wybaczcie, że tak długo milczałam. miałam problem z zaakceptowaniem swojej sytuacji i nie pasowało mi, że mama stara się o dzidziusia...a ja sama nie wiem co myślę o kolejnej ciąży. zaskoczyła mnie ona tak bardzo, że chwilowo czułam się pusta emocjonalnie. dodatkowo miałam przeczucie,że wyczerpałam limit na zdrowe dzieci. może to głupie, ale miałam straszne obawy.
rozmawialiśmy o tym z Pawłem, i oboje mamy takie samo zdanie, że dziecko ciężko chore nie jest szczęśliwe w życiu i lepiej, by nie urodził się. przepraszam, jeśli nie powinam tak tu pisać, ale chyba potrzebuję to z siebie wyrzucić
we wtorek miałam badanie usg genetyczne, wszystko wygląda dobrze. od jakiegoś czasu "uspokoiłam się" i pogodziłam z sytuacją. pogodziłam-to złe słowo, bo ja nagle, gdy obawy zmniejszyły się, zaczęłam się cieszyć.
chciałabym, żeby to była córeczka. i chcę, żeby urodziła się, mimo tego, że nie wiem, czy moje nerki wytrzymają.
dopiero doszukałam się informacji, że moje problemy z torbielami, to dopiero początek. pewnie za jakiś czas zaczną się infekcje, potem w końcu dializy. jakoś to chyba jeszcze nie dociera do mnie.
piszę Wam to i płaczę okropnie, bo właśnie mój Paweł miał wypadek samochodowy. na szczęście nic mu nie jest, skasował "tylko" auto. jest 700 km od domu, wyjechał w interesach....nota bene ostatnio nam się nie wiodło. wiecie jak to jest, własna działalność, duży kredyt...a konto puste. Boże, czy ja komuś krzywdę zrobiłam, czy ja coś źle robię???