytywnym nastawieniem.
 
I ja opiszę swój poród, bo muszę się gdzieś wygadać. W poniedziałek o 3 rano obudziłam się z bólami były mocne, co 5 min obejmowały brzuch i plecy, wytrzymałam z nimi do godziny 5 i w końcu pojechaliśmy do szpitala. Po przekroczeniu progu szpitala bóle praktycznie przeszły prawdopodobnie ze stresu, ale stwierdziłam że skoro jestem pod szpitalem zbadam ktg dziecka, tak jak to robiłam kilka dni wcześniej. Po przyjściu do dyżurki położne stwierdziły że zapiszą mnie na oddział, potem do południa spędziłam na sali porodowej gdzie 3 położne i 2 lekarzy sprawdzało rozwarcie, lekarz pierwszy zrobił ponadto USG stwierdził że dziecko waży 4 kg co nie było prawdą bo urodziłam córeczkę z wagą 3,450. Drugi lekarz stwierdził rozwarcie na 2 cm i stwierdził że do wieczora urodzę co również nie było prawdą. W południe zostałam wysłana na oddział bez postępu porodu i bez większych boli porodowych ale że skurczami porodowymi, jak cały czas wskazywało ktg. Dopiero nocą z poniedziałku na wtorek dostalam tak silnych boli że nie mogłam wytrzymać po północy ledwo żywa położna podłączyła mnie pod ktg po czym zabrano mnie znów na salę porodową i tam spędziłam cały dzień z położna która doprowadziła mnie do szału była niemiła i opryskliwa w stosunku do mnie twierdziła że nic mnie nie boli choć ktg wskazywało mocne skurcze porodowe, gdy mąż wyszedł z pokoju porodowego bo ta go co chwilę wypraszała to wręcz na mnie krzyczała "Przecież panią nic nie boli, nie takie tu mieliśmy, mam nadzieję że przy mnie nie urodzisz" cytuje dosłownie. W końcu po godzinie 14 przyszedł lekarz, podano mi nospe na bóle dożylnie ale nic nie pomogło wkoncu lekarz a nie położna zaproponował skorzystać z prysznica, trochę przyniosło ulgę ale nie do końca gdy to nie pomogło na rozwarcie lekarz wypisał mnie zpowrotem na oddział i zaaplikowano mi relanium dożylnie ale nic to nie dało, ból był nie do wytrzymania a najgorsze było dla mnie to że będę musiała kolejna noc spędzić z tym bolem. Poszłam pod prysznic a mąż poszedł do lekarza który z wielką łaską zgodził się że zrobi mi jeszcze USG. Ja w tym czasie czułami parcie na mocz i na kupę ale nic nie mogłam wycisnąć z siebie, wkoncu łaskawie lekarz zrobił USG i stwierdził 6 cm rozwarcia, szybko wylądowałam na sali porodowej, ból nie był jakiś straszny ponieważ wiedziałam że dziś już się skończy i że.polozna która mnie stresowała cały dzień, będzie kończyć zmianę. Ja z bólami musiałam być podłączona bez przerwy do ktg(decyzja położnej) nie moglam korzystać z piłki prysznica itp. położna nie raczyła wstać i zerknąć na ktg ani na mnie szczęście że mąż był blisko. Nagle zrobiło mi się niedobrze krzyczę do położnej która siedzi i opowiada o swoich hortensjach że zaraz zwymiotuje, a ona nawet się nie ruszyła oczywiście musiałam zwymiotować obok łóżka porodowego i tak już zafajdanego wodami płodowymi moczem i innym bo położna zapomniala podłożyć ceratki zabazpieczającej. Na szczęście przy rozwarciu 8 cm położna kończyła zmiane, przyszła inna pani bardzo miła i pomocna odłączała mnie od ktg co jakiś czas, pozwalała się poruszać, podano mi oksytocynę, w końcu koło godziny 6 kazano mi przeć niestety dziecko nie chciało przesuwać się, po wielu próbach gdy tętno dziecka zaczęło słabnąć wzięto mnie na CC okazało się że dziecko było ułożone potyliczne tylnie. Ból po CC praktycznie niewyczuwalny jak dla mnie, i te konkretne skurcze porodowe też nie bolały jakos.mega strasznie. Najgorsze były bóle krzyżowe z poniedzialku na wtorek których nie zapomnę i okropnej starej położnej o ktorej mogłabym długo opowiadać i której nie życzę nikomu
 
