Witam z rana ;-)!
Agrafko sprawa była tak zawirowania, że nie wiem czy jestem w stanie jasno ją opisać. Spróbuję. Otóż umieściliśmy w internecie, że chcemy kupić mieszkanie no i któregoś dnia skontaktował się z nami w tej sprawie jakiś mężczyzna. Umówiliśmy się na obejrzenie lokalu i od razu mieszkanko przypadło nam do gustu (zauroczyło mnie ogromnie). Było do kapitalnego remontu, ale rozkład, okolica i mały balkonik, który wychodził z kuchni sprawiły, że bez wahania podjęliśmy decyzje o jego kupnie. Chcieliśmy jednak, aby postronne osoby wyraziły swoją opinię co do naszej decyzji więc zadzwoniliśmy po rodziców. Przyjechali i powiedzieli żeby brać. Wynegocjowaliśmy z gościem określoną sumę za mieszkanie no i chcieliśmy umówić się na podpisanie umowy przedwstępnej. Rodzice naciskali, żeby podpisać ją tego samego przedpołudnia, jednak coś mnie tknęło. Zapytałam gościa, czy on jest właścicielem mieszkania i czy nie jest ono zadłużone. Powiedział, że tylko 4 tys., ale to zadłużenie wynika z najmu, bo lokatorzy, którzy wynajmowali mieszkanie nie opłacali czynszu (on był za granicą nie był w stanie kontrolować w pełni sytuacji). Zadeklarował, że oczywiście pokryje różnicę itd. No a ja dalej - że chcielibyśmy numer księgi wieczystej to sobie sprawdzimy, czy nie ma hipoteki itd. Stanęło na tym, że umowę podpiszemy następnego dnia w mieszkaniu, które chcieliśmy kupić. No i się zaczęło. Mama ma znajomości w sądzie, gdzie znajdują się księgi wieczyste. Tego samego wieczora zadzwoniła do koleżanki, a nazajutrz okazało się, że księga wieczysta nie jest na gościa tylko na jego zmarłą babkę. Zaczęliśmy się zastanawiać dlaczego nie przepisał mieszkania na siebie. Zdenerwowana zaczęłam sobie tłumaczyć, ze to nic złego, że może nie zdążył itd. Potem dostajemy tel. od gościa, że on chce z nami spotkać się nie w mieszkaniu ale na stacji benzynowej. Na podpisanie umowy! Rozumiesz!!!! Ja w panikę, bo czarne myśli zaczęły krążyć mi po głowie (że przyjedzie z koleżkami i nam wpieprzy). Postanowiliśmy nie brać gotówki, na którą się umówiliśmy i pojechaliśmy z rodzicami. Gościu pojawił się - sam - na szczęście. Wsiadł do samochodu rodziców i zaczął tłumaczyć, że mieszkanie jest zadłużone we wspólnocie na sumę ok. 15 tys zł., ze wszczęto postępowanie komornicze w tej sprawie, ale on zdążył w porę interweniować i nie zajęto hipoteki (chyba dlatego nie przepisał mieszkania na siebie). My wielkie oczy: dlaczego nie powiedział nam o tym podczas pierwszego spotkania i dlaczego o takich sprawach rozmawiamy na stacji paliw? Zaczął kręcić, że nie chciał żeby jego brat się dowiedział o zadłużeniu (na poprzednim spotkaniu towarzyszył mu rzeczywiście jakiś koleś), że nie ma pieniędzy na bilet, żeby podjechać na tamto mieszkanie, że jest po pracy i "mu nogi w dupę włażą" jak to określił. Ogólnie to był początek. Potem pojawiły się problemy z wyciągnięciem odpisu z księgi wieczystej (nie miał nawet 30 zł na to - ze swoich pieniędzy zapłaciliśmy za odpis), problemy ze skontaktowaniem się z gościem (nie odbierał telefonów, a na sms-y nie odpowiadał). Pojawiły się problemy z kredytem bo banki nie chcą ich udzielać na zadłużone nieruchomości. Doradzono nam w ostateczności podpisanie bezgotówkowej umowy przedwstępnej z właścicielem. Facet się zgodził. Zaczęliśmy się jednak zastanawiać, czy tyko takie ma zadłużenie, czy opłacał prąd, gaz, a co z podatkiem, który powinien uiścić w skarbówce za spadek po babce. Miarka się przebrała, gdy bezgotówkową umowę przedwstępną chciał podpisać na rogu ulic (gdzieś w pobliżu jego pracy). Mąż wysłał sms-a (sam nas o tym poinformował sms-em), że rezygnujemy. Dopiero wówczas zaczął wydzwaniać i przeklinając starał się odwieźć od naszego zamiaru. To tak pokrótce. Uff ale się rozpisałam. Gościu mocno podejrzany. Nie zakończyliśmy współpracy wcześniej, ponieważ byliśmy tak zauroczeni mieszkaniem, można powiedzieć, ze zaślepieni emocjami.
