Mój mąż też stracił zapał,gdy rozpoczęliśmy starania - bo to jest przecież łatwe, napewno szybko pójdzie - a zdążyliśmy się zaręczyć, ożenić,kupić działkę (w dwa lata)

Pierwsza ciąża biochem,parę dni później moja mama umarła.
Gdy się już udało to mąż miał obsesję prawie - żebym nie pracowała,nie oddalała się od domu jeżeli to nie konieczne, gdy był w pracy, pisał i sprawdzał jak się czuję. Broń Boże jakby się dowiedział,że zrobiłam zakupy i coś dźwigałam.
Na szczęście się trochę uspokoił, gdy byliśmy w połowie drogi, nawet nie zaskoczył,gdy chciałam pakować torbę do szpitala,że to już czas. O samym porodzie nie wspomnę bo to były ogromne emocje bo jeszcze nam się chrześniak urodził w tym samym czasie (jest 4.5 h starszy od naszej córki).
Gdy później mieliśmy kolejny biochem i później dwie ektopowe to widziałam ,że się zwyczajnie boi - był dzielny mimo wszystko ale wiem,że to były dla niego straszne dni i bał się,że kolejnej ektopowej nie przeżyje,mówił mi,że woli być 2+1 niż 1+1.
Ja żałuję,że wcześniej zaufałam swojemu gin i i niego tyle tkwiłam to bym pewnie była w zupełnie innej sytuacji w życiu.
Ale powoli wracamy do starań,także zobaczymy jak to będzie.
Ale wiem też,że jak już się uda zajść i znowu stracimy ciążę to będzie koniec starań na amen - a mówiłam to sobie nie raz - ale teraz to byłoby definitywne