I ja opiszę swój poród, bo muszę się gdzieś wygadać. W poniedziałek o 3 rano obudziłam się z bólami były mocne, co 5 min obejmowały brzuch i plecy, wytrzymałam z nimi do godziny 5 i w końcu pojechaliśmy do szpitala. Po przekroczeniu progu szpitala bóle praktycznie przeszły prawdopodobnie ze stresu, ale stwierdziłam że skoro jestem pod szpitalem zbadam ktg dziecka, tak jak to robiłam kilka dni wcześniej. Po przyjściu do dyżurki położne stwierdziły że zapiszą mnie na oddział, potem do południa spędziłam na sali porodowej gdzie 3 położne i 2 lekarzy sprawdzało rozwarcie, lekarz pierwszy zrobił ponadto USG stwierdził że dziecko waży 4 kg co nie było prawdą bo urodziłam córeczkę z wagą 3,450. Drugi lekarz stwierdził rozwarcie na 2 cm i stwierdził że do wieczora urodzę co również nie było prawdą. W południe zostałam wysłana na oddział bez postępu porodu i bez większych boli porodowych ale że skurczami porodowymi, jak cały czas wskazywało ktg. Dopiero nocą z poniedziałku na wtorek dostalam tak silnych boli że nie mogłam wytrzymać po północy ledwo żywa położna podłączyła mnie pod ktg po czym zabrano mnie znów na salę porodową i tam spędziłam cały dzień z położna która doprowadziła mnie do szału była niemiła i opryskliwa w stosunku do mnie twierdziła że nic mnie nie boli choć ktg wskazywało mocne skurcze porodowe, gdy mąż wyszedł z pokoju porodowego bo ta go co chwilę wypraszała to wręcz na mnie krzyczała "Przecież panią nic nie boli, nie takie tu mieliśmy, mam nadzieję że przy mnie nie urodzisz" cytuje dosłownie. W końcu po godzinie 14 przyszedł lekarz, podano mi nospe na bóle dożylnie ale nic nie pomogło wkoncu lekarz a nie położna zaproponował skorzystać z prysznica, trochę przyniosło ulgę ale nie do końca gdy to nie pomogło na rozwarcie lekarz wypisał mnie zpowrotem na oddział i zaaplikowano mi relanium dożylnie ale nic to nie dało, ból był nie do wytrzymania a najgorsze było dla mnie to że będę musiała kolejna noc spędzić z tym bolem. Poszłam pod prysznic a mąż poszedł do lekarza który z wielką łaską zgodził się że zrobi mi jeszcze USG. Ja w tym czasie czułami parcie na mocz i na kupę ale nic nie mogłam wycisnąć z siebie, wkoncu łaskawie lekarz zrobił USG i stwierdził 6 cm rozwarcia, szybko wylądowałam na sali porodowej, ból nie był jakiś straszny ponieważ wiedziałam że dziś już się skończy i że.polozna która mnie stresowała cały dzień, będzie kończyć zmianę. Ja z bólami musiałam być podłączona bez przerwy do ktg(decyzja położnej) nie moglam korzystać z piłki prysznica itp. położna nie raczyła wstać i zerknąć na ktg ani na mnie szczęście że mąż był blisko. Nagle zrobiło mi się niedobrze krzyczę do położnej która siedzi i opowiada o swoich hortensjach że zaraz zwymiotuje, a ona nawet się nie ruszyła oczywiście musiałam zwymiotować obok łóżka porodowego i tak już zafajdanego wodami płodowymi moczem i innym bo położna zapomniala podłożyć ceratki zabazpieczającej. Na szczęście przy rozwarciu 8 cm położna kończyła zmiane, przyszła inna pani bardzo miła i pomocna odłączała mnie od ktg co jakiś czas, pozwalała się poruszać, podano mi oksytocynę, w końcu koło godziny 6 kazano mi przeć niestety dziecko nie chciało przesuwać się, po wielu próbach gdy tętno dziecka zaczęło słabnąć wzięto mnie na CC okazało się że dziecko było ułożone potyliczne tylnie. Ból po CC praktycznie niewyczuwalny jak dla mnie, i te konkretne skurcze porodowe też nie bolały jakos.mega strasznie. Najgorsze były bóle krzyżowe z poniedzialku na wtorek których nie zapomnę i okropnej starej położnej o ktorej mogłabym długo opowiadać i której nie życzę nikomu
skargę napisać na położoną. A męża nie miała prawa wypraszać.
 
