PRZEŻYŁAM DZIŚ SZPITALNO - GINEKOLOGICZNY KOSZMAR.
Pojechałam dziś po raz pierwszy do prywatnej kliniki ginekologicznej Bahrain Defence Forces Hospital na wizytę do ginki. Generalnie szukam miejsca dla siebie i Poli na poród. Szpital ooogromny i bardzo zachwalany, że super specjaliści.
Wchodzę głównym wejściem po 45 min jazdy tam i 20 min szukania miejsca parkingowego dla mojej krowy. Wrażenie pierwsze, raczej ok ale strasznie zatłoczony i pełno "zakutłańców" (arabek ubranych w abaje i ich mężusiów rzucających mi niemiłe spojrzenia; byłam jedyną europejką tam) co już mi się nie spodobało. (Od razu mówię, że nie jestem rasistką, jeśli ktoś z was kiedyś mieszkał na bliskim wschodzie to zapewne zrozumie o co mi chodzi) Podchodzę do recepcjonistki i mówię, że jestem po raz pierwszy, mam wizytę u ginki i żeby mi powiedziała co i jak. Ta taksuje mnie wzrokiem i z łaską zabiera się za zakładanie mi karty (chyba bo nie raczyła powiedzieć) najważniejszymi pytaniami okazały się to czy mam męża, jaka jest moja religia i gdzie mieszkam. Super. Po 15 minutach czekania, aż ona wklepie te info na kompa powiedziała mi, że mogę już iść. Super, tylko zapomniała powiedzieć gdzie. Na pytanie o drogę popatrzyła na mnie jak idiotkę i machnęła ręką w jakimś nieokreślonym kierunku mówiąc, że muszę przejść do nowej części szpitala (jak by niby miało być to oczywistością jak to, że codziennie wschodzi słońce) Generalnie na tym etapie byłam bardzo jeszcze optymistyczna i postanowiłam, że sama znajdę jak z niej taka pinda. Oczywiście po przejściu kilku skrzyżowań korytarzy straciłam orientację (żadnych tabliczek ani nic, plątanina holi i tylko arabskie szlaczki) W natłoku osób dojrzałam jakiegoś hindusa z identyfikatorem i poprosiłam o kierunek. Facet był na tyle miły, że mnie osobiście zaprowadził. Szliśmy z 5 min skręcając to w lewo to w prawo i nigdzie nie było żadnych tabliczek ani znaków!!
I oto staną przed moimi oczami oddział ginekologiczny..... a raczej arabski targówek!!!! Natłok ludzi, chaos i syf, stare rozwalające się biurko a za nim 2 wypindrzone recepcjonistki. Nie tracąc uśmiechu podchodzę i mówię, że przyszłam na wizytę do takiego a takiego lekarza, na taką a taką godzinę i że jestem tutaj po raz pierwszy. Ta zaczyna na mnie burczeć i rzucać spojrzenie jakbym zabiła jej babcię naleśnikiem i pyta się "Gdzie jest twoja karta??!!" Ja na to, że jak już wspomniałam to mój pierwszy raz i nie sądzę abym miała jakąkolwiek kartę założoną a na pewno nic nie mam przy sobie. Ta z wielką łaska zaczęła wypisywać jakieś papierzyska po czym mówi "idź zapłać" , wszystko fajnie tylko jak już kilka razy wspomniałam jestem tu pierwszy raz, wiec nie wiem co i jak i z chęcią pójdę zapłacić tylko niech powiedz gdzie! "pokój nr 6", super, a gdzie znajdę ten pokój nr 6?? W końcu udało się, oczywiście cały czas wszyscy w poczekalni oddziału gin wytrzeszczają na mnie oczy jakbym była co najmniej ufo. Pokój do płacenia, rachunek za wizytę to 37 dinarów (ok 270 zl), podaję kartę. Problem. "Bo z kartą to trzeba pójść przeciągnąć w maszynie i wrócić z wydrukiem" Super ale tej pani też już powiedziałam, że jestem zielona więc gdzie ta maszyna i jak tam dotrzeć. Znalazłam terminal, przeciągnęłam, wróciłam do pani w pokoju nr 6. Dostałam wydruk zapłaty. Cała procedura zajęła mi już z 40 minut