Przedwczoraj również natknęliśmy się na podobną sprawę. Kobieta chce sprzedać mieszkanie mając hipotekę z gminy na nim. Dowiedzieliśmy się o tym nie od razu, ale dzięki znajomościom w urzędzie.
Ludzie tak kombinują, że się w głowie nie mieści. Kwotę za nieruchomości ustalają na podstawie powierzchni użytkowej, ale ogólnej. I tak za m2 płacisz ok. 6 tys. a nie 3.700 jak się umawiałaś (to w przypadku mieszkań poddaszem). Z mężem już mamy takie dośiwadczenia, ze zastanwiamy się, czy w ogole kupimy jakieś mieszkanie. Myslę sobie, że nie mamy szczęścia ani do ludzi, ani do sprzyjających okoliczności.
mati- dzieki Bogu nie udało się temu oszustowi!!!opowiedz wiecej na ten temat, na czym polegało oszustwo
Agrafko sprawa była tak zawirowania, że nie wiem czy jestem w stanie jasno ją opisać. Spróbuję. Otóż umieściliśmy w internecie, że chcemy kupić mieszkanie no i któregoś dnia skontaktował się z nami w tej sprawie jakiś mężczyzna. Umówiliśmy się na obejrzenie lokalu i od razu mieszkanko przypadło nam do gustu (zauroczyło mnie ogromnie). Było do kapitalnego remontu, ale rozkład, okolica i mały balkonik, który wychodził z kuchni sprawiły, że bez wahania podjęliśmy decyzje o jego kupnie. Chcieliśmy jednak, aby postronne osoby wyraziły swoją opinię co do naszej decyzji więc zadzwoniliśmy po rodziców. Przyjechali i powiedzieli żeby brać. Wynegocjowaliśmy z gościem określoną sumę za mieszkanie no i chcieliśmy umówić się na podpisanie umowy przedwstępnej. Rodzice naciskali, żeby podpisać ją tego samego przedpołudnia, jednak coś mnie tknęło. Zapytałam gościa, czy on jest właścicielem mieszkania i czy nie jest ono zadłużone. Powiedział, że tylko 4 tys., ale to zadłużenie wynika z najmu, bo lokatorzy, którzy wynajmowali mieszkanie nie opłacali czynszu (on był za granicą nie był w stanie kontrolować w pełni sytuacji). Zadeklarował, że oczywiście pokryje różnicę itd. No a ja dalej - że chcielibyśmy numer księgi wieczystej to sobie sprawdzimy, czy nie ma hipoteki itd. Stanęło na tym, że umowę podpiszemy następnego dnia w mieszkaniu, które chcieliśmy kupić. No i się zaczęło. Mama ma znajomości w sądzie, gdzie znajdują się księgi wieczyste. Tego samego wieczora zadzwoniła do koleżanki, a nazajutrz okazało się, że księga wieczysta nie jest na gościa tylko na jego zmarłą babkę. Zaczęliśmy się zastanawiać dlaczego nie przepisał mieszkania na siebie. Zdenerwowana zaczęłam sobie tłumaczyć, ze to nic złego, że może nie zdążył itd. Potem dostajemy tel. od gościa, że on chce z nami spotkać się nie w mieszkaniu ale na stacji benzynowej. Na podpisanie umowy! Rozumiesz!!!! Ja w panikę, bo czarne myśli zaczęły