hej Dziewczyny, ciezko mi bylo ostatnio cokolwiek przeczytac i napisać,ale powoli nadrabiam lekture wpisow. Wyprodukowałam chyba najdłuższy wpis na forum, bo pewnie jeteście ciekawe relacji, więc ze mną bylo tak: w sobote pojechałam na planową wizytę. Miałam zarwaną noc, poranną sprzeczkę z synkiem, wizytę przesuniętą na 2h wcześniej na którą jechałam na rezerwie( 23 km), bo mój mąż zapomniał zatankować, a przez dłuższy czas jechała za mną policja (nie szalałam, ale nie lubię takiego "ogonka") więc jak weszłam "na styk" do położnej, to miałam ciśnienie 155/110. Lekarza to zaniepokoiło mimo, że tłumaczyłam jego "pochodzenie", a jak zobaczył 1 cm szyjkę i prawie ukończony 38 tydzień, to dał mi skierowanie do szpitala "od zaraz"(próbowałam negocjować środę, to się tylko uśmiechnął) i stwierdził, że w poniedziałek spotka się z naszą trójką.
Po wizycie pojechałam na herbatkę do przyjaciółki, potem wróciłam do domu, zrobiłam obiad, dopakowałam torbę, zorganizowałam opiekę do synka i z niechęcią ruszyłam do szpitala. Na izbie przyjęć zrobili mi ktg i wyszlo, ze chłopcy maja sie dobrze, a u mnie pojawiaja sie skurcze (nie czulam). Lekarz na badaniu potwierdził prawie zgładzoną szyjkę i zrobił usg - IIgi chłopiec ustawił się prawie poprzecznie, głową pod bratem, pupą w dół i zaczęła się kolejna dyskusja o cc, a ja na nie....powiedział, że mam jeszcze chwilę do namysłu. Na sali patologii wylądowalam o 19. W nocy zaczęłam czuć mocniejsze, ale nieregularne skurcze. Na porannym obchodzie ciśnienie miałam w normie, skurcze ledwo odczuwalne, a za oknem takie fajne słonko, wiec zapytalam, czy mogą mnie wypisać, odmówili, bo za duże ryzyko (a pomyśleli pewnie, że szalona). Więc zostałam z poczuciem, że zabieram łóżko bardziej potrzebującym...ale dobrze się stało. W niedzielę po południu skurcze mocno się rozkręciły (w ciągu godziny), brzuch się mocno spinał i był strasznie "kanciasty". Pomyślałam, że to jednak dzisiaj i że muszę trochę odpocząć i nabrać sił przed "akcją". Położyłam się o 17 z nadzieją na drzemnkę, ale skurcze nie daly zasnąć. Około 18 poczułam, że pękł mi pęcherz, więc szybko wstałam i zaczęły odchodzić mi wody. Wzięłam prysznic, spakowałam się i oświadczyłam położnej, że wody mi "chlupoczą" i jestem gotowa rodzić. O 19 trafiłam na salę porodową. Skurcze miałam mocne i wchodziłam coraz głębiej w poród, rozwarcie 6cm, a lekarz dyżurny cały czas próbował mnie namówić na cc. Przyjechał mój mąż i jak usłyszał, że drugi chłopiec jest ustawiony miednicowo, prawie poprzecznie i że są duże szanse, że w takim położeniu utknie, a wtedy na gwałt trzeba będzie cc zrobić, co zle wrózy na kondycje urodzeniowa malucha, to zaczął też mnie przekonywać do cc. Lekarz nam tłumaczył, że wg PL standardów to przy pośladkowym ułożeniu II-go blizniaka zawsze wykonuje się cięcie i jeśli się decyduję na sn, to muszę podpisać dokument, że robię to na własną odpowiedzialność. Godzinę przepłakałam i rozważałam z mężem i położną co robić i co może się źle potoczyć. Ryczałam i przeżywałam strasznie, bo nastawiłam sie na sn, a cc postrzegałam jako porażkę, ale przekonał mnie argument, że mogę wrocić do domu z jednym zdrowym i jednym " roslinkowym" synkiem. Ich zdrowiem nie mogłam szafować. W końcu koło 21 podjęłam decyzję o cc i o 21:20 zawieźli mnie na salę (wcześniej położna zacewnikowała - bardzo profesjonalnie, chwila nieprzyjemnego pieczenia, myślałam, że będzie dużo gorzej). Miałam znieczulenie podpajęczynówkowe - nie czułam nawet wkłucia, bardziej doskwierały mi skurcze. Jak rozstawili mi parawanik i podawali tlen to przyszedł mój mąż. Znieczulenie szybko zaczęło działać i dostałam drgawek (normalny odruch). Czułam, jak mi coś ciągną, poruszają, ale nie było to nieprzyjemne. 21:38 -Pierwszego chłopca wyjęli szybciutko, drugiego dwie min.później (52 cm i 3210kgoraz 54cm i 3080kg) Słysząc ich krzyki płakałam i śmiałam się jednocześnie, a mój mąż powtarzał, że "są cudni i wszystko mają na miejscu". Zaczęli mi wyjmować łożyska i szyć, a ja się mogłam twarzą poprzytulać do trzymanych przez męża i pielęgniarkę maluchów.