bo arabom się NIGDY NIGDZIE NIE ŚPIESZY. Zostałam skierowana z ww wydrukiem do pokoju nr 5. Jeśli wam się wydaje, że pokój nr 5 powinien być obok albo blisko pokoju nr 6 to jesteście w wielkim błędzie. Wokół pokoju nr 5 było mnóstwo drzwi z przeróżnymi numerami i napisami ale oczywiście nie z 5!!! (nie pytajcie mnie jaką logiką kierował się ktoś kto urządzał to miejsce) W końcu obeszłam całe miejsce dookoła 3 razy i znalazłam!!! Nie to, że jestem głupia albo ślepa ale drzwi były otwarte na oścież do środka tak, że z zewnątrz w ogóle ich nie było widać, a co dopiero numerku na nich!! Pokój nr5 był ulokowany między nr2 a pokojem służbowym, i pokojem do usg. Bomba. Zaglądam do środka, oczywiście nikogo nie ma, przed wejściem stoi hinduska pielęgniarka, więc ją zagaduję i mówię co i jak (pierwszy raz, wydruk w ręku, pokój nr5) ona "wejdz i poczekaj" Wchodzę. Brudno i syfiasto. Biurko, na nim sterta papierów i skrawków jakiś, obok krzesło i maszyna do pomiaru ciśnienia, waga (pokój położnej jednym słowem) Wszystko upchane na mikroskopijnej przestrzeni, zaniedbane i sprawiające wrażenie lepkiego. Siedzę. 5 minut...7.... Wchodzi ta pielęgniarka co cały czas stała przed drzwiami z jakąś inną pacjętką. Pytam czy mam wyjść. "Nie, tylko stań z boku" Na 3 m2 to raczej ciężkie. Ona zaczyna badać tą babkę (ciśnienie, waga) a ja prawie jej siedzę na kolanach... Nie wiedziałam gdzie mam oczy podziać tak mi jakoś nieswojo było... Już wiem, że to mój pierwszy i ostatni raz w tym miejscu ale brnę dalej, w końcu już tyle czasu zajęła mi ta cała szopka.. Skończyła badać tamtą babkę i za nią wychodzi tylko po to, żeby postać przed pokojem. Posiedziałam jeszcze 3 minuty i idę do niej. Pytam "przepraszam, ale na co ja właściwie czekam i co się tutaj dzieje, bo chyba nie bardzo rozumiem" a ona z wyrzutem w głosie "ja nie jestem twoją pielęgniarką!!", skąd ja mam niby to wiedzieć i w takim wypadku kto jest i gdzie jest ta osoba, bo nie bardzo wiem co się tutaj dzieje.. "czekaj, czekaj bo jej nie ma ale PEWNIE przyjdzie" Super. Uzbrajam się w cierpliwość i wracam na swoje krzesełko w otwartym pokoju nr 5. Oczywiście siedzę twarzą do całej poczekalni zapełnionej zakutłanymi którzy pożerają mnie wzrokiem, coraz bardziej zirytowana MAXYMALNIE nie komfortową sytuacją, kiedy na horyzoncie pojawia się arabska pielęgniarka. Już z daleka wiedziałam, że to ona. Wystarczyło jedno spojrzenie. Ta twarz permanentnie skrzywiona nienawiścią do świata i ludzi mówiła sama za siebie. Obeszła się ze mną jak z workiem kartofli a na koniec nakrzyczała, że nie powiedziałam, że jestem w ciąży. Po pierwsze widać, a po drugie gdyby nie była tak leniwa to pewnie mogłaby przeczytać na wydruku z pokoju nr 6 który jej podałam! Do tego zaczęła pytać się gdzie mam butelkę. Ja na to "jaką butelkę?", a ona "NO.. BUTELKĘ!!!" Ręka, noga, cyc opada... "No dobrze, do czego ma służyć ta butelka?" Babka nie potrafiła operować podstawowymi angielskimi zwrotami w kraju w którym ang jest oficjalnym językiem!!! W prywatnej i drogiej klinice!!! Generalnie po wyjaśnieniu sprawy burknęła, że teraz mogę poczekać na zewnątrz, aż zostanę poproszona na AUDIENCJĘ Pocieszałam się, że teraz powinno pójść gładko i lekarka na pewno będzie bardziej rozgarnięta... Czekam... 10 min, 15,20... Niedaleko mnie stała pielęgniara (ta pierwsza - hinduska) więc pytam się jej czy te wszystkie kobiety w poczekalni to do jednej lekarki? W tym momencie babka podnosi głowę i z tekstem "Daczego ty się mnie wogóle pytasz???? Nie myśl, że jak niedaleko ciebie stoję to możesz!!! Tu są jeszcze 3 inne pielęgniarki, dlaczego do nich nie pójdziesz i się nie dowiesz"