krążyć mi po głowie (że przyjedzie z koleżkami i nam wpieprzy). Postanowiliśmy nie brać gotówki, na którą się umówiliśmy i pojechaliśmy z rodzicami. Gościu pojawił się - sam - na szczęście. Wsiadł do samochodu rodziców i zaczął tłumaczyć, że mieszkanie jest zadłużone we wspólnocie na sumę ok. 15 tys zł., ze wszczęto postępowanie komornicze w tej sprawie, ale on zdążył w porę interweniować i nie zajęto hipoteki (chyba dlatego nie przepisał mieszkania na siebie). My wielkie oczy: dlaczego nie powiedział nam o tym podczas pierwszego spotkania i dlaczego o takich sprawach rozmawiamy na stacji paliw? Zaczął kręcić, że nie chciał żeby jego brat się dowiedział o zadłużeniu (na poprzednim spotkaniu towarzyszył mu rzeczywiście jakiś koleś), że nie ma pieniędzy na bilet, żeby podjechać na tamto mieszkanie, że jest po pracy i "mu nogi w dupę włażą" jak to określił. Ogólnie to był początek. Potem pojawiły się problemy z wyciągnięciem odpisu z księgi wieczystej (nie miał nawet 30 zł na to - ze swoich pieniędzy zapłaciliśmy za odpis), problemy ze skontaktowaniem się z gościem (nie odbierał telefonów, a na sms-y nie odpowiadał). Pojawiły się problemy z kredytem bo banki nie chcą ich udzielać na zadłużone nieruchomości. Doradzono nam w ostateczności podpisanie bezgotówkowej umowy przedwstępnej z właścicielem. Facet się zgodził. Zaczęliśmy się jednak zastanawiać, czy tyko takie ma zadłużenie, czy opłacał prąd, gaz, a co z podatkiem, który powinien uiścić w skarbówce za spadek po babce. Miarka się przebrała, gdy bezgotówkową umowę przedwstępną chciał podpisać na rogu ulic (gdzieś w pobliżu jego pracy). Mąż wysłał sms-a (sam nas o tym poinformował sms-em), że rezygnujemy. Dopiero wówczas zaczął wydzwaniać i przeklinając starał się odwieźć od naszego zamiaru. To tak pokrótce. Uff ale się rozpisałam. Gościu mocno podejrzany. Nie zakończyliśmy współpracy wcześniej, ponieważ byliśmy tak zauroczeni mieszkaniem, można powiedzieć, ze zaślepieni emocjami.
Przedwczoraj również natknęliśmy się na podobną sprawę. Kobieta chce sprzedać mieszkanie mając hipotekę z gminy na nim. Dowiedzieliśmy się o tym nie od razu, ale dzięki znajomościom w urzędzie.
Ludzie tak kombinują, że się w głowie nie mieści. Kwotę za nieruchomości ustalają na podstawie powierzchni użytkowej, ale ogólnej. I tak za m2 płacisz ok. 6 tys. a nie 3.700 jak się umawiałaś (to w przypadku mieszkań poddaszem). Z mężem już mamy takie dośiwadczenia, ze zastanwiamy się, czy w ogole kupimy jakieś mieszkanie. Myslę sobie, że nie mamy szczęścia ani do ludzi, ani do sprzyjających okoliczności.
opowiedz wiecej na ten temat, na czym polegało oszustwo