To nie tak

uważam, że mam najpiękniejszy zawód świata - jestem szczęściarą, że mogę towarzyszyć kobietom w najbardziej intymnym momencie życia jakim jest poród i często w trakcie ich pobytu na porodówce poznaje ich historię, które niejednokrotnie mnie wzruszają.

Ale w tym całym moim słodko - bobasowym wystaranym świecie jest grono pacjentek z nieciekawych okolic. Są to kobiety, które doświadczył los, mieszkają na działkach, piją, palą, rodzą dzieci z FASem. I zawsze staram się postawić po drugiej stronie, dla nich ta ciąża może być końcem świata. Ale! W zdecydowanej większości są to kobiety, które w dupie niestety mają to nowonarodzone dziecko, bez mrugnięcia okiem wychodzą ze szpitala, a noworodki są u nas na oddziale po miesiąc/dwa w oczekiwaniu na pieczę zastępczą. Te przypadki (
@natkusia pewnie potwierdzi) chodzą falami tak, że na ten moment u nas jest 3 dzieciaczków czekających na postanowienia sądów. Często gęsto są to osoby, które podczas mojej 7 letniej pracy na porodówce widzę po raz 4 czy piąty i historia się powtarza za każdym razem. Tu mi się ulewa.
Więc to nie jest tak, że jestem położna bez serca, zazdroszcząca każdej kobiecie, której urodzi się zdrowy noworodek

w każdy porod wkładam zawsze 110% siebie żeby każda z pacjentek była zadowolona, żeby wspominała ten dzień jako jej najpiękniejszy dzień w życiu - a do tego potrzeba relacji, nawet takiej nawiązanej w kilka godzin na sali porodowej. A u tych kilku przypadków po prostu tego serca nie potrafię okazać, co do niedawna przychodziło mi z łatwością

Sam widok ciężarnych mnie nie rusza, chyba musiałabym iść na l4 od psychiatry albo znaleźć inną pracę