U mnie taka ciekawostka byly sluzowate wody ktore zaczwly odchodzic...siostra powiedziała ze to nie wody tylko jakies zakazenie grzybicze...na drugi dzien..okazalo sie na wizycie po cc ze to byla ostatnia chwila na ciecie..bo dziecko mialo sluzowate zielone wody:)...gdybym nie naciskala z cesarka(przy poprzedniej byly skurcze ale zero rozwarcia) ..przy następnej tak samo....pewnie by mnie przetrzymali......
 
Może ja też opowiem o swoim porodzie. Niestety nie będę go dobrze wspominała... Całą ciążę miałam problemy, ciągłe bóle brzucha, kłucia i skurcze. Byłam 4 razy w szpitalu z podejrzeniem przedwczesnego porodu ale na szczęście za każdym razem udawało się skurcze wyciszyć lekami. Mimo tych wszystkich problemów jakimś cudem dotrwałam do terminu, który wypadał 30 kwietnia. Od 2 tygodni chodziłam już z 2cm rozwarciem ale jak na złość nic się więcej nie działo. Siedziałam w domku i czekałam na TEN moment. Kilka dni przed terminem zaczęłam się gorzej czuć, ciśnienie skakało, puchłam i bolała mnie głowa. Z lekarzem umówiłam się na wywołanie porodu 2 maja, jednak już wieczorem 29 kwietnia trafiłam na oddział ze względu na wysokie ciśnienie i ogólne złe samopoczucie. Kolejnego dnia lekarz założył mi cewnik foleya, pojawiły się skurcze ale po godzinie ustały. Po nocy cewnik wypadł, a ja miałam już 4cm rozwarcia i bardzo delikatne skurcze, które wyraźnie czułam, natomiast na ktg się nie pisały :errr: 1 maja zabrali mnie na porodówkę i podłączyli kroplówkę z oksytocyną. Skurcze zaczęły się niemal natychmiast, były praktycznie niebolesne, a ja głupia myślałam, że tak będzie do końca... nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo się mylę. Skurcze bardzo szybko stały się regularne, praktycznie nie było między nimi przerwy, a ja już wiedziałam, że nie będzie tak łatwo. O 12 odeszły mi wody (były seledynowe) i zaczęła się jazda bez trzymanki. 15 minut później miałam już 6 cm rozwarcia, a położna kazała się zastanowić, czy chcę znieczulenie. Odpowiedziałam, że zdecydowanie TAK! Okazało się, że na oddziale nie ma anestezjologa i musi dojechać... tutaj zaczął się mój dramat, ból był nie do zniesienia, odcinał mi świadomość, nie byłam w stanie podpisać zgody na znieczulenie, a anestezjologa nadal nie było. Ogólnie mam wysoki próg bólu ale w tamtej chwili błagałam męża żeby mnie dobił i to nie był żart... Anestezjolog pojawił się po pół godziny, ok 12.45. Gdy zaczął się wkłuwać poczułam skurcze parte. Położna nie chciała uwierzyć, zbadała mnie, a tam 10 cm. Mimo wszystko podali mi jedną dawkę znieczulenia. Teraz myślę, że niepotrzebnie. Od tego momentu zaczęło się robić groźnie. Przy skurczach partych dziecku zaczęło spadać tętno. Parłam z całych sił, a mała wychodziła i się cofała. Lekarz krzyczał na mnie, że jak będę tak parła to nigdy tego dziecka nie urodzę. Próbowaliśmy tak kilka razy, ja opadałam z sił, a małej zanikało tętno. Lekarz podjął decyzję o użyciu próżnociągu. Wyprosili z sali mojego męża, zbiegło się dużo osób, dawało się odczuć nerwową atmosferę. Ostatkiem sił pytałam lekarza, czy nie lepiej zrobić cesarkę. Odpowiedział mi w pośpiechu, że jest za późno i musi szybko wyciągnąć dziecko dołem. Nawet nie wiem kiedy mnie nacięli. Płakałam i parłam myśląc tylko o córce. Po dwóch próbach się udało. Po 1 godzinie i 20 minutach całego porodu urodziłam moją kochaną córeczkę. Była sina, nie ruszała się i ledwo oddychała. Okazało się, że mała zaparła się barkiem o pępowinę i przez to nie mogła wyjść. Pytałam się co z dzieckiem ale nikt nic mi nie mówił. Zabrali córkę w pośpiechu na intensywną opiekę noworodków. Okazało się, że jej oddech jest nieefektywny i musi być podłączona pod cepap. Urodziła się w średniej zamartwicy, dostała 6 pkt w skali Apgar. Dodatkowo okazało się, że ma infekcję, miała bardzo wysokie Crp i od razu włączyli dożylną antybiotykoterapię. Mnie po tym wszystkim zszywali 1,5 godziny, które przepłakałam. Od parcia popękały mi naczynia w oczach, a na szyi i twarzy miałam siniaki. Ze szpitala wyszłyśmy po 8 dniach. Od porodu nie ma dnia, żebym się nie zastanawiała, czy z małą jest wszystko ok, czy niedotlenienie nie wpłynie na jej rozwój, czy nie okaże się niepełnosprawna. Przez 3 miesiące odwiedziliśmy wielu lekarzy, włączyliśmy profilaktyczną rehabilitację. Jak dotąd rozwija się prawidłowo ale ja ciągle czuję strach... Po wszystkim setki razy odtwarzałam poród klatka po klatce jak jakiś film, a raczej horror. Nadal nie wiem, czy dałoby się tego w jakiś sposób uniknąć. Wiem tylko, że lekarz bagatelizował moje problemy w ciąży. Miałam bardzo dużą leukocytozę (20 tys przy normie do 10tys), ale lekarz upierał się, że to normalne. Dopiero po porodzie okazało się, że miałam infekcję wewnątrzmaciczną , która najprawdopodobniej powodowała wcześniejsze skurcze i bóle. Długo zastanawiam się co by było gdybym musiała mieć wykonaną awaryjną cesarkę, a nie było anestezjologa. Na samą myśl robi mi się słabo. Nie chcę nikogo straszyć opisem mojego porodu ale chyba musiałam się wyżalić. Przed tym wszystkim chciałam mieć więcej dzieci, chciałam urodzić i poczuć ten piękny moment kiedy kładą ci maleństwo na piersi, chciałam poczuć tą radość, a czuję tylko, że zostało mi to odebrane.
 
