Witajcie.
Po przeczytaniu całej tej dyskusji dochodzę do kilku wniosków.
Przedewszystkim pisanie, że trzeba dziecko pilnować swiadczy tylko o braku trzeźwego patrzenia na swiat. Bo wszyscy wiemy, ze nie da się uniknąć wypadków naszych dzieci ( czy to upadków z łóżeczka, czy poźniej uderzeń o kanty, czy też przewracania się). Można ewentualnie zmniejszyć częstotliwość tych większych lub mniejszych zdarzeń.
Po drugie. Przy takim wypadku doradzał bym znów zdrowy rozsądek, a nie gnanie od razu do szpitala(szpitale są chore). Przede wszystkim rozeznanie w sytuacji. Jeżeli dziecko spadło z dużej wysokości, uderzyło główka o kant, czy też o posadzkę to dochodzą do tego podstawy traumatologii, czyli: krwiak w mózgu (podpajęczynówkowy, czy jakis inny) w niektórych przypadkach ujawnia się po jakimś czasie, nie bezpośrednio po urazie. To samo dotyczy urazów żeber. Złamanie żebra może wyjść dopiero po dwu dniach. Piszę to dlatego, że lekarze na SOR-ach zlecają skierowania do pracowni RTG bez opamiętania, tylko po to by mieć osłonę. Jak by się coś działo w późniejszym czasie to przecież badania nic nie wykazały. Zresztą w większości szpitali nawet wojewódzkich nie ma sprzętu który wykryłby wstrząśnienie mózgu. Więc dziecko zostaje do obserwacji, kontynuując, spędza kilka traumatycznych dni w szpitalu. Poza tym dziecko płacze też bo nie wie co się dzieje, ze strachu.
Oczywiście łatwo jest mi pisać, ale Luśka spadła z wersalki jak miała 6 m-cy, oboje z żoną byliśmy w pokoju, chwila nie uwagi. Ale tego nie unikniecie. Choć byście nie wiem jak pilnowały pociech. I nie płacz, ani guz nie wskazują na konieczność udania się do szpitala. Jestem zwolennikiem odczekania z 2-3 godzin, dziecko jest jak pijak, gumowe. Tylko, że jest tyle urazów ile jest dzieci, nie ma dwu takich samych urazów, tak jak nie ma dwu identycznych dzieciaków.
Podpisano tata.