Kopara opadła mi do podłogi i jedyne co powiedziałam to "Słucham?????" ale takim tonem, że od razu jej się odmieniło i nagle zaczęła przymilnie ćwierkać. Powiedziała, że na rachunku mam napisany długopisem nr zakreślony w kółeczko. Wszystko super ale tu 1. nie ma żadnej tablicy z numerkami, 2. jaki numerek jest teraz w środku? 3 ja nie mam żadnego numerka na rachunku!!! Po obejrzeniu ww rachunku z 2 stron po 5 razy stwierdziła, że muszę zapytać się SWOJEJ pielęgniarki, która oczywiście gdzieś zniknęła bo widocznie recepcjonistka ZAPOMNIAŁA. Po następnych 10 min oczekiwania, dopadłam swoją pielęgniarę, która na moje pytanie odpowiedziała wrzeszcząc, że mam przecież na rachunku!! po czym wyrwała mi papierek z ręki, tylko po to żeby NIE przeprosić po stwerdzeniu braku nr. Generalnie okazało się po sprawdzeniu w karcie, że mam nr 24. W środku jest numerek 17 dopiero. Powiedziała, że zajmie to jeszcze pewnie z godzinę czyli WSZYSTKO RAZEM ZAJMIE 3H Z DUŻYM HAKIEM i żebym czekała. Załamka. Postanowiłam, że pójdę do kafeterii i najwyżej wrócę. Pech chciał, że zachciało mi się siusiu i zaszłam do łazienki. BEZ KOMENTARZA!!!! To co tam zobaczyłam było przegięciem totalnym. Pierwszy raz w życiu myślałam, że zwymiotuję z obrzydzenia!!! Wróciłam WŚCIEKŁA NA MAXA do recepcjonistki i powiedziałam JESZCZE grzecznie, że chciałabym zrezygnować z wizyty i proszę o zwrot moich pieniędzy (270zł!!!) Na co one zaczęły mi robić problemy i odsyłać z miejsca na miejsce. Na koniec okazało się, że muszę czekać, pielęgniarka musi pójść po moją kartę do gabinetu lek, ale teraz nie może tam wejść bo ginka się modli. Baba ma obsuwę 1,5 godziny (miałam wizytę na 17 a już była 18:30) i to nie wszystko, bo jeszcze przede mną 7 osób w kolejce!!!! A ona się modli!!!!!!!!!! W tym momencie WYBUCHŁAM! Baby się chyba mnie przestraszyły bo nagle wszystko się znalazło i załatwiło w przeciągu sekundy. Niech pocałują żabkę w łapkę. Na koniec z szelmowskim uśmiechem życzyłam wszystkim miłego wieczoru oraz powodzenia i trzasnęłam drzwiami. Bardziej aroganckiego personelu, sprawiającego wrażenia niekompetentnych oraz zaniedbanego i brudnego, śmierdzącego a przede wszystkim chaotycznego szpitala/kliniki w życiu nie widziałam. I to za 270zl za wizytę!!! W porównaniu do tego czegoś, pierwszy szpital w którym byłam, to jak wycieczka do 5 gwiazdkowego spa na bahamas. W tej samej cenie dodam zresztą. Teraz już wcale się nie dziwię, że miejsca w tym pierwszym mają zabookowane na porodówce aż do wiosny. Generalnie nie przejmuję się, mam jeszcze jeden szpital na liście do tego 3 min od mojego apartamentu a nie 45 min. Co prawda zapłacę za poród jak za nowe porsche (za wizytę w 5 tyg ciąży zapłaciłam prawie 700zł) ale przynajmniej będę spokojna i traktowana z należyta atencją, szacunkiem i troską. A przede wszystkim moja dzidzia..
Opis strasznie chaotyczny, ale jeszcze do tej pory się trzęsę z nerwów, jak tylko dotarłam do krowy na parkingu to się popłakałam z rozgoryczenia i wściekłości.