I ja podzielę się z wami historia moich porodów.
Porody w odstępie roku i 9 miesięcy, oba sn.

PIERWSZY PORÓD :
Miałam termin na 22.04.2017r. z OM z pierwszego usg poród wypadał na 02.05.
Cała ciążę znosiłam super poza tym że przytyłam 25kg i pod koniec bardzo szybko się meczylam a mój kręgosłup nie wytrzymywal tak ogromnego przyrostu wagi. Nie miałam żadnych wcześniejszych objawów.
01.04 około 5 rano zaczął pobolewac mnie brzuch, ucieszyłam się, że w końcu jakieś skurcze przepowiadajace czy coś. Nie pomyślałam że jestem tykajaca bomba, bo jednak miałam aż 3 tygodnie do terminu.
Cmienie przeszło i więcej się nie pojawiło, ja spędziłam dzień jakby nigdy nic, najpierw mecz, potem grill że znajomymi i około 23 poczułam zmęczenie więc wrocilam do domu położyć się spać. Mój mąż przyszedł około 1-szej w nocy. Polozylismy się razem spać ale około 1:30 niespodziewana pobudka i szok, ogromny szok, spodnie mokre, prześcieradło mokre - odchodzą wody.
Kierunek szpital a tam szyjka zupełnie nie gotowa 1cm rozwarcia.
Do godziny 11 nie pojawiły się żadne skurcze, szyjka bez zmian, położna zapytała czy podać oksytocyne. Zgodziłam się i od razu ruszyło, pierwsze skurcze. Po niecałych 2 godzinach czułam że skurcze są już na prawdę mocne, położna myślała że jeszcze jest dużo czasu ale wzięła mnie na badanie rozwarcia a tam pełne rozwarcie, kierunek sala porodowa. 15 minut partych i tulilam moja córeczkę 2820g i 53cm. Urodziłam bez gazu, bez znieczulenia. Po godzinie byłam gotowa rodzic drugie.