Dziwne uczucie miałam gdy mnie przekładano na drugie łóżko - czułam tylko dużą wagę ciała, oprócz tego nic od mostka w dół.
Na pooperacyjnej byłam 4 godz, trochę spałam, trochę rozmawiałam z lekarzem i położną. Znieczulenie zaczęło "puszczać"z jednej strony i po jakimś czasie poczułam ból rany - najbardziej brzegi po boku (nadal te miejsca mocniej czuję, to podobno od wyciągania dzieci). Po dwóch godzinach od operacji przywieźli mi maluchy, nakarmiłam ich i poleżeli na mnie przez 1,5h, cudowne uczucie....
O drugiej w nocy zawieźli mnie na salę (dwuosobową, miałam bardzo miłą współlokatorkę), o szóstej rano wstałam, poszłam z położną do toalety,czułam się ok, nawet nie taka obolała, ale miałam "samoloty", więc pospałam jeszcze do ósmej, a od dziewiątej miałam już chłopców, karmiłam i normalnie wstawałam. Na pooperacyjnej podali mi 2xśrodek przeciwbólowy i oksytocynę, już na sali jeszcze jedną kroplówkę przeciwbólową. Ból do wytrzymania.
Powiem Wam, że z perspektywy czasu i zdażeń myślę, że cc u mnie było słusznym wyborem i nie takim niemiłym przeżyciem. Owszem boli rana, ale nie tak mocno, zwłaszcza, jak się nie nadużywa mięśni brzucha (poproście, żeby pokazano Wam jak prawidłowo wstawać z łóżka, żeby rany nie obciążać). Sama opiekowalam się przez cały czas chłopcami i nawet nauczyłam się sama obydwu na raz przystawiać do piersi. Marudzili w drugą noc gdy "zeszła" smółka i przestawiali się na trawienie mleka - byli mocno "zagazowani", ale pomogła kropla esputiconu i specjalna rurka u jednego z maluchów. Od początku byli tylko na piersi i sami "rozkręcili" laktację. Na dzień wczorajszy poprawili masę urodzeniową o 50 i 70 dkg od masy urodzeniowej.
Od zeszłego czwartku jesteśmy w domu. Chłopcy oprócz drugiej nocy ładnie śpią - po 4-5 h między karmieniami. Czasami karmię osobno, czasami razem w odstępach czasowych 3-5 h. W szpitalu musiałam częściej przystawiać w nocy, nawet co 2h, bo "sąsiad" miał żółtaczkę i leżał pod lampą, która podgrzewała nam salę do 30 stopni mimo wietrzenia i chłopakom chciało się pić.
Co do mnie, to Trochę mocniej "czuję" ranę, ale to pewnie przez większą ilość ruchu i odstawienie przeciwbólowych. Rana zewn.mi się zagoiła, wczoraj zdjęli szwy - położne pogroziły palcem, żeby nie przeciążać mięśni brzucha, bo szwy mogą "puścić". Jem wszystko, nie przesadzam ze smażonymi potrawami, dzieciaki się nie skarżą. Biustonosz 3 rozmiary większy jest ok (czuję się jak Sabrina, ale ona nie " przeciekała"). Zostało 5 kg na plusie i brzuch z 4go miesiąca, ale macica ładnie się obkurcza. Tuż przed porodem spuchły mi nogi, a po porodzie jeszcze bardziej...już myślałam, że zostanę słonicą...ale w tydzień później odzyskały swój kształt. Mam anemię i małopłytkowość, ale bez tragedii. Muszę robić sobie codziennie zastrzyki z clexane w ramach profilaktyki p.zakrzepowej. Ciśnienie zaczęło mi skakać w górę, jutro idę dopytać internistę dlaczego. Poza tym czuję się ok
Co do cc, to nadal jest we mnie rodzaj żalu, niespełnienia, ale wiem, że był to wybór rozsądku, choć natura mówiła mi co innego... Cieszę się, że cc było już w trakcie trwania porodu, bo chłopcy byli troszkę wymasowani przez skurcze, bez wód, więc może to przyjście na świat łatwiej znieśli, nie trzeba było ich odśluzowywać ani dogrzewać.
Zaliczyliśmy już pierwsze "wietrzenia", ale nie wybrałam się jeszcze wózkiem na dłuższy spacer, więc dam znać jak się spisuje po testach.
Trzymajcie się kochane mamusie, nie dajcie się zwariować Waszym szynkom i oby dzieciaczki jak najdłużej były w Waszych brzuszkach.
Eevlee G R A T U L A C J E !!!!


Łączę się z tobą w bólu po cc i życzę "rzeki mleka", dbaj o siebie i duuużo odpoczywaj. Niech Maluszki zdrowo rosną i przybierają
Witaj
Dominika! Ja też mam w domu 4letniego synka (już prawie 5-leniego...) jak widzisz się w roli "potrójnej" mamy?