Zgodnie z wytycznymi naszej alergolożki mamy działać wg następującego schematu:
Dzień wizyty to dzień zero i jego kondycja to kondycja bez objawów alergii. W związku z tym oraz z faktem, że od tak długiego czasu jestem już na diecie można zacząć wprowadzać ryzykowne pokarmy i ściśle obserwować Szymonka.
Wprowadzanie rozpocząć od bardzo małej porcji danego produktu, jeśli nic się nie dzieje następnego dnia również taka mała porcja, dalej trochę większa itd. Działamy tak przez tydzień, jeśli nie pojawiają się żadne objawy to możemy uznać, że ten produkt jest bezpieczny i zaczynać z kolejnym.
Wydaje się to logiczne, ale tylko w sytuacji, kiedy zaczynamy całe działanie z dzieckiem "ustabilizowanym", które w danym momencie nie ma żadnych alergicznych objawów... I tutaj jest problem...
Co do tego czy Szymon rzeczywiście startuje jako dziecko w danym momencie na nic nie reagujące mam wątpliwość. Ma cały czas te kupy ze śluzem i skóra na buzi też jest jaka jest. On nie ma jakichś czerwonych krostek, w ogóle skóra jak się na nią patrzy tak normalnie wygląda bardzo ładnie, "równo", ale ma taką jakby kaszkę, widoczna jest pod światło... I teraz tak - ja przyzwyczaiłam się do myśli, że to objawy alergii, a alergolożka zdaje się tak tego nie traktować. Z drugiej strony trudno jej było wymyślić na co miałby reagować, skoro ja właściwie wszystko odstawiłam. Więc przyjmujemy założenie, że skóra to po prostu taka uroda ("gładka skóra niemowlaka to mit"), a kupy - nieładne, ale może nie przez alergię... I obserwujemy...
Tak szczerze... nie wiem czy w to wierzyć, ale w coś muszę... Nie powiem, że czuję się w pełni przekonana, ale próbujemy.
Najważniejsze to trafić na dobrego lekarza. Najważniejsze i najtrudniejsze.