Ja dorzucę swoje trzy grosze o kp versus mm. U nas były pewne zdrowotne problemy z córką na początku (nie będę tu opisywać jakie), że nie wyrabiałam już z karmieniem piersią. Też podaliśmy z początku mm bo ja byłam zmęczona, a córka z wagi zaczęła spadać. Ale rozkręciła się u mnie laktacja w końcu, bo do pewnego czasu ją przystawiałam. Aż do dnia, kiedy musiałam spędzić dużo czasu poza domem (wizyty lekarskie) bez laktatora i bez dziecka. Po tym wyjściu ilości znacznie się zmniejszyły. Ale nie poddawałam się. Pompowałam w dzień i w nocy, mąż wstawał ze mną, on karmił dziecko a ja w tym czasie pompowałam. Frustracja, łzy, że zamiast przytulać dziecko to "przytulam" laktator. Ilości spadały stopniowo mimo power pumping i innych wynalazków. Po 5 mcach zaczęły wjeżdżać pokarmy stałe. U mnie ilości mleka minimalne już były. Poszłam po tabletki na zahamowanie laktacji i po pół roku skończyłam się miotać. Ja odżyłam psychicznie i fizycznie. Córka na mleku modyfikowanym bardzo tyła. Wtedy pamiętam, że bardzo chciałam żeby ktoś mi powiedział że mm jest jak najbardziej ok, że nie jestem przez to gorszą matką itp itd. Bo presja społeczna na karmienie piersią jest spora. Potrzebowałam takiego "rozgrzeszenia" trochę i zdjęcia ze mnie irracjonalnego poczucia winy. Ale teraz, po 2 latach, żałuję że nie wytrwałam trochę dłużej i że nie przystawiałam dziecka/laktatora regularnie (co spowodowało spadki ilości mleka). Teraz chcę się postarać bardziej (posiłkując się zdobytym doświadczeniem). Nie wiem czy się uda, jeśli nie to trudno. Ale zawalczę bardziej.