Ale drugie urodziłam rok i 9 mięsiecy później, a to historia

DRUGIEGO PORODU:
Z synkiem TP miałam wyznaczony na 25.01.2019r.
Cała ciąża jeszcze przyjemniejsza niż ta pierwsza a i przytyłam tylko 4,5kg.
Od 34tc miałam lekkie rozwarcie a z racji wczesnego porodu w pierwszej ciąży lekarz sugerował że może być podobnie.
Pod koniec 2018 zaczął odchodzic mi czop podbarwiony na różowo. W sylwestra było już go na prawdę sporo.
02.01 miałam wizytę, rozwarcie na 3-4cm nakaz odpoczywania to może dotrwamy do ktg wyznaczonego na 10.01.
Wieczorem zaczęły się nieregularne ale na prawdę odczuwalne skurcze. Czekałam na rozwój sytuacji ale koło 2 w nocy ucichly. A rano powróciły. Cały dzień czekałam aż będą regularne albo chociaż mocniejsze ale tak czekałam że przyszedł 04.01
Okolo godziny 11 zadzwoniłam do znajomej położnej co mam robić. Za jej rada miałam jechać do szpitala jeśli skurcze nie będą ustępować do wieczora nawet jeśli dalej będą nieregularne.
Zdążyłam jeszcze odebrać corcie że żłobka, pojechać po męża do pracy i przed 17 zapadła decyzja szpital.
Na miejscu byliśmy około 17:20 szybkie ktg na którym ani jednego skurczu i badanie rozwarcia a tam pełne rozwarcie, czuć główkę.
Szybko na salę porodowa, przebito pęcherz płodowy i po 5 minutach parcia tulilam syna. Urodzonego jeszcze szybciej niż siostra bo w 37+0 z waga 2600 i 53cm

Oba porody wspominam bardzo dobrze, oba lekkie, oba szybkie. Oba zakończone w 37 tygodniu.
 
A ja właśnie staram się o 2 dzieciątko.
Mój porod wspominam całkiem ok. Choć rodziła 10 lat temu to pamiętam że po wstaniu z łóżka na drugie łóżko pomyślałam "już?" i to takie zdziwienie było hehe.
Przyjechałam do szpitala że skórcze mi przepowiadiajacymi bo myślałam że rodze no i zatrzymali mnie w 38 tyg bo ciśnienie mi skakało chyba że strachu.
Na początku byłam na bloku boże co tam się na słuchałam.... ☹️
No i pewnego dnia o 13 Pani doktor zaprosiła mnie na badanie... Tam na fotelu odeszły mi wody i zaproszono mnie sportem na porodówk dostalam oxytocyne i po 40 min już ledwo chodziłam na co pojawił się Maz i się mną zajmował... Polecił mi położne prysznic więc z godzinkę pod pysznicem.... Ten ból był taki tępy... Ale już nie byłam w stanie się ubrać. Okazało się że ma m 7 cm... I po 15 min poczułam że to już. To nie były parte.. W ogóle ich nie czułam. Parlam na skurczu jak mi położne mówiły... Ogólnie najgorsze było 10 min przed parciem jak już na łóżku porod owym leżałam. Ale był to ból do wytrzymania spokojnie. Na ie to mnie. Widziałam nożyczki... Ale poczułam tylko uklocie..
Porod trwał łącznie 5 h i 45 min. 15 mon. Parcie.
A po wszystkim powiedziałam do położnej że chce znieczulenie na szycie bo się boję hehe.
Mam nadzieję że 2 mój porod będzie tak samo boleć lub mniej i żeby trwał tak samo max długo :) ogólnie nastawienie mam pozytywne
 
Oto historia mojego porodu.... i tego co działo się tuż przed..

Termin porodu: 9 maj
Poród: 8 maj

Kilka dni przed porodem chodziłam na KTG - trafiłam tam przypadkiem, ponieważ lekarz wykonujący usg powiedział, że mam zbyt mało wód płodowych. Na izbie przyjęć gdzie wykonano ktg powiedzieli, że wody są w porządku, ale jak już przyszłam na ktg to chcą żebym przychodziła. A więc jeździłam codziennie i słyszałam, że mogę spokojnie chodzić, bo porodu nie widać, napewno będzie po terminie.

Dwa dni przed porodem - mąż przywozi mnie z silnymi bólami brzucha do szpitala, tam standardowo tekst ''nic się nie dzieje, porodu nie widać''.

Dzień przed porodem idę do swojego lekarza prowadzącego, ze łzami w oczach. Bo nie wytrzymywałam już z bólu. On mnie pilnie kieruje na izbę przyjęć, bo mówi, że to początki porodu.
Na izbie czekałam 5 godzin z boleściami, po czym i tak wysłano mnie do domu, bo nic się nie dzieje.

Po powrocie do domu, mąż wezwał pogotowie, które zabrało mnie do szpitala. Do tego samego szpitala, z którego mnie odesłano gdy byłam z mężem. Panie z rejestracji pokiwały głową, że wiedziały, że zaraz wrócę i są w szoku, że mnie puścili wcześniej.

Całą noc przed porodem przesiedziałam na krześle / chodziłam / toczyłam się po łóżku, kiwałam.
Stwierdzono niski próg bólu u mnie, stąd odczuwalny taki ból.
Co się ze mną wtedy działo... na szczęście zajmowała się mną sympatyczna położna. Mąż też siedział przy mnie cały czas na krześle.
Niestety następnego dnia przesympatyczna położna poszła do domu, a zmianę przejęła istna wredota..
Ciągle na mnie wrzeszczała, gdy nie miałam siły wstać z bólu, krzyczała.. ledwo zatoczyłam się z mężem do łazienki, to waliła w drzwi łazienki żeby wychodzić, co tak długo, że ona chce akurat teraz mi coś podać.. przychodził co chwilę jakiś inny lekarz i patrzył jak wyje z bólu, ale nic się do mnie nie odzywali.. badano mnie i nic po tych badaniach nie mówiono.. totalna olewka.
W końcu zaczął się poród. Dostawałam co chwilę o coś opieprz.. a to, że nie oddycham tak jak mi każą, a to że krzyczę.. usłyszałam że jak będę się tak zachowywać, to wezwą do mnie jakiś inny zespół lekarzy i że mnie tak rozprują, że długo będzie mi się wszystko goić..
Gdy leżałam jeszcze na sali porodowej, 5 minut po zszyciu znowu się na mnie darła.. że mam szybko wstać z tego łóżka, bo przecież nie tylko ja dzisiaj rodzę..

A więc tak to wszystko wyglądało.
Porodu nie zapomnę nigdy.. niestety nie będę go dobrze wspominać..
Niestety, poród to czasem nic strasznego w porównaniu do tego co kobieta musi przejść przez personel "medyczny". Ja również w trakcie porodu czułam że psychicznie nie wytrzymam z wrzeszczącą nademna położną, przez to poród nie postępował i ostatecznie skończyło się cc. Gdyby nie było zmiany położnej w kulminacyjnym momencie porodu nie wiem jakby to się skończyło dla mnie i dziecka. Pierwszy raz byłam w szpitalu i już wiem że to porażka
 
reklama
Wracam na ten wątek z historią mojego drugiego porodu.
Termin miałam na 29 marca 2019r. W nocy z 27 na 28 byłam bardzo niespokojna. Wreszcie koło 2:30 wstałam do łazienki i stwierdziłam, że chyba sączą mi się wody. Dla pewności zrobiłam test papierkiem lakmusowym i okazało się że to jednak nie to. Wciąż jednak byłam niespokojna i koło 3:30 obudziłam męża. Chwilę później jechaliśmy już do szpitala. Po badaniu okazało się, że to jednak wody i rozwarcie na palec. Po ktg dodatkowo dowiedziałam się, że mam skurcze co 10 minut! Wcale ich nie czułam...
Położyli mnie na salę koło 6 i czekaliśmy na rozwój wydarzeń. Koło 8 miałam USG - mała była twarzyczką oparta o kość miednicy. Powiedziano mi że jak się nie wstawi w kanał rodny to wieczorem cc. Niestety skurcze ucichły i o 16 dostałam oksy. Wtedy zaczął się ból, a ja cieszyłam się, bo byłam pewna, że rozwarcie postępuje i nie będą mnie ciąć. Nic bardziej mylnego- o 21 badanie i wyrok. Brak postępu porodu, na salę operacyjną.
I tak o 21:47 na świat przyszła moja córeczka! Po cc czułam się dość dobrze. Pierwsza doba jak na haju, ale potem było ok. Szybko doszłam do siebie. Więc dziewczyny nie bójcie się cc! Ja jestem po dwóch i nie jest to takie straszne. [emoji846]
 
Do góry